czwartek, 13 października 2016

Rozdział 17

Krwawe i ogniste zdarzenia w Hogwarcie szybko znalazły się na ustach wszystkich. Pojawiały się głosy, że czarodziejski system edukacji stoi w obliczu największego kryzysu od czasów Voldemorta. W „Proroku Codziennym” Rita Skeeter, od niedawna zastępczyni redaktora naczelnego, cały tydzień poświęcała tej sprawie mnóstwo materiałów, od krótkich notatek po obszerne komentarze i analizy. Szczytem wszystkiego był wywiad z Gilderoyem Lockhartem, który szeroko opowiadał o rozmaitych nieprawidłowościach, jakie widział w Hogwarcie za czasów, kiedy był tam nauczycielem. Zrzucał też całą winę na Dumbledore’a. Odstawiał przy tym wielkie ssanie z palca, ale wywiadującej go Ricie Skeeter wcale to nie przeszkadzało.
Tymczasem Hogwart pogrążył się w rozpaczy. Hermiona rozpaczała nad stratą może i bezdennie głupiej, ale jednak przyjaciółki. Pani Sprout rozpaczała, skąd teraz w środku roku weźmie nową stażystkę. Dumbledore rozpaczał, że chciałby sobie wędrować po Zakazanym Lesie i strzelać z kuszy, a musi świecić oczami przed rodzicami, którzy poczuli się nieco zaniepokojeni, czy aby Hogwart jest na pewno bezpiecznym miejscem. Na szczęście wielu z nich zadowoliło się wyjaśnieniem, że żaden uczeń nie został poważnie poszkodowany, jedynie nauczyciele.
Vesperii Blackbird nie odnaleziono. Dyrektor próbował wezwać jej rodziców, aby nauczyć ich rozumu, ale okazało się, że to jacyś mugole, tak straszliwie harujący w korpo, że nawet nie ogarniali, do jakiej właściwie szkoły wysłali dziecko. Na wezwanie od Dumbledore’a wcale nie zareagowali.
Ciekawe za to okazały się znaleziska w dormitorium Ślizgonów. Pod materacem Vesperii odkryto schowek, w którym leżał zeszyt zapełniony mniej lub bardziej udanymi wersjami Mrocznego Znaku, peleryna niewidka oraz artefakt znany jako Kolejnej Męki Pierścień, pozwalający na automatyczne rzucanie cruciatusów.
Kiedy sprawa stała się publiczna, coraz więcej uczniów zaczęło się zgłaszać do dyrektora. Dopiero wtedy wyszły na jaw prawdziwe rozmiary uporczywej abuzy, jakiej złowroga jedenastolatka poddawała innych uczniów, zwłaszcza Gryfonów, jednocześnie kreując się na ofiarę. Paradoksalnie, mała wydawała się idealną kandydatką na skrytobójczynię: pomijając zdolności aktorsko-manipulatorskie, nikt by nie wpadł na to, że jej mocodawcy, wywodzący się ze środowisk śmierciożerczych, zlecą tak poważne zadania mugolaczce.
Wszyscy wiedzieli, że nowego nieprzyjaciela świata czarodziejów należy unieszkodliwić, tyle że nikt nie wiedział, gdzie go szukać.


