piątek, 16 października 2015

Rozdział 13



Dwa tygodnie później w poniedziałek wypadał Dzień Bankowca. Zajęcia w Hogwarcie zostały odwołane, więc Dumbledore zarządził weekendowy wyjazd integracyjny dla grona nauczycielskiego. Nie chodziło wyłącznie o zapewnienie podwładnym odpoczynku i o to, żeby dać im szansę nieco się rozruszać. Skoro w zamku, a zwłaszcza wokół Hermiony, zaczęły się dziać różne dziwne rzeczy i kręcili się podejrzani ludzie, to może niezłym rozwiązaniem było na parę dni zmienić klimat i trochę ich zdezorientować.
Uczniów pozostawiwszy pod opieką Hagrida, Filcha, Irytka i pani Pomfrey, nauczyciele udali się na stację i wyruszyli specjalnie w tym celu podstawionym Hogwart Ekspresem. Dumbledore miał do dyspozycji całą luksusową salonkę. Pociąg najpierw podjechał do Londynu, gdzie wysadził grupę uczniów wracających do domu na długi weekend, a następnie skręcił w stronę Nottingham i dalej, aż do lasu Sherwood.
Nie wszyscy wiedzą, że Sherwood jest o wiele większy niż wygląda, bo większość jego obszaru jest niedostępna dla mugoli, a zresztą i ten ukryty wymiar zawiera prastare ostępy i mateczniki, gdzie wstępu nie mają nawet najpotężniejsi czarodzieje. W tak tajemne rewiry wycieczka oczywiście nie dotarła, lecz do ośrodka wypoczynkowego Ministerstwa Magii.
Uczestników zakwaterowano w domkach kempingowych z piernika, położonych na polanie nad rzeką. Drzwi i okiennice były z marcepana, a meble – z czekolady. Rozwiązanie takie pozwalało zaoszczędzić na wyżywieniu. Materiały budowlane zresztą odrastały, ale w tempie zaledwie trzydziestu deka na metr kwadratowy dziennie, więc jeśli ktoś nie umiał poskromić apetytu, musiał się liczyć z przeciągami.
Snape dostał wspólny domek z Lupinem i Horacym Slughornem, z czego nie był szczególnie zadowolony, ale kiedy się okazało, że ma do dyspozycji osobny pokój – co prawda niewiele większy od schowka na szczotki – schował się tam natychmiast. Hermiona podejrzewała, że będzie pędził bimber dla reszty. Sama została zakwaterowana razem z Luną Lovegood i Anią Szafraniec. Ta ostatnia od początku imprezy cieszyła się jak jednoręki na nowy sekator.
- Ale z nas krejzolki! – krzyknęła z entuzjazmem, zawisając na ramionach koleżanek.
- Jasne – odparła Luna ironicznie. – Takich dwóch jak my trzy to nie ma ani jednej.
Miała powody czuć do niej urazę. W domku był bezprzewodowy czajnik wykonany z utwardzanej chałwy. Zanim dziewczyny w ogóle zdążyły się rozpakować, Ania zrobiła w nim tak wielką dziurę, że aby ugotować herbatę, Luna musiała pożyczyć czajnik od profesor Trelawney.
Atrakcją wieczoru miało być wielkie ognisko, więc nauczyciele rozeszli się picować drewno. Hermiona szła z Luną i Rupertem Rattlewonkiem, szukając odpowiednio suchych patyków. Równocześnie z zaciekawieniem rozglądała się, jak z tak wymagającą pracą fizyczną radzi sobie reszta grona. Najbardziej niepokojąco zachowywał się Snape. Jako pierwszy zebrał wiązkę chrustu prawie tak wielką, jak on sam. Przyczepił sobie brodę z mchu, założył jakiś idiotyczny kapelusz i zaczął rozkołysanym krokiem wędrować między drzewami, uginając się pod ciężarem chrustu i podśpiewując: „I really don't know, I really don't know…” Hermiona nie wiedziała, jaki eliksir Severus sobie zapodał, ale musiał być mocny.
Udało im się zebrać już prawie pół kubika, gdy wtem rozległ się przejmujący okrzyk:
- Ratujcie mnieeee!!!
Rzucili się w trójkę w stronę głosu. Okazało się, że to Szafraniec oczywiście wpadła w bagno. Miotała się przerażona, błoto sięgało już jej do piersi.
- Nie ruszaj się, zaraz cię wyciągniemy! – zawołała Hermiona.
- Ale to mnie wciągaa!!! – krzyczała młoda zielarka.
