sobota, 7 marca 2015

Rozdział 8



Donośny kwik szybującego orła odbił się echem od górskich zboczy. Te surowe, obojętne góry były już w przeszłości schronieniem niejednego uciekiniera marzącego o krwawej wendecie i tę samą rolę pełniły do tej pory, a orzeł miał to gdzieś, leciał tylko, rozglądając się w poszukiwaniu łatwej zdobyczy.
Nie tak głośny był dźwięk fletu. Prostacki madrygał wibrował arogancko pod pochmurnym popołudniowym niebem w rytmie, w jakim orła cień sunął po bladozielonych górskich łąkach.
Gdzieś tam na hali stała stara, powykręcana jabłoń, która rodziła jabłka tylko raz na dwa lata, i to kwaśne jak zaraza, a czarne jak antracyt. Pod drzewem, trylując na flecie z pociemniałego srebra, stał na jednej nodze długowłosy, brodaty mężczyzna w czerwonej szacie w kratę. Przed nim klęczała kobieta o bezlitosnej twarzy. Miała na sobie wytworną czarną suknię, a jej burzę czarnych loków zdobił wianek z górskich kwiatów.
- Avada kedavra! – rozległ się okrzyk. Orzeł, trafiony zielonym promieniem, zawisł na sekundę w powietrzu, a potem runął jak kamień.
- Ale to było dobre! – ucieszyła się Bellatrix Lestrange, chowając różdżkę i poprawiając wianek. – Jeszcze całkiem niezły mam zasięg!
- Zagrożony gatunek! – skomentował Synchroniusz Walruss i zarechotał.
- Ach, Synchroniuszu, uwielbiam twoje poczucie humoru! – Bellatrix objęła go za ramię. – Zostańmy jeszcze, chciałabym obejrzeć z tobą zachód słońca.
- Znowu?! – Walruss aktorsko wybałuszył oczy. – Nie można. Czekają na nas.
- Rzeczywiście! – Bellatrix zachichotała. – To będzie wieczór godny zapamiętania!
       Ruszyli z powrotem i zaczęli się wspinać wąską, stromą i krętą ścieżką, na której najmniejsze potknięcie mogło grozić upadkiem w otchłań. Tu, w niedostępnych górach Albanii, przed laty ukrywał się sam Lord Voldemort, a teraz od jakiegoś czasu okolica była centrum wysiłków mających na celu kontynuację jego spuścizny.
      Przyszli w końcu pod małą chatkę z białego wapienia, z dachem pokrytym szarymi łupkami, skąd dochodziły odgłosy głośnego knucia. Przed chatą skrzat domowy w czarnej skórzanej masce rąbał drwa siekierą niemal tak wielką jak on sam. Synchroniusz na ten widok znowu przystanął i wyrzucił ze swego fletu kolejną bluźnierczą, atonalną improwizację. Potem wszedł do chaty, rzucając w przelocie okiem na wmurowaną nad drzwiami ludzką czaszkę.
    W środku, z jednej i drugiej strony żelaznego piecyka, siedzieli Barty Crouch Junior i młody Zdenek Slanina, zajęci konsumpcją pieczonych kartofli.
- No i jak tam, moje orlątka!? – zawołał entuzjastycznie Walruss.
