niedziela, 4 czerwca 2017

Rozdział 19



Swoją kwaterę główną urządziła Hermiona w tym samym ośrodku wczasowym, w którym była z kadrą Hogwartów na pamiętnym i brzemiennym w skutkach wyjeździe integracyjnym. Gdy zobaczyła łóżko zajmowane wówczas przez Anię Szafraniec, prawie się rozkleiła, ale Draco podsunął jej kielicha, co poprawiło jej nieco nastrój. Teraz trzeba było się wziąć do roboty…
Kiedy już gang Mrocznych Miotłocyklistów rozesłano grupami nad cały Sherwood, w ośrodku zostali tylko Hermiona, Snape i Zabini. Musieli czekać na pierwsze doniesienia. Czas strasznie im się dłużył w domkach kempingowych z piernika, próbowali więc grać w butelkę, ale szło im niesporo. Po jakiejś godzinie Severus przekonał Blaise’a, aby i on wybrał się na patrol. Kiedy zostali z Hermioną we dwoje, od razu czas zaczął szybciej płynąć. Byli akurat ostro zajęci wspólnym spędzaniem czasu pod rozłożystą lipą, gdy ze świstem przed jednym z domków wylądował Harry w towarzystwie czterech łobuzinów w skórzanych szatach.
- Znaleźliśmy ich – stwierdził. – Rozbili obozowisko z dziesięć mil na zachód stąd. Otoczone wielkim kręgiem spustoszeń, zasuszone i powykręcane drzewa. Paskudnie to wygląda.
- Bardzo dobrze – zdecydowała Hermiona. – Trzeba powiadomić resztę, niech przestaną patrolować i wrócą do nas.
Po kwadransie cały “Dziki Gon MC” wrócił już do ośrodka wypoczynkowego, tylko w pobliżu bazy przeciwnika pozostawiono dyskretnych wysuniętych obserwatorów.
- Widzieliście Walrussa? – upewnił się Snape.
- Chyba… – westchnął Harry. – Nie było czasu dobrze się rozejrzeć, zaraz zaczęli do nas walić avadami z ziemi.
- Mieliśmy dwóch rannych – dodał jeden z miotłocyklistów. – To prawdziwy cud, że na takich stratach się skończyło!
- Czyli już wiemy, gdzie są.
- No to dawać ich! – krzyknął Zabini z entuzjazmem.
- Samo wpadnięcie i rozgonienie towarzycha nic nam nie da – stwierdziła Hermiona. – Musimy się dowiedzieć, o co im tu chodzi. Dlaczego wykańczają Sherwood, kto nimi rządzi, a przede wszystkim – dlaczego akurat na mnie się tak uwzięli.
- Ale totalny rozpieprz też musi być – zastrzegł Blaise. – Inaczej będę bardzo smutny.
- Frontalny atak z powietrza niemożliwy, mają zbyt mocną obronę – ocenił Draco. – Ktoś musi z ziemi wejść do środka, dowiedzieć się, co i jak.
- Jak to, a my? – obruszył się Zabini. – Po prostu muszę komuś przypieprzyć, przypierniczyć, przyfasolić, przyrąbać, przyruchać, przygruchać, przysolić i przydzwonić. Inaczej nasza umowa nieważna!
- Spokojnie, Diable – powiedział Potter. – Ktokolwiek tam wejdzie, to unieszkodliwi ich obronę i wtedy będziemy gotowi zażyć ich z mańki.
- Dobrze, tylko jaki szaleniec zdecyduje się iść prosto w samo gniazdo węża? – zapytał Malfoy.
- Ja to zrobię – powiedziała Hermiona. – W końcu to ja jestem córką Herne’a.
Zapadła cisza, wszyscy w skupieniu wbili oczy w pannę Granger.
- Idę z tobą, Hermiono – stwierdził poważnie Severus. – Musimy się wspierać.

Trzeba było działać ostrożnie, nie wiadomo było, czy neośmierciożercy nie wystawili czujek wokół obozu. Blaise postanowił więc zastosować starą mugolską taktykę, dzieląc swój gang na małe grupki, które miały indywidualnie dotrzeć na miejsce zbiórki. Tylko nieliczni przelatywali nad lasem, większość rzeźbiła ścieżki w koronach drzew czy wykonywała ryzykowne loty na poziomie gruntu, ryzykując ryzykowne zderzenia z florą i fauną.
