piątek, 26 grudnia 2014

Rozdział 6


Po przebudzeniu Severus czuł się dziwnie. Kręciło mu się w głowie, w żołądku czuł jakąś ociężałość, nogi mu się trzęsły… Przede wszystkim jednak wypełniały mu kalotę natarczywe i bardzo twarde myśli o pannie Granger.
Wciągając na siebie kalesony, Snape ze zgrozą zdał sobie sprawę, że jeszcze dzisiaj nie myślał o Lily. A to było niedopuszczalne! Od wielu lat Mistrz Eliksirów był wierny prostej zasadzie: myśleć o Lily co najmniej piętnaście minut dziennie, codziennie. Zazwyczaj poświęcał temu chwilę rano, zanim z łóżka się zwlókł, żeby się odpowiednio nastroić na cały dzień. Kula muzyczna, którą kupił od braci Weasleyów, bardzo mu przy tym pomagała. A tego ranka nic! Zamiast Evansówki wciąż uparcie zwidywała mu się Hermiona.
Stażystka, którą wcisnął mu Dumbledore, była pyskata i miała lekkie jakby problemy ze zrozumieniem stosunku podległości służbowej. Mimo wszystko jednak… Pamiętał Granger z czasów, gdy była jeszcze uczennicą. Musiał przyznać, że od tego czasu zrobiła się z niej całkiem atrakcyjna i apetyczna wiedźma. Nawet bardzo… Cóż, będzie się teraz cieszył każdą chwilą jej obecności. A gdyby tak jeszcze przestała się go o wszystko czepiać i wprowadzać na siłę własne pomysły, to już w ogóle…
Uniósł głowę, czując, jak wstępują weń siły. Może i panna Granger uważa go za abnegata, oblecha, nieudacznika i po prostu zwyczajnego dupka, ale on, Severus Snape, udowodni, że jest inaczej! I wtedy w końcu się okaże, że Panna Wiem-To-Wszystko się myli!
Mistrz Eliksirów niezwłocznie przystąpił do działania. Zapuściwszy za pomocą kuli jakiś mugolski przebój, skrzesał różdżką ogień pod kociołkiem, wrzucił do środka starannie odważone składniki, nie zapominając o najważniejszym – włosach z ogona centaura. Zagotował, wymieszał, na koniec zgasił ogień i odstawił kociołek w chłodne miejsce do wystygnięcia. Potem poszedł na lekcje.
Dzień w pracy wyglądał całkiem znośnie, chociaż większość współpracowników i uczniów Severusa denerwowała. Wewnątrz siebie wyczekiwał momentu, kiedy po raz kolejny spotka Hermionę. Cóż, może rzeczywiście traktował ją zbyt ostro i powinien dać jej jeszcze jedną szansę… Zajrzał więc do Granger z wizytacją. Siedział w tylnym rzędzie i wpatrywał się w młodą stażystkę jak testral w malowane wrota, upajając się brzmieniem jej głosu. Kiedy zaś rozmawiali po lekcji, wymieniając uwagi robocze, Snape do tego stopnia wbił wzrok w nogi Hermiony, że zupełnie go to rozproszyło i nie słuchał, co ona do niego mówi, tylko potakiwał. Potem uznał, że to całkiem niezła taktyka.
Po lekcjach, chcąc osiągnąć pewien cel, Severus postanowił wybrać się do Hogsmeade. Najpierw wrócił do swych kwater i wydobył z materaca zachomikowane tam oszczędności. Następnie wyjął z szafki kolejne działki Amortencji, a także skrzaciego bimbru i paru innych ciekawostek. Schował to wszystko pod szatą, zawiesił na drzwiach kartkę z napisem: „Nie wchodzić – badania alchemiczne”, po czym ruszył w miasto.
Nie spodziewał się, że u zielonowłosej klientki będzie tak ciężko. Wiedźma kupiła od niego połowę towaru, po czym stwierdziła, że nie spodziewała się tak dużej dostawy, a poza tym aktualnie nie ma pieniędzy. Severus użył na niej swego (nie)wątpliwego uroku osobistego, dzięki czemu wytargował jeszcze dziesięć galeonów, ale resztę towaru musiał opchnąć gdzie indziej.
Wobec tego Snape poszedł znowu do Weasleyów, gdzie za parę knutów kupił tanią maskę goblina oraz trochę proszku Fiuu. Tego ostatniego użył, aby przedostać się na ulicę Śmiertelnego Nokturnu. Założył maskę, żeby go przypadkiem nikt nie poznał, schował się w zaułku i stamtąd nagabywał przechodzących ulicą młodych czarodziejów.
