Pierwszy
września był dla Hogwartu początkiem roku jak każdy inny. Znowu na stacji
kolejowej w Hogsmeade zatrzymał się Hogwart Express. Znowu Hagrid zabrał
pirwszorocznych do łódek. Znowu pozostali uczniowie podążyli do zamku powozami
zaprzężonymi w testrale, a niektórzy nawet je widzieli, choć takich uczniów w
Hogwarcie było tego roku sporo mniej niż jeszcze do niedawna. Prastara Szkoła
Magii i Czarodziejstwa znowu przetrwała wszelkie burze dziejowe i w dalszym
ciągu była gotowa wlewać olej do głowy młodocianym czarodziejom.
Ale
pod pewnymi względami był to początek roku nie jak każdy inny i gdyby ktoś
trafił do Hogwartu po przerwie dłuższej niż wakacyjna, mógłby przeżyć spore
zdziwienie. Uczniowie i personel najwyraźniej stracili umiejętność strwożonego
szeptania, a i sam zamek wydawał się jakby jaśniejszy niż dawniej, rozświetlony
wręcz, przy czym nie chodziło bynajmniej o to, że ktoś go wreszcie umył. Na szkolnym
dziedzińcu stała bazaltowa statua przedstawiająca niekompletnie owiniętą jedwabnym
chitonem kobietę o bujnych kształtach. Jej włosy z lewej strony były hebanowe,
a z prawej mahoniowe. Na cokole widniał napis: „Lukrecji de Volaille –
wdzięczny świat czarodziejów. Twoje poświęcenie zwyciężyło Voldemorta”. Hogwartczycy
notorycznie łapali ten posąg za różne części ciała, podobno na szczęście, choć
gdyby próbowali uczynić to samo z profesor de Volaille za jej życia, z
pewnością przyczyniłoby to im nielichego pecha. Wśród uczniów starszych lat
znacznie częściej zdarzały się przypadki trzymania się za ręce i nikogo to nie
gorszyło; z uczennicami było zresztą to samo. Nawet jedzenie, jeśli wierzyć
pogłoskom, było lepsze niż dawniej.
Do osób, dla których pierwszy września w Hogwarcie był dniem niezwykłym,
należała Hermiona Granger.
Hermiona
szybko dotarła do zamku, przywitała kilka znajomych twarzy i poszła się
rozpakować. Jej sypialnia miała własną łazienkę, więc panna Granger postanowiła
się jeszcze szybko wykąpać, zanim rozpocznie się uroczystość w Wielkiej Sali.
Odświeżywszy się, przywdziała nową, starannie wyprasowaną szatę. Następnie poszła
do sowiarni, aby wysłać do rodziców Szybką Magiczną Sowę, że już dotarła, po
czym, zorientowawszy się, że ma jeszcze trochę czasu, udała się na przechadzkę
korytarzami Hogwartu.
Zdała sobie
sprawę, że bardzo stęskniła się za tymi starymi, przesyconymi czarodziejstwem murami.
I nie tylko za nimi, także za przyjaciółmi. Tęskniła za Harrym, za Nevillem, za
Luną, a nawet, o dziwo, za Malfoyem, który, od czasu, gdy był z Potterem, z
dawnego łotra stał się słodkim Drakusiem, aż do przesady. To magia Klimpfjallu
tak go odmieniła, ale teraz, idąc przez korytarze, Hermiona w ogóle nie
odczuwała podskórnej obecności Szóstego Domu. No i za Ronem tęskniła, o, jak
bardzo za nim tęskniła…
Aby odpędzić
smutne wspomnienia, panna Granger sięgnęła do kieszeni szaty i wyciągnęła bułkę
z dżemem, którą mama dała jej na podróż. Zatopiła w niej zęby. Bułka pachnęła
domem, a naturalny smak chrupiącego pieczywa w kombinacji ze słodyczą
truskawkowego dżemu przeniósł Hermionę niemalże w siódme niebo. Zamknęła oczy,
aby tym lepiej rozkoszować się każdym kolejnym gryzem.
I nagle wpadła
na kogoś. Bułka wypadła jej z rąk i poleciała na podłogę, upadając, jakże by
inaczej, dżemem do dołu. Serce w Hermionie zamarło na ten widok. Dopiero po
kilku sekundach uniosła wzrok i spojrzała w zirytowane oblicze Severusa
Snape’a.
- Psiakrew, cholera! Mógłby pan bardziej
uważać! – wybuchnęła Hermiona.