Severus Snape stał na blankach hogwarckiego zamku i czekał, wpatrując się w ciemną ścianę Zakazanego Lasu. Gdzie oni się podziewają? Powinni już dawno być…
- Juha!! – rozległ się tuż nad nim przeraźliwy okrzyk. Snape zobaczył tylko ciemną, rozmazaną smugę, odskoczył w ostatniej chwili i niespodziewanie obok niego wyrósł ten przeklęty Potter z miotłą w ręku.
- A ty tu skąd? – zapytał zdezorientowany Mistrz Eliksirów, choć właśnie na niego czekał.
- Juha!! – krzyknął ktoś drugi i już po chwili obok Harry'ego stanął Draco Malfoy.
Severus chyba zrozumiał, co się stało.
- Na tchawicę Merlina, co was podkusiło, żeby lądować z pionowego pikowania?! – wydarł się. – Gdyby to widziała pani Hooch, to dostałaby zawału, udaru, rzeżączki i łupieżu!
Rzucił się ku Potterowi i gwałtownie wyrwał mu miotłę z ręki.
- Dawaj, też chcę tak spróbować! – rzucił i nie czekając na reakcję, wzbił się w powietrze.
Wystrzelił pionowo na trzysta stóp w górę, wykręcił trzy beczki i kilka piruetów, a potem runął na dół i gwałtownie zlądował na szczycie muru, obok trzymających się za rączkę Pottera i Malfoya.
- No, no, całkiem nieźle sobie profesor radzi – zauważył Draco. Mistrz Eliksirów od razu pomyślał, że ten się z niego naigrawa.
- Dobra, idziemy – powiedział, po czym coś sobie nagle przypomniał. – O cholera, zapomniałem „Juha!!”
Nie miał już jednak ochoty na dalsze odloty. Oddał miotłę Harry’emu i zaprowadził dwóch młodych czarodziejów do kwater Hermiony. Panna Granger już tam czekała i poczęstowała ich sokiem ananasowym. Po ostatnich zdarzeniach trudno jej było dojść do siebie, ale mimo wszystko opowiedziała Potterowi i Draconowi o tym, jak z Severusem ledwo uszli z życiem, podczas gdy Ania Szafraniec nie miała tyle szczęścia.
- Zaiste, kurde balans, odchód stał się realny! – wzdechnął intensywnie Draco Malfoy i ze strachu przytulił się do Harry’ego.
- Co tak naprawdę wiemy? – zapytał Potter.
- Niewiele – stwierdziła Hermiona. – Pewne jest tylko to, że na czele spisku stoi nasz zły znajomy Synchroniusz Walruss.
- Szkoda tylko, że nikt nie wie, gdzie go szukać – stwierdził Severus. – Nawet Szalonooki jest bezradny.
- Poza tym żadnych konkretów – dodała panna Granger. – Ani gdzie jest, ani kto mu towarzyszy, ani jaki jest jego prawdziwy cel.
- Sądzimy – przyznał Harry – że Walruss bardzo sprytnie się maskuje. Może stosować magię pozaeuropejską albo nawet jakieś mugolskie wynalazki.
- Mugolskie? – zdziwił się Snape. – A co niby oni mają, czego my byśmy nie mieli?
- Mugoli nie należy nie doceniać – wyjaśnił Potter. – Na przykład jeden z nich, niejaki Jorge Luis Borges, popełnił se dziełko pod tytułem „Zoologia fantastyczna”, które i u nas powinno być lekturą obowiązkową na opiekę nad magicznymi stworzeniami.
- Borges jest przestarzały – stwierdził Malfoy. – Zaraz jak się ukazał, to było wydarzenie, ale od tamtego czasu stan badań poszedł tak daleko do przodu, że dziś to się kwalifikuje najwyżej jako historia nauki. Poza tym, czy on był naprawdę mugolem? Ja słyszałem, że charłakiem.
- Mniejsza o Borgesa – Hermiona przecięła tok jego rozważań. – Teraz grunt to uderzenie wyprzedzające. Już zbyt dużo osób ucierpiało, w tym ja.
- Jaka będzie nasza rola? – powątpiewał Harry. – Do tej pory nie przydawaliśmy się za bardzo.
- Mamy kłopoty – stwierdził Snape. – A pan, panie Potter, jest światowej klasy specem od kłopotów. Głównie od wpadania w nie.
- Tak po prostu?
- A jak! – odparł Severus. – W jednej grubej książce, którą ostatnio czytałem, nazywa się to ta’veren. Jeżeli kłopoty są gdzieś w pobliżu, panie Potter, to prędzej czy później pana znajdą. W ten sposób oszczędzimy sobie szukania.


Następnego dnia Hermiona poszła na normalne lekcje, a obiad zjadła we własnych komnatach w towarzystwie Pottera i Malfoya, którzy otrzymali tymczasowy dach nad głową i materac pod tyłkiem w pomieszczeniu gospodarczym przy siłowni. Do sowiarni przybyła specjalna przesyłka dla Harry’ego – cała paleta Flaków z Niespodzianką, nie było więc problemu, co zrobić na obiad. Potter siedział obok panny Granger i karmił ją swoim flagowym produktem. Śmiali się i żartowali jak za dawnych lat, tylko Draco, usadowiony obok na krześle, nie podzielał ich entuzjazmu. Harry zupełnie przestawał zwracać na niego uwagę!
- A ty co się tak boczysz? – zawołał beztrosko Potter.
- Słyszałeś kiedyś pojęcie „zielonooki potwór”? – zasyczał Malfoy ironią.
- Tak teraz na mnie mówią? – zdziwił się Harry. – No dobra, Hermiono, a kiedy ostatnio byliśmy w Niemcach…
Nagle Hermiona zaczęła krzyczeć. Głośno krzyczeć. Naprawdę głośno. I wić się z niewyobrażalnego bólu.
- Czym tyś ją nakarmił, Potter?! – Draco zaczął panikować. – Twoje flaki były nieświeże!
- Chyba twoje! – oburzył się Harry. – Ja przestrzegam standardów produkcji żywności!
Patrzyli bezradnie, jak ich przyjaciółka miota się konwulsyjnie po kanapie, a potem spada z niej na podłogę, wydając z siebie krzyki przechodzące w nieskoordynowany wizg i charkot.
- Hermiona! Co cię boli?
- Wszystko! – jęczała panna Granger, zwijając się po podłodze.
- Wiesz co – zauważył Draco – chyba powinniśmy wezwać pomoc.
Snape wszedł do pokoju. Kiedy zobaczył, co się dzieje, włosy stanęły mu dęba.
- Na zbolałe dostojeństwo Merlina! – krzyknął. – Co wyście zrobili mojej lasi, durni wy?!
- Potter nakarmił ją swoimi flakami i taki jest skutek! – wykrztusił bliski płaczu Malfoy.
- Nie pieprz głupot! – sprzeciwił się rozpaczliwie Harry. – Jadłeś z tej samej puszki i nic ci nie jest!
Hermiona cierpiała następne pół godziny. Harry i Draco położyli ją z powrotem na kanapie, a Severus zaczął podawać jej różne lecznicze eliksiry. Bez skutku. W pewnym momencie doznał olśnienia i błyskawicznie napalił pod kociołkiem, aby uwarzyć miksturę znaną jako Czternaste Pacaneum. Wciąż był przerażony, ręce mu się trzęsły, pot spływał po twarzy. Nawiedzała go uporczywa myśl, że sam doprowadził Hermionę do takiego stanu tym, co jej zrobił ostatniej nocy…
W końcu, podczas gdy chłopcy zmieniali pannie Granger kompresy, jemu udało się ekspresowo przygotować białawy eliksir o dużej lepkości, ostudzić i podać cierpiącej. Hermiona wypiła i nie minęło pół minuty, gdy ten okropny ból minął jak ręką odjął.
- O Merlinie, to było potworne – jęknęła.
- Co się właściwie stało? – Snape pozostawał zaintrygowany.
- Nie wiem – stażystka była cała roztrzęsiona. – To było prawie gorsze niż Cruciatus. Widziałam drzewa… I jakiś kryształ… A może kryształowe drzewa…
Niespodziewanie opadła na czworaki i zaczęła wymiotować.
- A nie mówiłem?! – Draco znowu wpadł w panikę.
- To mi nie wygląda na Flaki z Niespodzianką – stwierdził pustym głosem Harry, chociaż teraz był jeszcze bardziej przerażony niż przedtem.
Tym, co wyrzucała z siebie Hermiona, były bowiem opadłe liście.