Zadanie Hermiony i Snape’a było najpoważniejsze. Musieli wejść do środka obozu, dokonać gruntownego rozpoznania i pomieszać przeciwnikowi szyki do tego stopnia, żeby atak “Dzikiego Gonu MC” wziął go z zaskoczenia. Tylko nie mogli się jeszcze zdecydować, w jaki sposób tam wejdą.
Panna Granger była za tym, żeby nie ściągać na siebie przesadnej uwagi śmierciożerców.
- Będziemy udawać grzybiarzy – zdecydowała. – W ten sposób może uda nam się ich nabrać, że tak tylko przypadkiem przechodziliśmy.
Snape jednak uważał inaczej.
- Nie znasz tych gości – przekonywał. – Jeżeli wezmą nas za przypadkowych przechodniów, to jeszcze bardziej będą chcieli nas dopaść i trochę potorturować. Powinniśmy sprawiać wrażenie, że mamy do nich jakąś sprawę.
- Jaką?
- Jeszcze nie wymyśliłem. Wszystko jedno, chodzi o to, żeby pomachać im jakimś interesem przed oczami.
- Dobrze, Severusie, ale ty weźmiesz ten kawałek na siebie.

Wyruszyli więc ku swemu przeznaczeniu w wyjątkowo ważnej misji, od której mógł zależeć los całego Sherwood, a w rezultacie i całej czarodziejskiej Anglii. Najpierw podlecieli leśnymi ścieżkami na miotłach. Im bardziej się zbliżali, tym gorzej Hermiona się czuła. Odczuwała to straszliwe zniszczenie i splugawienie przyrody na własnej skórze. W końcu doszło do tego, że nie była w stanie utrzymać się na miotle. Wtedy zsiedli i resztę drogi pokonali na nogach.
W końcu ich oczom ukazał się obszar wyniszczony przez złowrogą siłę na usługach śmierciożerców. Powykręcane, bezlistne pnie, poczerniała trawa, gnijące sterty liści, czasami plamy jak po ogniu. Wszędzie fetor, za to nigdzie jakichkolwiek śladów ludzkich rąk – jakby samo się zrobiło. Hermiona wprost trzęsła się z obrzydzenia, czuła, że za chwilę gotowa zwracać. Ale troskliwy Snape dla pokrzepienia pieprznął w nią patronusem. Wtedy dostrzegła bramę obozu.
Neośmierciożercy wykarczowali niektóre drzewa i z ich nieokorowanych pni stworzyli prowizoryczny zasiek, od góry przysłonięty koronami. Przy bramie stał wartownik w czarnej szacie, a nad nim powiewały flagi: czarne z białym albo czerwonym Mrocznym Znakiem, albo rzadziej – szare z zielonym, oznaka młodzieżówki stworzonej przez Synchroniusza Walrussa. Obok nich z rzadka zdarzały się chorągwie przedstawiające nieznany dotąd Hermionie symbol – czarną łzę skierowaną końcem w dół.
Snape szedł szybkim, pewnym krokiem, targana mdłościami Hermiona posuwała się za nim ze spuszczoną głową.
- Stać! Coście za jedni?! – zawołał wartownik, groźny łysy koleżka z twarzą Voldemorta wytatuowaną nad prawym uchem.
Snape wstrząsnął swą bujną tęczowo-srebrną grzywą. Śmierciożerca najwyraźniej go nie rozpoznał, co dawało mu pewną przewagę.
- Nazywam się Aldebaran Malfoy-Black. Prowadź mnie do przywódcy – przemówił arogancko majestatycznym tonem, po czym dla zwiększenia swego autorytetu dodał: – Głupcze.
Strażnik nie miał ochoty polemizować. Zdjął z bramy blokadę i pozwolił im przejść. Ale nie zszedł z wartowni: przekazał gości młodej kobiecie w masce (o jej wieku świadczył szary kolor szaty).
- Bierze nóż, ten koleś bierze nóż… – nucił Snape.
- Który koleś? – zaniepokoiła się Hermiona.
- Nieważne, coś mi się pomyliło.
