sobota, 12 grudnia 2015

Rozdział 14


Hermiona nie zdawała sobie sprawy, jak wiele czasu upłynęło, dopóki Snape nie zaczął rozpaczliwymi gestami dawać jej znaków, żeby wyjęła wreszcie język z jego ust, bo ciężko mu oddychać.
- Wygląda na to, panno Granger – wydyszał namiętnie – że oboje myliliśmy się bardzo co do siebie. Ile czasu myśmy przez to stracili…
W tymże momencie Hermiona nabrała ogromnej ochoty zerwać z Severusa szatę i z całą brutalnością pokazać mu, jak bardzo jej nie docenił. Już nawet zaczęła to robić, ale wtem coś sobie przypomniała.
- Zaraz, Severusie – zawahała się. – Tamci śmierciożercy mówili, że czegoś szukają. Jakiejś strzały czy czegoś…
- Nie mam pojęcia, o co im chodziło – odparł Snape. – Nigdy nie słyszałem o żadnych potężnych artefaktach z lasu Sherwood.
- Cóż, ta puszcza jest miejscem okrytym tajemnicą nie tylko dla mugoli, ale i dla większości czarodziejów – zauważyła Hermiona.
Nagle coś zaczęło szeleścić w krzakach. Odwrócili się gwałtownie i zobaczyli, jak na zalaną księżycem ścieżkę wychodzi jednorożec.
Podobnego jednorożca Hermiona w życiu nie widziała. Był fioletowy, miał ogromne oczy i modnie podciętą grzywkę z pasemkami. Mrugnął do panny Granger, parsknął, po czym pobiegł przed siebie.
- On chyba chce, żebyśmy za nim poszli – zauważyła.
- Jednorożce się tak nie zachowują – odparł Snape. – Z drugiej strony, nigdy nie widziałem fioletowego jednorożca, więc co ja tam wiem.
Podążali za czarodziejskim bydełkiem, nie zważając na gałęzie, które w ciemnościach złośliwie wplątywały im się w szaty albo chlastały po pysku. W końcu doszli na polanę, pośrodku której stał ogromny, prastary dąb, na pierwszy rzut oka tak jakoś tysiącletni. Fioletowy jednorożec obgalopował drzewo dookoła, a potem… odleciał.
- I co teraz? – zapytał Snape.
- Nie mam pojęcia. Obejrzyjmy to drzewo. On tu nas po coś przyprowadził.
- A jak to pułapka?
- Och, Severusie, trzeba mieć trochę zaufania do ludzi i jednorożców!
Zbliżyli się do potężnego pnia. Był tak pękaty, że trzeba było pięciu osób, aby go objąć, a poszczególne zgrubienia na korze dorównywały grubością pniom innych drzew rosnących w pobliżu. Dąb szumiał majestatycznie, a podniosły nastrój mącił tylko nieco napis na korze, wycięty archaiczną czcionką na wysokości trzech metrów: „TU BYŁEM. ROBIN HÓD”.
Hermiona w zamyśleniu dotknęła pnia nieco poniżej napisu. W przypływie czułości Snape nakrył jej dłoń swoją. Wtem ich dłonie rozjarzyły się, gdzieś daleko zabrzmiał suchy grzmot, a w szumie liści dało się słyszeć coś jakby słowa:
- When the truth… is found… to be lies… and all the joy… within you… dies…
Drzewo zaczęło skrzypieć i niespodziewanie otworzyła się w nim mroczna dziupla. Hermiona bardzo inteligentnie włożyła do niej rękę. Na szczęście nic jej nie użarło, za to wyjęła ze środka pewien przedmiot.
Była to bez wątpienia strzała, i to na dodatek srebrna. Gruba i dość krótka, przypominała nieco model używanego przez mugoli pocisku rakietowego, jednak miała bez wątpienia grot i brzechwę.
- Co z tym zrobimy? – zapytała panna Granger.
- Zanieśmy do dyrektora – zaproponował Severus. – On się ostatnio interesuje takimi rzeczami. Niech sobie postrzela.
Zawrócili i mieli już wracać do pozostałych, gdy ciemność na ścieżce między nimi drastycznie zgęstniała, przybierając kształt monstrualnej postaci w długiej szacie i z jelenim porożem na głowie.
- Jam jest Herne Łowca – zagrzmiało widmo, wyciągając ku pannie Granger palec. – A ty, Hermiono, jesteś moją córką.
- Zaraz, jak to? – nie skumała. – Do tej pory myślałam, że jestem córką doktora Grangera!
- W każdym razie ktoś tu musiał zostać rogaczem – zauważył Snape, spoglądając na widmową postać.
- To było chamskie – zwróciła mu uwagę.
Ale Herne nie zareagował na knajacką odzywkę Mistrza Eliksirów. Uniósł rękę i machnął ku Hermionie kosturem, zahuczał coś w archaicznej łacinie albo języku Wizygotów, a potem rozpłynął się w ciemności.
- Ale zaraz… – Granger bezradnie rozłożyła ręce. – No jestem jego córką i co dalej?
- Nie wiem – Snape machnął obojętnie. – Chodźmy już.

Kiedy wrócili do ogniska, ponad połowa grona nauczycielskiego była już zdrowo naprana. Mimo to widok Hermiony i Snape'a trzymających się za ręce przyjęto z wielkim poruszeniem. Pojawiły się gwizdy i niedyskretne komentarze. Hermiona zignorowała je i poszła od razu do Dumbledore'a, który jako jedyny był jeszcze całkiem trzeźwy.
- Skąd to macie?! – dyrektor aż podskoczył na widok srebrnej strzały.
Panna Granger opowiedziała szczegółowo, jak do tego doszło.
- Jest więc pani teraz córką Herne'a – westchnął Dumbledore. – Jakby mało pani było kłopotu z byciem nauczycielką.
- Co to oznacza? – zdziwiła się Hermiona.
- Córka Herne'a to wielka odpowiedzialność, panno Granger – stwierdził dyrektor. – Szkoda tylko, że nie wiem, na czym polega. To nie moja specjalizacja.
- A czyja?
- Cóż, na pewno ktoś w świecie czarodziejów się na tym zna – odrzekł stary Albus z konsternacją. – Jak wrócimy do Hogwartu, to będzie pani mogła zacząć badać sprawę…
- Proszę, dyrektorze, niech pan weźmie ode mnie tę strzałę – jęknęła Hermiona. – Nie potrzebuję jeszcze nowych kłopotów.
- Jak to? – zdziwił się Dumbledore. – Przecież to pani jest córką Herne'a, panno Granger. Ta strzała pani się należy.
- No dobra, no więc… W takim razie, jako córka Herne'a, przekazuję tę strzałę na pana ręce, żeby ją pan tymczasowo przechował. Do czasu, aż… eee… zacznę rozumieć, o co w tym chodzi.
Dyrektor z pewnymi oporami w końcu się zgodził i schował strzałę, a Hermiona poszła do domku. Była tak piekielnie zmęczona, że miała ochotę paść tam, gdzie stała, i spać do południa.
Ale nie było jej dane porządnie się klapnąć. Ledwo bowiem rymnęła się z impetem na łóżko, okazało się, że leży już tam Ania Szafraniec.
- A co ty tu robisz?! – warknęła zaszokowana Granger.
- Sorry, Mionka – wychichotała stażystka zielarstwa. – Coś mi się pomyliło i niechcący ztransmutowałam swoje łóżko w kisiel malinowy, ale ze mnie krejzolka! Przecież mnie chyba nie wyrzucisz?
- Ech, niech ci będzie – Hermiona była tak padnięta, że nawet nie miała siły się z nią wykłócać. – Posuń się, to znaczy przesuń.
Nakryła się kołdrą, przytuliła się do Ani i próbowała zasnąć, ale się nie dało. Koleżanka cały czas ją zagadywała. Panna Granger naciągała kołdrę na uszy, lecz bezskutecznie.
- Mogłabyś dać mi się wyspać? – syknęła w pewnej chwili.
- E tam, pointegrujmy się troszkę. Tak w ogóle to gratuluję!
- Czego niby?
- Przecież wyrwałaś Severusa! Powiedz, jaki on jest?
- Nie taki zły i bucowaty, jak wygląda.
- Od początku wiedziałam! Mój słodki Sevuś! Ale chodzicie ze sobą na poważnie?
- Na ucho Merlina, co to za pytanie? – wydusiła bezsilnie Hermiona.
- No, całowaliście się już chociaż?
- A co cię to obchodzi?
- To znaczy tak! – ucieszyła się Ania Szafraniec. – I jak z nim było?
Panna Granger na leżąco wzruszyła ramionami.
- W jaki niby sposób mam to opisać? W skali od jednego do dziesięciu, w procentach? Jakiś storytelling czy co?
- Jak nie umiesz opisać, możesz pokazać – powiedziała Ania i rybio wysunęła ku niej swoje usta.
Hermiona, pragnąc zakończyć tę żenującą wymianę zdań, ordynarnie złapała koleżankę za policzki i pocałowała z języczkiem tak intensywnie, aż Ania zaczęła się dusić. Potem odepchnęła ją na drugą stronę łóżka.
- Superfajosko! – krzyknęła panna Szafraniec z entuzjazmem, zarumieniona na policzkach. – Powiedz, tylko się całowaliście, czy coś więcej też już robiliście?
- Jesteś bezczelna. Może jeszcze też miałabym ci to zademonstrować?
- Czyli jednak!
- Mam dość – zirytowała się Hermiona. – Skąd ty się taka urwałaś? Co to za zwyczaj, żeby tak na bezczela odpytywać?
- No, ja też lecę na Sevusia, a przecież jesteśmy najlepszymi kumpelami, musimy się wszystkim dzielić…
- Nie musimy – parsknęła Granger. – Ja od ciebie nie pożyczam szczotki do włosów. Ani do zębów, skoro już o tym mowa. Mogę już spać?
Ania westchnęła.
- Przytul mnie, Mionuś – powiedziała. – Jesteś moją jedyną prawdziwą przyjaciółką, nikogo więcej nie mam w tej kiełbasianej szkole… A jak ci coś nie pasi, to wyobrażaj sobie, że jestem Severusem. A ja se będę, że ty nim jesteś.
Hermiona potraktowała ją więc jako dodatkową poduszkę i nie czekając na oklaski, odpłynęła w morfeiczne rewiry.