Snape nie tracił czasu. Jego eliksiry okazały się mimo wszystko bezskuteczne, musiał zwrócić się do kogoś lepszego w te klocki. Natychmiast pogalopował do skrzydła szpitalnego. Pani Pomfrey przy biurku rozwiązywała krzyżówkę.
- Szybko! – denerwował się Mistrz Eliksirów. – Hermiona!
- Znowu wpadła w jakieś tarapaty? – zdziwiła się pielęgniarka. – Dlaczego nie przyprowadził pan jej ze sobą, profesorze?
- Cooo?! – oburzył się Severus. – Panna Granger z bólu chodzi na czworakach i zarzygała pół komnaty! Niby jak miałem ją przyprowadzić?!
Pani Pomfrey gwałtownie zerwała się z krzesła.
- Idziemy tam! – zawyrokowała i rzuciła się po apteczkę.
Kiedy szli do komnaty stażystki, dołączyła do nich poważnie zmartwiona Luna Lovegood. Na miejscu zastali względny spokój. Hermiona leżała na łóżku, przewrócona na bok, a Potter własną różdżką sprzątał podłogę.
- Co z nią? – zapytał Snape.
- Zasnęła, dzięki Merlinowi – westchnął Harry. – Było naprawdę poważnie.
- To znaczy?!
- W pewnym momencie wyrzygała wiewiórkę – wyjaśnił zrezygnowany Draco, który siedział stłamszony na fotelu i wyglądał tak, jakby to on przeżywał przed chwilą kuchenne rewolucje.
- Gdzie ona jest?!
- No przecież leży, panie psorze.
- O wiewiórkę pytam!
- Bo ja wiem? Uciekła.
- To musi coś znaczyć, cholera… Dawać tu profesor Trelawney!
- Ja się znam na wróżbiarstwie, profesorze Snape – przypomniała Luna.
Severus z bijącym sercem zbliżył się ostrożnie do nieprzytomnej Hermiony. Tak bardzo należało ją teraz przytulić… Panna Granger bezgłośnie poruszała ustami, jej gałki oczne harcowały pod powiekami. Luna też podeszła i dotknęła jej dłoni.
Hermiona zerwała się z przeraźliwym krzykiem.
- Sherwood! – brzmiało jej pierwsze słowo po przebudzeniu. – Sherwood umiera!


środa, 13 kwietnia 2016

Rozdział 16


Hermiona obudziła się na biurku, trzymając w ramionach swojego Severusa. Nie wiedziała, ile mogło minąć godzin, przez niego zupełnie straciła czas. Gdyby mogła, leżałaby tak w jego objęciach bez końca…
Ale nie mogła, bo w gabinecie się paliło. Języki trzaskającego ognia tańczyły na drzwiach wejściowych, kłęby dymu buchały pod sufit. Panna Granger zaczęła energicznie potrząsać Snape’em.
- Obudź się, Severusie! – krzyczała rozpaczliwie. – Pali się!
Mistrz Eliksirów rozejrzał się nieprzytomnym wzrokiem, wreszcie zobaczył płomienie.
- Pali się! – zawołał niezbyt odkrywczo.
Tymczasem ogień ze drzwi przelazł już po ścianie do jednego z regałów. Butelki z eliksirami wybuchały jedna po drugiej, zabarwiając płomienie na różne kolory. Snape zerwał się na równe nogi, chwycił z wieszaka starą szatę i owinął nią ręce, podbiegając do drzwi. Już mial przebić się na drugą stronę, kiedy…
Kula muzyczna! Nie mógł jej zostawić! Severus zawrócił do biurka, chwycił swój bezcenny artefakt i miał już zawracać. Nagle rozległ się krzyk Hermiony. Stażystka zauważyła, że od ognia zaczynają trzaskać sznurki podtrzymujące pod sufitem wypchanego krokodyla. Rzuciła się natychmiast, spychając Snape’a na bok. Mistrz Eliksirów uderzył w ścianę, boleśnie rażąc sie w udo, a ułamek sekundy później krokodyl upadł tuż przy Hermionie i eksplodował. Panna Granger upadła bez czucia na ziemię, jej szata była w wielu miejscach podarta od wybuchu.
- Hermiono! Nie! – krzyknął zrozpaczony Severus.
Wziął Hermionę na ręce i wytężył wszystkie siły, aby uciec z płonącego gabinetu. Rozwalił drzwi zaklęciem, poprawił kopem i wybiegł na korytarz…

