niedziela, 12 października 2014

Rozdział 3


- Witam panią serdecznie, panno Granger! – zawołał ironicznie Severus Snape.
- Cieszy się pan, że mnie widzi? – zapytała Hermiona, też ironicznie.
- Niestety, panno Granger! To naprawdę jest różdżka w kieszeni – odparł Mistrz Eliksirów i usiadł za biurkiem.
      Hermiona zrobiła kilka kroków w głąb gabinetu. Wyglądał prawie zupełnie tak samo, jak w szkolnych latach. Snape garbił się przy biurku, a wokół niego górowały szafki i regały pełne butelek i słojów, w których chroniły się eliksiry i rozmaite składniki do nich. Pod sufitem wisiał wypchany krokodyl. Panna Granger nigdy wcześniej go nie widziała – Severus musiał go sobie sprawić w czasach, gdy był opiekunem Szóstego Domu – ale za to pamiętała artykuł w „Proroku Codziennym” sprzed paru lat o nieoczekiwanej modzie na wypchane krokodyle.
- Gdzie będę urzędować, profesorze? – młoda stażystka od razu przeszła do rzeczy.
- Tam pod krokodylem ma pani krzesło – Severus skinął ręką, nie podnosząc nawet wzroku. – Będzie też pani miała biurko, chyba. Skrzaty miały przynieść wczoraj, ale nie przyniosły. Taki lajf.
Hermiona podniosła krzesło różdżką i przysunęła je bliżej biurka profesora, po czym usiadła na nim.
- No to zobaczmy… Ile tam pani dali godzin? – zapytał Snape, pochylając się nad notatkami.
- Osiemnaście – odpowiedziała Hermiona.
- Więc od poniedziałku do czwartku po cztery, a w piątek tylko dwie, ale za to czasem będzie pani chodzić z uczniami do Hogsmeade, to się liczy osobno. Czy taki układ pani pasuje?
       Snape podał Hermionie plan zajęć z eliksirów, przyjrzała mu się dokładnie.
- We czwartek wolałabym kończyć wcześniej – zauważyła. – Nie można by jednej godziny przenieść na wtorek albo środę?
            Mistrz Eliksirów wykrzywił się nieco. Taka młoda, a już zaczyna się rządzić!
- W takim razie porozdzielam pani czwartkowe godziny na poprzednie dni i będzie pani miała we czwartek wolne – zaproponował. – Dobrze?
- Wolne w środku tygodnia? – Hermiona była niezbyt usatysfakcjonowana. – To już lepiej zamieńmy się na godziny w poniedziałek rano, z pewnością szybciej się budzę niż pan.
       Severus nie miał za bardzo ochoty nadal ustępować stażystce – już wystarczy, że dał jej więcej luzu w piątek, a mógłby przecież nawalić jej wtedy maksimum godzin… Jednak perspektywa dłuższej drzemki w poniedziałek rano była tym, co go przekonało ostatecznie. Machnął różdżką i oznaczone na różowo godziny Hermiony szybko pozamieniały się z czarnymi godzinami Snape’a. Potem Mistrz Eliksirów wstał i podszedł do oszklonej szafki ze składnikami, mierząc posępnym wzrokiem swoje odbicie w szybie. Niektóre z eliksirów za szkłem bulgotały lub wirowały w swych butelkach, a on nieco się uspokajał, patrząc na ten widok.
- Panno Granger, czemu właściwie wybrała pani eliksiry? – zapytał z niejakim zdziwieniem. – Przecież pani specjalnością były zaklęcia i numerologia.
- Bo chciałam udowodnić, że można być Mistrzem Eliksirów, nie będąc smętnym nietoperzem – odcięła się Hermiona.
- Na razie jeszcze daleko pani do mistrza. Zanim zdobędzie pani ten tytuł, mnóstwo wody upłynie w pani bidecie… Najpierw zacznie pani od lekcji na młodszych latach, żeby się pani przypadkiem nie przemęczyła.
      Hermiona poczuła spore rozczarowanie. Sądziła, że jako młoda, zdolna adeptka o wyrobionym imieniu i, nie oszukujmy się, pewnej sławie, od razu będzie miała możliwość się wykazać, może nawet wymyśli jakiś nowy zajzajer…
- Nie zamierza mnie pan dopuścić do zaawansowanych eliksirów? – zapytała zadziornie. – Jestem wystarczająco dobra, żeby sobie z nimi radzić.
- Może być pani nawet najlepsza we wsi, ale to jest mój przedmiot.
      Snape już zaczynał się zastanawiać, jak zabezpieczyć przed stażystką swoje płynne skarby. Granger gotowa mu zrobić w gabinecie jakąś kompletną rewolucję. A już strach pomyśleć, co by się stało, gdyby dobrała się do jego pilnie strzeżonego zapasu Amortencji, który Severus potajemnie warzył nocami i sprzedawał na brązowym rynku, żeby mieć na wódkę. Pewnym sposobem na spokój będzie zapewnienie Hermionie zajęcia…
- Oprócz nauczania eliksirów – zdecydował – będzie też pani miała, jako moja podopieczna, dodatkowe obowiązki, bardziej nieoficjalne…
- Co ma pan na myśli, profesorze? – zapytała Hermiona z oburzeniem i podejrzliwością.
        Severus znacząco uniósł brwi.
- Otóż przejmie też pani część moich zajęć w kwestii opieki nad Slytherinem.
- Co?! Z tymi Ślizgonami?
- Proponuję podzielić się po równo: dla mnie trzy lata, a dla pani trzy i dodatkowo szósty.
- Dlaczego mnie pan tak obciąża? I to jeszcze szósty rok? Nad eliksirami łatwiej zapanować niż nad hormonami.
- Cóż, przypuszczam, że kiedy uczniowie zobaczą tak młodą i, eee… atrakcyjną nauczycielkę, z pewnością staną się potulni niczym baranki – odrzekł Snape.
      Hermiona usłyszała w jego słowach dość złowieszczy ton, niemniej przyznanie przez Mistrza Eliksirów, że jest ona atrakcyjna, mimo że najwyraźniej dość niechętne, zrobiło jej zupełnie niespodziewaną przyjemność.
- Przynajmniej teraz nie da mi pan szlabanu – oznajmiła z wyższością, próbując skierować rozmowę na bardziej beztroskie tory.
- Jak dam pani do sprawdzenia kartkówki z dwóch-trzech roczników jednocześnie, to jeszcze pani zatęskni za szlabanami.
- Wygląda na to, że będę miała niezłą harówę – przyznała Hermiona z uśmiechem.
- Zresztą, podsunęła mi pani znakomity pomysł, panno Granger. Jeżeli wrzepię jakiemuś uczniowi szlaban, to pani będzie tego ancymona pilnować.


