środa, 13 kwietnia 2016

Rozdział 16


Hermiona obudziła się na biurku, trzymając w ramionach swojego Severusa. Nie wiedziała, ile mogło minąć godzin, przez niego zupełnie straciła czas. Gdyby mogła, leżałaby tak w jego objęciach bez końca…
Ale nie mogła, bo w gabinecie się paliło. Języki trzaskającego ognia tańczyły na drzwiach wejściowych, kłęby dymu buchały pod sufit. Panna Granger zaczęła energicznie potrząsać Snape’em.
- Obudź się, Severusie! – krzyczała rozpaczliwie. – Pali się!
Mistrz Eliksirów rozejrzał się nieprzytomnym wzrokiem, wreszcie zobaczył płomienie.
- Pali się! – zawołał niezbyt odkrywczo.
Tymczasem ogień ze drzwi przelazł już po ścianie do jednego z regałów. Butelki z eliksirami wybuchały jedna po drugiej, zabarwiając płomienie na różne kolory. Snape zerwał się na równe nogi, chwycił z wieszaka starą szatę i owinął nią ręce, podbiegając do drzwi. Już mial przebić się na drugą stronę, kiedy…
Kula muzyczna! Nie mógł jej zostawić! Severus zawrócił do biurka, chwycił swój bezcenny artefakt i miał już zawracać. Nagle rozległ się krzyk Hermiony. Stażystka zauważyła, że od ognia zaczynają trzaskać sznurki podtrzymujące pod sufitem wypchanego krokodyla. Rzuciła się natychmiast, spychając Snape’a na bok. Mistrz Eliksirów uderzył w ścianę, boleśnie rażąc sie w udo, a ułamek sekundy później krokodyl upadł tuż przy Hermionie i eksplodował. Panna Granger upadła bez czucia na ziemię, jej szata była w wielu miejscach podarta od wybuchu.
- Hermiono! Nie! – krzyknął zrozpaczony Severus.
Wziął Hermionę na ręce i wytężył wszystkie siły, aby uciec z płonącego gabinetu. Rozwalił drzwi zaklęciem, poprawił kopem i wybiegł na korytarz…

Albusa Dumbledore’a obudziło walenie do drzwi. Z początku uznał, że tylko mu się przyśniło, w końcu kto mógł mieć do niego sprawę o trzeciej nad ranem. Walenie jednak nie ustawało, więc dyrektor w koszuli nocnej, szlafmycy i kapciach wstał z łóżka i czym prędzej poszedł otworzyć. Kiedy tylko otworzył drzwi, na progu natychmiast stanął mu…
Severus Snape, cały usmolony, trzymając na ręku nieprzytomną Hermionę Granger. Dumbledore’a zastanowiło, czym Mistrz Eliksirów właściwie walił do drzwi, skoro dłonie miał zajęte, ale o to nie zapytał. Co innego zwróciło jego uwagę…
- Na Merlina, Severusie, twoje włosy!
- Co z nimi nie tak? – zapytał zdezorientowany Snape.
Przejrzał się w okularach dyrektora i ze zgrozą stwierdził, że jego czarne kędziory nagle stały się srebrne. Na dodatek rzucały refleksy we wszystkich kolorach tęczy, zupełnie jak coś, co mugole nazywają płytą kompaktową.
- Pożar w lochach!!! – krzyknął do Dumbledore’a. – To był zamach!
- I przybiegłeś tutaj, zamiast go ugasić – zauważył dyrektor, kiwając głową ze zrozumieniem. – W dodatku przyniosłeś mi po coś pannę Granger, zamiast zabrać ją do pani Pomfrey.
- No rzeczywiście – westchnął Snape i pobiegł w siną dal.