Albusa Dumbledore’a obudziło walenie do drzwi. Z początku uznał, że tylko mu się przyśniło, w końcu kto mógł mieć do niego sprawę o trzeciej nad ranem. Walenie jednak nie ustawało, więc dyrektor w koszuli nocnej, szlafmycy i kapciach wstał z łóżka i czym prędzej poszedł otworzyć. Kiedy tylko otworzył drzwi, na progu natychmiast stanął mu…
Severus Snape, cały usmolony, trzymając na ręku nieprzytomną Hermionę Granger. Dumbledore’a zastanowiło, czym Mistrz Eliksirów właściwie walił do drzwi, skoro dłonie miał zajęte, ale o to nie zapytał. Co innego zwróciło jego uwagę…
- Na Merlina, Severusie, twoje włosy!
- Co z nimi nie tak? – zapytał zdezorientowany Snape.
Przejrzał się w okularach dyrektora i ze zgrozą stwierdził, że jego czarne kędziory nagle stały się srebrne. Na dodatek rzucały refleksy we wszystkich kolorach tęczy, zupełnie jak coś, co mugole nazywają płytą kompaktową.
- Pożar w lochach!!! – krzyknął do Dumbledore’a. – To był zamach!
- I przybiegłeś tutaj, zamiast go ugasić – zauważył dyrektor, kiwając głową ze zrozumieniem. – W dodatku przyniosłeś mi po coś pannę Granger, zamiast zabrać ją do pani Pomfrey.
- No rzeczywiście – westchnął Snape i pobiegł w siną dal.