- Jest dobrze – powiedział Barty zdryszanym głosem. – Graliśmy w chińczyka i za każdym razem, kiedy przegrywał, rzucał na mnie Cruciatusa.
- Trzeba było powiedzieć „człowieku, nie irytuj się!” Albo przynajmniej chociaż raz dać mu wygrać.
- Też mi pomysł… Gdyby nie te antycruciatusowe gacie z tajnego schowka Czarnego Pana, już bym miał kompletne kuku na muniu. I nie tylko na muniu, skoro już o tym mowa.
- Tak czy owak dobra robota, Junior! – wykrzyknął Walruss. – Będą z niego ludzie!
     Otworzył drzwi i przeszedł do sąsiedniej izby. Alecto Carrow towarzyszyła siedzącej na krześle tajemniczej sylwetce, odzianej całkowicie na czarno. Twarz nieznajomego była niewidoczna, przykrywał ją kaptur z grubego materiału.
- Wszystko już gotowe, panie – powiedział Walruss. – Dziś wielki dzień dla wszystkich śmierciożerców. Wszyscy tylko czekają, żebyś ich poprowadził! Przyjrzyjcie się dokładnie: oto nasz Drugi Czarny Pan!
- Mam tego dość! – odezwała się zakapturzona postać. – Jak długo jeszcze będziecie mi przypominać, że jestem tym drugim? Nadajcie mi jakieś inne miano… Na przykład Krwawy Lord!
- To jest dobra koncepcja – odrzekł Synchroniusz. – To jest bardzo dobra koncepcja. Da się zrobić!
- Krwawy Lord brzmi nieźle – zgodziła się Carrow.
- Początek nowego rozdziału, coś w tym jest – dodała Lestrange.
- Tak jest – rzekł Walruss. – Nowy władca, który podejdzie do sprawy nieco inaczej niż jego wielki poprzednik. Zwyciężymy, nawet gdyby to musiało oznaczać sojusze taktyczne z mugolami!
- Że niby z kim? – Alecto spojrzała na niego z niesmakiem. – Przecież to zaprzeczenie idei śmierciożerstwa!
- A co? Niektórzy mugole nienawidzą każdej magii, nie tylko czarnej. Oni się nam tymczasowo przydadzą jako pożyteczni idioci, którzy sprzedadzą nam sznur, na którym ich powiesimy.
- Ale najpierw powiesimy Dumbledore’a! – odezwał się następca Voldemorta.
- Kolejność wieszania jest sprawą drugorzędną – odpowiedział Walruss. – W dzisiejszych czasach nawet śmierciożerca musi być elastyczny.
- Chyba jednak nie o elastyczność walczyła moja siostra i szwagier, Synchroniuszu – skrzywiła się Bellatrix – tylko o czystość krwi.
- Lucefał za bardzo zadzierał nosa i to go zgubiło. Że czasem musiałby się zawdawać z mugolami? Korona by mu z głowy nie spadła! Jak to mawiają w moich rodzinnych stronach – nie da się zrobić omletu, nie kopiąc kogoś w jaja.
- Które to te twoje strony? – żachnął się Crouch, który teraz wszedł do izby.  – Sądząc po tej mądrości ludowej, obstawiam East End albo inny Hammersmith.
- A może by mu jeszcze zrobić makijaż? – zaproponowała Alecto Carrow.
- Po co? – parsknął Synchroniusz. – I tak będzie w kapturze.

