sobota, 23 stycznia 2016

Rozdział 15

Wszystko, co dobre, kiedyś się kończy, i wyjazd integracyjny takoż. Nauczyciele wrócili do Hogwartu i od poniedziałku Hermiona musiała ponownie wziąć się do roboty. Jednak od kiedy z Severusem wyjaśnili sobie wzajemne interrelacje, znacznie lepiej sobie radziła. Teraz do gabinetu Mistrza Eliksirów leciała jak na miotle, tyle że bez miotły. Odprawy przed lekcjami lub omówienie efektów pracy po zakończonym dniu nierzadko odbywała, siedząc na kolanach Snape’a. On zaś warzył dla niej wysokiej klasy perfumy, dzięki którym robiła jeszcze większe wrażenie na uczniach.
Ale praca była pracą i panna Granger rzuciła się z nowymi siłami w wir lekcji, sprawdzianów, dyżurów i całej towarzyszącej im papierkologii, którą ciężko było znieść bez pióra samopiszącego. Uczniowie nie ułatwiali sprawy, dalej próbując rywalizować o względy uwielbianej nauczycielki. Czasem bili się na lekcjach lub podrzucali sobie wyjce, czasem popisywali się zaklęciami albo zwyczajnie przesyłali Hermionie całusy, a znalazło się i paru takich, którzy wpadli na pomysł wysadzenia kociołka, licząc na to, że stażystka od eliksirów udzieli im pierwszej pomocy, a może nawet zaniesie na rękach do skrzydła szpitalnego.
Pewnego dnia, na lekcji z piątym rokiem, Hermiona odpytywała jakiegoś Gryfona. Wsłuchana w monotonny nurt jego wypowiedzi, obojętnie potoczyła wzrokiem po uczniach. Nagle klasa wybuchnęła śmiechem. Nie wiedząc, o co chodzi, panna Granger spojrzała z powrotem na Gryfona, który stał przy jej biurku w stroju Adamowym i rękami zasłaniał swoje wielkie zakłopotanie.
- No dobra – warknęła w stronę uczniów. – Który to zrobił?
- Sam się rozebrał, jak pani nie patrzyła! – krzyknął ktoś. – Niech pani patrzy, jak bardzo się cieszy, że panią widzi!
Uczeń z Gryffindoru jednak wcale nie wyglądał na rozbawionego; wręcz przeciwnie, miał ochotę się spalić ze wstydu. Hermiona wyszła zza biurka.
- Liczę do dziesięciu – powiedziała. – Ten, kto rzucił to zaklęcie, wstanie i się przyzna, to będę łagodna. A jak się nie przyzna… Jestem córką Herne’a. Ze mną nie ma żartów!
Zapadła głucha cisza, w której stukot różdżek wypadających z rąk młodym kandydatom na magów brzmiał jak prawdziwy zgiełk. W klasopracowni zapanowała konsternacja tak gęsta, że można by ją kroić nożem. Wreszcie ze swego krzesła podniósł się Kenny Pintle.
- Przyznaję się! – zawołał, podnosząc ręce do góry. – To ja zrobiłem. Jest mi bardzo przykro!
- Pintle, na Merlina… – westchnęła Hermiona. – Znowu się popisujesz? Sam byś się tak zaczarował, a nie kolegę dodatkowo wkręcał!
Za niedozwolone rzucenie zaklęcia „Nagolassum” piątoroczny Ślizgon został ukarany szlabanem, a ponadto Hermiona zaminusowała sporo punktów dla Slytherinu. Od tej pory jej nauczycielski autorytet wysoce wzrósł.
Co dziwne, wieści o tym, że Hermiona chodzi ze Snape’em, nie rozchodziły się po Hogwarcie tak szybko jak nowina, że jest ona córką Herne’a. O tym drugim już wkrótce gadała cała szkoła, zaś o tym pierwszym plotkowali nieliczni, tak jakby wielbiciele panny Granger nie chcieli przyjąć do wiadomości, że jest już zajęta. Za to o córce Herne’a pytlowano na okrągło, tylko jakiś Puchon z trzeciego roku nie poniał i zaczął powtarzać, że Hermiona jest córką Voldemorta. Choć wieść ta rozeszła się szeroko, nikt nie miał pojęcia, co to właściwie znaczy.
Co gorsza, Hermiona sama tego nie wiedziała. W rzadkich chwilach, kiedy miała nieco więcej wolnego czasu, szła do biblioteki w nadziei, że czegoś się dowie. Przestudiowała wszystko, co zbiory Hogwartu kryły na temat lasu Sherwood, potem opracowania o historii magii i kilkanaście pozycji bardziej ogólnych, ale na próżno. Wszystkim, co znalazła, było zaledwie kilka wzmianek, i to nie o córce Herne’a, a o synu. Najwyraźniej żadna kobieta przed panną Granger nie dostąpiła tego zaszczytu. Zaszczytu, którego Hermiona w dalszym ciągu kompletnie nie kumała.