Już wkrótce Hermiona leżała w skrzydle szpitalnym. Jej stan był stabilny i szybko odzyskała przytomność. Co prawda nogi miała z przodu całe poparzone, ale pani Pomfrey od razu nasmarowała je Oryginalną Arcymaścią przeciw Oparzeniom według receptury pani Buttercluck (i to wcale nie jest kryptoreklama) i owinęła bandażami. Hermiona leżała w łóżku, rozciągnieta na poduszkach, a Snape trzymał ją za rękę.
- Naprawdę, co za gorąca noc… – powiedziała panna Granger, krzywiąc się. Arcymaść była bardzo skuteczna i oparzenia powinny się zagoić za godzinę, ale zanim do tego doszło, musiała wytrzymać szczypanie o sporym natężeniu.
- Co jest grane? – zastanawiał się Snape. – Kłopoty lgną do ciebie jak szóstoroczni do piwa.
- Muszę się wreszcie dowiedzieć – stwierdziła twardo.
Spędził u boku Hermiony dobre kilka godzin, aż sam w końcu przysnął. Po przebudzeniu przejrzał się w lustrze i pisnął z odrazy. Jego włosy nie tylko zmieniły kolor, ale w dodatku zakręciły się jeszcze bardziej, teraz były to prawdziwe loki! Z nerwów Snape poszedł do łazienki, a tam, między innymi, w końcu zmył twarz z sadzy. Po drodze zauważył, że lekko utyka, a stłuczona noga strasznie go boli. Nie mając lepszego pomysłu, stransmutował sobie rurkę od prysznica w elegancką laskę i na niej się podpierając, wrócił do sali szpitalnej. Pani Pomfrey dała mu słoiczek z pigułkami przeciwbólowymi.
Hermiona już się obudziła i patrzyła na Severusa miłośnie, aż Mistrzowi Eliksirów zaczęło topnieć serce i żałował, że oprócz nich dwojga w pomieszczeniu była jeszcze pielęgniarka. Choć właściwie prawdziwa miłość nie powinna się przejmować żadnymi przeszkodami, poza tym jest najlepszym lekarstwem, więc dlaczego by nie…? Snape łyknął pigułkę i już się szykował, by wskoczyć pod kołdrę tuż obok panny Granger, gdy jego niecne plany przerwał nagle Filch, wchodząc do sali szybkim krokiem. Wyglądał na wściekłego i trzymał coś w dłoni.
- Z pomocą skrzatów ugasiliśmy pożar – warknął. – A na miejscu znaleźliśmy to.
Rzucił na kołdrę coś, co okazało się nadpalonym zeszytem z Harrym Potterem na okładce. Hermiona zajrzała do środka: były tam notatki z zajęć z eliksirów. Strona tytułowa się spaliła, ale ostatnia strona zeszytu była pobazgrana rozmaitymi napisami i rysunkami, wśród których widniała wykaligrafowana ozdobnym pismem informacja: „To jest zeszyt Dicka Longbottoma, bitch!”
- No nie wierzę… – jęknęła Hermiona. – Bratanek Neville’a? Wiedziałam, że niezły gagatek z niego, ale sądziłam, że zachowa choć trochę rodzinnej przyzwoitości. A teraz…
- Nie martw się – powiedział Snape, ściskając jej dłoń. – Poniesie zasłużoną karę, łotr jeden!
Przed siódmą rano panna Granger czuła się już całkiem dobrze. Razem z Severusem udali się do dormitorium Gryfonów, aby zaskoczyć sprawcę przed pobudką.
- Za próbę zabicia nauczycieli – minus dziewięć tysięcy dla Gryffindoru! – zawołał Snape od progu, zapalając światło za pomocą swojej laski.
- Jak to zabicia? – zdziwił się któryś z uczniów. – Co się stało?
- Gdzie młody Longbottom? – Mistrz Eliksirów zignorował pytanie. Wyglądał na bardzo wkurzonego, jakby chciał solidnie złoić wyżej wymienionego.
- Tutaj – powiedział Rob Hephaestus, siedząc przy jednym z łóżek.
Bratanek Neville’a Longbottoma leżał na pościeli i wyglądał na umierającego. Był całkiem blady, drżał i z rzadka bełkotał.
- Co mu się stało? – zaniepokoiła się Hermiona.
- To wszystko przez Esmeraldę Honeywind! – zapaliła się jedna z uczennic.
- Kogo? – nie zrozumiał Snape.
- To dziewczyna z Durmstrangu. Dick się do niej zalecał, a wczoraj wieczorem przyleciała sowa. Esmeralda dała mu kosza, więc Dick poszedł się nawalić…
- I po pijanemu zaczął się bawić zapałkami, tak? – warknął Severus.
- Zapałkami? – Hephaestus był całkiem zdezorientowany.
- Taka metafora – skrzywił się Mistrz Eliksirów. – Chodzi o to, że podpalił mój gabinet.
- To nie on, panie psorze! – zaprotestowała dziewczyna. – Widziałam, jak przyszedł o północy. Był tak pijany, że nie mógłby nawet utrzymać zapałki, bo jeszcze by go przewróciła. Razem z Robem położyliśmy Dicka do łóżka i od tej pory stamtąd nie wychodził!
- Znaleźliśmy jego zeszyt na miejscu jego pożaru! – stwierdziła panna Granger.
- Wie pani co, pani profesor? – powiedział Rob Hephaestus. – Dick nie jest aż taki głupi. Gdyby naprawdę chciał kogoś podpalić, nie brałby ze sobą zeszytu! Widać ktoś chciał rzucić na niego podejrzenia!
- Albo – Snape łyknął tabletkę – pan Longbottom chciał, żebyśmy myśleli, że ktoś chciał rzucić na niego podejrzenia. Tomografia, rezonans, angiografia, a ty sprawdzisz jego mieszka… Cholera, coś mi się pokiełbasiło, chyba niewyspany jestem.
- Wszystko przez tę gówniarę – mruknęła Gryfonka czuwająca przy skacowanym.
- Którą? – upewniła się Hermiona. – Esmeraldę Honeywind?
- Nie, panno Granger – odparła uczennica. – Jest taka mała Ślizgonka na pierwszym roku, strasznie czepialska i agresywna. Coś się uwzięła na Dicka i Roba, dokucza im za każdym razem.
- I dlatego Longbottom chciał ją zamknąć do szafy?
- Co?! – dziewczyna była zaszokowana. – Panno Granger, gdyby nawet Dickowi zapłacili, to nie podszedłby do tej małej z własnej woli! To prawdziwa killerka. Minęłam się z nią kiedyś w przejściu, a ona do mnie: „Masz jakiś problem, pudernico?” Myślałam, że potraktuje mnie Cruciatusem!
Hermiona spojrzała na Snape’a, który wyglądał na równie zdezorientowanego jak ona.
- Słuchajcie no – powiedziała. – Albo wszyscy wy tutaj robicie mnie w testrala, albo w Hogwarcie dzieje się coś naprawdę bardzo złego. Skłaniam się do tej drugiej wersji. Dobra, idźcie na zajęcia!
Wypadła jak burza z dormitorium i pobiegła do dyrektora, a Snape galopem kuśtykał za nią. Na schodach niemal zderzyła się z profesor Sprout.
- Co to się dzisiaj wyprawia, panno Granger? – zapytała zielarka z niechęcią. – Najpierw ten pożar u Snape’a, a teraz pierwsza lekcja za pięć minut, a panna Szafraniec nie przyszła na odprawę i nie odpowiada na żadne wiadomości!
Hermiona doznała olśnienia. A więc wszystko jasne! Ania tak bardzo chciała się do niej zbliżyć… W swoim empatycznym sercu panna Granger sądziła, że chodzi jej po prostu o przyjaźń, ewentualnie o coś więcej, a tymczasem to był zwykły podstęp! Na dodatek wyszło na to, że Szafraniec była wcale nie tak głupia, jak przez ten cały czas udawała! A przecież, mimo całego jej idiotyzmu, Hermiona zdążyła ją nawet polubić…
- Stało się co? – zapytał Snape, dołączywszy do nich.
- To Ania Szafraniec – odpowiedziała Granger. – Dokonała czynu i uciekła!
- O w mordeczkę! – zirytował się Severus. – Przez te kilka godzin zdążyła już zwiać daleko! Szybko, zgłosić to do aurorów!
- Wiem, że o drugiej jeszcze była w zamku – powiedziała Sprout. – Ostatnio widział ją Gruby Mnich. Powiedział mi, że wlepiła szlaban jakiejś pierwszorocznej Ślizgonce za szwendanie się po nocy…
- Jasny Merlin! – krzyknęła Hermiona. – Do komnaty Ani, biegiem!