- Papierosy, spirytus, skrzaci bimber! Papierosy, spirytus, skrzaci bimber! Hej, chłopcze, chcesz wyrwać fajną wiedźmę? Sprzedam ci Amortencję za jedyne dwa galeony, to prawdziwa okazja, taniej nigdzie nie znajdziesz…
Dzięki temu udało mu się zmonetyzować resztę zapasu, chociaż sporo to potrwało. Ale nie było rady. Miał zakupy do zrobienia.
Do planu Mistrza Eliksirów należało gruntowne poprawienie sobie stylówy, dlatego najpierw poszedł do krawca.
- Czym mogę panu służyć, profesorze? – starszy mężczyzna, łysy, z długą brodą i w okularach o sześciokątnych szkłach, bez trudu rozpoznał Snape’a. Musiał go znać z gazet, no bo skąd?
- Chciałbym kupić szatę – zadeklarował Severus. – Ale nie byle jaką, tylko porządną.
        Zanim krawiec zdążył wstać z krzesła i zaprezentować ofertę, oczy Snape’a padły na stojący w kącie manekin. Miał on na sobie długą, czarną szatę z lakierowanej skóry. Kołnierz był rozłożysty, ozdobiony wytłoczonymi wężami, a na barkach sterczały dwucentymetrowe srebrne kolce. Nabijane ćwiekami były także mankiety, szwy po bokach, a także pasek.
- A po ile ta będzie? – zapytał Snape.
- Czterdzieści galeonów i dwa sykle – odparł krawiec.
- Biorę – powiedział Severus bez namysłu. – Tylko że… Napacykuj pan coś jeszcze na plecach.
      I tak, za dodatkowe pięć galeonów, z tyłu kurtki zaczął się wić srebrno-zielony wąż. Prężył się w zwojach, kłapiąc ku patrzącemu rozdwojonym językiem i potężnymi kłami, a towarzyszył mu napis: „Slytherin Pride Worldwide”.
- Zapakować? – zapytał krawiec.
- Nie trzeba, założę – odparł Severus.
        Kiedy wyszedł ze sklepu na ulicę, czuł się w pewnym sensie zupełnie nowym człowiekiem. Gdyby tak do kompletu jeszcze buty… Ale nie kupił butów, bo akurat przechodził obok sklepu z używanymi miotłami i na wystawie zobaczył coś, co wprost musiał mieć. Czarna miotła! Hebanowy, lekko wygięty kij, wiecheć czarny jak pierze czarnej kury, prędkość maksymalna 223 mil na godzinę, przebieg – 5 tysięcy mil, bezwypadkowa. Ktoś pozbywał się jej wprost za bezcen…
- No dobra, gdzie jest haczyk? – zapytał Snape sprzedawcę, wparowawszy do sklepu.
- Haczyk? – nie zrozumiał ekspedient.
- Niemożliwe, żeby taka miotła poszła tak tanio.
- Cóż… – zakłopotał się sprzedawca. – Trochę jej się hamować nie chce, trza by ją dać do przeglądu…
- Jajca tam z przeglądem, kupuję! – i Mistrz Eliksirów aż wybuchł śmiechem. No nic, w razie czego da się ją pani Hooch do obejrzenia.
      Siecią Fiuu wrócił Severus do Hogsmeade, a stamtąd przeleciał się na nowym nabytku do Hogwartu. Miał odlot, co się zowie. Lawirował nad błoniami i jeziorem, wyjąc: Born to be wi-i-ild…
     Kiedy prześlizgnął się do swoich komnat, z zadowoleniem stwierdził, że przygotowany rano eliksir całkiem nieźle się uleżał. Snape zaczerpnął garść, nałożył sobie na włosy, bardzo dokładnie wtarł, rozprowadził, spłukał i czynność powtórzył. Na koniec osuszył włosy zaklęciem.
    Stanął przed lustrem i z trudem sam siebie poznał. Miejsce przetłuszczonych, pozlepianych, lepkich strąków zajęły rozbuchane, puszyste fale o odcieniu z lekka kasztanowym.
- No proszę, Severusie – powiedział do swojego odbicia. – Panna Granger może nosić bardziej wymyślne fryzury, ale ty masz po prostu ładniejsze włosy.