Była za daleko, żeby dało się ją wyciągnąć za rękę. Luna wyjęła z wiązki chrustu pierwszy lepszy patyk, próbowała podać koleżance, ale był za krótki. Rupert szybko odnalazł w pobliżu długą gałąź, lecz pannie Szafraniec zabrakło zaledwie dziesięciu centymetrów. Darła się coraz głośniej, bagno pochłonęło ją już po szyję…
Wtedy Hermiona przypomniała sobie nagle o zaklęciu drwalskim, na które natknęła się w jednej z ksiąg zostawionych do zabrania w bibliotece Hogwartu.
- Lignotransformum! – zawołała, uderzając różdżką w chrust.
Buchnął dym i już po dwóch sekundach wiązka drobnych gałęzi zmieniła się w dwumetrowy drąg. Rattlewonk chwycił go bez namysłu i wspólnymi siłami Anię Szafraniec uratowali.
Okazało się jednak, że szamocąc się w bagnie, Ania zgubiła drwa, które dotąd zebrała. W związku z tym to ona musiała nieść drąg z powrotem do ośrodka.
Przygotowania szły pełną parą, Dumbledore nadzorował układanie stosu i rozstawianie wokół niego ławeczek. Nadchodzących stażystów powitano konsternacją, nie mniejszą niż Snape'a, który tanecznym krokiem wparował na polanę i cisnął zebrany chrust prosto pod nogi starego Dropsa. Dyrektor i Lupin byli pod wielkim wrażeniem dzielności panny Granger, kilka też osób z zdumieniem przyglądało się Ani ubłoconej jak nieboskie stworzenie.
- Panno Szafraniec, co pani z siebie zrobiła? – zapytała oburzona Sprout Pomona.
- Samo się zrobiło – odpowiedziała stażystka.
Hermiona z powrotem przemieniła drąg w wiązkę chrustu, którą przeznaczono na zapas, żeby później dołożyć do ogniska.
- Ale od ciebie jedzie tym bagnem! – zirytowała się Luna, spoglądając z niechęcią na Szafraniec: nie dość, że zeżarła czajnik, to jeszcze takie coś.
- No, mała, wyskakuj z ciuchów! – rzuciła panna Granger kategorycznym tonem. – I do rzeki!
Panna Szafraniec poczuła pewne rozczarowanie, bo po pierwszych słowach Hermiony miała nadzieję na jakąś powtórkę z tego, co zaszło w przybudówce przy zielarni, ale posłusznie udała się do wody. Kiedy już spłukała z siebie całe błoto, to okazało się, że nie zabrała żadnego ubrania na zmianę. Musiała więc przez resztę dnia ganiać po lesie w różowej koszulce nocnej z wizerunkiem jakiegoś „słonia Tadeusza”.
W końcu nastał wieczór i rozpalono ognisko. Wyżerce, popijawie i śmiechom nie było końca. Nauczyciele częstowali się winem, pegaziakiem i Ognistą w plastikowych kubeczkach. Sybil Trelawney skakała przez ogień, Slughorn z Flitwickiem zabawiali się tworzeniem z płomieni skomplikowanych iluzji, Lupin stepował. Nawet profesor McGonagall rozluźniła się na tyle, że zaczęła śpiewać balladę o wróbelku, co wpadł do kibelku.
Dumbledore popisywał się strzelaniem z kuszy. Tytułem eksperymentu postanowił zestrzelić jabłko z głowy profesor Sprout, jednak nauczycielka zielarstwa tak się trzęsła, że jabłko ciągle spadało. Flitwick, chcąc to mieć jak najszybciej z głowy, rzucił na Sprout Drętwotę, dzięki czemu dyrektorowi udało się wreszcie zestrzelić jabłko, ale i tak dopiero z przyłożenia.
Po dwóch godzinach Hermiona uznała, że zaczyna się nudzić. Towarzystwo było już coraz bardziej wstawione, a już Ania Szafraniec od dłuższej chwili spała pijackim snem na ziemi z kiełbasą w ręku. Nie tylko ona miała dość: z przeciwnej strony ogniska zauważyła Snape'a odchodzącego na stronę ze smętnym wyrazem twarzy. Panna Granger przez moment śledziła go wzrokiem, aż znikł w zaroślach.
Poczuła nagły niepokój, z jakiegoś powodu wydało jej się, że Mistrz Eliksirów nie powinien w takich okolicznościach szwendać się samotnie po lesie. Wstała i pozostawiając resztę nauczycieli, zabierających się właśnie do grania w butelkę, ruszyła za Severusem.