Już wkrótce Hermiona leżała w skrzydle szpitalnym. Jej stan był stabilny i szybko odzyskała przytomność. Co prawda nogi miała z przodu całe poparzone, ale pani Pomfrey od razu nasmarowała je Oryginalną Arcymaścią przeciw Oparzeniom według receptury pani Buttercluck (i to wcale nie jest kryptoreklama) i owinęła bandażami. Hermiona leżała w łóżku, rozciągnieta na poduszkach, a Snape trzymał ją za rękę.
- Naprawdę, co za gorąca noc… – powiedziała panna Granger, krzywiąc się. Arcymaść była bardzo skuteczna i oparzenia powinny się zagoić za godzinę, ale zanim do tego doszło, musiała wytrzymać szczypanie o sporym natężeniu.
- Co jest grane? – zastanawiał się Snape. – Kłopoty lgną do ciebie jak szóstoroczni do piwa.
- Muszę się wreszcie dowiedzieć – stwierdziła twardo.
Spędził u boku Hermiony dobre kilka godzin, aż sam w końcu przysnął. Po przebudzeniu przejrzał się w lustrze i pisnął z odrazy. Jego włosy nie tylko zmieniły kolor, ale w dodatku zakręciły się jeszcze bardziej, teraz były to prawdziwe loki! Z nerwów Snape poszedł do łazienki, a tam, między innymi, w końcu zmył twarz z sadzy. Po drodze zauważył, że lekko utyka, a stłuczona noga strasznie go boli. Nie mając lepszego pomysłu, stransmutował sobie rurkę od prysznica w elegancką laskę i na niej się podpierając, wrócił do sali szpitalnej. Pani Pomfrey dała mu słoiczek z pigułkami przeciwbólowymi.
Hermiona już się obudziła i patrzyła na Severusa miłośnie, aż Mistrzowi Eliksirów zaczęło topnieć serce i żałował, że oprócz nich dwojga w pomieszczeniu była jeszcze pielęgniarka. Choć właściwie prawdziwa miłość nie powinna się przejmować żadnymi przeszkodami, poza tym jest najlepszym lekarstwem, więc dlaczego by nie…? Snape łyknął pigułkę i już się szykował, by wskoczyć pod kołdrę tuż obok panny Granger, gdy jego niecne plany przerwał nagle Filch, wchodząc do sali szybkim krokiem. Wyglądał na wściekłego i trzymał coś w dłoni.
- Z pomocą skrzatów ugasiliśmy pożar – warknął. – A na miejscu znaleźliśmy to.
Rzucił na kołdrę coś, co okazało się nadpalonym zeszytem z Harrym Potterem na okładce. Hermiona zajrzała do środka: były tam notatki z zajęć z eliksirów. Strona tytułowa się spaliła, ale ostatnia strona zeszytu była pobazgrana rozmaitymi napisami i rysunkami, wśród których widniała wykaligrafowana ozdobnym pismem informacja: „To jest zeszyt Dicka Longbottoma, bitch!”
- No nie wierzę… – jęknęła Hermiona. – Bratanek Neville’a? Wiedziałam, że niezły gagatek z niego, ale sądziłam, że zachowa choć trochę rodzinnej przyzwoitości. A teraz…
- Nie martw się – powiedział Snape, ściskając jej dłoń. – Poniesie zasłużoną karę, łotr jeden!
Przed siódmą rano panna Granger czuła się już całkiem dobrze. Razem z Severusem udali się do dormitorium Gryfonów, aby zaskoczyć sprawcę przed pobudką.
- Za próbę zabicia nauczycieli – minus dziewięć tysięcy dla Gryffindoru! – zawołał Snape od progu, zapalając światło za pomocą swojej laski.
- Jak to zabicia? – zdziwił się któryś z uczniów. – Co się stało?
- Gdzie młody Longbottom? – Mistrz Eliksirów zignorował pytanie. Wyglądał na bardzo wkurzonego, jakby chciał solidnie złoić wyżej wymienionego.
- Tutaj – powiedział Rob Hephaestus, siedząc przy jednym z łóżek.
Bratanek Neville’a Longbottoma leżał na pościeli i wyglądał na umierającego. Był całkiem blady, drżał i z rzadka bełkotał.
- Co mu się stało? – zaniepokoiła się Hermiona.
- To wszystko przez Esmeraldę Honeywind! – zapaliła się jedna z uczennic.
- Kogo? – nie zrozumiał Snape.
- To dziewczyna z Durmstrangu. Dick się do niej zalecał, a wczoraj wieczorem przyleciała sowa. Esmeralda dała mu kosza, więc Dick poszedł się nawalić…
- I po pijanemu zaczął się bawić zapałkami, tak? – warknął Severus.
- Zapałkami? – Hephaestus był całkiem zdezorientowany.
- Taka metafora – skrzywił się Mistrz Eliksirów. – Chodzi o to, że podpalił mój gabinet.
- To nie on, panie psorze! – zaprotestowała dziewczyna. – Widziałam, jak przyszedł o północy. Był tak pijany, że nie mógłby nawet utrzymać zapałki, bo jeszcze by go przewróciła. Razem z Robem położyliśmy Dicka do łóżka i od tej pory stamtąd nie wychodził!
- Znaleźliśmy jego zeszyt na miejscu jego pożaru! – stwierdziła panna Granger.
- Wie pani co, pani profesor? – powiedział Rob Hephaestus. – Dick nie jest aż taki głupi. Gdyby naprawdę chciał kogoś podpalić, nie brałby ze sobą zeszytu! Widać ktoś chciał rzucić na niego podejrzenia!
- Albo – Snape łyknął tabletkę – pan Longbottom chciał, żebyśmy myśleli, że ktoś chciał rzucić na niego podejrzenia. Tomografia, rezonans, angiografia, a ty sprawdzisz jego mieszka… Cholera, coś mi się pokiełbasiło, chyba niewyspany jestem.
- Wszystko przez tę gówniarę – mruknęła Gryfonka czuwająca przy skacowanym.
- Którą? – upewniła się Hermiona. – Esmeraldę Honeywind?
- Nie, panno Granger – odparła uczennica. – Jest taka mała Ślizgonka na pierwszym roku, strasznie czepialska i agresywna. Coś się uwzięła na Dicka i Roba, dokucza im za każdym razem.
- I dlatego Longbottom chciał ją zamknąć do szafy?
- Co?! – dziewczyna była zaszokowana. – Panno Granger, gdyby nawet Dickowi zapłacili, to nie podszedłby do tej małej z własnej woli! To prawdziwa killerka. Minęłam się z nią kiedyś w przejściu, a ona do mnie: „Masz jakiś problem, pudernico?” Myślałam, że potraktuje mnie Cruciatusem!
Hermiona spojrzała na Snape’a, który wyglądał na równie zdezorientowanego jak ona.
- Słuchajcie no – powiedziała. – Albo wszyscy wy tutaj robicie mnie w testrala, albo w Hogwarcie dzieje się coś naprawdę bardzo złego. Skłaniam się do tej drugiej wersji. Dobra, idźcie na zajęcia!
Wypadła jak burza z dormitorium i pobiegła do dyrektora, a Snape galopem kuśtykał za nią. Na schodach niemal zderzyła się z profesor Sprout.
- Co to się dzisiaj wyprawia, panno Granger? – zapytała zielarka z niechęcią. – Najpierw ten pożar u Snape’a, a teraz pierwsza lekcja za pięć minut, a panna Szafraniec nie przyszła na odprawę i nie odpowiada na żadne wiadomości!
Hermiona doznała olśnienia. A więc wszystko jasne! Ania tak bardzo chciała się do niej zbliżyć… W swoim empatycznym sercu panna Granger sądziła, że chodzi jej po prostu o przyjaźń, ewentualnie o coś więcej, a tymczasem to był zwykły podstęp! Na dodatek wyszło na to, że Szafraniec była wcale nie tak głupia, jak przez ten cały czas udawała! A przecież, mimo całego jej idiotyzmu, Hermiona zdążyła ją nawet polubić…
- Stało się co? – zapytał Snape, dołączywszy do nich.
- To Ania Szafraniec – odpowiedziała Granger. – Dokonała czynu i uciekła!
- O w mordeczkę! – zirytował się Severus. – Przez te kilka godzin zdążyła już zwiać daleko! Szybko, zgłosić to do aurorów!
- Wiem, że o drugiej jeszcze była w zamku – powiedziała Sprout. – Ostatnio widział ją Gruby Mnich. Powiedział mi, że wlepiła szlaban jakiejś pierwszorocznej Ślizgonce za szwendanie się po nocy…
- Jasny Merlin! – krzyknęła Hermiona. – Do komnaty Ani, biegiem!