Snape
skrzywił się.
- Witam, panno Granger – ukłonił
się zimno. – Widzę, że nie tylko wciąż jest pani wszechstronnie uzdolniona, ale
w dodatku ma ostry języczek. A tak w ogóle – co panią do mnie sprowadza?
- Nic takiego – odpowiedziała Hermiona.
Odwróciła się od Severusa, wyciągnęła różdżkę i sprawnym zaklęciem pchnęła
rozwaloną na podłodze bułkę do pobliskiego kosza na śmieci, a potem odeszła.
Jakiś
kwadrans przed ceremonią rozpoczęcia roku Albus Dumbledore zwołał zebranie
wszystkich nauczycieli. Snape także, oczywiście, stawił się na nim. Siedział
obok profesor Trelawney i złorzeczył w myślach.
Znowu
kolejny rok i ciągle te same twarze dookoła. Nawet Voldemort niewiele tu zmienił,
a kiedy zabrakło Voldemorta, to szansa na jakąkolwiek rotację stanowisk już
zupełnie zmalała… Kiedy jeszcze istniał Klimpfjall, a Severus był jego
opiekunem, to przynajmniej czasami było wesoło, a nawet zdarzało się, że sam
Snape potrafił rozkręcić niezłą imprezę. Ale potem jakaś mądra głowa w
Ministerstwie doszła do wniosku, że skoro Czarny Pan został pokonany, to nie ma
potrzeby utrzymywania Szóstego Domu. Pozbawiony jego atmosfery, Snape powrócił
do swej dawnej frustracji; z kluchońskich rozrywek pozostało mu jedynie od
czasu do czasu picie wódki szklankami z Obleśnym Jermołajem, duchem
Klimpfjallu, który snuł się po Hogwarcie równie smętnie, jak sam Severus.
- Koleżanki wiedźmy, koledzy
czarodzieje – zagaił Dumbledore – bardzo mnie cieszy, że znowu spotykamy się w
tym samym gronie. Czasami myślę o tym, jak niewiele brakowało, żeby stało się
inaczej…
No
tak, pomyślał Snape. Będzie truł. A potem, w Wielkiej Sali, też będzie truł. A
cały Hogwart będzie czekał, kiedy stary Drops przestanie truć i będzie można
się dorwać do żarcia.
- Na przykład pan, profesorze
Snape – dyrektor uśmiechnął się dobrotliwie. – Czy zdaje pan sobie sprawę, że
wśród mugoli krąży ostatnio książka, według której zabił mnie pan, a wkrótce
potem sam został zabity, i to już osiem lat temu? Wygląda na to, że nekromancja
robi postępy.
- Nie czytam mugolskich książek –
odparł zgryźliwie Mistrz Eliksirów. – Szczególnie tych o czarodziejach.
- I bardzo słusznie – zauważył
Dumbledore. – Ale wracając do meritum, mam wam do zakomunikowania dość istotną
rzecz.
Zrobił
pauzę. Zapadło gwałtowne milczenie. Trelawney po lewej, McGonagall po prawej,
Flitwick, Lupin – wszyscy patrzyli w napięciu na dyrektora.
- Jak sami dobrze wiecie, w tym
roku nasza szkoła przyjęła wyjątkowo wielu nowych uczniów – ciągnął dyrektor. –
Poza tym zmiany programowe oznaczają, że będzie ogółem więcej godzin. Wobec
tego zdecydowałem się zatrudnić w Hogwarcie młodych stażystów, którzy w ciągu
najbliższej dekady powinni zastąpić niektórych z nas, gdy już się zmęczymy albo
spełnią się jakieś głupie przepowiednie z mugolskich książek. Jutro rano
oficjalnie wyznaczę opiekunów stażu.
Wśród
nauczycieli zabrzmiał niespokojny pomruk zaskoczenia.
Dumbledore
tymczasem uderzył różdżką w ścianę. Wyrosły na niej nagle portrety czworga
młodych ludzi.
Snape’owi
opadła szczęka, ale w dalszym ciągu nic nie powiedział.
- A oto i nasi stażyści, których
za chwilę spotkamy w Wielkiej Sali – powiedział Albus Dumbledore z
zadowoleniem. – Luna Lovegood – wróżbiarstwo, Rupert Rattlewonk – obrona przed
czarną magią, Anna Szafraniec – zielarstwo, oraz Hermiona Granger – eliksiry…