piątek, 16 października 2015

Rozdział 13



Dwa tygodnie później w poniedziałek wypadał Dzień Bankowca. Zajęcia w Hogwarcie zostały odwołane, więc Dumbledore zarządził weekendowy wyjazd integracyjny dla grona nauczycielskiego. Nie chodziło wyłącznie o zapewnienie podwładnym odpoczynku i o to, żeby dać im szansę nieco się rozruszać. Skoro w zamku, a zwłaszcza wokół Hermiony, zaczęły się dziać różne dziwne rzeczy i kręcili się podejrzani ludzie, to może niezłym rozwiązaniem było na parę dni zmienić klimat i trochę ich zdezorientować.
Uczniów pozostawiwszy pod opieką Hagrida, Filcha, Irytka i pani Pomfrey, nauczyciele udali się na stację i wyruszyli specjalnie w tym celu podstawionym Hogwart Ekspresem. Dumbledore miał do dyspozycji całą luksusową salonkę. Pociąg najpierw podjechał do Londynu, gdzie wysadził grupę uczniów wracających do domu na długi weekend, a następnie skręcił w stronę Nottingham i dalej, aż do lasu Sherwood.
Nie wszyscy wiedzą, że Sherwood jest o wiele większy niż wygląda, bo większość jego obszaru jest niedostępna dla mugoli, a zresztą i ten ukryty wymiar zawiera prastare ostępy i mateczniki, gdzie wstępu nie mają nawet najpotężniejsi czarodzieje. W tak tajemne rewiry wycieczka oczywiście nie dotarła, lecz do ośrodka wypoczynkowego Ministerstwa Magii.
Uczestników zakwaterowano w domkach kempingowych z piernika, położonych na polanie nad rzeką. Drzwi i okiennice były z marcepana, a meble – z czekolady. Rozwiązanie takie pozwalało zaoszczędzić na wyżywieniu. Materiały budowlane zresztą odrastały, ale w tempie zaledwie trzydziestu deka na metr kwadratowy dziennie, więc jeśli ktoś nie umiał poskromić apetytu, musiał się liczyć z przeciągami.
Snape dostał wspólny domek z Lupinem i Horacym Slughornem, z czego nie był szczególnie zadowolony, ale kiedy się okazało, że ma do dyspozycji osobny pokój – co prawda niewiele większy od schowka na szczotki – schował się tam natychmiast. Hermiona podejrzewała, że będzie pędził bimber dla reszty. Sama została zakwaterowana razem z Luną Lovegood i Anią Szafraniec. Ta ostatnia od początku imprezy cieszyła się jak jednoręki na nowy sekator.
- Ale z nas krejzolki! – krzyknęła z entuzjazmem, zawisając na ramionach koleżanek.
- Jasne – odparła Luna ironicznie. – Takich dwóch jak my trzy to nie ma ani jednej.
Miała powody czuć do niej urazę. W domku był bezprzewodowy czajnik wykonany z utwardzanej chałwy. Zanim dziewczyny w ogóle zdążyły się rozpakować, Ania zrobiła w nim tak wielką dziurę, że aby ugotować herbatę, Luna musiała pożyczyć czajnik od profesor Trelawney.
Atrakcją wieczoru miało być wielkie ognisko, więc nauczyciele rozeszli się picować drewno. Hermiona szła z Luną i Rupertem Rattlewonkiem, szukając odpowiednio suchych patyków. Równocześnie z zaciekawieniem rozglądała się, jak z tak wymagającą pracą fizyczną radzi sobie reszta grona. Najbardziej niepokojąco zachowywał się Snape. Jako pierwszy zebrał wiązkę chrustu prawie tak wielką, jak on sam. Przyczepił sobie brodę z mchu, założył jakiś idiotyczny kapelusz i zaczął rozkołysanym krokiem wędrować między drzewami, uginając się pod ciężarem chrustu i podśpiewując: „I really don't know, I really don't know…” Hermiona nie wiedziała, jaki eliksir Severus sobie zapodał, ale musiał być mocny.
Udało im się zebrać już prawie pół kubika, gdy wtem rozległ się przejmujący okrzyk:
- Ratujcie mnieeee!!!
Rzucili się w trójkę w stronę głosu. Okazało się, że to Szafraniec oczywiście wpadła w bagno. Miotała się przerażona, błoto sięgało już jej do piersi.
- Nie ruszaj się, zaraz cię wyciągniemy! – zawołała Hermiona.
- Ale to mnie wciągaa!!! – krzyczała młoda zielarka.
Była za daleko, żeby dało się ją wyciągnąć za rękę. Luna wyjęła z wiązki chrustu pierwszy lepszy patyk, próbowała podać koleżance, ale był za krótki. Rupert szybko odnalazł w pobliżu długą gałąź, lecz pannie Szafraniec zabrakło zaledwie dziesięciu centymetrów. Darła się coraz głośniej, bagno pochłonęło ją już po szyję…
Wtedy Hermiona przypomniała sobie nagle o zaklęciu drwalskim, na które natknęła się w jednej z ksiąg zostawionych do zabrania w bibliotece Hogwartu.
- Lignotransformum! – zawołała, uderzając różdżką w chrust.
Buchnął dym i już po dwóch sekundach wiązka drobnych gałęzi zmieniła się w dwumetrowy drąg. Rattlewonk chwycił go bez namysłu i wspólnymi siłami Anię Szafraniec uratowali.
Okazało się jednak, że szamocąc się w bagnie, Ania zgubiła drwa, które dotąd zebrała. W związku z tym to ona musiała nieść drąg z powrotem do ośrodka.
Przygotowania szły pełną parą, Dumbledore nadzorował układanie stosu i rozstawianie wokół niego ławeczek. Nadchodzących stażystów powitano konsternacją, nie mniejszą niż Snape'a, który tanecznym krokiem wparował na polanę i cisnął zebrany chrust prosto pod nogi starego Dropsa. Dyrektor i Lupin byli pod wielkim wrażeniem dzielności panny Granger, kilka też osób z zdumieniem przyglądało się Ani ubłoconej jak nieboskie stworzenie.
- Panno Szafraniec, co pani z siebie zrobiła? – zapytała oburzona Sprout Pomona.
- Samo się zrobiło – odpowiedziała stażystka.
Hermiona z powrotem przemieniła drąg w wiązkę chrustu, którą przeznaczono na zapas, żeby później dołożyć do ogniska.
- Ale od ciebie jedzie tym bagnem! – zirytowała się Luna, spoglądając z niechęcią na Szafraniec: nie dość, że zeżarła czajnik, to jeszcze takie coś.
- No, mała, wyskakuj z ciuchów! – rzuciła panna Granger kategorycznym tonem. – I do rzeki!
Panna Szafraniec poczuła pewne rozczarowanie, bo po pierwszych słowach Hermiony miała nadzieję na jakąś powtórkę z tego, co zaszło w przybudówce przy zielarni, ale posłusznie udała się do wody. Kiedy już spłukała z siebie całe błoto, to okazało się, że nie zabrała żadnego ubrania na zmianę. Musiała więc przez resztę dnia ganiać po lesie w różowej koszulce nocnej z wizerunkiem jakiegoś „słonia Tadeusza”.
W końcu nastał wieczór i rozpalono ognisko. Wyżerce, popijawie i śmiechom nie było końca. Nauczyciele częstowali się winem, pegaziakiem i Ognistą w plastikowych kubeczkach. Sybil Trelawney skakała przez ogień, Slughorn z Flitwickiem zabawiali się tworzeniem z płomieni skomplikowanych iluzji, Lupin stepował. Nawet profesor McGonagall rozluźniła się na tyle, że zaczęła śpiewać balladę o wróbelku, co wpadł do kibelku.
Dumbledore popisywał się strzelaniem z kuszy. Tytułem eksperymentu postanowił zestrzelić jabłko z głowy profesor Sprout, jednak nauczycielka zielarstwa tak się trzęsła, że jabłko ciągle spadało. Flitwick, chcąc to mieć jak najszybciej z głowy, rzucił na Sprout Drętwotę, dzięki czemu dyrektorowi udało się wreszcie zestrzelić jabłko, ale i tak dopiero z przyłożenia.
Po dwóch godzinach Hermiona uznała, że zaczyna się nudzić. Towarzystwo było już coraz bardziej wstawione, a już Ania Szafraniec od dłuższej chwili spała pijackim snem na ziemi z kiełbasą w ręku. Nie tylko ona miała dość: z przeciwnej strony ogniska zauważyła Snape'a odchodzącego na stronę ze smętnym wyrazem twarzy. Panna Granger przez moment śledziła go wzrokiem, aż znikł w zaroślach.
Poczuła nagły niepokój, z jakiegoś powodu wydało jej się, że Mistrz Eliksirów nie powinien w takich okolicznościach szwendać się samotnie po lesie. Wstała i pozostawiając resztę nauczycieli, zabierających się właśnie do grania w butelkę, ruszyła za Severusem.
W świetle księżyca było bardzo dobrze widać Mistrza Eliksirów, jak szedł przed siebie w nieznane. Dość spokojny krok wskazywał na to, że raczej nie śpieszy mu się w żadne konkretne miejsce. Hermiona przemykała wzdłuż drzew, obawiając się, żeby jej nie zauważył. Czasem przez szelest deptanych liści przebijał się głos Snape'a, powtarzającego: „Idziemy przez las, idziemy przez las…” Granger nie widziała w pobliżu nikogo, o kim Severus mógłby mówić „my”. A może wiedział, że ona za nim idzie, tylko mu to wcale nie przeszkadzało?
Wolna przestrzeń poszerzyła się, tworząc małą polankę. Niespodziewanie Snape zrzucił szatę i zaczął tańczyć w świetle księżyca. Hermiona z zachwytem przyglądała się jego całkiem świeżej muskulaturze. Poczuła nagły przypływ sentymentalizmu. Był przecież Severus wrażliwym chłopcem, który chciał się znaleźć z dala od zgiełku… Zawstydzona, schowała się w krzakach.
Postanowiła obejść Snape'a od przodu, żeby jeszcze bardziej się ponapawać jego wspaniałym ciałem. Zaczęła więc iść przed siebie pomiędzy drzewami i krzakami, choć jej szata wplątywała się w gałęzie. Po kilku minutach wyszła na drogę jakieś dwieście metrów przed miejscem, gdzie miał znajdować się Mistrz Eliksirów.
I wtedy usłyszała głosy. To raczej nie był żaden z nauczycieli. Hermiona przyczaiła się w kępie krzaków, czekając na rozwój wydarzeń.
Ścieżką nadeszli trzej mężczyźni. Wszyscy ubrani byli w modne szaty z różnokolorowym Mrocznym Znakiem i wszyscy trzej nosili irokezy. Jeden był gruby z czerwonym czubem i niósł miotłę na ramieniu, drugi, mięśniak z kwadratową szczęką, miał niebieskiego irokeza i baki, a trzeci liczył z metr sześćdziesiąt, a irokeza miał zielonego.
- Ja dziękuję za takiego Czarnego Pana – utyskiwał ten ostatni. – Rozpoczynać przemówienie do śmierciożerców słowami „Witajcie, kochane fiuty”? Fejspalm to za mało…
- Daj spokój – odparł grubas. – Młody jest chłopak, wyrobi się. Wujek Synchroniusz wie, co robi.
- Niech diabli porwą wujka Synchroniusza!! – wybuchnął pokurcz. – Trzy dni się tu cyckamy, a czas leci! Przecież w tej głuszy nie ma nawet porządnego papieru toaletowego! Wiesz, gdzie ja bym wujkowi Synchroniuszowi wetknął tę srebrną szczałę?! Nie wiem, coś ty sobie myślał, Max, zgłaszając nas na ochotnika do tej misji…
- Spokój! – warknął mięśniak. – To, czego szukamy, musi być w tym obrębie. Jeszcze trochę i znajdziemy!
- Ciekawe jak?
- Nie wiem jeszcze jak, ale coś wymyślimy.
- Jaką masz pewność? – nie dowierzał zielony irokez.
- Bo, kurde balans, wujek Synchroniusz tak powiedział! – zirytował się Max i pociągnął kumpla brutalnie za ucho. – Kiedy w końcu do ciebie dotrze, że w terenie decyzje podejmuję ja!
- Dobra, dobra, tyś jest szefem, Max – wtrącił się gruby. – Czyli co, znajdziemy itema i od razu wracamy na chatę?
- Tak z grubsza – potwierdził niebieskoczuby, który widocznie był w tej trójce sternikiem. – Żeby było szybciej, polecę pierwszy, na miotle. Dobrą jakąś chociaż skołowałeś, Matt?
- Pewnie z second handu – wtrącił pokurcz.
- Dajcie spokój, nówka sztuka – odpowiedział Matt. – Niemiec na niej latał tylko do kościoła.
Hermiona wpatrywała się z napięciem w trzech neośmierciożerców. Nawet nie dostrzegła, jak z kierunku, z którego przyszła, nadciągnął Severus Snape i stanął jak wryty.
- A wy tu czego?! – zdenerwował się na widok kolorowych irokezów.
- Cześć, Severuchu! – warknął Max. – Widzę, że dobrze ci się powodzi, dużo więcej stylu i seksapilu!
- Czego znowu chcesz?! – krzyknął pokurcz.
- To nie do ciebie – odparł niebieski czub. – No, Snape, jak to jest żyć ze świadomością, że zdradziłeś Czarnego Pana?
- Czarny Pan nie żyje – odparł Snape dobitnie.
- Tak ci się tylko wydaje! – rzucił grubas, na którego mówili Matt.
- No i co? – Max spiorunował Severusa wzrokiem. – Dumblacz cię na przeszpiegi przysłał, nie? Powiedz swojemu dyrektorkowi, że spóźniliście się!
- Nie mam pojęcia, o czym mówicie, dajcie mi spokój.
- Jasne. Mamy uwierzyć, że zupełnym przypadkiem znalazłeś się w lesie Sherwood, akurat w tym samym miejscu i czasie, co my? Bujać to my, a nie nas. Dobra, gadaj, jak dużo wiesz.
- Wiem, że nic nie wiem – odparł bezczelnie Mistrz Eliksirów.
- Gadaj, Snape! – wydarł się zielonoczuby, sięgając po różdżkę. – Bo wpadnę w szał!
- Szaaał, gdybyś tylko chciał! – ryknął Severus. – Expelliarmus!
W jego dłoni błyskawicznie pojawiła się różdżka, błysnęło zaklęcie, wyrywając niskiemu zbirowi patyk z ręki. Max w odpowiedzi rzucił swój czar, ale Snape zdążył uskoczyć, palnął zaklęciem w Matta, odrzucając go na kilka metrów. Grubas zebrał się i też sięgnął po różdżkę. Severus szybko prasnął mu w oczy kulą światła, oślepiając go. Mięśniak zrobił unik i zaatakował. Jego zaklęcie zderzyło się z czarem rzuconym przez Snape'a i wybuchnęło ognistą kulą, fala żaru dotarła aż do skrytej w krzakach Hermiony.
Tymczasem pokurcz, odrzucony na bok, podpełzł na czworakach do swej różdżki i z zaskoczenia rzucił Drętwotę na Snape'a. Nauczyciel był bezbronny.
- Bujać to my, a nie nas – powtórzył niebieskoczuby Max z triumfalnym sarkazmem, wycelowawszy różdżkę prosto między jego oczy.
Przerażonej Hermionie przypomniało się nagle zaklęcie jąkające, którego nauczyła się z pamiętnika znalezionego w Hogwarcie.
- Hottentottentrottel! - krzyknęła, mierząc w śmierciożercę. Ten, trafiony, odrzucił głowę w tył, ale już po chwili znów wycelował w Severusa.
- Av… Av… Avada k… k… ke… kkke… – nie mógł dokończyć formuły.
Snape odzyskał siły, skulił się i gwałtownie wyprostował nogi, kopiąc Maxa obunóż. Przeciwnik zatoczył się i padł na ziemię, a Mistrz Eliksirów przechwycił jego różdżkę w powietrzu. Pokurcz próbował porazić Severusa, ale Hermiona z zarośli także jego potraktowała zaklęciem jąkającym. Widząc, że nie jest w stanie, rzucił się do ucieczki. Snape kopnął go z półobrotu w tyłek, aż zielonoczuby wykonał lot w powietrzu i rozpłaszczył się na drzewie.
Został jeszcze Matt. Mistrz Eliksirów przekoziołkował w powietrzu i walnął go pięścią w podbródek.
- Ch… ch… chłoppp… pp…ppaki, ch-ch-chodu! – krzyknął śmierciożerca, bez namysłu dosiadł miotły i nie czekając na oklaski, pofrunął w stronę, z której z kolegami przybył.
Snape zwrócił się ku pozostałym, ale zielonoczuby także już gnał w tamtym kierunku, tyle że na nogach, a Max sięgnął w zanadrze i deportował się jakimś świstoklikiem poza strefę zagrożenia. Potyczka dobiegła końca. Na ścieżce znowu było spokojnie.
- Dobrze, panno Granger, może pani już wyjść z krzaków – przemówił Snape.
Hermiona posłuchała i podeszła do Mistrza Eliksirów. Kiedy była całkiem blisko, nieoczekiwanie złapał swą stażystkę za podbródek i uniósł, aż spojrzała wprost w jego oczy, lśniące pasją w księżycowym blasku.
- Skąd pani zna to zaklęcie? – wycedził przez zęby.
- Ja… Ja… – Hermiona nie mogła wydobyć z siebie żadnej inteligentnej wypowiedzi.
- To jest sygnaturowy czar Lily Evans! – oznajmił Severus. – A ty jesteś Lily nowej generacji…
I nie czekając na żadną odpowiedź z jej strony, Mistrz Eliksirów zmiksował swoje usta z wargami panny Granger. Hermiona wplotła palce w jego włosy i zarzuciła nogę na jego biodro, a potem oboje runęli na pień najbliższego drzewa…