       Następnego dnia Dumbledore zwołał radę pedagogiczną. Mistrz Eliksirów rozmyślnie się na nią spóźnił, żeby tym większe zrobić wrażenie. Rzeczywiście, widok czystowłosego Severusa zaszokował niejednego spośród nauczycieli.
- Ja nie mogę, ale z niego ciastek! – pisnęła z zachwytem Ania Szafraniec.
Hermiona spojrzała na nią z politowaniem: stażystka od zielarstwa zdawała się kryć w sobie nieprzebrane zasoby żenady. Sama jednak musiała przyznać, że Snape, chyba zupełnym przypadkiem, wyruszył tego dnia w podróż do kresu seksowności.
- Przepraszam za spóźnienie – powiedział Snape tonem, który dobitnie wskazywał, że wcale mu nie jest przykro.
- Ach, profesorze, widzę, że umył pan włosy – uśmiechnął się Dumbledore. – Cóż, w pana przypadku rzeczywiście mogło to zająć dłużej, niż się przewidziało… Niech pan siada.
       Rada była jak zawsze nudna. Severus jednak przez cały jej ciąg widział, że Hermiona często na niego spogląda. Być może czuła zazdrość na widok jego włosów po metamorfozie… Na jej zerknięcia reagował więc uśmiechem pełnym wyższości i pewności siebie. Panna Szafraniec najwyraźniej uznała, że uśmiechy do niej są skierowane, i zaczęła przez całą szerokość stołu trzepotać do Snape’a rzęsami. W pewnej chwili zdjęła okulary, żeby trzepotanie było tym lepiej widoczne, przez co dostała reprymendę od dyrektora.
      Wreszcie porządek obrad dobiegł końca i stary Albus zapytał, czy ktoś chciałby zgłosić sprawy różne. Severus podniósł rękę i wstał z krzesła.
- Mam taki pomysł – przemówił, od czasu do czasu rzucając okiem w pannę Granger. – Otóż wydaje mi się, że personel Hogwartu powinien mieć bardziej urozmaicony repertuar rozrywek i możliwości rozwoju osobistego. Dlatego proponuję utworzyć na terenie szkoły infrastrukturę rozrywkową, w tym kręgielnię i siłownię. Można by je urządzić w jakiejś przybudówce koło chaty Hagrida…
       Niemal wszyscy spojrzeli na Snape’a jak na wariatuńcia.
- Kręgielnię jeszcze rozumiem – stwierdził Dumbledore. – Ale siłownię?
- No właśnie – zawtórowała mu McGonagall. – Mielibyśmy pakować jak mugole? Oryginalny pomysł, nie ma co.
- Moim zdaniem – odparł Severus wyniosłym tonem – takie coś miałoby całkiem spore powiedzenie. Wszyscy dziś mówią, że powinniśmy nieco zbliżyć się do mugoli, nie żeby zaraz się integrować, ale żeby w razie czego nie wyglądać między nimi obco.
- Ech tam, już nie przesadzajmy z tym zbliżaniem się do mugoli – burknął Lupin. – Niech pan lepiej od razu się przyzna, że chce sobie po prostu wyrzeźbić muskuły, profesorze Snape.
- No więc chcę. I co z tego? – zapytał Mistrz Eliksirów zaczepnie.
- Spokój! – zainterweniował Dumbledore. – W takim razie poddaję sprawę pod głosowanie. Kto jest za?
       Najpierw rękę podniósł sam Snape, potem Hermiona i troje pozostałych stażystów, Flitwick, Tonks i Pomona Sprout. Po pewnym wahaniu Lupin też dał się przekonać, a za nim poszło kilka innych osób. Tylko McGonagall była konsekwentnie przeciw.
- A zatem przegłosowane – oznajmił dyrektor. – Wyznaczę na ten cel odpowiednie środki.
    Kiedy nauczyciele wychodzili z sali, Hermiona była oszołomiona i zdezorientowana. Wszystko wskazywało na to, że jej opiekunowi stażu kompletnie odwaliło, a najgorsze, że w tym wszystkim był jednak jakoś tam pociągający. Postawa Ani Szafraniec nie czyniła spraw lepszymi.
- Mówię ci, Hermi, nigdy bym nie przypuszczała, że Sevcio może być aż takim zapierniczystym meniorem! Normalnie mnie roznosi, chyba se poszukam jakiejś marchewki…
- Anka, miej litość… – westchnęła Granger.
- No co? Nie mów, że tobie nie było mokro na jego widok.
