sobota, 12 grudnia 2015

Rozdział 14


Hermiona nie zdawała sobie sprawy, jak wiele czasu upłynęło, dopóki Snape nie zaczął rozpaczliwymi gestami dawać jej znaków, żeby wyjęła wreszcie język z jego ust, bo ciężko mu oddychać.
- Wygląda na to, panno Granger – wydyszał namiętnie – że oboje myliliśmy się bardzo co do siebie. Ile czasu myśmy przez to stracili…
W tymże momencie Hermiona nabrała ogromnej ochoty zerwać z Severusa szatę i z całą brutalnością pokazać mu, jak bardzo jej nie docenił. Już nawet zaczęła to robić, ale wtem coś sobie przypomniała.
- Zaraz, Severusie – zawahała się. – Tamci śmierciożercy mówili, że czegoś szukają. Jakiejś strzały czy czegoś…
- Nie mam pojęcia, o co im chodziło – odparł Snape. – Nigdy nie słyszałem o żadnych potężnych artefaktach z lasu Sherwood.
- Cóż, ta puszcza jest miejscem okrytym tajemnicą nie tylko dla mugoli, ale i dla większości czarodziejów – zauważyła Hermiona.
Nagle coś zaczęło szeleścić w krzakach. Odwrócili się gwałtownie i zobaczyli, jak na zalaną księżycem ścieżkę wychodzi jednorożec.
Podobnego jednorożca Hermiona w życiu nie widziała. Był fioletowy, miał ogromne oczy i modnie podciętą grzywkę z pasemkami. Mrugnął do panny Granger, parsknął, po czym pobiegł przed siebie.
- On chyba chce, żebyśmy za nim poszli – zauważyła.
- Jednorożce się tak nie zachowują – odparł Snape. – Z drugiej strony, nigdy nie widziałem fioletowego jednorożca, więc co ja tam wiem.
Podążali za czarodziejskim bydełkiem, nie zważając na gałęzie, które w ciemnościach złośliwie wplątywały im się w szaty albo chlastały po pysku. W końcu doszli na polanę, pośrodku której stał ogromny, prastary dąb, na pierwszy rzut oka tak jakoś tysiącletni. Fioletowy jednorożec obgalopował drzewo dookoła, a potem… odleciał.
- I co teraz? – zapytał Snape.
- Nie mam pojęcia. Obejrzyjmy to drzewo. On tu nas po coś przyprowadził.
- A jak to pułapka?
- Och, Severusie, trzeba mieć trochę zaufania do ludzi i jednorożców!
Zbliżyli się do potężnego pnia. Był tak pękaty, że trzeba było pięciu osób, aby go objąć, a poszczególne zgrubienia na korze dorównywały grubością pniom innych drzew rosnących w pobliżu. Dąb szumiał majestatycznie, a podniosły nastrój mącił tylko nieco napis na korze, wycięty archaiczną czcionką na wysokości trzech metrów: „TU BYŁEM. ROBIN HÓD”.
Hermiona w zamyśleniu dotknęła pnia nieco poniżej napisu. W przypływie czułości Snape nakrył jej dłoń swoją. Wtem ich dłonie rozjarzyły się, gdzieś daleko zabrzmiał suchy grzmot, a w szumie liści dało się słyszeć coś jakby słowa:
- When the truth… is found… to be lies… and all the joy… within you… dies…
Drzewo zaczęło skrzypieć i niespodziewanie otworzyła się w nim mroczna dziupla. Hermiona bardzo inteligentnie włożyła do niej rękę. Na szczęście nic jej nie użarło, za to wyjęła ze środka pewien przedmiot.
Była to bez wątpienia strzała, i to na dodatek srebrna. Gruba i dość krótka, przypominała nieco model używanego przez mugoli pocisku rakietowego, jednak miała bez wątpienia grot i brzechwę.
- Co z tym zrobimy? – zapytała panna Granger.
- Zanieśmy do dyrektora – zaproponował Severus. – On się ostatnio interesuje takimi rzeczami. Niech sobie postrzela.
Zawrócili i mieli już wracać do pozostałych, gdy ciemność na ścieżce między nimi drastycznie zgęstniała, przybierając kształt monstrualnej postaci w długiej szacie i z jelenim porożem na głowie.
- Jam jest Herne Łowca – zagrzmiało widmo, wyciągając ku pannie Granger palec. – A ty, Hermiono, jesteś moją córką.
- Zaraz, jak to? – nie skumała. – Do tej pory myślałam, że jestem córką doktora Grangera!
- W każdym razie ktoś tu musiał zostać rogaczem – zauważył Snape, spoglądając na widmową postać.
- To było chamskie – zwróciła mu uwagę.
Ale Herne nie zareagował na knajacką odzywkę Mistrza Eliksirów. Uniósł rękę i machnął ku Hermionie kosturem, zahuczał coś w archaicznej łacinie albo języku Wizygotów, a potem rozpłynął się w ciemności.
- Ale zaraz… – Granger bezradnie rozłożyła ręce. – No jestem jego córką i co dalej?
- Nie wiem – Snape machnął obojętnie. – Chodźmy już.