czwartek, 17 września 2015

Rozdział 12



      Albus Dumbledore siedział w swoim gabinecie i z wyniosłym podekscytowaniem wpatrywał się w leżącą na biurku dużą paczkę, którą chwilę wcześniej przyniósł mu puchacz królewski.
     Wśród czarodziejów zapanowała ostatnio moda na rozwijanie tężyzny fizycznej, więc dyrektor Hogwartu ostrożnie podjął decyzję, że i on mógłby coś zrobić w tym kierunku. Przeczytawszy ogłoszenie w „Proroku Codziennym”, zamówił pierwszy lepszy towar, który wpadł mu w oko.
     Stuknął różdżką w wierzch paczki, a ta natychmiast się otworzyła. Dumbledore zajrzał do środka, sięgnął… i wyciągnął kuszę długości łokcia. W zestawie były jeszcze zapasowe cięciwy, narzędzie do napinania, książeczka z opisami zaklęć poprawiających zasięg i celność oraz dwadzieścia bełtów. Gdyby potrzebował więcej, zawsze mógł sobie jakieś stransmutować, ale w książeczce znalazł też zaklęcie na przywoływanie zgubionych strzał.
       Obejrzał kuszę ze wszystkich stron, potem nałożył cięciwę i spróbował napiąć. Nie było to proste, wymagało dużego wysiłku. Łuczysko okazało się wąskie, ale nadrabiało twardością. Oferta wysyłkowa obejmowała też wielkie kusze ustawiane na trójnogu i dyrektorowi przeszło przez głowę, że gdyby kiedyś zamierzał taką kupić, to Hagrid będzie musiał mu ją napinać.
          Przez moment składał się z napiętą kuszą, mierząc do różnych obiektów w gabinecie. Wtem usłyszał pukanie do drzwi. Odruchowo zwrócił kuszę w tamtą stronę.
- Proszę! – zawołał. Drzwi gabinetu skrzypnęły i w tymże momencie Dumbledore nacisnął spust. Brzęknęła barytonem cięciwa, Hermiona padła na podłogę.
- Bez obawy, panno Granger! – zaśmiał się dyrektor. – Nie nabita!
- Na Merlina, dyrektorze – jęknęła stażystka od eliksirów, na drżących nogach wstając z posadzki. – Pan też próbuje mnie zabić?
- Zabić? – powtórzył Dumbledore, spoglądając na kuszę w taki sposób, jakby się zastanawiał, którędy wylatuje avada. – Nie, nie przewiduję strzelania do ludzi. Co panią do mnie sprowadza?
- Panie dyrektorze, ja nie mogę – odparła Hermiona. – Wszyscy chcą mnie zabić albo przynajmniej zrobić mi krzywdę, muszę mieć oczy naokoło głowy i nie mam pojęcia, co się dzieje!
- Cóż, panno Granger, tak to już bywa w pracy nauczyciela. Proszę się nie martwić, wyrobi się pani.
- Nie to mam na myśli! – i Hermiona opowiedziała dyrektorowi o dramatycznym zdarzeniu w jadłodajni „GoBlin”.
- Harry Potter jest w Hogsmeade? – Dumbledore uniósł brwi. – Razem z paniczem Malfoyem? I mają czelność w mojej wiosce używać artefaktów niewiadomego pochodzenia, bez wcześniejszego sprawdzenia zaklęciem antyklątwowym? Cóż, nie każdy bywa równie rozsądny co pani, panno Granger…
- Jednakże Synchroniusz Walruss…
- Wiem! Ja już wszystko wiem! Zastanawialiśmy się, czy Tomoho Wakatsuki działał sam, czy na czyjś rozkaz. Dostałem cynk od aurorów: na przesłuchaniu zeznał, że został wynajęty specjalnie na panią przez człowieka, którego opis odpowiada Walrussowi. Nie wiedział, kim jest tamten, ale teraz mamy potwierdzenie. A skoro w grę wchodzi Walruss, to pewnie musi być cała zorganizowana akcja, nie pojedynczy atak.
- Więc co zrobimy?
- Napiszę do ministerstwa i każę personelowi trzymać oczy szeroko otwarte. A pani, panno Granger, niech na siebie uważa. I proszę mnie natychmiast informować, gdyby zobaczyła pani coś dziwnego. Na przykład gdyby ktoś przyszedł do sowiarni i chciał złupić dziesięć jaj.