- Och, zamknij się uprzejmie! – warknęła Hermiona. Za taką obleśność miała ochotę jej konwencjonalnie przylać.
- Aha, chcesz go dla siebie – Ania pokiwała głową ze zrozumieniem i równocześnie rozczarowaniem. – Skoro tak, to go bierz, mi wystarczy marchewka.
     Hermiona poczuła się niebotycznie dotknięta przypuszczeniem, że w ogóle Snape mógłby się jej podobać.
- Nie mam słów do ciebie, Aniu – wysyczała. – Jak coś podobnego w ogóle mogło ci przyjść do głowy?
- A więc jednak go nie chcesz? – rozpromieniła się młoda zielarka. – No to spoko i w porzo! Od zawsze wiedziałam, że jesteśmy najlepszymi kumpelami…
        Panna Granger spochmurniała. Jej zdrowie psychiczne wydawało się stać nad przepaścią.

   Po kilku dniach do Hogwartu przyjechał majster czarodziejskiego budownictwa wraz z dwoma pomocnikami i wziął się ostro do roboty. Przy chacie Hagrida powstał bliźniaczo podobny, chociaż nieco większy parterowy budynek, o dość lekkiej konstrukcji, jednak przytulny. W jednej z sal urządzono expelliarmusową kręgielnię, gdzie nauczyciele w wolnym czasie mogli się zabawić, przy czym nie rzucali kuli ręcznie, lecz za pomocą zaklęcia Expelliarmus. W drugiej, zgodnie z zamysłem Snape'a, miała się znajdować siłownia, ale chwilowo jeszcze wystrój pomieszczenia w pocie czoła wykańczały skrzaty domowe ściągnięte z całego zamku. Severus był tak podniecony błyskawiczną realizacją swojej koncepcji, że nie mógł się doczekać i już w godzinę po odjeździe budowlańców przyszedł do gymu.
Przynajmniej parkiet w sali był równo położony. Mistrz Eliksirów rozebrał się do gaci i związał włosy opaską, po czym wziął się do ćwiczeń. Z braku lepszego sprzętu złapał dwa skrzaty, które nawinęły mu się pod rękę, i zaczął machać nimi naprzemiennie niczym hantlami. Potem przyszła pora na wyciskanie sztangi. Posłużył mu za nią kij od miotły, po obu końcach którego zwisały dwa, a następnie trzy skrzaty. Na koniec Severus wykonał siedemdziesiąt trzy pompki.
Kiedy skończył, czuł się całkiem wykończony, policzki mu płonęły i świszczał oddechem. Na gumowych nogach, zataczając się, poszedł do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie urządzono natrysk w postaci urokliwego wodospadu. W czasie kąpieli dużo myślał o Hermionie.
- Tak, panno Granger, Severus Snape jeszcze niejednym panią zaskoczy! – powiedział tryumfalnym tonem, wsłuchując się w szum wody.


poniedziałek, 8 grudnia 2014

Rozdział 5



       We wtorek Hermiona postanowiła wstrząsnąć całym Hogwartem, bo akurat miała taką fantazję. W tym celu przywdziała wystrzałową kreację, na którą zbierała po trochu przez całe studia. Było się czym pochwalić: szkarłatne pantofelki haftowane złotem, z zadartymi szpiczastymi czubkami, od których napięte złote sznurki biegły aż do cholewy, wywiniętej jak kołnierz. Bordowe batystowe legginsy nabijane po bokach srebrnymi ćwiekami w kształcie trupich czaszek. Wreszcie – lawendowa tunika z imitacją efektu smoczej łuski, która wypiętrzała się na Hermioninych krągłościach z przodu i tyłu, powiększając je optycznie. Nałożywszy to wszystko, panna Granger stanęła z różdżką przed lustrem i rzuciła na siebie bardzo skomplikowane zaklęcie, które miało zrobić ją na bóstwo.
      Kiedy ochłonęła po pierwszym szoku, minęło sporo czasu, zanim oderwała swoje oczy od zwierciadła. Na jej głowie panowała istna orgia. Włosy Hermiony przeistoczyły się w niezwykle ustrukturyzowane fale, loki i koki (z ang. cocky), które ustawicznie falowały, wypiętrzały się i zapadały, tworząc feerię niesamowitych kształtów, struktur i form, niczym powierzchnia nieznanej planety pokrytej możliwe, że myślącym oceanem. Zaklęcie to wynalazł czarodziejski fryzjer Gaston Gargant wkrótce po tym, jak podczas wycieczki zakładowej po Ministerstwie Magii o mało nie wpadł za zasłonę, ale go w ostatniej chwili wyciągnęli za nogi.