Brnęła właśnie z trudem przez napisany archaicznym językiem traktat o „tajemnych matecznikach naszą magią nieogarniętych”, kiedy wtem na książce z impetem wylądował wielki szczur. Panna Granger zerwała się gwałtownie, sięgając po różdżkę, a szczur uciekł i schował się gdzieś wśród regałów.
Spojrzała w stronę, z której nadleciał. Ania Szafraniec wesoło pomachała do Hermiony, chociaż stała dwa kroki od niej.
- Cześć, Mionuś! – zaszczebiotała. – Co tak dzisiaj z nosem w książce?
- Czemu rzucasz szczurami?
- Jednym szczurem – sprecyzowała młoda zielarka, zajmując krzesło obok niej. – Siedzisz i siedzisz w tej biblotedze, może byś w końcu się rozerwała?
- Jak to „w końcu”? – zdziwiła się Granger. – Przecież dopiero co wróciliśmy z wyjazdu integracyjnego!
- Nie tak dopiero co, półtora tygodnia minęło. A przyda ci się trochę więcej luzu w życiu. Może jakieś alko? Mówię ci, Mionka, to ci wyjdzie na dobre
- Słuchaj, Aniu – warknęła Hermiona. – Jeszcze raz powtarzam, przestań mówić na mnie…
- Okej, okej. Jak tak nie lubisz „Miony”, to może mogę mówić na ciebie „Henia”. Co myślisz?
- Na twój widok w ogóle przestaję myśleć. Na wszelki wypadek.
- Ohoho! To już tak bardzo hot jestem? – Szafraniec zachichotała atonalnie.
Hermiona dała zamaszysty fejspalm.
- A jak tam ci idzie z Severusem? – zagadnęła Ania. – Kwitnie między wami miłość?
- Co cię to właściwie obchodzi?
- No jak to, przecież jesteśmy przyjaciółkami, a poza tym to dzięki mnie jesteście razem.
- Dzięki tobie? – Hermiona uniosła brwi. – Jestem innego zdania.
- Ale co ty opowiadasz, Mionuś, znaczy Henia, jestem twoją dłużniczką bejbe!
- Dłużniczką? – zapytała panna Granger z niedowierzaniem.
- No! – potwierdziła Ania Szafraniec. – Przecież to był mój życiowy sukces! Jak sobie was razem wyobraziłam, to złamałam marchewkę normalnie!
Hermiona wstała od stolika.
- Wiesz co, muszę już naprawdę iść – powiedziała. – Do zobaczenia później.
- Ale co, nie powiesz mi nic? Co z ciebie za kumpela… Chcę cię tylko trochę rozruszać. I Sevcia też, bo jak widzę, jemu też tylko robota w głowie… To co, pójdziemy kiedyś we trójkę do Hogsmeade na przysłowiowego loda?
Panna Granger wzięła swoje notatki i wyszła z wielkim wzburzeniem.

Idąc korytarzem, pogrążyła się w myślach. Snape swoją drogą, Herne swoją, ale ten tajemniczy skrytobójca, który na nią napadł, i ci śmierciożercy, którzy szukali czegoś w Sherwood – to wszystko musiały być elementa większej intrygi. Ale jakiej? Jedno było pewne i łatwe do pojęcia: za tym wszystkim stał Synchroniusz Walruss.
W kącie korytarza dostrzegła nagle skuloną drobną sylwetkę. Trzymała twarz w dłoniach, a jej ramiona trzęsły się od szlochu. To była Vesperia Blackbird!
- Co się stało, dziecko? – zapytała zaniepokojona Hermiona.
Mała Ślizgonka uniosła czerwoną od płaczu buzię.
- Dick Longbottom powiedział, że zamknie mnie do szafy! – zajęczała.
- Dlaczego?
- Za całokształt! Tak powiedział! – Vesperia znów zaczęła tonąć we łzach.
- Spokojnie – panna Granger pogłaskała uczennicę po ramieniu. – Nie pozwolę cię skrzywdzić. Chodź, odprowadzę cię.
Wzięła Vesperię za rękę i pewnym krokiem zaprowadziła ją do pokoju wspólnego w lochach Slytherinu, a na pocieszenie dała jej tabliczkę czekolady, którą początkowo zamierzała zjeść w bibliotece, zanim Ania Szafraniec tak ordynarnie jej przerwała.
- Dziękuję! – Ślizgonka rozpromieniła się, wtuliła w uwielbianą nauczycielkę i znów chlusnęła łzami w jej szatę. – Pani jest taka dobra! Nie zasługuję na to…
- Dobrze już, wszystko w porządku. Nie ma czegoś takiego, że nie zasługujesz, pracuję po to, żeby ci pomagać. Teraz idź odpocznij.