         Hermiona wróciła do w miarę normalnej pracy. Wyrobiła się już nieco, jeżeli chodzi o panowanie nad klasą – w końcu czymże są najkrnąbrniejsi nawet uczniowie w porównaniu z polującymi na ciebie niedobitkami śmierciożerców? Wieczorami spotykała się w Hogsmeade z Harrym i Draconem i robili burzę mózgów. Z czasem Potter, troszcząc się o bezpieczeństwo przyjaciółki, zdecydował zapuścić się do zamku, żeby się nieco rozejrzeć, to może zauważy coś istotnego. Harry’emu wprawdzie ze spostrzegawczością było trochę nie po drodze, ale Draco nie pozostawił kochana w potrzebie: zdecydował, że będzie z nim chodził i pokazywał mu wszystko, na co Potter powinien zwrócić uwagę.
       W czasie jednej z takich eskapad przydybał ich na korytarzu Snape i wpadł w nieopisaną wściekłość.
- A wy co tu wyprawiacie, panowie szlachta? – ryknął w ich kierunku. – Stęskniło się wam za czyszczeniem kociołków?
- Przyszliśmy odwiedzić koleżankę – tłumaczył się Harry. – Prosiła nas o to…
- Ja wam dam „odwiedzić koleżankę”! Minus pięćset dla Gryffindoru!
- Nie jesteśmy już uczniami, profesorze Snape! – odkrzyknął Harry i pokazał Severusowi język.
- To nic, i tak minus pięćset!
- Profesorze, a co ze Slytherinem? – prowokacyjnie zapytał Draco.
- Nie dyskutuję z tobą, Malfoy! – odparł Snape i odwrócił się na pięcie, majestatycznie zamiatając peleryną. Jedną rękę włożył do kieszeni i zaczął powiewać włosami.
       W tym momencie zza rogu wyłoniła się panna Granger. Na widok konfrontacji Snape’a z Potterem i Draconem wybałuszyła oczy.
- No, tym razem już pani przegięła! – napadł na nią Mistrz Eliksirów. – Jak chce się pani z kumplami spotykać, to pani sprawa, ale, na łokieć Merlina, nie w szkole!
- Bądź co bądź, Harry i Draco są jednak absolwentami… – broniła się Hermiona.
- A gdyby tak każdy absolwent przychodził, w przyszłości? – pojechał jej Severus. – Mielibyśmy w Hogwarcie ruch jak na dworcu! I potem się dziwić, że jakieś podejrzane typy się po szkole kręcą…
- Profesorze, no litości – zaapelował panicz Malfoy. – Przecież myśmy przybyli po to, żeby chronić Hermionę po tym, co zdarzyło się.
         Snape, wciąż trzymając rękę w kieszeni, obrzucił Dracona powłóczystym spojrzeniem.
- I’ve been told that you’ve been bold with Harry, Mark, and John… – powiedział miękkim tonem.
- Kim są Mark i John? – Potter też obrzucił spojrzeniem swego partnera, a następnie Mistrza Eliksirów, przy czym oskarżycielskim.
- Nieważne, tak mi się coś luźno skojarzyło – odparł Severus jechidnym tonem.
- Czy ja o czymś nie wiem? – dopytywał się zdezorientowany Harry.
- To chyba raczej ja o czymś nie wiem – warknął Draco sarkastycznie.
- Może rozwiązujcie swoje jakże istotne kwestie poza Hogwartem? – Snape nie zamierzał spuścić z tonu. – A nie się będziecie tak obnosić i jeszcze przeszkadzać nauczycielom w pracy…
      Malfoy i Potter spojrzeli porozumiewawczo na siebie, potem na Severusa, po czym wyszli z wielkim wzburzeniem.
- To było niskie z pana strony – stwierdziła krytycznie Hermiona.
- Pewnie, że tak – odparł Mistrz Eliksirów. – Jak pani myśli, panno Granger, powinienem zapuścić brodę czy raczej nie?

       Przez noc i sporą część następnego dnia Hermiona czuła nieokreślony egzystencjalistyczny niepokój. Przeczuwała, że to w dużej mierze obecność Harry’ego wzbudziła go w niej. Ach, czemu przed laty nie została z nim? Gdyby wybrała Pottera zamiast Rona, jej życie byłoby inne. Nie lepsze czy gorsze, po prostu inne, i Harry z pewnością nie wykręciłby jej takiego numeru jak Weasley, który po prostu wziął i znikł.
    Po lekcjach poszła do Pomony Sprout omówić bieżące sprawy związane z uczniami Hufflepuffu. Opiekunka Puchonów akurat rugała Anię Szafraniec. Młoda stażystka stała wyprężona przed jej biurkiem, a profesor Sprout wyrzucała jej, że nie panuje nad dyscypliną w klasie, lekcję prowadzi chaotycznie i znowu nie przygotowała konspektów. Na widok wchodzącej Hermiony Ania uśmiechnęła się i pomachała.
- Proszę na mnie patrzeć, kiedy do pani mówię! – zirytowała się nauczycielka zielarstwa. – Panno Szafraniec, jeżeli pani nic z tym nie zrobi, to wydam pani negatywną opinię i nie dopuszczą pani do egzaminu na kontraktowego. Proszę się natychmiast wziąć za siebie!
- Dobra, dobra – odparła stażystka i odeszła, mrugając przelotnie do Hermiony.
      Panna Granger przez dłuższy czas omawiała z Pomoną Sprout kwestie zawodowe, a po ich załatwieniu ruszyła z powrotem do siebie; to by było tyle, jeżeli chodzi o pracę na ten dzień. Nie uszła daleko, gdyż u wejścia do cieplarni zastała Anię Szafraniec. Tamta najwyraźniej na nią czekała.
- Co taka smutna? – zagaiła.
Hermionę wprost poraziło niesamowite podobieństwo młodej zielarki do Harry’ego. W tej chwili miała straszną ochotę z kimś porozmawiać i nawet Ania spokojnie mogła się do tego nadawać, zwłaszcza że Luna Lovegood akurat wzięła urlop.
- A jakoś tak… – odparła. – Rozmaicie w naszym fachu bywa, sama wiesz.
- Może wpadniesz do mnie? – zaproponowała Szafraniec. – Napijemy się czegoś dobrego…
       Panna Granger zgodziła się i poszły do przybudówki przy drugiej cieplarni, gdzie stażystka od zielarstwa miała swą kwaterę. W środku było bardzo zielono, na ścianach wisiały soczyste pnącza, na których chaotycznie porozwieszane były różne ubrania. Meble były z pojedynczych kawałów drewna, które za pomocą magii wyrosły do odpowiedniego kształtu. Ania dłuższy czas szukała czegoś w stercie suchych liści w kącie, wyrzuciła przez ramię kilka skarpetek nie do pary, w końcu wyciągnęła butelkę. Był to markowy pegaziak, czarodziejska odmiana koniaku.
- No to cyk – powiedziała uroczyście, siadając na kanapie.
      Hermiona z panną Szafraniec przegadały przy wypitce dobre półtorej godziny. zwierzając się sobie nawzajem z rozmaitych ciekawych sytuacji życiowych. Panna Granger miała zrazu opory przed wylewaniem się wobec mniej znanej koleżanki, ale im więcej piła, tym bardziej one topniały.
- Wiesz co, Aniu – wyznała wręcz – ja cię nawet całkiem lubię, choć jesteś wkurzająca jak mało kto…
- Dzięki, ty też! – odpowiedziała panna Szafraniec ochrypłym głosem i zachichotała obleśnie. – Nie napisałabyś mi planu rozwoju zawodowego? Mam z tym takie straszne kłopoty, a ty jesteś zdolna, szybko ci pójdzie?
- Nie bądź taka prędka! – od pegaziaku Hermiona przybrała na gadatliwości. – Może jeszcze całkiem za darmo?
- A jak nie za darmo? Jeszteśmy przy… jaciółkami, co nie? Mojżesz mi się zwierzyć ze wszssysystkiego. No, dawaj! Powiedz mi jakiś sekret! Obiecssuję, że będę milczeć jak… jak… grób potraktowany… Quietusem!
        No więc Hermiona, rozzuchwalona akoholem, opowiedziała od serca o tym, jak bardzo martwiło ją zaginięcie Rona, jak ją niepokoją ostatnie zdarzenia w Hogwarcie, jak miewa myśli o tym, że Harry jej się podoba, a Severus w sumie też nie jest taki jak dawniej i właściwie mógłby być wrażliwym intelektualistą, gdyby życie mu się inaczej ułożyło.
- To są, proszę ciebie, prawdziwe ludzkie problemy! – klarowała, wcięta już bardziej niż lekko. – A nie, jakie buty dobrać do sukienki…
- Masz całą rację! – skwapliwie potwierdziła Ania, drżącymi rękoma przechylając kieliszek tak, że pegaziak polał się jej po bluzce. – Mówię ci, bądź zawsze sobą, to najważniejsze…
- Masz takie oczy zielone, zupełnie tak samo jak Harry – bełkotała Hermiona, zdejmując pannie Szafraniec okulary. – Mało tego, nawet bryle masz takie same!
- To chyba fajnie, nie? – Ania najwyraźniej była jeszcze bardziej naprana od samej Granger. – Mówię ci, Miona, zawsze cię lubiłam i ja bym dla ciebie wszystko…
- To zapamiętaj raz na zawsze, żeby nie mówić do mnie „Miona” – powiedziała Hermiona rozlaźle kategorycznym tonem, a równocześnie przytuliła się do Ani. – Never!
- Przepraszam, to się już… hik!… nie powtórzy… Proszę, bierz mnie! Zobacz, jaką jestem nowoczesną i otwartą wiedźmą!
       Hermiona nie bardzo wiedziała, co dalej, koordynacja ruchowa nieco jej szwankowała, próbowała więc zarzucić sobie nogę Ani na biodro, ale coś nie wyszło i obie spadły z kanapy.
- No i super! – oceniła Szafraniec, bawiąc się jej włosami. – Oddawaj okulary! Chcę cię lepiej widzieć…
        W trakcie, gdy je zakładała, Granger zajmowała się miętoszeniem jej krągłości, lecz nagle zdała sobie sprawę, że jakieś beznamiętne to wszystko. Cóż… Czego by nie mówić o Harrym, cycków on nie miał. Brnęła dalej, jej umysł spowijały zbyt gęste opary pegaziaku, żeby była w stanie podjąć inną decyzję.
      Wreszcie doszła do wniosku, że musi zrobić coś konkretniejszego. Spojrzała na udo stażystki od zielarstwa, które przypadkowo wysunęło się spod spódnicy, długie, smukłe i jasne, o bladym odcieniu. Ciekawe, czy udo Harry’ego wygląda podobnie? Będzie musiała kiedyś zapytać Malfoya… Zaczęła całować pannę Szafraniec po twarzy, wyobrażając sobie, że to Potter.
- Aach! Jaka ty jesteś uczuciowa, Mionuś! – jęczała Ania. – Pozazdrościć twojemu facetowi, którego oczywiście nie masz, ale na pewno jeszcze będziesz mieć! W przyszłości…
     Po jakichś dwudziestu minutach jednostronnej wymiany pieszczot ponownie, i tym razem jeszcze dobitniej, Hermiona zauważyła, że coś tu jest bardzo nie tak. W ogóle co ją napadło? Próbowała poderwać koleżankę tylko dlatego, że podobna do Pottera? To jakiś bezsens! Gdyby nawet była bliźniaczką Harry’ego, to w dalszym ciągu nie byłaby nim samym… Czemu się pani, panno Granger, tak uczepiła tej myśli o Potterze? – usłyszała w głowie swe myśli wypowiadane głosem Snape’a. Tak, to było beznadziejne. Nie miała z tej imprezy najmniejszej satysfakcji, a sama Szafraniec – wątpliwe, czy cokolwiek jeszcze kontaktowała. Co z tobą? – zapytała Hermiona sama siebie, trzeźwiejąc momentalnie. Czujesz się samotna, może o to chodzi, nie masz z kim szczerze rozmawiać w całym tym zimnym, posępnym zamczysku…
A sam pomysł z zastępstwem za Harry’ego? On był… cóż… chory. Dobry moment na to, żeby być z Pottusiem, minął dawno temu, inne decyzje zostały podjęte i teraz nie ma już powrotu do tego, co było kiedyś. Nie takim czarodziejom jak ona nie udało się wrócić do przeszłości, więc niech lepiej spojrzy w przyszłość.
      Oderwała się od rozkotłowanej Ani, poprawiła spódnicę i szatę, po czym ruszyła do drzwi.
- Czekaj! – krzyknęła za nią Szafraniec. – Chyba nie skończyłyśmy!
- Straciłam ochotę – odparła Hermiona.
- No ale jak to? Co z naszą przyjaźnią?
- Bez zmian – rzekła panna Granger pozimniałym głosem. – Ale jeżeli zobaczysz w Hogwarcie coś dziwnego, na przykład gdyby ktoś przyszedł do sowiarni i chciał złupić dziesięć jaj, to będę ci naprawdę bardzo wdzięczna, jeżeli mi o tym powiesz.




poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Rozdział 11



      Parowóz stał na stacji w Hogsmeade, pocąc się tłustą oliwą i buchając żarem i kłębami pary. Z wagonu wysiadł Harry, a po nim raźno na peron wyskoczył Draco Malfoy.
      Na widok Hermiony przemierzającej perony obaj wydali radosne okrzyki. Draco podbiegł kłusem, złapał przyjaciółkę w objęcia i zaczął ją serdecznie całować, nie szczędząc języka.
- Ej no! – warknął Potter. – Bo zazdrosny będę!
         Malfoy oderwał się od panny Granger.
- Dobra, teraz ty się przywitaj – powiedział tonem z pozoru uprzejmym.
        Kiedy już kurtuazyjna wymiana śliny dobiegła końca, nadszedł czas na pytanie zasadnicze, zadane przez Harry’ego:
- No to kaj idziemy?
- Zarezerwowałam stolik w „GoBlinie” – oznajmiła Hermiona.
           Poszli więc do owej pamiętnej jadłodajni. Przez ostatnie kilka lat „GoBlin” stał się modnym lokalem. Gdy weszli do środka, obejrzało się za nimi kilkanaście osób, w większości uczniów starszych lat. Obecność znanej i lubianej nauczycielki, w dodatku w towarzystwie słynnego Pottera i słynnego Dracona, w naturalny sposób zwracała uwagę. Panna Granger szybko więc skierowała się do zamówionego stolika w osobnej wnęce, oddzielonej kotarą od głównej sali. Przechodząc, dobrze widzieli hipsterską mozaikę na ścianie, przedstawiającą założycieli poszczególnych domów Hogwartu wypowiadających swoje sztandarowe zaklęcia, a pośrodku napis:

Kto źle życzy Ravenclawom,
Będzie oddany obawom,
Kto pokrzywdzić chce Puchonów,
Ten jest bardzo bliski zgonu,
Kto ma wrogów w Slytherinie,
Sroga zemsta go nie minie,
A kto zadrze z Gryffindorem,
Musi być ale hardkorem.

     Mozaika poruszała się w sposób przypominający coś, co mugole nazywali gifami. Miała też zabezpieczenie przed wandalizmem: gdyby ktoś chciał jej dotknąć, przedstawione na niej postacie dawały ciekawskiemu po łapach.
- Siadaj – rzekł Draco, odsuwając krzesło.
- O nie, dzisiaj wtorek, moja kolej na siedzenie na kolanach – zaprotestował Harry i po chwili już usadowił się na Malfoyu.
- Straszny się z tego zrobił lokal dla gimbazy – narzekał Draco, przeglądając menu. – I jeszcze te ceny. Półtora galeona za zwykłe flaki?
- To jest niesłychana promocja – rzucił wiszący na ścianie portret właściciela. – Właściwie to gardło sobie tym podrzynam.
- Dobra, mniejsza o to – zdecydował Harry. – Na biednego nie trafiło. Bierzemy te flaki. Tradycyjnie.
- Tobie, Miona, też zafundujemy – zaproponował Malfoy. – Żebyś nie musiała obciążać swojej nauczycielskiej pensji.
       Poszedł do kontuaru złożyć zamówienie i po kilku minutach wrócił z trzema parującymi talerzami. Postawił je na stole, po czym dołączył na krześle do Pottera i obaj chłopcy rozluźnili się.
- No, opowiedzcie, jak tam żyjecie – zagaiła Hermiona.
- Jakoś leci – odparł Harry. – Mamy zamiar w przyszłym roku kupić luksusowy jacz i popłynąć dookoła świata. Ale co tu o nas gadać? To przecież ty pisałaś, że masz kłopoty. Co się dzieje?
- Mam trochę problemów – przyznała panna Granger. – Ktoś próbował mnie zabić.
- Kto?! – wykrzyknęli unisono, zaskoczeni, że sytuacja jest aż tak poważna.
- Nie wiem! To znaczy wiem kto, ale nie wiem, dla kogo pracował. Aurorzy go zabrali i czekam na wyniki śledztwa. Boję się, że to może być część większej całości.
       I opowiedziała kolegom o tym, jak zaatakował ją fałszywy Snape, wiążąc to wydarzenie jeszcze z gazetową reklamą książek o „prawdziwej historii” upadku Voldemorta i z niepokojącym snem Dracona.
- Sądzisz, że ten napad miał coś wspólnego ze zniknięciem Weasleya? – zamyślił się Draco. – Ale przecie on zaginął półtora roku temu, więc dlaczego wszystko to miałoby się dziać akurat teraz?
- Półtora roku to nie jest jakiś kosmicznie wielki dystans – zauważył Harry. – Jakiś związek mógł istnieć.
- Powiedziałaś Dumbledore’owi? – zapytał Malfoy. – A Snape? Na pewno się wścieka, że ktoś się pod niego podszywał, będzie chciał to wyjaśnić.
- Nie mogę – przyznała Granger rozpaczliwie. – Nie mam żadnego konkretu, żeby na nim oprzeć swoje podejrzenia. To tylko przeczucia. Za mało, żeby ktokolwiek wziął na poważnie.
- Ja bym twoich przeczuć nie lekceważył – powiedział Harry. – Pamiętasz, co było z bazyliszkiem?
- Rozmawiałam z Luną Lovegood, bo ona teraz robi we wróżbiarstwie, ale też nie mogła nic poradzić.
- Zastanawialiśmy się z Draconem, w jaki sposób ci pomóc – stwierdził Harry, szukając czegoś w torebce. – No i poszedłem poszukać czegoś pożytecznego w piwnicach Malfoy Manor. Merlinie, co to była za niewdzięczna robota! Aż mi się różdżka przegrzała. Ale znalazłem to.
        I położył na stole kryształową kulę, we wnętrzu której tlił się jakiś mleczny płomień.
- Co to? – zapytała Hermiona.
- Jest to tak zwany palanter.
- Palanter? – zdziwiła się. – Głupia nazwa. Brzmi jak chińska podróba.
- To mi przypomina – wtrącił Draco – jak kiedyś kupiłem na ulicy Śmiertelnego Nokturnu niby to proszek Fiuu, ale jak się dobrze przyjrzeć, to na końcu było „t”.
- I co ten proszek robił? – zapytał Harry, pełen niepokojących przypuszczeń co do jego zastosowania.
- Nic nie robił, to był zwykły proszek do pieczenia, tylko bajerancko opakowany. Nigdy w życiu nie czułem się bardziej orżnięty.
- A do czego on w ogóle służy? – Hermiona niepewnie stuknęła tipsem o powierzchnię kuli.
- To jest potężny artefakt daleko- i jasnowidzenia – wyjaśnił Harry. – Przynajmniej tak napisane w ulotce. Może dzięki niemu czegoś się dowiesz.
- Spróbuję… – westchnęła panna Granger.
      Przyłożyła dłonie do kryształowej kuli. Jej powierzchnia była ciepła. Wtem rozjarzyła się na wszystkie kolory tęczy, rzucając wielobarwne refleksy po ścianach i osobach siedzących przy stole. Barwy wewnątrz kuli wirowały, mieszały się jak w kalejdoskopie, wibrowały się, zderzały i przenikały. Z wolna Hermiona poczuła, jak to samo zaczyna dziać się w jej głowie…
       Wtem w kuli zabłysła twarz Rona, ledwie na ułamek sekundy. Potem na drugi. Weasley pojawiał się i znikał, a stroił przy tym sprośne miny godne cesarza Kaliguli. Próbowała do niego mówić, ale w tymże momencie spojrzała prosto w wybałuszone oczy długowłosego brodacza.
- I got you, babe! – krzyknął złośliwym tonem.
Hermiona poczuła, że coś łapie ją za ręce. Jej dłonie, przytknięte do kuli, schwyciła druga para rąk i zaczęła wciągać do środka. Panna Granger wpadła w panikę, nie potrafiła rzucić żadnego zaklęcia. Kątem oka widziała wariujących, zdezorientowanych  Harry’ego i Dracona, ale nie mogła oderwać spojrzenia od brodacza, którego na pewno już gdzieś widziała… Wdzierał się w jej myśli, jego broda i włosy zdawały się oplątywać mózg Hermiony jak boa pytosiciel. Próbowała walczyć, ale nic z tego, za słaba była, jej krzyk przemienił się w nieludzki wizg…
- Expelliarmus!!! – krzyknął ktoś poczwórnym chórem. Błysnęło, palanter oderwał się od dłoni Hermiony i rąbnął o ścianę, rozpadając się na milion kawałków.
     Panna Granger otrzeźwiała. Naprzeciwko siedział Draco z potarganą fryzurą, a Harry na czworakach szukał na podłodze swoich okularów. Właściciel na portrecie schował twarz w dłoniach, a kotara dzieląca wnękę od głównej sali była zerwana.
- No i zepsułaś całkiem dobrą kryształową kulę – westchnął Malfoy, szukając grzebienia w kieszeni.
       Cała jadłodajnia wyglądała jak po przejściu huraganu. Poprzewracane stoliki, pozrywane zasłony, bigos na podłodze, goście w przerażeniu. Bufetowa, skulona dotąd za kontuarem, wstała i ostrożnie podeszła do stolika.
- Mam pytanie, kto mi pokryje koszty za zniszczony lokal – oznajmiła.
- Proszę wystawić fakturę na Szkołę Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie – powiedziała Hermiona. – Przez samo „H”.
        Draco sięgnął do portfela i rozrzucił po stoliku garść ciężkich złotych monet.
- To ja zapłacę zaliczkę – zaproponował.
       Kiedy kelnerka pozbierała pieniądze i odeszła roztrzęsiona na zaplecze, Harry z podziwem spojrzał na przyjaciółkę.
- To było niesamowite – powiedział. – Co ty właściwie zobaczyłaś?
- Synchroniusz Walruss! – przypomniała sobie Hermiona. – To był on!
      Draco zadrżał. Miał okazję poznać tego śmierciożercę, za którego sprawą został brutalnie pohańbiony.
- Widziałaś Walrussa? – powtórzył głosem drżącym jak on sam.
- Tak! Najpierw Rona, a potem jego! Próbował wejść we mnie! To znaczy w moją głowę!
- Musisz koniecznie powiadomić, kogo się da – powiedział Harry. – Iść do Dumbledore’a, do Snape’a, napisać do ministra. To może być początek czegoś groźnego!
- A wy?
- Pomożemy ci, ile będziemy mogli – zadeklarował Draco. – Nie odpuszczę dziadowi. Zatrzymamy się w jakimś pensjonacie i jakby co, puść nam sowę.
      Hermiona jeszcze raz rozejrzała się po zdemolowanym lokalu.
- Kto właściwie rzucił tego Expelliarmusa? – zapytała głośno.
- To oni – Harry wskazał mozaikę. – Założyciele Hogwartu. Myśleliśmy, że już nie wytrzymasz, zaczęło cię wciągać do środka, dłonie miałaś już wewnątrz kuli. Wtedy wszyscy czworo podnieśli różdżki i bzzyt!
- Masz rację – powiedziała. – Czekają nas twarde czasy. Znowu.