      Uznawszy, że wygląda już dość oszałamiająco, Hermiona poszła do pracy. Musiała rano odmeldować się w gabinecie Snape'a, a potem iść na lekcje.
       Po drodze budziła powszechną sensację. Kiedy szła korytarzem, łuski jej tuniki wydawały delikatne brzęczenie, a może raczej chrupot. Tak odlotowa stylizacja mało którego czarodzieja pozostawiała obojętnym. Uczennice i uczniowie młodszych lat wodzili za nią oczami wielkimi jak spodki, natomiast w klasach starszych u jednych uczniów występował nadmierny ślinotok, drudzy niespodziewanie zaczynali krwawić z nosa, a trzecim szata znacząco wypuczała się w okolicach lędźwiowych. Pod wrażeniem byli też spotkani po drodze nauczyciele. McGonagall na widok Hermiony pokiwała głową, którą wypełniała mieszanka zgorszenia, niedowierzania i zachwytu, a Remus Lupin cicho zawarczał. I tylko Snape, jak zwykle, się czepiał.
- Niech pani spojrzy na siebie! – prychał, wstrząsając przetłuszczonemi kłaki. – Co pani z siebie zrobiła?!
- Nie wiem, o co panu chodzi – odpowiedziała Hermiona spokojnie. – To bardzo dobry strój. I markowy.
- Ale jak to wygląda! – lamencił Severus, fejspalmując przy tym. – Dlaczego się pani nie ubrała poważnie?
- Ubrałam się oryginalnie – nalegała Hermiona. – W ten sposób buduję swoją pozycję wobec uczniów.
- Pozycję, tak? Nauczyciel ma wyglądać jak nauczyciel, a nie…
- A nie jak kto? Śmiało, proszę dokończyć!
- Uczeń powinien być skupiony na nauce, a nie patrzyć na cycki! – syknął Snape.
- Jakie cycki? – żachnęła się panna Granger. – Przecież tunika jest zabudowana do samej szyi.
- No właśnie – burknął Severus. – Nawet nie widać, a i tak się patrzą. Jak to wołał Malfoy? „Miona, pokaż wymiona”?
       Hermiona aż zaniemówiła na tak niewyobrażalne chamstwo Mistrza Eliksirów.
- Nie mam ostatnio kontaktu z Malfoyem, ale co by o nim nie mówić, to teraz już nie jest tym samym człowiekiem, co kiedyś!
- Wiem, teraz woli chłopców – odparł Snape.
- Jednego chłopca – sprecyzowała Hermiona. – A pan przez te wszystkie lata zupełnie się nie zmienił! I to nie jest komplement!
- Jeszcze tylko komplementów od pani mi brakuje – odciął się Severus.
- A pan to nawet nie ma czego pokazywać! – rzuciła Hermiona, wzięła dziennik i poszła na lekcję.

W pracy nauczycielskiej szło różnie: raz łatwiej, raz trudniej. Zdolniejszym uczniom wystarczyło wskazywać drogę, tych mniej bystrych trzeba było niemal prowadzić za rękę, a równocześnie panować nad całą grupą, nie dać jej się nudzić i pilnować, żeby ktoś przypadkiem nie wysadził kociołka.
Na młodszych latach było zdecydowanie łatwiej: dzieci uznawały autorytet nauczyciela, pirwszoroczni byli onieśmieleni nowymi warunkami, a nawet całkiem sporo uczniów chciało się czegoś nauczyć. Dopiero od czwartego wzwyż zaczynały się schody, związane z budzącymi się hormonami.
Hermiona doświadczyła tego na lekcji z czwartym rokiem, którą co chwila zakłócali dwaj Krukoni, wdając się na jej oczach w symulowane bójki. Jak Hogdale ciach, to McKinnon bum, a potem jak McKinnon bęc, to Hogdale ryms. Zaczęło się od pojedynczych wymian ciosów, a panna Granger uspokoiła niesfornych słownie. To im jednak nie wystarczyło. W pewnej chwili Hogdale rzucił się na McKinnona i obaj wypadli z ławki na podłogę, naparzając się w parterze. Ich intencją było najwyraźniej sprowokowanie nauczycielki, aby ich rozdzieliła, chcieli bowiem doświadczyć dotyku jej dłoni, a może i jakiego większego kontaktu fizycznego, gdy Hermiona będzie odciągać jednego od drugiego. Nie przewidzieli jednak tego, że pani od eliksirów może rozdzielić ich zwyczajnie za pomocą różdżki. Za drugim razem o mało nie przewrócili swoich kociołków wraz z zawartością, a wtedy Hermiona nie wytrzymała i rzuciła na obu Drętwotę, po czym wygłosiła im długie kazanie. Kiedy skończyła, spacyfikowała ich i wreszcie usiadła za biurkiem, żeby skontynuować lekcję, nagle podszedł do niej jakiś jasnowłosy Gryfon.