W sąsiedniej izbie zebrało się ponad pięćset osób. Byli to sami śmierciożercy, właściwie wszystko, co zostało z prężnej niegdyś organizacji Voldemorta. Większość w czarnych szatach, niektórzy w maskach, gdzieniegdzie pojawiały się też szare szaty z zielonymi aplikacjami, charakterystyczne dla Śmierciożerców – Organizacji Zagranicznej, międzynarodowej młodzieżówki utworzonej przez Walrussa.
        Posępny gwar panujący w pomieszczeniu ustał, kiedy Synchroniusz i Bellatrix wyszli na mównicę. Zgromadzeni jak jeden mąż wstali z miejsc, a gdy Walruss przytknął flet do ust, z dziesiątek gardeł zagrzmiał chóralny śpiew:

Śmiało podnieśmy Mroczny Znak w górę,
Chociaż aurorów gnębi nas horda,
My zachowamy swoją naturę,
Wierni rozkazom Czarnego Lorda!

Choć Azkabanu mury potężne,
Chociaż niejeden z nas już nie żyje,
Będziem zadawać ciosy mosiężne
W szlamo-mugolskie bezczelne ryje!

Hej, śmierciożercy,
Nie miejmy sercy!
Na cały świat
Puszczajmy jad!

- Bracia i siostry, współbojownicy! – przemówił Synchroniusz Walruss. – Zebraliśmy się tu w sprawie nadzwyczaj doniosłej. Chociaż Czarny Pan poległ męczeńską śmiercią bohatera, jednak my kontynuujemy dzisiaj wspaniale jego dzieło. Ruch śmierciożerczy stanowi ucieleśnienie szczytnych ideałów czystości krwi i wolności czarnoksięstwa, potężnych sił naszej epoki, które przeciwstawiają się siłom dumbledorystowskiego zepsucia. Głęboko przekonani o słuszności swojej sprawy, pracujemy dzisiaj z poświęceniem, krocząc nieugiętym marszem naprzód drogą czystej krwi. Zwyciężymy szybciej, niż się wydaje!
         Zerwały się oklaski. Walruss uciszył je gestem, a potem skinął fletem na kurtynę, która rozsunęła się, ukazując zakapturzoną sylwetkę nowego wodza.
- Bracia i siostry, nadeszła godzina odrodzenia! – krzyknął z naciskiem. – Z dumą tu wam ogłaszam, że Lord Voldemort ma następcę! Dawniej mieliśmy Czarnego Pana, ale panowie do Londynu pouciekali, więc dziś powitajmy tu wśród nas… Czarnego Chłopa!
- Jak to, przecież miałem być Krwawym Lordem! – wyszeptał wściekle nowy przywódca do ucha Walrussa.
- Spoko, szefie, na wszystko przyjdzie pora – uspokoił go Synchroniusz. – Akurat nie mieliśmy szaty w odpowiednim kolorze.
        Po czym znowu zwrócił się do publiczności:
- Czarny Chłop powiedział mi na osobności, że jest bardzo zadowolony z waszej obecności. Teraz przemówi do was łaskawie…
        Walruss ustąpił krok w tył, a zakapturzony Czarny Chłop przesunął się do przodu ku huraganowym oklaskom i skandowaniu.
- Śmierciożercy! – zaczął przemawiać, chociaż kaptur trochę tłumił jego głos. – Pamiętajcie, że… że… w naszej walce o czystość krwi musimy być zjednoczeni! Bo tak… Bo to jest tak, że dla czystości krwi najważniejsze jest utrzymanie jej bez obcych domieszek, jednolitej, tak samo my musimy być jednolici w naszej walce, abyśmy zwyciężyli, co z pewnością nastąpi za moim przewodem…

       Godzinę później było już po zebraniu, a nieco zdezorientowani śmierciożercy wychodzili z chałupy, dosiadali mioteł i odlatywali każdy w swoją stronę, w pewnych odstępach czasowych, żeby nagłe nasilenie ruchu powietrznego nie przyciągnęło czyjejś uwagi. Walruss i reszta sztabu wyszli przed dom na papierosa.
- No i co myślicie?
- Mówca jednak z niego koszmarny – stwierdziła Bellatrix. – Chyba powinieneś pisać mu te przemówienia, Synchroniuszu.
- Ech, daj spokój, nie wybieram się z nim na konkurs oratorski! A co powie mister dżentelmen Barty Junior?
- Jak na marionetkę, superalski. Jak na następcę Czarnego Pana, szkoda gadać.
- Marionetka nam w zupełności wystarczy – stwierdził z przekonaniem Walruss. – Co to, sami własnego rozumu nie mamy?
         I wrócili do chaty, gdzie następca Voldemorta, już bez kaptura, jadł ziemniaka.
- To co teraz? – zapytał z pełnymi ustami.
- A co proponujesz, panie? – Synchroniusz uśmiechnął się chytrze.
- Nie wiem… Zająć Ministerstwo i Hogwart, załatwić Dumbledore’a, no i z tym głupim Potterem trzeba by też było porozmawiać.
- To doprawdy ambitny plan – zgodził się Walruss pochlebczo. – Aż za ambitny na nasze obecne możliwości. Pozwolisz, Czarny Chłopie, że podpowiem coś innego? Otóż na razie nie powinniśmy się rozpędzać.
- Czyli jak? Avadować myszy i nornice?
- A choćby – wtrąciła Bellatrix. – W ramach nauki nowych członków.
- Na początek – klarował Synchroniusz – musimy pokazać światu, że wcale się nas nie pozbył. Zrobić coś, co będzie naszą wizytówką. Zasiać parę hektarów terroru i uderzyć w wyraźny punkt.
- Może by tak w jakąś słynną szlamę? – zaproponował Czarny Chłop.
- To jest bardzo dobra koncepcja! – ucieszył się Walruss. – No to jakie szlamy mamy na względzie? Pomyślmy… Bohaterka wojny z Voldemortem, towarzyszka sławetnego Pottera, obecnie ponoć nauczycielka w Hogwarcie… Hermiona Granger!