Obóz zwolenników Walrussa wyglądał jak prawdziwe gniazdo występku i bezeceństwa. Wszędzie wisiały sztandary z Mrocznym Znakiem albo tą dziwną czarną łzą, czaszki byków oraz wypchane ptaki. Śmierciożercy obojga płci leżeli w hamakach, robili coś w namiotach albo przechadzali się po terenie obozowiska, niektórzy rozebrani do pasa. Opodal, na palenisku, kilka zakapturzonych postaci mieszało coś w wielkim kotle.
Siedzibę samego przywódcy łatwo było rozpoznać. Większość śmierciożerców mieszkała w namiotach,  nawet szałasach z gałęzi. Tymczasem Walruss urządził sobie na skarpie, tuż przy najwyższej części zasieku, prawdziwy pałac z blachy falistej i dykty.
Po drodze niektórzy rozpoznali przynajmniej jednego z gości.
- Z drogi, pętaki! – rozległ się okrzyk. – Pan od eliksirów idzie!
Severus też się rozejrzał. Faktycznie, niektórzy członkowie złowrogiej organizacji wyglądali z grubsza na jego byłych uczniów.
- Profesor Snape! – zawołał ktoś.
- Jaki tam profesor! – odpowiedział złośliwy głos. – Belwederskiego przecież nie ma…
Synchroniusz Walruss wyszedł przed drzwi swej rezydencji. Ubrany był w czerwoną kraciastą szatę, a jego krzaczasta broda i długie kręcone włosy powiewały na wietrze. Na widok Snape’a stanął na jednej nodze.
- Ty jesteś Walruss, prawda? – zapytał wrogo Severus.
- Tak na mnie mówią. A ty, Severusie, jak masz na imię? Co ci się stało we włosy i dlaczego przynosisz mi słynną pannę Granger?
- Wynalazłem nowy szampon. A poza tym mam biznes. I może byś zechciał ze mną o tym porozmawiać.
- Czemu nie? Wejdziemy, napijemy się, pogadamy. Nigdzie się nam nie spieszy.
Synchroniusz odprawił zamaskowaną strażniczkę, ale zanim odeszła, zmienił zdanie i kazał jej jednak zostać przed domem. Sam wprowadził Severusa i Hermionę do środka. W chacie był stół, parę krzeseł oraz otomana, na której rozciągała się Bellatrix Lestrange, jedząc winogrona. W kącie Barty Crouch Junior zawzięcie grał na harmonii.
Snape przysunął krzesło Hermionie i sam też usiadł. Panna Granger czuła się źle, nie była w stanie całkiem jasno myśleć. W głowie kłębiły się jej widoki zniszczonych drzew i innej przyrody, wśród których wiło się niewyraźne widmo postaci z porożem na głowie. Była wdzięczna Severusowi, że to on wziął na siebie całą gadkę, sama nie miała siły.
- Co wy tu właściwie robicie w tym lesie? – spytał Mistrz Eliksirów. – Z powietrza widać jak na dłoni, że coś tu śmierdzi. Lada chwila będziecie mieć aurorów na karku!
- Wyluzuj, Sevuszek – odrzekł Walruss. – Jeszcze parę dni i będziemy gotowi.
- Gotowi na co?
- Widzisz… Sprawa śmierciożercza potrzebuje przywódcy. Znalazłem kogoś takiego. Czarny Pan ma następcę!
Hermionę zakłuło w sercu i coś zaczęło jej jeździć po brzuchu. A więc sytuacja jest jeszcze gorsza, niż myśleli! Na Merlina, nowy Voldemort?
- Ale co to ma wspólnego z lasem Sherwood? – dopytywał Snape, jakby ta doniosła wiadomość w ogóle do niego nie dotarła.
- Otóż nasz nowy Czarny Pan, a właściwie Krwawy Lord, jest kandydatem idealnym, ale jest też dużo mniej doświadczony od Starego Pana. A my nie możemy czekać! Trzeba go doładować jak najszybciej, żeby osiągnął pełnię mocy. Co się do tego lepiej nadaje niż prastara puszcza pełna pradawnej magii?
- Znaczy… – odezwała się w końcu Hermiona – drenujecie z Sherwood energię, żeby jak najszybciej wyposażyć Krwawego Lorda?
- Attagirl! – ucieszył się Walruss. – Tak właśnie robimy!
- Ale jak?
- Hej, młoda damo, za dużo chcesz wiedzieć. To jest proces, który opracowywaliśmy miesiącami! Widzisz ten niebieski kryształ tam za namiotami?