- Co chciałeś, Miller?
- Pani profesor, a jak się pisze „seks”?
- Tak, jak słyszysz – odparła panna Granger, wywołując wybuch śmiechu całej klasy.
Na takich breweriach i ich uspokajaniu zeszło jej około połowy lekcji. Hermiona uznała to za swoją porażkę pedagogiczną i miała na przerwie ciężkiego moralniaka. Gdzieś w oddali dostrzegła Snape’a: przemykał korytarzem, trzymał rękę w kieszeni i rytmicznie kiwał głową. Wyglądał na nieobecnego duchem, a zresztą, co tu dużo mówić, wrażenie sprawiał dość idiotyczne, lecz mimo to Granger nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy.
      W czasie obiadu usiadła z Pomoną Sprout, aby omówić sprawy dotyczące niektórych Puchonów, odbiegających na minus w kwestii eliksirów.
- Billy’emu słabo idzie – klarowała – ale nie wygląda na takiego, któremu się nie chce. Myślę, że będą z niego ludzie, tylko trzeba go odpowiednio poprowadzić. Bo na przykład wątpię, żeby profesor Snape był chętny odpowiednio go wyciągnąć.
- Mówiąc między nami, Severus żywemu nie przepuści – zauważyła profesor Sprout. – Dlatego to w dużej mierze zależy od pani. Na następnej radzie zgłoszę kwestię organizacji zajęć wyrównawczych z eliksirów i wtedy…
- O, Hermi, aleś się wystrzeliła, bejbe! – Ania Szafraniec wyrosła obok nich jak spod ziemi, bezceremonialnie przerywając rozmowę na tematy zawodowe. – Normalnie cię nie poznałam!
- Oryginalnie, prawda? – zapytała Hermiona, z lekka ogłuszona paplaniem koleżanki.
- No wiesz! Wchodzę sobie do jadalni, patrzę, kto to taki siedzi przy profesor Sprout, i nie poznaję. No, myślę sobie, kto może być tak pozbawiony gustu? W życiu bym nie pomyślała, że to ty!
       Panna Granger poczuła się cokolwiek dotknięta, a przy tym zirytowana, że Ania wcina jej się w ważną konwersację.
- Ale co, tak konkretnie, ci się nie podoba? – zapytała obojętnie.
- Wiesz, powiem ci, że to ohydny kolor – odparła stażystka zielarstwa. – W życiu bym czegoś takiego nie założyła. Mówię ci, na twoim miejscu zaraz bym to odniosła do sklepu, żeby mi wymienili na coś śliwkowego na przykład albo jakąś ciepłą umbrę… I chyba za bardzo przylegające w talii, raczej na pewno.
- Cóż, mnie się podoba – zauważyła Hermiona.
- Ale zmień go, Hermi, dobrze ci radzę, jak przyjaciółka prosto z serca. Ja mam dobre oko do­ kolorów, wszyscy to mówią. A ja sobie w tamtym tygodniu kupiłam złote rajstopy ze skóry astrala, mówię ci, są zagalopiste! Tylko drogie. Dwadzieścia galeonów za nie dałam i nie mam już kasy do końca miesiąca, ale ze mnie krejzolka! Dam ci kiedyś przymierzyć, w końcu jesteśmy kumpelami, nie ma to tamto.
- Panno Szafraniec, proszę posortować porcje ziół na jutrzejsze lekcje – Pomona Sprout wreszcie zainterweniowała, bez większego trudu wymawiając egzotyczne nazwisko stażystki. - Bo skarżą mi się uczniowie, że prowadzi pani lekcje dość chaotycznie. A potem proszę przygotować konspekty, bo jeszcze ich nie widziałam.