      Po posiłku Draco z Harrym poszli szukać jakiejś meliny, zaś panna Granger wróciła do zamku. Dyrektor był chwilowo nieobecny, więc postanowiła najpierw powiadomić Snape’a. Mistrza Eliksirów też nie było w gabinecie. Przyszło jej do głowy, że może ćwiczy na siłowni, to było ostatnio jego ulubione miejsce.
     Istotnie, Severus w tym czasie pakował w gymie. Towarzyszył mu Rupert Rattlewonk, Hagrid i Lupin grali w kręgle, natomiast Ania Szafraniec w szafirowym kostiumie ćwiczyła na bieżni. Brakowało jej chyba trochę kondycji, bo ciągle się potykała, niemniej wytrzymała aż do momentu, w którym Snape przestał ćwiczyć. Wtedy zeskoczyła z bieżni i zataczając się ze zmęczenia, podeszła do niego.
- Cześć, Severusie! – uśmiechnęła się. – Jak tam lecą eliksiry?
- Cóż, panno Szafraniec… – Mistrz Eliksirów spojrzał na nią obojętnym wzrokiem. – Raz lecą wolniej, raz szybciej, w zależności od gęstości.
- Ale trzymasz się zarąbiście! – pchnęła go dłonią w pierś.
- Panno Szafraniec! – parsknął Severus. – Czy mam iść do pani opiekunki stażu?
- A po co ci profesor Sprout, Sevciu? W czym ja niby jestem od niej gorsza?
      To mówiąc, zaczęła szturchać Snape’a swymi okrągłościami. Akurat w tym momencie do siłowni dotarła Hermiona. Ją samą zaskoczyło, jak bardzo się wściekła na widok Ani Szafraniec podrywającej Severusa. Nie mogła pojąć, co jest bardziej denerwujące: ogólna obleśność stażystki od zielarstwa czy może sam fakt, że wyciągnęła ręce po Mistrza Eliksirów?
- A może potrzebujesz pomocy w pracowni? – nagabywała Ania w dalszym ciągu. – Mogę ci pomóc w czyszczeniu kociołków…
- Panno Szafraniec, ile razy mam mówić, że nie jestem zainteresowany?
- Dobra, dobra! Przecież wiem, że to tylko taka gra i tak naprawdę tego potrzebujesz. Przecież nie możesz wiecznie mieszać eliksirów…
     Hermiona chrząknęła donośnie. Ania Szafraniec odwróciła twarz w jej stronę, a Snape skorzystał z okazji i uciekł. Granger zdenerwowała się, bo właśnie do niego przyszła.
- Hej, Mionuś – rozpromieniła się zielarka zza błyskających okularów. – Co tam? Przyszłaś się pogapić na Severusia?
- Co się z tobą, Aniu, dzieje?
- Ups, sorry, Mionuś, wydawało mi się, że na niego nie lecisz.
- Bo nie lecę! – warknęła panna Granger.
- No co ty, nie masz się czego wstydzić. Przecież jak go zobaczyłam w tych getrach, to po prostu mrrrrr… No sama przyznaj, marchewka by nie wytrzymała!
- Masz ty w ogóle rozum i godnośc wiedźmy? – Hermiona skrzywiła się z odrazą. – Miałam do Snape’a sprawę, a teraz przez ciebie go nie dogonię!
- No to następnym razem spróbujemy go wyrwać obie – stwierdziła Ania z mocnym postanowieniem. – Zobaczymy, która będzie lepsza!
- Aniu, Aniu… – westchnęła panna Granger. – Ciągle tylko myślisz o zakupach, kieckach i facetach… A ja gorę!


poniedziałek, 4 maja 2015

Rozdział 10



Zmartwiałym z przerażenia wzrokiem Hermiona wpatrywała się w wymierzony w nią czubek różdżki. Już za chwilę miał z niej wytrysnąć zielony płomień, który wyślę pannę Granger za symboliczną zasłonę. A przecież tyle jeszcze książek nieprzeczytanych, tyle lekcji nieprzeprowadzonych, Rona ciągle nie udało się odnaleźć…
Severus zarzucił przetłuszczoną grzywą, załopotał szatą znacząco, różdżka w jego dłoni zadrgała, jakby się zastanawiając, czy lepiej celować w głowę, czy w serce.
- Żegnaj, różo Hogwartu – powiedział wreszcie. – Niech lew Gryffindoru się pręży, niech złotym ogonem olśniewa, czystej krwi nikt nie zwycięży!…
- Na cyce Merlina, co ty wyprawiasz, bydlaku?!
Granger odwróciła głowę i ze straszliwym zdumieniem zobaczyła, jak Snape wchodzi do gabinetu i już od progu zaczyna wrzeszczeć na Snape'a.
- Avada ke… – zaintonował pierwszy z Severusów, machając różdżką ku swojemu sobowtórowi, ten jednak cisnął weń pierwszym lepszym flakonem z miksturą. Chmura fioletowego dymu wybuchła tamtemu prosto w twarz. Gdy dym opadł, okazało się, że i on ma już czyste, puszyste włosy – jednego Mistrza Eliksirów od drugiego odróżniały wyłącznie ćwieki na szacie. Różdżka, która do tej pory celowała w Hermionę, wypadła z ręki posiadacza i potoczyła się pod regał, a obaj Snape'owie rzucili się na siebie z pięściami. Hermiona leżała w kącie, z opuchniętą twarzą, jęcząc z bólu, gdy przeciwnicy potykali się o jej nogi albo żebra.
Zwabieni hałasem przybiegli Rupert Rattlewonk i Luna Lovegood, a zaraz za nimi Hagrid i profesor McGonagall. Całe towarzystwo stanęło jak wryte na widok Mistrza Eliksirów toczącego zacięty bój sam ze sobą. Wreszcie Minerva poszła po rozum do głowy i powstrzymała walczących Drętwotą.
- A teraz pan mi powie, profesorze Snape, co tu się w ogóle wyprawia! – wyartykułowała surowym tonem.
Hermiona próbowała coś powiedzieć, ale była tak osłabiona, że tylko jęknęła.
- Merlinie! – krzyknęła McGonagall. – Co oni pani zrobili, panno Granger! Pomóżcie koleżance, z łaski swojej…
Luna wraz z drugim stażystą podeszli do Hermiony i zaczęli od podnoszenia jej do pozycji siedzącej. Tymczasem Hagrid wraz z McGonagall zbliżyli się do unieruchomionych Snape'ów.
- Severusie, na litość, który z was to pan? – zapytała Minerva, spoglądając na przemian w dwie identyczne twarze.
- Ja jestem Severus! – oświadczył niedoszły zabójca.
- Nie, to ja jestem Severus! – sprzeciwił się ten drugi. – Ja jestem ten prawdziwy!
- Ta owłosiona małpa to mam być ja? – zaprotestował Snape bezćwiekowy.
Hagrid stanął pomiędzy obu Snape'ami.
- Przestańcie się w końcu kłócić! Zaraz ustalimy, który z was jest prawdziwy – zawyrokował.
Dla podkreślenia swoich słów walnął lewym sierpowym Severusa, którego miał po lewej, czyli tego w szacie bez ćwieków. Czarodziej padł pod ścianę, a jego twarz nabrała wyraźnie japońskich rysów.
- Hagridzie, skąd wiedziałeś? – zapytała McGonagall.
- Na chybił trafił, po prostu miałem szczęście – przyznał leśnik.

Hermionę skierowano do skrzydła szpitalnego, gdzie pani Pomfrey odpowiednio ją potraktowała, a potem mogła już wrócić do pracy. Lekcje jednak nie szły, była podenerwowana i rozkojarzona, a nawet uczniom udzielił się jej nieszczególny nastrój i w ogóle nie próbowali jej podrywać.
O pierwszej po południu stażystkę wezwano do gabinetu Dumbledore'a. Oprócz dyrektora byli tam McGonagall, Luna i Rattlewonk, Hagrid miał zajęcie gdzie indziej. Albus kazał pannie Granger się zrelaksować i poczęstował miętówką. Ledwie skończyła ją cyckać, do gabinetu wparował Severus Snape. Hermiona podskoczyła jak oparzona.
- Niech pan się nie zbliża!! – krzyknęła.
- Spokojnie, spokojnie – rzucił Mistrz Eliksirów znudzonym tonem. – Już bezpiecznie, czego się pani nerwuje...
- Przecież dopiero parę godzin temu pan ją napadł, nic dziwnego, że tak zareagowała! – wytknął Rupert.
- To nie ja ją napadłem, do stu tysięcy starych skarpet Merlina! – wybuchnął Severus. – To tamten drugi, który się pode mnie podszywał! Ja pannę Granger wręcz uratowałem! Gdybym przyszedł choćby parę sekund później, byłoby już po ptokach!
- A skąd mamy wiedzieć, że pan to prawdziwy Snape, a nie jakiś kolejny impersonator? – nie dowierzał stażysta.
- To da się sprawdzić – odpowiedziała Hermiona już spokojniejszym tonem. – Profesorze, jaką piosenkę pan śpiewał, kiedy odprowadzałam pana do komnat spod wieży astrologicznej?
- A odprowadzała pani? – Snape wyglądał na zaskoczonego. – Nie przypominam sobie nic takiego…
- I to jest prawidłowa odpowiedź – rzekła panna Granger. – Był pan wtedy tak pijany, że nie ma siły, żeby pan to sobie przypomniał, nawet za pomocą dziesięciu myślodsiewni.
Dumbledore i McGonagall skłonili głowę w uznaniu dla sprytu Hermiony.
- No dobra – powiedział Mistrz Eliksirów. – Skoro już ustaliliśmy, że ja to ja, to w takim razie kim, na diamentową wątrobę Merlina, był ten drugi?
Był naprawdę wściekły. Krzywda wyrządzona Hermionie to jedno, ale sama myśl, że ktoś śmiał podawać się za niego, Severusa Snape'a, i panoszyć się w jego gabinecie jak u siebie, wystarczała, by się tytanicznie wkurzył.
- Skontaktowałem się gorącą linią z Ministerstwem Magii – rzekł dyrektor. – Dowiedziałem się, że nasz nieproszony gość to skrytobójca poszukiwany listem gończym. Niejaki Tomoho Wakatsuki, były śmierciożerca i wykładowca na Wydziale Czarnej Magii UJ.
- A więc słudzy Voldemorta znowu podnoszą głowę – wywnioskowała Luna Lovegood ponuro.
- Niekoniecznie – zauważył Rattlewonk. – Jeżeli przez ostatnie parę lat zarabiał jako zabójca na zlecenie, mógł go przysłać ktokolwiek bądź, komu zależało na usunięciu panny Granger.
- Zanim rzucił avadę – przypomniała sobie Hermiona – zaczął bredzić coś do rymu o czystej krwi.
- Od razu widać, że wykładowca – podsumowała wyniośle McGonagall. – Jego narcystyczne krasomówcze zapędy uratowały pani życie.
- A więc jednak śmierciożerca… – powiedział Dumbledore w zamyśleniu. – Pytanie, czy Wakatsuki był samotnym wilkiem, czy miał jakiegoś zleceniodawcę albo wspólników.
- I jak on w ogóle się tu dostał? – zastanawiała się Luna.
- Prosta sprawa, skoro udawał profesora Snape'a, to nikt nie widział nic podejrzanego – rzekła McGonagall.
- Z pozoru przygotował się zawodowo – stwierdził Severus. – Użył eliksiru wielosokowego, żeby się pode mnie podszywać, ale nie wiedział, że nieco zmieniłem image. Za to wiedział, że panna Granger ma rano przyjść do mojego gabinetu. I zadbał o to, żebym ja się tam w tym czasie nie znalazł. Kiedy chciałem wyjść do pracy, ktoś zatkał mi dziurkę od klucza papierem toaletowym, a gdy wyszedłem na korytarz, coś wybuchło w pracowni od eliksirów. Myślałem, że to zwykły wypadek, ale teraz już nie jestem taki pewien…
- I jaki z tego wniosek? – zapytała Pomyluna.
- Fakt, że Wakatsuki przygotował się, ale nie do końca, wskazuje, że albo działał sam, albo miał jednak pomocnika, ale dość niepełnosprytnego – odparła Hermiona.
- A co powiedział sam sprawca? – upewnił się Snape.
- Nic, od razu zabrali go aurorzy – wyjaśnił Dumbledore. – Musimy poczekać na efekty przesłuchania. A przede wszystkim musimy się mieć na baczności. Zwłaszcza pani, panno Granger.
- Dobra jest, dyrektorze – zapewniła go Hermiona. – Dam sobie radę.