Kiedy wrócili do ogniska, ponad połowa grona nauczycielskiego była już zdrowo naprana. Mimo to widok Hermiony i Snape'a trzymających się za ręce przyjęto z wielkim poruszeniem. Pojawiły się gwizdy i niedyskretne komentarze. Hermiona zignorowała je i poszła od razu do Dumbledore'a, który jako jedyny był jeszcze całkiem trzeźwy.
- Skąd to macie?! – dyrektor aż podskoczył na widok srebrnej strzały.
Panna Granger opowiedziała szczegółowo, jak do tego doszło.
- Jest więc pani teraz córką Herne'a – westchnął Dumbledore. – Jakby mało pani było kłopotu z byciem nauczycielką.
- Co to oznacza? – zdziwiła się Hermiona.
- Córka Herne'a to wielka odpowiedzialność, panno Granger – stwierdził dyrektor. – Szkoda tylko, że nie wiem, na czym polega. To nie moja specjalizacja.
- A czyja?
- Cóż, na pewno ktoś w świecie czarodziejów się na tym zna – odrzekł stary Albus z konsternacją. – Jak wrócimy do Hogwartu, to będzie pani mogła zacząć badać sprawę…
- Proszę, dyrektorze, niech pan weźmie ode mnie tę strzałę – jęknęła Hermiona. – Nie potrzebuję jeszcze nowych kłopotów.
- Jak to? – zdziwił się Dumbledore. – Przecież to pani jest córką Herne'a, panno Granger. Ta strzała pani się należy.
- No dobra, no więc… W takim razie, jako córka Herne'a, przekazuję tę strzałę na pana ręce, żeby ją pan tymczasowo przechował. Do czasu, aż… eee… zacznę rozumieć, o co w tym chodzi.
Dyrektor z pewnymi oporami w końcu się zgodził i schował strzałę, a Hermiona poszła do domku. Była tak piekielnie zmęczona, że miała ochotę paść tam, gdzie stała, i spać do południa.
Ale nie było jej dane porządnie się klapnąć. Ledwo bowiem rymnęła się z impetem na łóżko, okazało się, że leży już tam Ania Szafraniec.
- A co ty tu robisz?! – warknęła zaszokowana Granger.
- Sorry, Mionka – wychichotała stażystka zielarstwa. – Coś mi się pomyliło i niechcący ztransmutowałam swoje łóżko w kisiel malinowy, ale ze mnie krejzolka! Przecież mnie chyba nie wyrzucisz?
- Ech, niech ci będzie – Hermiona była tak padnięta, że nawet nie miała siły się z nią wykłócać. – Posuń się, to znaczy przesuń.
Nakryła się kołdrą, przytuliła się do Ani i próbowała zasnąć, ale się nie dało. Koleżanka cały czas ją zagadywała. Panna Granger naciągała kołdrę na uszy, lecz bezskutecznie.
- Mogłabyś dać mi się wyspać? – syknęła w pewnej chwili.
- E tam, pointegrujmy się troszkę. Tak w ogóle to gratuluję!
- Czego niby?
- Przecież wyrwałaś Severusa! Powiedz, jaki on jest?
- Nie taki zły i bucowaty, jak wygląda.
- Od początku wiedziałam! Mój słodki Sevuś! Ale chodzicie ze sobą na poważnie?
- Na ucho Merlina, co to za pytanie? – wydusiła bezsilnie Hermiona.
- No, całowaliście się już chociaż?
- A co cię to obchodzi?
- To znaczy tak! – ucieszyła się Ania Szafraniec. – I jak z nim było?
Panna Granger na leżąco wzruszyła ramionami.
- W jaki niby sposób mam to opisać? W skali od jednego do dziesięciu, w procentach? Jakiś storytelling czy co?
- Jak nie umiesz opisać, możesz pokazać – powiedziała Ania i rybio wysunęła ku niej swoje usta.
Hermiona, pragnąc zakończyć tę żenującą wymianę zdań, ordynarnie złapała koleżankę za policzki i pocałowała z języczkiem tak intensywnie, aż Ania zaczęła się dusić. Potem odepchnęła ją na drugą stronę łóżka.
- Superfajosko! – krzyknęła panna Szafraniec z entuzjazmem, zarumieniona na policzkach. – Powiedz, tylko się całowaliście, czy coś więcej też już robiliście?
- Jesteś bezczelna. Może jeszcze też miałabym ci to zademonstrować?
- Czyli jednak!
- Mam dość – zirytowała się Hermiona. – Skąd ty się taka urwałaś? Co to za zwyczaj, żeby tak na bezczela odpytywać?
- No, ja też lecę na Sevusia, a przecież jesteśmy najlepszymi kumpelami, musimy się wszystkim dzielić…
- Nie musimy – parsknęła Granger. – Ja od ciebie nie pożyczam szczotki do włosów. Ani do zębów, skoro już o tym mowa. Mogę już spać?
Ania westchnęła.
- Przytul mnie, Mionuś – powiedziała. – Jesteś moją jedyną prawdziwą przyjaciółką, nikogo więcej nie mam w tej kiełbasianej szkole… A jak ci coś nie pasi, to wyobrażaj sobie, że jestem Severusem. A ja se będę, że ty nim jesteś.
Hermiona potraktowała ją więc jako dodatkową poduszkę i nie czekając na oklaski, odpłynęła w morfeiczne rewiry.