Drzwi do kwatery stażystki były zamknięte, ale Snape rozwalił zamek laską, a potem łyknął tabletkę dla uspokojenia. Panna Granger spojrzała na niego z lekkim zaniepokojeniem: chyba nie do końca był sobą.
Błyskawicznie wpadli do środka. Komnata wyglądała tak samo jak wtedy, kiedy Hermiona ostatnio tu była: zielone pnącza, ubrania porozrzucane wszędzie. Ania Szafraniec w zakrwawionej szacie siedziała przy stole, a na talerzu przed nią leżała jej głowa z marchewką wystającą z ust.
Hermiona upadła na tapczan i zaczęła bić się w histerii. A więc Ania była niewinna… To wszystko moja wina, myślała panna Granger. Powinnam się była domyślić wcześniej, przecież Vesperia Blackbird od razu była jakaś dziwna. Przypomniała sobie słowa zapłakanej Ślizgonki: „Pani jest taka dobra! Nie zasługuję na to…” Teraz zdała sobie sprawę, że Vesperia miała na myśli „Nie zasługuję na to, żebym musiała panią zabić”. No oczywiście. A Dick Longbottom i Rob Hephaestus? Vesperia nie to, że ich prowokowała, ale otwarcie atakowała, dobrze wiedząc, że nawet jeśli powiedzą, kto zaczął naprawdę, nikt im i tak nie uwierzy! Gdyby Hermiona połączyła fakty, Ania jeszcze by żyła!
- Ciekawe – powiedział Snape – czy panna Szafraniec była przypadkową ofiarą, czy działały w zmowie i się o coś pokłóciły.
- Nie wiem, Severusie, naprawdę nie wiem – westchnęła Hermiona. – Przytul mnie zaraz, bo oszaleję…