      Pierwszy poranek prawdziwej pracy upłynął mimo wszystko dość lekko. Hermiona miała lekcje z drugim i pierwszym rokiem. Szły dość gładko – jak się okazało, Granger była nie tylko Panną Wiem-To-Wszystko, ale i Panną Umiem-To-Przekazać-Innym.
       Problemy pojawiły się na trzeciej przerwie. Hermiona szła sobie właśnie korytarzem, a chłopaki ze starszych klas w ciszy odprowadzali ją spojrzeniami, unikając jednak bezpośredniego kontaktu wzrokowego, za to ciesząc się już na perspektywę nocnego treningu mięśni rąk w ciemnościach dormitorium. Szła zatem i szła, gdy nagle usłyszała zza rogu czyjeś płaczliwe błagania przerywane szyderczymi okrzykami.
- Córka Voldemorta! Córka Voldemorta!
- Zostawcie mnie!
- Bo co, rzucisz na nas Cruciatusa?
        Wynurzywszy się zza załomu korytarza, panna Granger dostrzegła dwóch uczniów w szatach ze złoto-czerwonymi emblematami, pastwiących się nad drobną jedenastolatką z warkoczykiem, która miała na sobie szatę Slytherinu. Jeden z nich, blondyn o szerokich barach, właśnie pociągnął dziewczynkę za kołnierz i cisnął nią o ścianę.
Hermiona nie czekała. Natychmiast wyciągnęła różdżkę i rzuciła się do przodu, własnym ciałem odgradzając ofiarę od gryfońskich łobuzów.
- Przestańcie natychmiast! – wrzasnęła, mierząc różdżką w jednego z nich. – Zachowujecie się jak ostatnie dzikusy, istne łobuziaki!
- Ale psorko… – zabełkotał blondyn. – Przecież to Ślizgonka. Oni byli za Voldemortem!
- Voldemort nie żyje – wysyczała Hermiona. – Sama widziałam, jak umierał. A nawet kiedy żył, nie wszyscy Ślizgoni go popierali, głupcze.
- I pani ich broni? – oburzył się pierwszy, wysmukły brunet o lekko niesymetrycznej twarzy. – Przecież sama pani…
- Nie mądruj się! Coście w ogóle za jedni?
- Rob Hephaestus, piąty rok – odezwał się ten barczysty.
- Dick Longbottom – powiedział brunet.
- Syn Neville’a?
- Syn Napoleona – sprecyzował uczeń. – Neville Longbottom, ten poeta, to mój wujek.
       Hermiona posmutniała. Rywalizacja poetycka Rona z Neville’em ciągnęła się od czasów szkolnych. Jedną z ostatnich rzeczy, jakie zrobił Ron przed wyruszeniem na swą nieszczęsną wyprawę, było wysłanie do Longbottoma sowy z listem, w którym zapowiadał, że gdy tylko wróci ze schwytanymi kwezalosmokami, to wyzywa go na pojedynek poetycki na zadany temat.
- Przynosisz wstyd swojej rodzinie – powiedziała Hermiona. – A twojej rodziny, Hephaestus, nie znam, ale też jej przynosisz wstyd.
         Rozpłomieniała się, jej różdżka zataczała w powietrzu ogniste zygzaki.
- Co wam się wydaje, matołki? Że śmierciożercy byli dlatego źli, że należeli do Slytherinu? Nie! Dlatego, że zachowywali się tak jak wy! Obaj macie szlaban!
        Hermiona spojrzała na łobuzów tryumfalnie i wypowiedziała te straszne słowa, o które nigdy by się nie posądziła:
 - I minus sto pięćdziesiąt dla Gryffindoru!
       Kiedy Longbottom i Hephaestus powlekli się w stronę gabinetu Mistrza Eliksirów, Hermiona podeszła do poszkodowanej pierwszorocznej Ślizgonki, spojrzała na nią i przytuliła uspokajająco.
- Jak się nazywasz, dziecko? – zapytała łagodnym tonem, tak niepodobnym do tego, którym wcześniej zwracała się do uczniów piątego roku…
- Vesperia Blackbird, pani profesor – oznajmiła przez łzy posiadaczka warkoczyka.
- Dlaczego oni chcieli ci zrobić krzywdę?
- Bo… sobie stałam! – płakała Vesperia. – To już dzisiaj trzeci raz od rana, pani profesor! Oni są naprawdę okropni…
        Hermionie serce się krajało, gdy słuchała łez uczennicy.
- No nie płacz już, nie płacz – uspokajała ją. – Nie pozwolę cię więcej skrzywdzić. Wiesz co? Idź teraz do kuchni i powiedz skrzatom, żeby ci dały tyle ciastek, ile dasz radę chwycić. Powołaj się, że to ja cię przysłałam. Dobrze?
       Vesperia pokiwała główką i w nieco lepszym nastroju oddaliła się na swych nogach w głąb korytarza.