Hermiona spojrzała w stronę, którą pokazywał przywódca neośmierciożerców. Zmartwiała jeszcze bardziej, o ile to w ogóle było możliwe. Dwumetrowy, lśniący zimnym światłem kryształ, który widziała w swoim śnie!
- Widzę.
- To kryształ filtracyjny – wyjaśnił Walruss. – Przetwarza magię wysysaną z Sherwood na postać przyswajalną dla Krwawego Lorda.
- Po co się w ogóle z nimi cackasz, Synchroniuszu? – zapytała z otomany Bellatrix. – Tyle razy próbowałeś załatwić tę małą szlamę, a teraz gawędzisz sobie z nimi jak z dobrymi kumplami!
- Ano właśnie! – Walruss złapał się za głowę. – Przyszliście do mnie z interesem? Byłbym całkiem zapomniał!
- Najpierw nam powiedz, czemu chciałeś zlikwidować Hermionę – odparł Snape.
- Czy to ważne?
- No raczej. Teraz ja za nią odpowiadam.
- Cóż, skoro nalegasz… panna Granger jest swego rodzaju symbolem dla zwolenników Dumbledore’a i właściwie dla całego świata czarodziejów. Uderzenie w symbol, który wiele znaczy, ułatwi nam przejęcie władzy.
- A nie byłoby wam jeszcze łatwiej, gdybyście ten symbol mieli po swojej stronie?
Walruss teatralnie podrapał się po głowie. Z kąta dobiegła dramatyczna zagrywka akordeonu.
- Tomuś, nie piskaj! – krzyknął Synchroniusz do Croucha, po czym znów zwrócił się do Snape’a: – To całkiem dobra koncepcja, wcześniej o tym jakoś nie pomyślałem. A powinienem, skoro próby likwidacji kończyły się nie najlepiej dla likwidatorów.
- Ale… Granger?! – wybuchnęła oburzona Bellatrix. – Na litosć, Synchroniuszu, przecież to szlama! Wiem, że lubisz mugolskie metody, ale muszą być jakieś granice!
- Granice postawimy, jak już będziemy mieć wszystko w ręku! – odciął się Walruss. – Kogo obchodzi, mugolskie czy nie mugolskie? Liczy się skuteczność!
- Racja – zgodził się Snape i zanucił: – Kto nie trzyma z komputerem, zawsze będzie zerem!
- Dobra, obgadajcie to beze mnie – rzuciła Lestrange przez zęby. – Muszę sprawdzić, jak postępują prace nad czarną zupą.
Wyszła, okrywając się czarnym szlafrokiem, a po drodze rzuciła w Hermionę łodygą od winogron. Do środka weszła zamaskowana strażniczka, nalała przywódcy i jego gościom Ognistej do szklanek w wiklinowych koszyczkach. Snape poczekał, aż Walruss wypije pierwszy, potem sam pociągnął łyka.
- Co to za czarna kropla, którą macie na sztandarach? – zapytał Mistrz Eliksirów.
- To? – Synchroniusz skinął ku jednej z chorągwi. – Nazwałem to “Kłem Smoka”. Pomysł ściągnąłem z jednej księgi, dość już starej, ale bardzo dobrej. Bo widzisz, mistrzu, śmierciożercy mają na tyle złą prasę, że najwyższy czas na rebranding.
- Widzę, że starannie odrobiłeś lekcje z mugoloznawstwa – stwierdził kwaśno Snape.
Synchroniusz odchylił się na swym krześle.
- No więc co masz nam do zaproponowania? – przypomniał zasadniczy temat dyskusji.
- Skoro tak ważne są dla was symbole, mogę nie tylko przekazać wam tę tutaj pannę Granger, ale jeszcze sam wystąpić po waszej stronie. Mam podobno dużo fanek, mogę to wykorzystać. No i chyba nie pogardzicie moją ekspertyzą w dziedzinie eliksirów. Macie jakiegoś fachowca mojej rangi?
Walruss zaśmiał się.
- No cóż, Severusie, skoro sam proponujesz, to jak mógłbym ci odmówić?
- Gadaj: jaki macie plan? Do czego wam się mogę przydać?
- Człowieku… Ty żądasz prostych odpowiedzi na skomplikowane pytania. Ale tak w skrócie: najpierw podporządkujemy sobie Wizengamot, później weźmiemy się za “Proroka Codziennego”. A potem przejmiemy Hogwart.
- To znaczy co?