sobota, 23 stycznia 2016

Rozdział 15

Wszystko, co dobre, kiedyś się kończy, i wyjazd integracyjny takoż. Nauczyciele wrócili do Hogwartu i od poniedziałku Hermiona musiała ponownie wziąć się do roboty. Jednak od kiedy z Severusem wyjaśnili sobie wzajemne interrelacje, znacznie lepiej sobie radziła. Teraz do gabinetu Mistrza Eliksirów leciała jak na miotle, tyle że bez miotły. Odprawy przed lekcjami lub omówienie efektów pracy po zakończonym dniu nierzadko odbywała, siedząc na kolanach Snape’a. On zaś warzył dla niej wysokiej klasy perfumy, dzięki którym robiła jeszcze większe wrażenie na uczniach.
Ale praca była pracą i panna Granger rzuciła się z nowymi siłami w wir lekcji, sprawdzianów, dyżurów i całej towarzyszącej im papierkologii, którą ciężko było znieść bez pióra samopiszącego. Uczniowie nie ułatwiali sprawy, dalej próbując rywalizować o względy uwielbianej nauczycielki. Czasem bili się na lekcjach lub podrzucali sobie wyjce, czasem popisywali się zaklęciami albo zwyczajnie przesyłali Hermionie całusy, a znalazło się i paru takich, którzy wpadli na pomysł wysadzenia kociołka, licząc na to, że stażystka od eliksirów udzieli im pierwszej pomocy, a może nawet zaniesie na rękach do skrzydła szpitalnego.
Pewnego dnia, na lekcji z piątym rokiem, Hermiona odpytywała jakiegoś Gryfona. Wsłuchana w monotonny nurt jego wypowiedzi, obojętnie potoczyła wzrokiem po uczniach. Nagle klasa wybuchnęła śmiechem. Nie wiedząc, o co chodzi, panna Granger spojrzała z powrotem na Gryfona, który stał przy jej biurku w stroju Adamowym i rękami zasłaniał swoje wielkie zakłopotanie.
- No dobra – warknęła w stronę uczniów. – Który to zrobił?
- Sam się rozebrał, jak pani nie patrzyła! – krzyknął ktoś. – Niech pani patrzy, jak bardzo się cieszy, że panią widzi!
Uczeń z Gryffindoru jednak wcale nie wyglądał na rozbawionego; wręcz przeciwnie, miał ochotę się spalić ze wstydu. Hermiona wyszła zza biurka.
- Liczę do dziesięciu – powiedziała. – Ten, kto rzucił to zaklęcie, wstanie i się przyzna, to będę łagodna. A jak się nie przyzna… Jestem córką Herne’a. Ze mną nie ma żartów!
Zapadła głucha cisza, w której stukot różdżek wypadających z rąk młodym kandydatom na magów brzmiał jak prawdziwy zgiełk. W klasopracowni zapanowała konsternacja tak gęsta, że można by ją kroić nożem. Wreszcie ze swego krzesła podniósł się Kenny Pintle.
- Przyznaję się! – zawołał, podnosząc ręce do góry. – To ja zrobiłem. Jest mi bardzo przykro!
- Pintle, na Merlina… – westchnęła Hermiona. – Znowu się popisujesz? Sam byś się tak zaczarował, a nie kolegę dodatkowo wkręcał!
Za niedozwolone rzucenie zaklęcia „Nagolassum” piątoroczny Ślizgon został ukarany szlabanem, a ponadto Hermiona zaminusowała sporo punktów dla Slytherinu. Od tej pory jej nauczycielski autorytet wysoce wzrósł.
Co dziwne, wieści o tym, że Hermiona chodzi ze Snape’em, nie rozchodziły się po Hogwarcie tak szybko jak nowina, że jest ona córką Herne’a. O tym drugim już wkrótce gadała cała szkoła, zaś o tym pierwszym plotkowali nieliczni, tak jakby wielbiciele panny Granger nie chcieli przyjąć do wiadomości, że jest już zajęta. Za to o córce Herne’a pytlowano na okrągło, tylko jakiś Puchon z trzeciego roku nie poniał i zaczął powtarzać, że Hermiona jest córką Voldemorta. Choć wieść ta rozeszła się szeroko, nikt nie miał pojęcia, co to właściwie znaczy.
Co gorsza, Hermiona sama tego nie wiedziała. W rzadkich chwilach, kiedy miała nieco więcej wolnego czasu, szła do biblioteki w nadziei, że czegoś się dowie. Przestudiowała wszystko, co zbiory Hogwartu kryły na temat lasu Sherwood, potem opracowania o historii magii i kilkanaście pozycji bardziej ogólnych, ale na próżno. Wszystkim, co znalazła, było zaledwie kilka wzmianek, i to nie o córce Herne’a, a o synu. Najwyraźniej żadna kobieta przed panną Granger nie dostąpiła tego zaszczytu. Zaszczytu, którego Hermiona w dalszym ciągu kompletnie nie kumała.
Brnęła właśnie z trudem przez napisany archaicznym językiem traktat o „tajemnych matecznikach naszą magią nieogarniętych”, kiedy wtem na książce z impetem wylądował wielki szczur. Panna Granger zerwała się gwałtownie, sięgając po różdżkę, a szczur uciekł i schował się gdzieś wśród regałów.
Spojrzała w stronę, z której nadleciał. Ania Szafraniec wesoło pomachała do Hermiony, chociaż stała dwa kroki od niej.
- Cześć, Mionuś! – zaszczebiotała. – Co tak dzisiaj z nosem w książce?
- Czemu rzucasz szczurami?
- Jednym szczurem – sprecyzowała młoda zielarka, zajmując krzesło obok niej. – Siedzisz i siedzisz w tej biblotedze, może byś w końcu się rozerwała?
- Jak to „w końcu”? – zdziwiła się Granger. – Przecież dopiero co wróciliśmy z wyjazdu integracyjnego!
- Nie tak dopiero co, półtora tygodnia minęło. A przyda ci się trochę więcej luzu w życiu. Może jakieś alko? Mówię ci, Mionka, to ci wyjdzie na dobre
- Słuchaj, Aniu – warknęła Hermiona. – Jeszcze raz powtarzam, przestań mówić na mnie…
- Okej, okej. Jak tak nie lubisz „Miony”, to może mogę mówić na ciebie „Henia”. Co myślisz?
- Na twój widok w ogóle przestaję myśleć. Na wszelki wypadek.
- Ohoho! To już tak bardzo hot jestem? – Szafraniec zachichotała atonalnie.
Hermiona dała zamaszysty fejspalm.
- A jak tam ci idzie z Severusem? – zagadnęła Ania. – Kwitnie między wami miłość?
- Co cię to właściwie obchodzi?
- No jak to, przecież jesteśmy przyjaciółkami, a poza tym to dzięki mnie jesteście razem.
- Dzięki tobie? – Hermiona uniosła brwi. – Jestem innego zdania.
- Ale co ty opowiadasz, Mionuś, znaczy Henia, jestem twoją dłużniczką bejbe!
- Dłużniczką? – zapytała panna Granger z niedowierzaniem.
- No! – potwierdziła Ania Szafraniec. – Przecież to był mój życiowy sukces! Jak sobie was razem wyobraziłam, to złamałam marchewkę normalnie!
Hermiona wstała od stolika.
- Wiesz co, muszę już naprawdę iść – powiedziała. – Do zobaczenia później.
- Ale co, nie powiesz mi nic? Co z ciebie za kumpela… Chcę cię tylko trochę rozruszać. I Sevcia też, bo jak widzę, jemu też tylko robota w głowie… To co, pójdziemy kiedyś we trójkę do Hogsmeade na przysłowiowego loda?
Panna Granger wzięła swoje notatki i wyszła z wielkim wzburzeniem.