- A tak, rzeczywiście, było coś takiego... – Ania zaśmiała się nerwowo, okularem błyskając („Okularem błyska, śmierciożerca pryska!” – szablonowe graffiti z podobizną Harry'ego i takim sloganem widywała czasem Hermiona na ulicach w Londynie). - To ja już sobie pójdę. Pa!
        Po zakończeniu lekcji Hermiona odkurzyła miotłę\ i postanowiła trochę się przelecieć. Dawno już nie znajdowała się w powietrzu nad Hogwartem, więc teraz z przyjemnością dosiadła miotły. Miała pod sobą błonia, Zakazany Las, okrążyła wieżę astronomiczną. Tunika Hermiony cicho brzęczała na wietrze, a jej fryzura wykręcała się w spienione grzywy, gdy wykręcała na swym wiernym Nimbusie amfory, beczki, butelki…
Nagle dostrzegła jakąś szamotaninę na wieży quidditcha i momentalnie rzuciła się w pikowanie. Kiedy już była blisko, ku swojemu wielkiemu oburzeniu panna Granger zorientowała się, że jedną ze stron szamotaniny jest biedna Vesperia Blackbird, a drugą – znowu te łobuzy, Longbottom i Hephaestus, którzy wykrzykiwali coś agresywnym tonem, wywijając na dziewczynkę miotłami i różdżkami. Hermiona nie traciła czasu; szybkim ślizgiem wylądowała na wieży, wciskając się między Vesperię a jej prześladowców.
- Przestańcie natychmiast! – ryknęła z siłą głosu, która ją samą zaskoczyła. – Znowu się nad nią znęcacie? Co z was za Gryfoni?
- Ale psorko, to ona nas zaatakowała! – protestował Hephaestus.
- Bałwan! Błazen! Ty wstrętny kłamczuchu! – krzyknęła Vesperia.
- Naprawdę tak było! – upierał się Dick Longbottom. – Słowo honoru!
- Mam w to uwierzyć? – zapytała Hermiona lodowatym głosem, zdecydowanie podniesionym. – Mówiłam wam już, żebyście zostawili ją w spokoju.
- Ale… - Rob Hephaestus próbował się sprzeciwić.
- Nie chcę słuchać tych waszych kłamstw!! – krzyknęła Granger, usadzając go na miejscu. – Macie natychmiastowo szlaban! A gdyby nawet to była prawda, to takie stare konie powinny nie dać się sprowokować!!!
        Rzuciła okiem na dziewczynkę. Vesperia skuliła się przed jej wzrokiem, wstydliwie zasłaniając dłonią prawy policzek, na którym widniał ogromny siniec. Na ten widok Hermiona wpadła w wysokooktanową wściekłość. Jej włosy jeżyły się i falowały niczym wzburzone morze.
- Nie, tego wam nie daruję!! – krzyknęła w zapamiętaniu, po czym wyciągnęła różdżkę i wypowiedziała zaklęcie, które opracowała na studiach dla przepędzania namolnych adoratorów. Machnęła raz i drugi, rozległy się głośne klaśnięcia. Hephaestus gwałtownie złapał się za twarz, a Longbottom poleciał w tył i padł na ziemię.
- Do gabinetu Mistrza Eliksirów, już!!! I jesteście u dyrektora!
        Kiedy obaj łobuzerzy się zmyli, Hermiona spojrzała raz jeszcze na rozpłakaną uczennicę.
- No dobrze, już dobrze. Nie bój się.
        Vesperia jednak przelękła się i skuliła jeszcze bardziej.
- Spokojnie, nic ci nie zrobię – uspokoiła ją panna Granger i dopiero wydawszy z siebie tę wypowiedź, zorientowała się, że cały czas krzyczy. Z trudem uspokoiła się, odchrząknęła ze zdartego wrzaskiem gardła i spróbowała powiedzieć coś wreszcie łagodnym tonem.
- Dopilnuję, żeby już ci nic nie zrobili – zapewniła dziewczynkę, wręczając jej ciastko, które przy obiedzie machinalnie zgarnęła do kieszeni.

      W gabinecie Snape’a okazało się, że to jeszcze nie koniec kłopotów. Hephaestus i Longbottom z minami zbitej psiarni czyścili kociołki gdzieś za ścianą, a sam Severus obrzucił Hermionę niechętnym spojrzeniem, jakim sęp obrzuca szakale, kiedy mu wchodzą w rewir.
- Wściekła się pani? – syknął już od progu. – Tak się pani darła, że w lochach było słychać! A pewnie i w Hogsmeade!