- Tiarę Przydziału na śmietnik, w końcu to już i tak stary łach. Tera będziemy przyjmować uczniów za czesne, oczywiście tylko czystokrwistych. Ewentualnie trochę szlam może być w Hufflepuffie, dla zachowania pozorów. A kto zapłaci największy piniądz, to go przydzielimy do Slytherinu.
- Macie już jakieś kandydatury na stanowiska?
- Ohohoho! – ucieszył się Walruss. – Ludzie się zawsze znajdą. Nasz Krwawy Lord zostanie oficjalnie ministrem magii, a ja sobie spokojnie będę siedział w kanapce i mówił mu, co ma robić.
- A co z Hogwartem?
- Nową dyrektorką zostanie Alecto Carrow. Do Biura Aurorów wybrałem Dołochowa, a na prezesa Ligi Quidditcha pójdzie Barty Junior.
Snape spojrzał na zmortyfikowaną, a może po prostu dyskretną Hermionę. Delikatnym ruchem powieki dała mu znać, że dobrze idzie i żeby kontynuował.
- Okej, Synchroniuszu – stwierdził. – Wchodzę w to, tylko chcę Departamentu Tajemnic.
- To niemożliwe, starenia! Obiecałem już Bellatrix tę posadę.
- Przeniesiesz Bellatrix gdzie indziej albo nie było rozmowy.
- Nie będzie rozbawiona.
Snape wzruszył ramionami.
- Jej rozbawienie to nie mój problem. Daj jej departament kontroli nad stworzeniami czy coś takiego. Nie macie wystarczająco dużo kadr, żeby sobie pozwolić na wybrzydzanie. Za krótka ławka. Myślicie, że to taka łatwa robota? Że będziecie tylko hulali po polu i pili kakao?
- Jak tylko Krwawy Lord ogarnie pełnię mocy, Severusie, to krótka ławka przestanie być problemem.
- A niby w jaki sposób zagwarantujesz, że przy pełnej mocy ten twój Krwawy Lord, kimkolwiek jest, nie zwróci się nagle przeciwko tobie i nie wysadzi cię z siodła?
- Ho, ho, człowieku! Oczywiście, że o tym pomyślałem! Rzuciłem na niego zaklęcie Imperius Rex.
- Jakie? – nie zrozumiał Snape.
- To podrasowana wersja zwykłego Imperiusa. Rzucisz na człowieka raz i będzie działać długo, a on sam z siebie zrobi wszystko, co zechcesz i jeszcze będzie przekonany, że dobrze robi. Ma tylko jedną wadę: człowiek pod jego wpływem staje się kompletnym młotkiem, więc baczenie trzeba mieć na niego i tak.
- To bardzo ciekawe. Sam wymyśliłeś?
- Nie, nauczyłem się ze starej księgi, którą znalazłem jakiś czas temu w Gwatemali. Chcesz zobaczyć?
- No dobra, pokaż.
Walruss wyciągnął swój flet i zanim ktokolwiek zdążył zareagować, machnął nim w kierunku Hermiony.
- Imperius Rex! – zawołał donośnie do wtóru białego światła ze złowieszczym niebieskawo-czerwonkawym odcieniem. Promień światła trafił Hermionę, aż oczy wyskoczyły jej z oczodołów i schowały się z powrotem.
- Hermiono… – powiedział zaniepokojony Snape, wpatrując się w jej roztrzepane włosy i niepokojąco puste spojrzenie.
- Spoko, Sevuś! – zawołała, irytująco przeciągając samogłoski. – Masz świetnych kolegów! Musimy zostać u nich dłużej, tak?
- Coś ty jej zrobił! – wściekł się Mistrz Eliksirów na Walrussa. – Zdejmij zaklęcie!
- Czekaj, Sevuszek – powiedział Synchroniusz z nieukrywaną satysfakcją. – Efekty są lepsze, niż się spodziewałem.
Panna Granger zachichotała oślo.
- Ale masakra! – powiedziała, machając rozpostartymi palcami. – Zarzucimy dziś jakąś imprezę czy będziemy tak dalej zamulać?
- Doskonale, maleńka – powiedział z satysfakcją Walruss. – A teraz… Poka sarenki!
- Nieeee!!! – krzyknął zrozpaczony Snape.
Ale Hermiona już błyskawicznie zrzuciła szatę. Wszystko poszło nie tak…