Idąc korytarzem, pogrążyła się w myślach. Snape swoją drogą, Herne swoją, ale ten tajemniczy skrytobójca, który na nią napadł, i ci śmierciożercy, którzy szukali czegoś w Sherwood – to wszystko musiały być elementa większej intrygi. Ale jakiej? Jedno było pewne i łatwe do pojęcia: za tym wszystkim stał Synchroniusz Walruss.
W kącie korytarza dostrzegła nagle skuloną drobną sylwetkę. Trzymała twarz w dłoniach, a jej ramiona trzęsły się od szlochu. To była Vesperia Blackbird!
- Co się stało, dziecko? – zapytała zaniepokojona Hermiona.
Mała Ślizgonka uniosła czerwoną od płaczu buzię.
- Dick Longbottom powiedział, że zamknie mnie do szafy! – zajęczała.
- Dlaczego?
- Za całokształt! Tak powiedział! – Vesperia znów zaczęła tonąć we łzach.
- Spokojnie – panna Granger pogłaskała uczennicę po ramieniu. – Nie pozwolę cię skrzywdzić. Chodź, odprowadzę cię.
Wzięła Vesperię za rękę i pewnym krokiem zaprowadziła ją do pokoju wspólnego w lochach Slytherinu, a na pocieszenie dała jej tabliczkę czekolady, którą początkowo zamierzała zjeść w bibliotece, zanim Ania Szafraniec tak ordynarnie jej przerwała.
- Dziękuję! – Ślizgonka rozpromieniła się, wtuliła w uwielbianą nauczycielkę i znów chlusnęła łzami w jej szatę. – Pani jest taka dobra! Nie zasługuję na to…
- Dobrze już, wszystko w porządku. Nie ma czegoś takiego, że nie zasługujesz, pracuję po to, żeby ci pomagać. Teraz idź odpocznij.
Odprowadziwszy uczennicę do kwater, Hermiona poszła szukać Snape’a. Spędziła sporo czasu, próbując go znaleźć, ale Mistrz Eliksirów był trudno uchwytny. Nie natrafiła na niego ani w gabinecie, ani w pracowni, ani w bibliotece, ani na dziedzińcu. Zastała go dopiero na murach. Nie zauważył, jak nadchodziła. Stał wpatrzony w horyzont, nucąc cicho: Stoję na balkonie, palę papierosa
- Nie na balkonie, tylko na murze – sprostowała. – I papierosa też nie widzę, zresztą bardzo słusznie.
- O, jesteś! – Snape rozpromienił się, nienaturalnie jak na jego osobę. – Jak robota?
- Bez większych problemów – odparła Hermiona. – Czasem są problemy z nieposłusznymi, sam wiesz, jak jest.
Severus skinął głową ku przestrzeni rozpościerającej się za murami.
- Panno Granger, czy chciałaby pani się przelecieć?
- Co takiego…? – zapytała niepewnie i dopiero wtedy dostrzegła opartą o mur miotłę, całkiem czarną.
- Piękna – wyrzęziła z zachwytem. – Na pewno droga.
- Wcale nie, kupiłem okazyjnie. Czarna Piękność! To jak, lecimy?
- Chętnie! – Hermiona wręcz zapłonęła entuzjazmem. – Tylko pójdę po swoją.
- Weź jakąś ze składziku od quidditcha – zaproponował Snape.
Wystartowali z murów zamku i przez dobrą godzinę lawirowali nad błoniami i Zakazanym Lasem. Wykręcali przeróżne ewolucje, ścigając się w powietrzu albo lecąc razem, a co jakiś czas nadlatywali ku sobie z przeciwka, by zrabować sobie przelotnego całusa. Wreszcie, zbudowani byciem razem, wylądowali prosto na środku dziedzińca Hogwartu.
- Idziemy do mnie – powiedział Snape, zanim Hermiona zdążyła ochłonąć po locie.
Nie miała nic przeciwko, więc rzeczywiście poszli do gabinetu Mistrza Eliksirów. Było ciemno, ale w jakiś dziwny sposób przytulnie. Severus z namaszczeniem odstawił Czarną Piękność do kąta, a obok spoczęła miotła panny Granger.
- Napijemy się czegoś ciepłego? – zaproponowała Hermiona.
- Oczywiście – powiedział Snape.
Skinął różdżką, aby wstawić czajnik, a potem jedną ręką objął Hermionę w pasie, drugą splótł z jej dłonią – i zaczęli tańczyć po całym gabinecie. Gdy tak pląsali, flaszki z eliksirami na półkach trzęsły się do rytmu. Od czasu do czasu Severus albo panna Granger przypadkiem kopali jakiś zapomniany na podłodze kociołek, którego hałas też akompaniował ich namiętnemu tańcowi.
- No i to jest zupełnie inna rozmowa! – cieszył się Mistrz Eliksirów. – Kocham cię, kochanie moje
Intymny nastrój nieoczekiwanie zepsuło donośne kichnięcie. Oderwali się od siebie jak oparzeni. W gabinecie był ktoś jeszcze! Snape natychmiast zapalił światło, a Hermiona rzuciła się z wyciągniętą różdżką w stronę, z której dobiegł odgłos. Stała tam niewielka szafka. Panna Granger otworzyła ją ostrożnie. W szafce była Vesperia Blackbird!
- Skąd ona się tu wzięła, na flaki Merlina?! – Snape’owi omal patrzałki nie wyszły na wierzch.
- A jednak to zrobił! – Vesperia zaczęła płakać. – Zamknął mnie do szafki, tak jak groził!
- Kto? – zapytała Hermiona. – Dick?
Mała Ślizgonka pokiwała głową.
- Nie martw się – odpowiedziała panna Granger. – Przywołam go do porządku. Tym razem naprawdę mnie wkurzył i nie ujdzie mu to na sucho!
Musiała wyjść z gabinetu i jeszcze raz odprowadzić uczennicę do dormitorium. Nie posiadała się ze wściekłości. Co za bezczelny szczeniak z tego Longbottoma! Myśli, że jak ma sławnego wujka, to już mu wszystko wolno? I to jeszcze w gabinecie nauczyciela! Niektórym naprawdę bije już na dekiel!
Odprowadziła Vesperię, znów ją uspokoiła i ruszyła z powrotem. Wciąż była wściekła, lecz kiedy tylko przestąpiła próg gabinetu i spojrzała w przepełnione fascynacją i niespotykaną łagodnością urocze ślepia Severusa Snape’a, całe zdenerwowanie ją opuściło.
- O co biega? – zapytał zdezorientowany Severus.
- To dłuższa historia – odparła, odruchowo poprawiając sobie włosy.
- No więc, droga Hermiono – powiedział Mistrz Eliksirów, siadając na krawędzi biurka – może wrócimy do tego, co nam tak niespodziewanie przerwano?