czwartek, 13 października 2016

Rozdział 17

Krwawe i ogniste zdarzenia w Hogwarcie szybko znalazły się na ustach wszystkich. Pojawiały się głosy, że czarodziejski system edukacji stoi w obliczu największego kryzysu od czasów Voldemorta. W „Proroku Codziennym” Rita Skeeter, od niedawna zastępczyni redaktora naczelnego, cały tydzień poświęcała tej sprawie mnóstwo materiałów, od krótkich notatek po obszerne komentarze i analizy. Szczytem wszystkiego był wywiad z Gilderoyem Lockhartem, który szeroko opowiadał o rozmaitych nieprawidłowościach, jakie widział w Hogwarcie za czasów, kiedy był tam nauczycielem. Zrzucał też całą winę na Dumbledore’a. Odstawiał przy tym wielkie ssanie z palca, ale wywiadującej go Ricie Skeeter wcale to nie przeszkadzało.
Tymczasem Hogwart pogrążył się w rozpaczy. Hermiona rozpaczała nad stratą może i bezdennie głupiej, ale jednak przyjaciółki. Pani Sprout rozpaczała, skąd teraz w środku roku weźmie nową stażystkę. Dumbledore rozpaczał, że chciałby sobie wędrować po Zakazanym Lesie i strzelać z kuszy, a musi świecić oczami przed rodzicami, którzy poczuli się nieco zaniepokojeni, czy aby Hogwart jest na pewno bezpiecznym miejscem. Na szczęście wielu z nich zadowoliło się wyjaśnieniem, że żaden uczeń nie został poważnie poszkodowany, jedynie nauczyciele.
Vesperii Blackbird nie odnaleziono. Dyrektor próbował wezwać jej rodziców, aby nauczyć ich rozumu, ale okazało się, że to jacyś mugole, tak straszliwie harujący w korpo, że nawet nie ogarniali, do jakiej właściwie szkoły wysłali dziecko. Na wezwanie od Dumbledore’a wcale nie zareagowali.
Ciekawe za to okazały się znaleziska w dormitorium Ślizgonów. Pod materacem Vesperii odkryto schowek, w którym leżał zeszyt zapełniony mniej lub bardziej udanymi wersjami Mrocznego Znaku, peleryna niewidka oraz artefakt znany jako Kolejnej Męki Pierścień, pozwalający na automatyczne rzucanie cruciatusów.
Kiedy sprawa stała się publiczna, coraz więcej uczniów zaczęło się zgłaszać do dyrektora. Dopiero wtedy wyszły na jaw prawdziwe rozmiary uporczywej abuzy, jakiej złowroga jedenastolatka poddawała innych uczniów, zwłaszcza Gryfonów, jednocześnie kreując się na ofiarę. Paradoksalnie, mała wydawała się idealną kandydatką na skrytobójczynię: pomijając zdolności aktorsko-manipulatorskie, nikt by nie wpadł na to, że jej mocodawcy, wywodzący się ze środowisk śmierciożerczych, zlecą tak poważne zadania mugolaczce.
Wszyscy wiedzieli, że nowego nieprzyjaciela świata czarodziejów należy unieszkodliwić, tyle że nikt nie wiedział, gdzie go szukać.