      Kiedy po lekcjach Dick Longbottom i Rob Hephaestus stawili się w gabinecie Snape’a, Hermiona natychmiast zaprzęgła ich do czyszczenia kociołków i inszej armatury. Wkrótce jednak pojawił się sam Severus i z marsową miną poprosił pannę Granger do sąsiedniego pomieszczenia.
- Czy pani zwariowała? – zdenerwował się. – Pierwszy dzień w pracy i już pani rozdaje szlabany?
- Profesorze Snape, jeżeli ci dwaj nie zasłużyli, to nie wiem, kto zasługuje. Przyłapałam ich na korytarzu, kiedy bili…
- Niech się biją, niech się nawet zabiją. Nie nasza sprawa!
- A co w takim razie jest naszą sprawą, profesorze?
- Naszym zadaniem na przerwach, panno Granger, jest interweniować wtedy, kiedy zagrożone jest bezpieczeństwo Hogwartu.
- Dwa byczki napastujące jedenastolatkę to nie zagrożenie?
- Wtrącanie się w sprawy uczniów jest obniżaniem autorytetu nauczyciela. A może oni chcą to rozwiązać między sobą, a nie żeby zgredy się do nich mieszały?
- Co pan wygaduje, profesorze! – oburzyła się Hermiona. – Sama byłam w szkole ofiarą prześladowania…
- Tak samo jak ja, panno Granger. I przynajmniej jedno z nas wyrosło na porządnego czarodzieja, więc bez przesady.
- Opiekuni Slytherinu mają patrzeć w drugą stronę, kiedy ktoś bije naszych podopiecznych? Gdzie tu jakakolwiek opieka?
- A to Ślizgonka była? – Snape ze zdumienia uniósł brwi. – No tak, to co innego…
        Wpatrzył się na moment w czubki butów swoich i Hermiony, całkiem zgrabnych zresztą, jak przyznał z niechętnym uznaniem.
- Dobra, panno Granger – zdecydował wreszcie. – Posadziła ich pani na szlabanie, to proszę ich teraz pilnować.

       I wyszedł.