W świetle księżyca było bardzo dobrze widać Mistrza Eliksirów, jak szedł przed siebie w nieznane. Dość spokojny krok wskazywał na to, że raczej nie śpieszy mu się w żadne konkretne miejsce. Hermiona przemykała wzdłuż drzew, obawiając się, żeby jej nie zauważył. Czasem przez szelest deptanych liści przebijał się głos Snape'a, powtarzającego: „Idziemy przez las, idziemy przez las…” Granger nie widziała w pobliżu nikogo, o kim Severus mógłby mówić „my”. A może wiedział, że ona za nim idzie, tylko mu to wcale nie przeszkadzało?
Wolna przestrzeń poszerzyła się, tworząc małą polankę. Niespodziewanie Snape zrzucił szatę i zaczął tańczyć w świetle księżyca. Hermiona z zachwytem przyglądała się jego całkiem świeżej muskulaturze. Poczuła nagły przypływ sentymentalizmu. Był przecież Severus wrażliwym chłopcem, który chciał się znaleźć z dala od zgiełku… Zawstydzona, schowała się w krzakach.
Postanowiła obejść Snape'a od przodu, żeby jeszcze bardziej się ponapawać jego wspaniałym ciałem. Zaczęła więc iść przed siebie pomiędzy drzewami i krzakami, choć jej szata wplątywała się w gałęzie. Po kilku minutach wyszła na drogę jakieś dwieście metrów przed miejscem, gdzie miał znajdować się Mistrz Eliksirów.
I wtedy usłyszała głosy. To raczej nie był żaden z nauczycieli. Hermiona przyczaiła się w kępie krzaków, czekając na rozwój wydarzeń.
Ścieżką nadeszli trzej mężczyźni. Wszyscy ubrani byli w modne szaty z różnokolorowym Mrocznym Znakiem i wszyscy trzej nosili irokezy. Jeden był gruby z czerwonym czubem i niósł miotłę na ramieniu, drugi, mięśniak z kwadratową szczęką, miał niebieskiego irokeza i baki, a trzeci liczył z metr sześćdziesiąt, a irokeza miał zielonego.
- Ja dziękuję za takiego Czarnego Pana – utyskiwał ten ostatni. – Rozpoczynać przemówienie do śmierciożerców słowami „Witajcie, kochane fiuty”? Fejspalm to za mało…
- Daj spokój – odparł grubas. – Młody jest chłopak, wyrobi się. Wujek Synchroniusz wie, co robi.
- Niech diabli porwą wujka Synchroniusza!! – wybuchnął pokurcz. – Trzy dni się tu cyckamy, a czas leci! Przecież w tej głuszy nie ma nawet porządnego papieru toaletowego! Wiesz, gdzie ja bym wujkowi Synchroniuszowi wetknął tę srebrną szczałę?! Nie wiem, coś ty sobie myślał, Max, zgłaszając nas na ochotnika do tej misji…
- Spokój! – warknął mięśniak. – To, czego szukamy, musi być w tym obrębie. Jeszcze trochę i znajdziemy!
- Ciekawe jak?
- Nie wiem jeszcze jak, ale coś wymyślimy.
- Jaką masz pewność? – nie dowierzał zielony irokez.
- Bo, kurde balans, wujek Synchroniusz tak powiedział! – zirytował się Max i pociągnął kumpla brutalnie za ucho. – Kiedy w końcu do ciebie dotrze, że w terenie decyzje podejmuję ja!
- Dobra, dobra, tyś jest szefem, Max – wtrącił się gruby. – Czyli co, znajdziemy itema i od razu wracamy na chatę?
- Tak z grubsza – potwierdził niebieskoczuby, który widocznie był w tej trójce sternikiem. – Żeby było szybciej, polecę pierwszy, na miotle. Dobrą jakąś chociaż skołowałeś, Matt?
- Pewnie z second handu – wtrącił pokurcz.
- Dajcie spokój, nówka sztuka – odpowiedział Matt. – Niemiec na niej latał tylko do kościoła.
Hermiona wpatrywała się z napięciem w trzech neośmierciożerców. Nawet nie dostrzegła, jak z kierunku, z którego przyszła, nadciągnął Severus Snape i stanął jak wryty.
- A wy tu czego?! – zdenerwował się na widok kolorowych irokezów.
- Cześć, Severuchu! – warknął Max. – Widzę, że dobrze ci się powodzi, dużo więcej stylu i seksapilu!
- Czego znowu chcesz?! – krzyknął pokurcz.
- To nie do ciebie – odparł niebieski czub. – No, Snape, jak to jest żyć ze świadomością, że zdradziłeś Czarnego Pana?
- Czarny Pan nie żyje – odparł Snape dobitnie.