Jednak kiedy wyszła z narady u dyrektora, nie była już tego taka pewna. Coraz bardziej ogarniał ją niewiadomy niepokój. W czasie lekcji spoglądała na uczniów i zastanawiała się, który z nich mógł być wspólnikiem zabójcy: ten, tamten, a może ta z boku? Na którejś przerwie podeszła do niej Vesperia Blackbird.
- Pani profesor, dlaczego jest pani taka smutna? - zapytała zmartwionym głosem. – Czy panią też ktoś bije?
- To nic, Vesperio, czasem bywają takie dni – zbyła ją Hermiona.
- Ale nie będzie pani płakać? Ja nie chcę, żeby pani płakała! – i mała Ślizgonka przytuliła się niespodziewanie do swojej nauczycielki. Panna Granger poczuła nagły przypływ sentymentalizmu. Takie momenty, kiedy uczniowie autentycznie martwią się o ciebie, stanowią samą sól pracy pedagoga…
Jednak mimo przywiązania okazywanego przez co niektórych wychowanków Hermiona nie mogła pozbyć się myśli o odradzającej się hydrze śmierciożerstwa. Voldemort nie żył, ale widocznie jego następcy niekoniecznie zamierzali złożyć broń. Granger postanowiła dowiedzieć się więcej.
W czasie okienka siedziała w pokoju nauczycielskim z Remusem Lupinem, który czytał „Proroka Codziennego”, ale zostawił go na stole, wychodząc na ostatnią lekcję. Hermiona zajrzała więc do gazety, szukając jakichkolwiek ewentualnych wiadomości o odradzającym się śmierciożerstwie. Nic takiego nie znalazła, najbliższy czegoś podobnego był jedynie artykuł o tym, że w ostatnich miesiącach mugole w całej wesołej Anglii mają często okazję obserwować widmowych jeźdźców na niebie. Autor sugerował, że w istocie nie był to żaden, jak uważali mugole, Dziki Gon, tylko po prostu wybryki Blaise’a Zabiniego i jego gangu Mrocznych Miotłocyklistów, po czym zapytywał, gdzie byli rodzice oraz dlaczego aurorzy nic z tym nie zrobią.
Na ostatniej stronie widniało atrakcyjne zdjęcie Cho Chang w ciąży. To właśnie ono musiało być przyczyną, dla której Remus tak długo się w tę stronę wpatrywał i szukał jednocześnie czegoś w kieszeni. Hermiona musiała przyznać, że Cho po tych wszystkich latach wygląda wprost znakomicie. Już miała odłożyć gazetę, lecz jej wzrok przyciągnęło niepozorne ogłoszenie w rogu strony:
„Jak naprawdę wyglądał upadek najstraszniejszego czarnoksiężnika wszechczasów? Kto był cichym bohaterem, którego rola została całkowicie przemilczana jako niewygodna dla pewnych osób? Szokująca prawda – tylko w książkach: Ron Weasley i kamień filozoficzny, Ron Weasley i Komnata Tajemnic, Ron Weasley i więzień Azkabanu i następnych. Oferta specjalna – 19,99 funtów za tom, przy zakupie kompletu wysyłka gratis i w prezencie rozkładany portret Rona Weasleya na sofie”.
To ją po prostu szokło. Nie mieściło jej się w głowie, jak ktokolwiek może być tak perfidny, żeby na tragedii Rona – i jej samej, Hermiony – kręcić interes, ściągać kapustę i trzepać grubą kasę. Próbowała doczytać się adresu, ale niestety, była to tylko skrytka pocztowa gdzieś w Bristolu.
Nagle coś ją ruszyło. A co, jeżeli te dwie sprawy, próba zabicia Hermiony i teorie spiskowe dotyczące Rona, stanowią element większej całości? A tamten sen Malfoya? Dlaczego to wszystko wyłazi na światło dzienne akurat teraz? A jeśli wszystko to jest w jakiś sposób powiązane? Zrozumiała, że nie tylko jej może grozić niebezpieczeństwo. Trzeba ostrzec Harry'ego!

sobota, 4 kwietnia 2015

Rozdział 9



Wesołych Świąt wszystkim Czytającym!

    Wieści o tym, jak dwaj uczniowie ze Slytherinu chcieli zniewolić pannę Granger, rozeszły się po Hogwarcie lotem błyskawicy. Było to nader zaskakujące, zważywszy, że o całym zdarzeniu wiedziały tylko cztery osoby i żadna z nich nie miała interesu w tym, żeby komukolwiek o nim mówić. Hermiona podejrzewała, że wszystko wypaplał któryś z duchów.
      Uczniowie miotali się po szkole jak napompowani hormonami, wyobrażając sobie, co oni by zrobili, gdyby pani od eliksirów przypadkiem wteleportowała się akurat do ich dormitorium. Niektórzy co bardziej zdesperowani zamiast Hermiony podstawiali w myślach Anię Szafraniec, licząc na to, że skoro nauczycielka z niej beznadziejna poniżej wszelkiej krytyki, to może w czym innym okaże się dobra. Inni, chcąc za wszelką cenę wydać się fajni młodej eliksirnicy, gęsto potępiali niewyżytych.
      Najwięcej warchołu robili Dick Longbottom i Rob Hephaestus, nadawszy sobie samozwańczo tytuł obrońców czci panny Granger. Nie było chwili, żeby na korytarzu nie zaczepiali Ślizgonów, wypominając im niecne zamiary wobec Hermiony. Za Kenny’ego Pintle’a i Alexisa Bergamota obrywał hurtem cały Slytherin, gryfońscy zabijacy nie odpuszczali nawet drugoroczniakom.
- Wszyscy Ślizgoni zrodzeni są z tyłka Piłata! – wykrzykiwał Dick Longbottom.
      Uczniowie spod znaku węża nie pozostawali obojętni na takie obelgi. Jako że Hermiona była praktycznie wiceopiekunką ich domu, zaczęli udowadniać, że to oni są bardziej godni jej towarzystwa.
- Powiedz to przy samej pannie Granger, ty karuchu, jak masz odwagę! – odcinał się Kenny Pintle.
            Hermiona nie zapominała o Vesperii Blackbird. Dziewczynka była przerażona takim obrotem spraw i drżała ze strachu, że w końcu i ona oberwie. Granger pocieszała ją, jak mogła, przekonywała, że wszystko się ułoży, ale to wzbudziło w niej natarczywe myśli, że teraz Hephaestus i jego kumpel znów zaczną się znęcać nad małą Ślizgonką – za całokształt i za to, że była blisko uwielbianej nauczycielki.
       Nad Hogwartem zawisło widmo zamieszek. Bijatyki między Gryfonami a Ślizgonami na każdej przerwie, spontaniczne różdżkowania i wzajemne podrzucanie sobie wyjców były na porządku dziennym. Co najmniej trzy razy dziennie dochodziło do starć powietrznych na miotłach, a sporadycznie przytrafiały się nawet ustawki na łódkach na jeziorze. Krukoni i Puchoni z początku starali się zachowywać neutralność, ale i wśród nich wielu nie mogło się oprzeć urokowi stażystki od eliksirów, jedni więc pokazywali za wszelką cenę, że są jej największymi fanami, inni atakowali Ślizgonów, jeszcze inni postanowili pokazać Longbottomowi i jego kumplom, gdzie ich miejsce, a zupełnie inni obracali się przeciw swym współdomowiczom, iż niepotrzebnie mieszają się w odwieczny konflikt Gryffindoru ze Slytherinem. Dziewczyny były nie lepsze: niektóre same miały jakieś marzenia związane z panną Granger, większość brała udział w bójkach po to, żeby chłopcy uznawały je za fajne, albo po prostu „bo tak”. Hermiona, próbując opanować sytuację, czuła się jak strażak usiłujący ugasić rozległy pożar dziurawym wiadrem. Biorąc zaś pod uwagę, jakiego fifolca dostawali uczniowie na sam jej widok, było to w dodatku wiadro z benzyną.
    Inni nauczyciele niewiele mogli zrobić, bo młodzież hogwarcka starała się w ich obecności powstrzymywać konflikty i dopiero gdy nikt nie patrzył, dawała upust rozpierającej energii. Czasem jeden albo drugi obwieś został przyłapany przez nauczyciela, ale szedł na szlaban z podniesioną głową i hasłem „Alles für Hermione”, a w tym samym czasie w zupełnie innej części zamku wybuchała bójka mająca rozstrzygnąć, czy słusznie go przyskrzynili, czy nie. Pani Pomfrey nie nadążała z kurowaniem znoszonych do skrzydła szpitalnego młodych bandytów.
       Hermiona czuła, że nie wytrzymuje. Musiała koniecznie porozmawiać ze swym opiekunem stażu, który jednak był wciąż nieuchwytny…

      O czwartej Severus Snape skończył sesję na siłowni i z rozciągającym mu mięśnie satysfakcjonującym bólem zmęczenia odetchnął ciężko. Miał na sobie czarne obcisłe getry, koszulkę bez rękawów i frotową opaskę na włosach. Zza ściany dochodziły okrzyki „Expeliarmus!” i huk przewracanych kręgli – to Flitwick po zajęciach grał z Hagridem.
Snape ściągnął ubranie i poszedł pod wodospad spłukać z siebie cały wysiłek. Z uznaniem przejrzał się w lustrze zawieszonym koło naturalnego prysznica. Ćwiczył od niedawna, a jednak rezultaty było już widać. Masę miał, mało bo mało, ale miał, teraz przyszła pora na rzeźbę. Mistrz Eliksirów po prostu nie mógł oderwać wzroku od własnej muskulatury, tak pociągająco rozwiniętej w związku ze zmianą trybu życia. Przy okazji zorientował się, że jakoś równolegle zaczął mieć nieco więcej pieniędzy w kieszeni – z pewnością dlatego, że nie wydawał ich już na wódę. W końcu po co komu akohol, a w każdym razie częściej niż raz dziennie, jeżeli ma się do dyspozycji siłkę, dobrą muzykę i myśli o pannie Granger?
Stał pod wodospadem i starannie mył włosy szamponem własnej roboty, cały czas zachwycając się swymi lekko wysportowanymi mięśniami. Gdy wcierał w swą fryzurę ożywczą miksturę, niemal czuł, jak grają mu bicepsy, często też spoglądał w dół, aby podziwiać swój idealny, idealny kaloryfer. Wreszcie skończył kąpiel, wytarł się starannie, wysuszył włosy zaklęciem i przywdział skórzaną ćwiekowaną szatę. Liczył na to, że jeszcze wyjdzie na wieżę z miotłą i spokojnie zdąży się przelecieć. Sięgnął do kieszeni po muzyczną kulę, aktywował ją i jego uszy natychmiast wypełnił rytm nie czarodziejskim palcem stworzony.
        Kiwając głową do rytmu, przeszedł do kręgielni, gdzie Hagrid wiązał buta, Flitwick pił piwo kremowe, a przybyły przed momentem młody stażysta Rupert Rattlewonk z zapamiętaniem czyścił swoją kulę. Spojrzeli na Snape’a synchronicznie, jakby się zastanawiając, z czego on się w zasadzie tak cieszy. Nie zdawali sobie sprawy, jaką potęgą potrafi być Skała i Bułka…
         I wtedy wparowała do środka Hermiona Granger, oczy rozbiegane, piana z ust, włosy w nieładzie.
- Profesorze, gdzie się pan podziewa! – krzyknęła z gniewem. – Jestem u kresu załamania nerwowego!
- Hodor? – zapytał zaszokowany Hagrid.
- Na okrężnicę esowatą Merlina! – ciągnęła oburzona Hermiona. – Ta sytuacja mnie przerasta, profesorze! Uczniowie zupełnie, zupełnie zwariowali! Nie daję sobie z nimi rady i właśnie akurat wtedy, kiedy potrzebuję pana pomocy, nie mogę pana nigdzie znaleźć! Czy pan w ogóle się orientuje, co się wyprawia w szkole?
       Z twarzy Severusa zniknął wyraz satysfakcji, włożył rękę do kieszeni i przestał rytmicznie trzepać swą puszystą grzywą.
- Bo co dzieje się na lądzie, to pod wodą też się zdarza… Co pani mówiła, panno Granger?
- Mówiłam – Hermiona z trudem powstrzymywała totalny wybuch – że nie panuję nad uczniami…
- Panno Granger, to, że jestem opiekunem stażu, nie oznacza, że mam panią prowadzić za rękę. Bardzo mi przykro, ale panowanie nad uczniami to absolutnie podstawowy skill w tym zawodzie. Jak niby chce się pani stać zręcznym nauczycielem, skoro z każdym byle głupstwem leci pani do mnie?
- To nie jest każde byle głupstwo! Nie wiem, profesorze, czy w ogóle pan widział te dantejskie sceny na korytarzach. Wystarczy, że mnie zobaczą, a już dostają małpiego rozumu! To nie zwykłe nieposłuszeństwo, to jest anarchia w Hogwartach!
- Widocznie pani ich prowokuje, może ubiera się troszeczkę zbyt wyzywająco…
- Ach, szkoda czasu na gadanie z takim szplinem! – warknęła Hermiona i wyszła, trzaskając drzwiami.
- Ależ ona ma temperament, nie sądzą koledzy? – odezwał się Rupert Rattlewonk.