- Tak, wściekłam się! – oznajmiła z naciskiem Hermiona, ledwo panując nad nadwyrężonym głosem. – Pan na moim miejscu zrobiłby to samo!
- Nie sądzę – odpowiedział Snape. – Po jaką cholerę znowu pani występuje w charakterze arbitra w sporach między uczniami?
- Nazywa pan to sporem? – oburzyła się panna Granger. – Gdyby pan widział to biedne dziecko…
- Wystarczy, że widziałem delikwentów. Próbuje mi pani wmówić, że krucha jedenastolatka nabiła takie śliwy dwóm szóstorocznym bykom?
- Piątorocznym – poprawiła Hermiona. – Nie, to mnie trochę poniosło i… e… zastosowałam radykalne środki wychowawcze.
        Snape wstrząsnął fryzurą, uniósł wzrok ku sufitowi i znacząco rozczapierzył palce.
- Panno Granger, strasznie się pani w tym Hogwarcie szarogęsi – wycedził. – Zachowuje się pani wręcz jak córka Voldemorta!
- Nie sądzę – odparła sarkastycznie Hermiona. – Miałam przecież okazję poznać córkę Voldemorta, podobnie jak pan. Pan to nawet w sensie biblijnym – i wykonała wymowny gest przedramieniem.
        Mistrz Eliksirów z konsternacji zrobił zeza i się zaczerwienił.
- Nie rozmawiajmy już o tym – uciął zgaszonym tonem. – Niech odwalą ten szlaban i zjeżdżają w diabły.

- Nie wytrzymam – skarżyła się Hermiona Lunie Lovegood, kiedy wieczorem piły herbatę w pokoju tej drugiej. – Snape mnie wykończy. Czepia się o byle co, jakby robił mi na złość, dokłada pracy i wiecznie jest niezadowolony. A jak się schleje, to już w ogóle mogiła. Drżę na myśl o tym, że znowu będę musiała go wlec pijanego przez cały Hogwart.
- Ciężka sprawa – zauważyła Luna. – Nie myślałaś czegoś z tym zrobić?
- No ale czego? Do dyrektora nie pójdę, bo Snape jest jego pupilkiem, inaczej by w tej szkole nie wytrzymał nawet jednego semestru. Przekwalifikować się na inny przedmiot nie mogę…
- To spróbuj z Lukrecją – zaproponowała Lovegood.
- Co? – Hermiona zrobiła wielkie oczy. – Przecież ona nie żyje…
- Pomnik na dziedzińcu – wyjaśniła Luna. – W czasie pełni można tam wypowiedzieć życzenie i ono prawdopodobnie na pewno się spełni. A dziś akurat jest pełnia.

Kiedy panna Granger dotarła w środku nocy na dziedziniec, miesiąc świecił bardzo jasno. Dzięki temu dostrzegła, że nie jest sama – przed pomnikiem Lukrecji de Volaille stała jakaś dziewczyna ze starszych lat i szeptała coś do bazaltowej statuy. Hermiona schowała się dyskretnie za jedną z kolumn. Na kolumnie było napisane kredą: „Snap ma drewnianego”. Sądząc po charakterze pisma, autorem inskrypcji był sam Severus.
Dziewczyna, najwyraźniej Gryfonka, skończyła swoją niesłyszalną z tej odległości przemowę, złapała pomnik za pierś i szybko czmychnęła. Wtedy wreszcie Hermiona, trzymając się ścian, podbiegła do bazaltowej Lukrecji. W nagłym przypływie sentymentalizmu spojrzała w kamienną twarz swojej mentorki.
- Pani profesor, bardzo proszę, aby Snape traktował mnie choć trochę lepiej… - wyszeptała.
       Zrezygnowała z chwytu za pierś, za to ucałowała stopę nauczycielki wyłaniającą się spod bazaltowej szaty i postawiła obok salaterkę z przygotowanym specjalnie w tym celu budyniem waniliowym. Już miała odejść, kiedy nagle rozległ się cichy trzask. Hermiona spojrzała na głowę rzeźby… I zamiast Lukrecji zobaczyła szalone oblicze brodatego mężczyzny. Jego oczy zabłysły złotym blaskiem, który oświetlił pannę Granger, po czym zgasły, a kiedy wzrok Hermiony uporał się z efektami nagłego rozbłysku, pomnik znów miał twarz profesor de Volaille, a salaterka była pusta…
- No to ja już pójdę – powiedziała Hermiona i wróciła do siebie.