Odprowadziwszy uczennicę do kwater, Hermiona poszła szukać Snape’a. Spędziła sporo czasu, próbując go znaleźć, ale Mistrz Eliksirów był trudno uchwytny. Nie natrafiła na niego ani w gabinecie, ani w pracowni, ani w bibliotece, ani na dziedzińcu. Zastała go dopiero na murach. Nie zauważył, jak nadchodziła. Stał wpatrzony w horyzont, nucąc cicho: Stoję na balkonie, palę papierosa
- Nie na balkonie, tylko na murze – sprostowała. – I papierosa też nie widzę, zresztą bardzo słusznie.
- O, jesteś! – Snape rozpromienił się, nienaturalnie jak na jego osobę. – Jak robota?
- Bez większych problemów – odparła Hermiona. – Czasem są problemy z nieposłusznymi, sam wiesz, jak jest.
Severus skinął głową ku przestrzeni rozpościerającej się za murami.
- Panno Granger, czy chciałaby pani się przelecieć?
- Co takiego…? – zapytała niepewnie i dopiero wtedy dostrzegła opartą o mur miotłę, całkiem czarną.
- Piękna – wyrzęziła z zachwytem. – Na pewno droga.
- Wcale nie, kupiłem okazyjnie. Czarna Piękność! To jak, lecimy?
- Chętnie! – Hermiona wręcz zapłonęła entuzjazmem. – Tylko pójdę po swoją.
- Weź jakąś ze składziku od quidditcha – zaproponował Snape.
Wystartowali z murów zamku i przez dobrą godzinę lawirowali nad błoniami i Zakazanym Lasem. Wykręcali przeróżne ewolucje, ścigając się w powietrzu albo lecąc razem, a co jakiś czas nadlatywali ku sobie z przeciwka, by zrabować sobie przelotnego całusa. Wreszcie, zbudowani byciem razem, wylądowali prosto na środku dziedzińca Hogwartu.
- Idziemy do mnie – powiedział Snape, zanim Hermiona zdążyła ochłonąć po locie.
Nie miała nic przeciwko, więc rzeczywiście poszli do gabinetu Mistrza Eliksirów. Było ciemno, ale w jakiś dziwny sposób przytulnie. Severus z namaszczeniem odstawił Czarną Piękność do kąta, a obok spoczęła miotła panny Granger.
- Napijemy się czegoś ciepłego? – zaproponowała Hermiona.
- Oczywiście – powiedział Snape.
Skinął różdżką, aby wstawić czajnik, a potem jedną ręką objął Hermionę w pasie, drugą splótł z jej dłonią – i zaczęli tańczyć po całym gabinecie. Gdy tak pląsali, flaszki z eliksirami na półkach trzęsły się do rytmu. Od czasu do czasu Severus albo panna Granger przypadkiem kopali jakiś zapomniany na podłodze kociołek, którego hałas też akompaniował ich namiętnemu tańcowi.
- No i to jest zupełnie inna rozmowa! – cieszył się Mistrz Eliksirów. – Kocham cię, kochanie moje
Intymny nastrój nieoczekiwanie zepsuło donośne kichnięcie. Oderwali się od siebie jak oparzeni. W gabinecie był ktoś jeszcze! Snape natychmiast zapalił światło, a Hermiona rzuciła się z wyciągniętą różdżką w stronę, z której dobiegł odgłos. Stała tam niewielka szafka. Panna Granger otworzyła ją ostrożnie. W szafce była Vesperia Blackbird!
- Skąd ona się tu wzięła, na flaki Merlina?! – Snape’owi omal patrzałki nie wyszły na wierzch.
- A jednak to zrobił! – Vesperia zaczęła płakać. – Zamknął mnie do szafki, tak jak groził!
- Kto? – zapytała Hermiona. – Dick?
Mała Ślizgonka pokiwała głową.
- Nie martw się – odpowiedziała panna Granger. – Przywołam go do porządku. Tym razem naprawdę mnie wkurzył i nie ujdzie mu to na sucho!
Musiała wyjść z gabinetu i jeszcze raz odprowadzić uczennicę do dormitorium. Nie posiadała się ze wściekłości. Co za bezczelny szczeniak z tego Longbottoma! Myśli, że jak ma sławnego wujka, to już mu wszystko wolno? I to jeszcze w gabinecie nauczyciela! Niektórym naprawdę bije już na dekiel!
Odprowadziła Vesperię, znów ją uspokoiła i ruszyła z powrotem. Wciąż była wściekła, lecz kiedy tylko przestąpiła próg gabinetu i spojrzała w przepełnione fascynacją i niespotykaną łagodnością urocze ślepia Severusa Snape’a, całe zdenerwowanie ją opuściło.
- O co biega? – zapytał zdezorientowany Severus.
- To dłuższa historia – odparła, odruchowo poprawiając sobie włosy.
- No więc, droga Hermiono – powiedział Mistrz Eliksirów, siadając na krawędzi biurka – może wrócimy do tego, co nam tak niespodziewanie przerwano?