Severus Snape stał na blankach hogwarckiego zamku i czekał, wpatrując się w ciemną ścianę Zakazanego Lasu. Gdzie oni się podziewają? Powinni już dawno być…
- Juha!! – rozległ się tuż nad nim przeraźliwy okrzyk. Snape zobaczył tylko ciemną, rozmazaną smugę, odskoczył w ostatniej chwili i niespodziewanie obok niego wyrósł ten przeklęty Potter z miotłą w ręku.
- A ty tu skąd? – zapytał zdezorientowany Mistrz Eliksirów, choć właśnie na niego czekał.
- Juha!! – krzyknął ktoś drugi i już po chwili obok Harry'ego stanął Draco Malfoy.
Severus chyba zrozumiał, co się stało.
- Na tchawicę Merlina, co was podkusiło, żeby lądować z pionowego pikowania?! – wydarł się. – Gdyby to widziała pani Hooch, to dostałaby zawału, udaru, rzeżączki i łupieżu!
Rzucił się ku Potterowi i gwałtownie wyrwał mu miotłę z ręki.
- Dawaj, też chcę tak spróbować! – rzucił i nie czekając na reakcję, wzbił się w powietrze.
Wystrzelił pionowo na trzysta stóp w górę, wykręcił trzy beczki i kilka piruetów, a potem runął na dół i gwałtownie zlądował na szczycie muru, obok trzymających się za rączkę Pottera i Malfoya.
- No, no, całkiem nieźle sobie profesor radzi – zauważył Draco. Mistrz Eliksirów od razu pomyślał, że ten się z niego naigrawa.
- Dobra, idziemy – powiedział, po czym coś sobie nagle przypomniał. – O cholera, zapomniałem „Juha!!”
Nie miał już jednak ochoty na dalsze odloty. Oddał miotłę Harry’emu i zaprowadził dwóch młodych czarodziejów do kwater Hermiony. Panna Granger już tam czekała i poczęstowała ich sokiem ananasowym. Po ostatnich zdarzeniach trudno jej było dojść do siebie, ale mimo wszystko opowiedziała Potterowi i Draconowi o tym, jak z Severusem ledwo uszli z życiem, podczas gdy Ania Szafraniec nie miała tyle szczęścia.
- Zaiste, kurde balans, odchód stał się realny! – wzdechnął intensywnie Draco Malfoy i ze strachu przytulił się do Harry’ego.
- Co tak naprawdę wiemy? – zapytał Potter.
- Niewiele – stwierdziła Hermiona. – Pewne jest tylko to, że na czele spisku stoi nasz zły znajomy Synchroniusz Walruss.
- Szkoda tylko, że nikt nie wie, gdzie go szukać – stwierdził Severus. – Nawet Szalonooki jest bezradny.
- Poza tym żadnych konkretów – dodała panna Granger. – Ani gdzie jest, ani kto mu towarzyszy, ani jaki jest jego prawdziwy cel.
- Sądzimy – przyznał Harry – że Walruss bardzo sprytnie się maskuje. Może stosować magię pozaeuropejską albo nawet jakieś mugolskie wynalazki.
- Mugolskie? – zdziwił się Snape. – A co niby oni mają, czego my byśmy nie mieli?
- Mugoli nie należy nie doceniać – wyjaśnił Potter. – Na przykład jeden z nich, niejaki Jorge Luis Borges, popełnił se dziełko pod tytułem „Zoologia fantastyczna”, które i u nas powinno być lekturą obowiązkową na opiekę nad magicznymi stworzeniami.
- Borges jest przestarzały – stwierdził Malfoy. – Zaraz jak się ukazał, to było wydarzenie, ale od tamtego czasu stan badań poszedł tak daleko do przodu, że dziś to się kwalifikuje najwyżej jako historia nauki. Poza tym, czy on był naprawdę mugolem? Ja słyszałem, że charłakiem.
- Mniejsza o Borgesa – Hermiona przecięła tok jego rozważań. – Teraz grunt to uderzenie wyprzedzające. Już zbyt dużo osób ucierpiało, w tym ja.
- Jaka będzie nasza rola? – powątpiewał Harry. – Do tej pory nie przydawaliśmy się za bardzo.
- Mamy kłopoty – stwierdził Snape. – A pan, panie Potter, jest światowej klasy specem od kłopotów. Głównie od wpadania w nie.
- Tak po prostu?
- A jak! – odparł Severus. – W jednej grubej książce, którą ostatnio czytałem, nazywa się to ta’veren. Jeżeli kłopoty są gdzieś w pobliżu, panie Potter, to prędzej czy później pana znajdą. W ten sposób oszczędzimy sobie szukania.