Drzwi do kwatery stażystki były zamknięte, ale Snape rozwalił zamek laską, a potem łyknął tabletkę dla uspokojenia. Panna Granger spojrzała na niego z lekkim zaniepokojeniem: chyba nie do końca był sobą.
Błyskawicznie wpadli do środka. Komnata wyglądała tak samo jak wtedy, kiedy Hermiona ostatnio tu była: zielone pnącza, ubrania porozrzucane wszędzie. Ania Szafraniec w zakrwawionej szacie siedziała przy stole, a na talerzu przed nią leżała jej głowa z marchewką wystającą z ust.
Hermiona upadła na tapczan i zaczęła bić się w histerii. A więc Ania była niewinna… To wszystko moja wina, myślała panna Granger. Powinnam się była domyślić wcześniej, przecież Vesperia Blackbird od razu była jakaś dziwna. Przypomniała sobie słowa zapłakanej Ślizgonki: „Pani jest taka dobra! Nie zasługuję na to…” Teraz zdała sobie sprawę, że Vesperia miała na myśli „Nie zasługuję na to, żebym musiała panią zabić”. No oczywiście. A Dick Longbottom i Rob Hephaestus? Vesperia nie to, że ich prowokowała, ale otwarcie atakowała, dobrze wiedząc, że nawet jeśli powiedzą, kto zaczął naprawdę, nikt im i tak nie uwierzy! Gdyby Hermiona połączyła fakty, Ania jeszcze by żyła!
- Ciekawe – powiedział Snape – czy panna Szafraniec była przypadkową ofiarą, czy działały w zmowie i się o coś pokłóciły.
- Nie wiem, Severusie, naprawdę nie wiem – westchnęła Hermiona. – Przytul mnie zaraz, bo oszaleję…