- Tak ci się tylko wydaje! – rzucił grubas, na którego mówili Matt.
- No i co? – Max spiorunował Severusa wzrokiem. – Dumblacz cię na przeszpiegi przysłał, nie? Powiedz swojemu dyrektorkowi, że spóźniliście się!
- Nie mam pojęcia, o czym mówicie, dajcie mi spokój.
- Jasne. Mamy uwierzyć, że zupełnym przypadkiem znalazłeś się w lesie Sherwood, akurat w tym samym miejscu i czasie, co my? Bujać to my, a nie nas. Dobra, gadaj, jak dużo wiesz.
- Wiem, że nic nie wiem – odparł bezczelnie Mistrz Eliksirów.
- Gadaj, Snape! – wydarł się zielonoczuby, sięgając po różdżkę. – Bo wpadnę w szał!
- Szaaał, gdybyś tylko chciał! – ryknął Severus. – Expelliarmus!
W jego dłoni błyskawicznie pojawiła się różdżka, błysnęło zaklęcie, wyrywając niskiemu zbirowi patyk z ręki. Max w odpowiedzi rzucił swój czar, ale Snape zdążył uskoczyć, palnął zaklęciem w Matta, odrzucając go na kilka metrów. Grubas zebrał się i też sięgnął po różdżkę. Severus szybko prasnął mu w oczy kulą światła, oślepiając go. Mięśniak zrobił unik i zaatakował. Jego zaklęcie zderzyło się z czarem rzuconym przez Snape'a i wybuchnęło ognistą kulą, fala żaru dotarła aż do skrytej w krzakach Hermiony.
Tymczasem pokurcz, odrzucony na bok, podpełzł na czworakach do swej różdżki i z zaskoczenia rzucił Drętwotę na Snape'a. Nauczyciel był bezbronny.
- Bujać to my, a nie nas – powtórzył niebieskoczuby Max z triumfalnym sarkazmem, wycelowawszy różdżkę prosto między jego oczy.
Przerażonej Hermionie przypomniało się nagle zaklęcie jąkające, którego nauczyła się z pamiętnika znalezionego w Hogwarcie.
- Hottentottentrottel! - krzyknęła, mierząc w śmierciożercę. Ten, trafiony, odrzucił głowę w tył, ale już po chwili znów wycelował w Severusa.
- Av… Av… Avada k… k… ke… kkke… – nie mógł dokończyć formuły.
Snape odzyskał siły, skulił się i gwałtownie wyprostował nogi, kopiąc Maxa obunóż. Przeciwnik zatoczył się i padł na ziemię, a Mistrz Eliksirów przechwycił jego różdżkę w powietrzu. Pokurcz próbował porazić Severusa, ale Hermiona z zarośli także jego potraktowała zaklęciem jąkającym. Widząc, że nie jest w stanie, rzucił się do ucieczki. Snape kopnął go z półobrotu w tyłek, aż zielonoczuby wykonał lot w powietrzu i rozpłaszczył się na drzewie.
Został jeszcze Matt. Mistrz Eliksirów przekoziołkował w powietrzu i walnął go pięścią w podbródek.
- Ch… ch… chłoppp… pp…ppaki, ch-ch-chodu! – krzyknął śmierciożerca, bez namysłu dosiadł miotły i nie czekając na oklaski, pofrunął w stronę, z której z kolegami przybył.
Snape zwrócił się ku pozostałym, ale zielonoczuby także już gnał w tamtym kierunku, tyle że na nogach, a Max sięgnął w zanadrze i deportował się jakimś świstoklikiem poza strefę zagrożenia. Potyczka dobiegła końca. Na ścieżce znowu było spokojnie.
- Dobrze, panno Granger, może pani już wyjść z krzaków – przemówił Snape.
Hermiona posłuchała i podeszła do Mistrza Eliksirów. Kiedy była całkiem blisko, nieoczekiwanie złapał swą stażystkę za podbródek i uniósł, aż spojrzała wprost w jego oczy, lśniące pasją w księżycowym blasku.
- Skąd pani zna to zaklęcie? – wycedził przez zęby.
- Ja… Ja… – Hermiona nie mogła wydobyć z siebie żadnej inteligentnej wypowiedzi.
- To jest sygnaturowy czar Lily Evans! – oznajmił Severus. – A ty jesteś Lily nowej generacji…
I nie czekając na żadną odpowiedź z jej strony, Mistrz Eliksirów zmiksował swoje usta z wargami panny Granger. Hermiona wplotła palce w jego włosy i zarzuciła nogę na jego biodro, a potem oboje runęli na pień najbliższego drzewa…