Następnego dnia Hermiona poszła na normalne lekcje, a obiad zjadła we własnych komnatach w towarzystwie Pottera i Malfoya, którzy otrzymali tymczasowy dach nad głową i materac pod tyłkiem w pomieszczeniu gospodarczym przy siłowni. Do sowiarni przybyła specjalna przesyłka dla Harry’ego – cała paleta Flaków z Niespodzianką, nie było więc problemu, co zrobić na obiad. Potter siedział obok panny Granger i karmił ją swoim flagowym produktem. Śmiali się i żartowali jak za dawnych lat, tylko Draco, usadowiony obok na krześle, nie podzielał ich entuzjazmu. Harry zupełnie przestawał zwracać na niego uwagę!
- A ty co się tak boczysz? – zawołał beztrosko Potter.
- Słyszałeś kiedyś pojęcie „zielonooki potwór”? – zasyczał Malfoy ironią.
- Tak teraz na mnie mówią? – zdziwił się Harry. – No dobra, Hermiono, a kiedy ostatnio byliśmy w Niemcach…
Nagle Hermiona zaczęła krzyczeć. Głośno krzyczeć. Naprawdę głośno. I wić się z niewyobrażalnego bólu.
- Czym tyś ją nakarmił, Potter?! – Draco zaczął panikować. – Twoje flaki były nieświeże!
- Chyba twoje! – oburzył się Harry. – Ja przestrzegam standardów produkcji żywności!
Patrzyli bezradnie, jak ich przyjaciółka miota się konwulsyjnie po kanapie, a potem spada z niej na podłogę, wydając z siebie krzyki przechodzące w nieskoordynowany wizg i charkot.
- Hermiona! Co cię boli?
- Wszystko! – jęczała panna Granger, zwijając się po podłodze.
- Wiesz co – zauważył Draco – chyba powinniśmy wezwać pomoc.
Snape wszedł do pokoju. Kiedy zobaczył, co się dzieje, włosy stanęły mu dęba.
- Na zbolałe dostojeństwo Merlina! – krzyknął. – Co wyście zrobili mojej lasi, durni wy?!
- Potter nakarmił ją swoimi flakami i taki jest skutek! – wykrztusił bliski płaczu Malfoy.
- Nie pieprz głupot! – sprzeciwił się rozpaczliwie Harry. – Jadłeś z tej samej puszki i nic ci nie jest!
Hermiona cierpiała następne pół godziny. Harry i Draco położyli ją z powrotem na kanapie, a Severus zaczął podawać jej różne lecznicze eliksiry. Bez skutku. W pewnym momencie doznał olśnienia i błyskawicznie napalił pod kociołkiem, aby uwarzyć miksturę znaną jako Czternaste Pacaneum. Wciąż był przerażony, ręce mu się trzęsły, pot spływał po twarzy. Nawiedzała go uporczywa myśl, że sam doprowadził Hermionę do takiego stanu tym, co jej zrobił ostatniej nocy…
W końcu, podczas gdy chłopcy zmieniali pannie Granger kompresy, jemu udało się ekspresowo przygotować białawy eliksir o dużej lepkości, ostudzić i podać cierpiącej. Hermiona wypiła i nie minęło pół minuty, gdy ten okropny ból minął jak ręką odjął.
- O Merlinie, to było potworne – jęknęła.
- Co się właściwie stało? – Snape pozostawał zaintrygowany.
- Nie wiem – stażystka była cała roztrzęsiona. – To było prawie gorsze niż Cruciatus. Widziałam drzewa… I jakiś kryształ… A może kryształowe drzewa…
Niespodziewanie opadła na czworaki i zaczęła wymiotować.
- A nie mówiłem?! – Draco znowu wpadł w panikę.
- To mi nie wygląda na Flaki z Niespodzianką – stwierdził pustym głosem Harry, chociaż teraz był jeszcze bardziej przerażony niż przedtem.
Tym, co wyrzucała z siebie Hermiona, były bowiem opadłe liście.

Snape nie tracił czasu. Jego eliksiry okazały się mimo wszystko bezskuteczne, musiał zwrócić się do kogoś lepszego w te klocki. Natychmiast pogalopował do skrzydła szpitalnego. Pani Pomfrey przy biurku rozwiązywała krzyżówkę.
- Szybko! – denerwował się Mistrz Eliksirów. – Hermiona!
- Znowu wpadła w jakieś tarapaty? – zdziwiła się pielęgniarka. – Dlaczego nie przyprowadził pan jej ze sobą, profesorze?
- Cooo?! – oburzył się Severus. – Panna Granger z bólu chodzi na czworakach i zarzygała pół komnaty! Niby jak miałem ją przyprowadzić?!
Pani Pomfrey gwałtownie zerwała się z krzesła.
- Idziemy tam! – zawyrokowała i rzuciła się po apteczkę.
Kiedy szli do komnaty stażystki, dołączyła do nich poważnie zmartwiona Luna Lovegood. Na miejscu zastali względny spokój. Hermiona leżała na łóżku, przewrócona na bok, a Potter własną różdżką sprzątał podłogę.
- Co z nią? – zapytał Snape.
- Zasnęła, dzięki Merlinowi – westchnął Harry. – Było naprawdę poważnie.
- To znaczy?!
- W pewnym momencie wyrzygała wiewiórkę – wyjaśnił zrezygnowany Draco, który siedział stłamszony na fotelu i wyglądał tak, jakby to on przeżywał przed chwilą kuchenne rewolucje.
- Gdzie ona jest?!
- No przecież leży, panie psorze.
- O wiewiórkę pytam!
- Bo ja wiem? Uciekła.
- To musi coś znaczyć, cholera… Dawać tu profesor Trelawney!
- Ja się znam na wróżbiarstwie, profesorze Snape – przypomniała Luna.
Severus z bijącym sercem zbliżył się ostrożnie do nieprzytomnej Hermiony. Tak bardzo należało ją teraz przytulić… Panna Granger bezgłośnie poruszała ustami, jej gałki oczne harcowały pod powiekami. Luna też podeszła i dotknęła jej dłoni.
Hermiona zerwała się z przeraźliwym krzykiem.
- Sherwood! – brzmiało jej pierwsze słowo po przebudzeniu. – Sherwood umiera!