Hermiona doszła do wniosku, że już tylko cienka fioletowa linia dzieli ją od ostatecznego fioła. Poszła więc do profesor Sprout po jakieś ziółka na uspokojenie. W szklarni grasowała ostrożnie i dyskretnie pomiędzy rzędami roślin, aby przypadkiem nie natknąć się na Anię Szafraniec.
Jej ostrożność jednak na niewiele się zdała. Coś zaszeleściło w zaroślach i po chwili wynurzył się spośród nich nie tygrys, lecz stażystka zielarstwa.
- Cześć, Mionuś! – wygarnęła Szafraniec pogodnie. – Może pójdziemy na zakupy?
- Nie bardzo mam czas – odpowiedziała Granger.
- To żałuj! Widziałam ostatnio na Pokątnej świetną szatę, taką różową w groszki, przyda mi się w sam raz na bal bożonarodzeniowy, Severusek padnie, jak mnie zobaczy. A ty już masz jakąś kreację na bal?
- Nie mówi się „Severusek”, tylko „Severosjanin” – rzucił nieznany głos spośród roślin. A może to Hermiona już miała omamy słuchowe.
- Nie potrzebuję kreacji, i tak zaraz padnę – odcedziła Hermiona.
- Och, Hermuś, uwielbiam twoje komplementy! – zaszczebiotała obmierźle panna Szafraniec jak zgrzyt żelaza po szkle. – Tak całkiem na a propos, pożycz mi szczotkę do włosów, bo swoją zgubiłam.
- Nie teraz – panna Granger zaczęła niemal dyszeć, przed oczami miała mroczki i beżowe wiry. – Potrzebuję czegoś na uspokojenie. Natychmiast. Bo inaczej…
- Co może być lepsze na uspokojenie niż zakupy? Czasem, jak się wkurzę, to muszę pół szafy kupić, zanim dojdę do siebie, ale pomaga na mur beton. No chodź, Hermi, co ci zależy…
    Na szczęście nadeszła profesor Pomona Sprout, wydobywając Hermionę z jej specyficznego nieszczęścia. Od razu uwarzyła dla niej odpowiedni napar, albo zaparzyła wywar, stażystka od eliksirów była już do tego stopnia wykończona, że nie wdawała się w tak detaliczne rozróżnienia, tylko hurtem wypiła to, co jej podano. Substancja przygotowana przez opiekunkę Hufflepuffu miała jednak działanie rozłożone w czasie i o ile panna Granger po zażyciu poczuła się trochę lepiej, to nastrój ciągle się jej nie poprawił.
- O, lepiej ci! To jak, idziemy na te zakupy? – ucieszyła się Ania Szafraniec.
- Nie dzisiaj, Aniu, bardzo chce mi się spać… – Hermiona trochę ściemniała, bo przede wszystkim chciała mieć nieco spokoju.
       Okazało się jednak, że mikstura była trochę za mocna i senność rzeczywiście zaczęła ogarniać młodą nauczycielkę. Hermiona postanowiła pójść do siebie i porządnie się wyspać, ale nie zdążyła: zasnęła, idąc korytarzem.
       Obudziła się na zimnej posadzce, cała skostniała. Była ósma wieczorem, a Hermiona leżała obok starej komody, wyciągniętej na korytarz chyba jeszcze w czasach pierwszej wojny z Voldemortem i od tej pory nie ruszanej. Mimo chłodu ciągnącego od podłogi nie miała ochoty wstawać, w przekonaniu, że wtedy będzie jej jeszcze zimniej. Wpatrzyła się w szparę pomiędzy spodem komody a podłogą… I tam, w zakurzonej szczelinie, dostrzegła coś podłużnie żółtawego.
       Zaciekawiona, przełamała senność i wsunęła rękę pod mebel, aby namacać przedmiot. Był to gruby zeszyt w twardej okładce koloru lila. Otworzyła w środku na chybił trafił. Strony w kratkę były niezapisane, papier całkiem jeszcze dobry. Hermiona pomyślała, że taki porządny zeszyt mógłby się jej przydać. Schowała go do kieszeni i poszła do siebie.
Po krótkim prysznicu położyła się już w łóżku jak normalni ludzie. Przyjrzała się jeszcze raz zdobyczy. Kiedy jednak spojrzała na początkowe strony, okazało się, że są one zapisane. Widocznie właściciel zaczął prowadzić zapiski w zeszycie, a potem go zgubił albo po prostu mu się odechciało.
Na pierwszej stronie widniał narysowany atramentem emblemat lilii i podpis: „L.E. – Lilia Gryffindoru. V rok, 1976”. Hermiona przeczytała pierwszy wpis, potem kilkanaście kolejnych.
        „23 marca. Więc to będzie mój pamiętnik. Mam nadzieję, że będę miała o czym pisać. Zacznę od najważniejszego: LOVE JAMESA. Dziś jadłam rosół.”
         „24 marca. Strasznie się wynudziłam na lekcjach. Ta głupia McGonagall wrzepiła mi -50 punktów dla Gryffindoru. Jestem wściekła.”
         „25 marca. Wysadziłam kociołek na eliksirach. Na szczęście Severus pokazał mi, jak to zrobić. On jest bardzo zdolny i dobry z niego przyjaciel, ale James ma TAKIE piękne oczy………”
           „26 marca. Dorcas dała mi przepis na świetną szarlotkę. Bierze się 2 funty jabłek (…)”
„27 marca. J-A-M-E-S jest S-U-P-E-R. Tylko że Severus ciągle za mną łazi. Boję się, że jak James zobaczy, że z nim rozmawiam, to już mnie nie będzie lubiał”.
„28 marca. Odpoczywając po lekcjach wpadł mi kolczyk pod łóżko. Przy szukaniu znalazłam notes jakiejś dziewczyny, która mieszkała w tym dormiaku przede mną. Musiała być straszną kujonką, bo ma pozapisywane różne zaklęcia, o których nas nie uczą. Na przykład takie na jąkanie:” – dalej następował pełny opis i receptura zaklęcia aktywowanego formułą „Hottentottentrottel!”
„29 marca. Po południu przyszedł do mnie Severus. Powiedział, że chce mi wyznać coś bardzo ważnego. Rzuciłam na niego nowe zaklęcie. Ale się słodko jąkał!”
         Hermiona przeglądała pamiętniczek z zaciekawieniem. Zawarte w nim informacje były strasznie wątłe, lecz nawet z tych paru linijek dało się coś wywnioskować o Mistrzu Eliksirów. Zrozumiała, że Snape był kiedyś wrażliwym chłopcem, ale różne sytuacje życiowe zrobiły z niego zgorzkniałego nietoperza, którym by się nie stał, gdyby odpowiednio wcześnie ktoś nad nim popracował. W ostatnim czasie panna Granger zauważyła co prawda w zachowaniu swego opiekuna stażu pewną zmianę, ale miała ona charakter raczej zewnętrzny i powierzchowny, a gdyby tak spróbować rzeczywiście wziąć się za niego? Kto jak nie ona… Z pewnością wyszłoby to na dobre nie tylko ich współpracy, ale i całej społeczności Hogwartu.
        Rozmyślała o tej sprawie przez dłuższy czas, aż wreszcie, aby zająć zmęczone myśli czymś innym, zaczęła ćwiczyć zapisane w pamiętniku zaklęcie na jąkanie, a w końcu znudziła się i zasnęła.

          Następnego ranka, ledwo wyszła na korytarz, natknęła się na kilku Puchonów, którzy na jej widok natychmiast rozpętali bijatykę o to, który z nich ma u niej większe szanse. Najpierw westchnęła z rezygnacją, ale wkrótce okazało się, że nowo poznany czar wpływa na młodych zapaleńców dość łagodząco, uniemożliwiając im rzucanie zaklęć i miotanie wyzwisk. Już po chwili zgromadzenie rozeszło się jak niepyszne.
- Pani profesor, a w sali z eliksirów coś wybuchło! – usłyszała za sobą, ale nie zareagowała, bez wątpienia ktoś ją wkręcał.
      Punktualnie z wybiciem godziny Hermiona weszła do gabinetu Mistrza Eliksirów. Snape stał pod ścianą, odwrócony do niej tyłem. Z rozczarowaniem zauważyła, że ma na sobie swoją starą szatę, a jego włosy znów są tłustymi, pozlepianymi strąkami.
- Ach, już pani jest – powiedział bez emocji Severus. – Drętwota!
      Panna Granger znieruchomiała i równocześnie ogarnęło ją nagłe przerażenie, głębokie jak krypta i ciężkie jak bazalt. Zupełnie mu odbiło!
        Snape spokojnym krokiem podszedł do drżącej Hermiony, spojrzał jej prosto w oczy.
- Panna Wiem-To-Wszystko, tak? – zapytał ze złowróżbnym grymasem. – A może raczej Panna Wiem-Za-Dużo…
       Wziął zamach i z całej siły zdzielił Hermionę w twarz, aż upadła z hukiem na podłogę. Zadygotała, nic nie rozumiejąc.
- Profesorze Snape… – wyjęczała. – Severusie…
- Gomen nasai – sarknął Snape. – To nic osobistego, panno Granger. Tak po prostu trzeba.
        Hermiona, leżąc na posadzce, bezradnie patrzyła, jak jej opiekun stażu wyciąga różdżkę…