poniedziałek, 2 października 2017

Rozdział 21




Kiedy Hermiona wreszcie doszła do siebie, pierwszą rzeczą, jaką ujrzała, był leżący na ziemi Severus, wokół którego z dramatycznymi minami zgromadzili się czarodzieje, na czele z Dumbledore'em, który podtrzymywał głowę Snape'a. Czyżby stało się najgorsze?
- Severusie! – Hermiona rzuciła się z rozpaczą ku Mistrzowi Eliksirów, była bliska płaczu.
Upadła na kolana, złapała go za rękę. Pytająco spojrzała na dyrektora.
- Niestety, panno Granger – powiedział Albus Dumbledore. – Uzdrawianie profesora Snape'a zajęło nam tyle energii, że już nie mamy siły na nic innego poza siedzeniem wokół niego w malowniczych pozycjach.
- Ale przeżyje??!
- Cóż, nie ma powodu sądzić, że nie, ale może być bardzo osłabiony…
- Dajcie spokój, wstaję! – zawołał niespodziewanie Snape. – Severusa nic nie rusa!
Wstał i zrobił kilka kroków przed siebie, ale był słaby i zaczął się zataczać. Chwycił za pień jakiegoś drzewa i rozejrzał się dookoła, podziwiając ogólne pobojowisko. Ślady niedawno stoczonej bitwy były widoczne gołym okiem, choć wypalony i wyjałowiony grunt zaczęły błyskawicznie porastać połacie trawy, a młode drzewa i krzewy, przebijając się tu i ówdzie, porozwalały prymitywne chaty zbudowane przez mieszkańców obozu. Na ziemi leżeli to śmierciożercy, to członkowie gangu miotłocyklowego, nieprzytomni albo jeszcze gorzej. Wszędzie było pełno aurorów. Spisywali śmierciożerców i zakuwali ich w żelaza. Gdzieś w tle mignął Hagrid prowadzący na sznurku bardzo wychudzoną akromantulę.
- To już jest koniec, nie ma już nic – zanucił Snape.
Nagle zobaczył Lucjusza Malfoya w łachmanach i z osmaloną twarzą. Trzymał go w podwójnym nelsonie krzak, którego godzinę wcześniej jeszcze w tym miejscu nie było.
- No weź, ojciec, ale mi narobiłeś siary – mówił Draco z przyganą.
- Tak, ty zdrajco krwi! – krzyczał Lucjusz. – Tak, chciałem zdobyć władzę nad światem czarodziejów, wykończyć szlamy i uczynić mugoli naszymi niewolnikami. Wcale się tego nie wypieram! A wiesz, dlaczego?! Bo myślałem o twojej przyszłości, ty niewdzięczniku!!!
- Papa, don't preach! – odpyskował młody Malfoy i odszedł w stronę zachodzącego Pottera.
Hermiona tymczasem też dochodziła do siebie po zaklęciu, które rzucił na nią Walruss. Kręciło jej się w głowie i momentami czuła ogólne symptomy idiotyzmu. Niebawem odszukała Rona, który siedział pod drzewem, pił Ognistą i wyglądał na mocno zmacerowanego.
- Słuchaj no, Mionix – powiedział. – Czuję się już lepiej, ale wszystko widzę jak przez mgłę. Nie wiesz czasem, co się ze mną działo przez cały ten czas?
- Neośmierciożercy rzucili na ciebie wzmocnioną wersję Imperiusa – wyjaśniła panna Granger. – Przez to stałeś się… właściwie następcą Voldemorta. Twierdziłeś nawet, że nazywasz się Mordred Riddle!
- Ale jaja! – stwierdził zaszokowany Weasley. – A ty co w tym czasie robiłaś?
- Jestem nauczycielką eliksirów w Hogwarcie.
- Ho, ho! Wygryzłaś Snape’a?
- Jest moim opiekunem stażu. – Spuściła wzrok. – I w ogóle… kimś więcej niż kolegą z pracy.
- Jesteś z tym nietoperzem? – zdziwił się Ron. – A co z nami?
- Wiesz co, Ron… - pannie Granger z trudem przechodziły te słowa przez gardło, ale nie miała innego wyjścia. – Nie mogę być z kimś, kto tak spustoszył las Sherwood i w dodatku był jeszcze wodzem śmierciożerców. Wiem, że nie byłeś wtedy całkiem sobą, ale i tak… nie mogę.
- No to trudno – odpowiedział Ron. – I tak nie było między nami chemii.
Pociągnął z gwinta, a Hermiona ruszyła dalej. Rozglądała się za Severusem, który po tym wszystkim mógł być w lekkim szoku. Nie musiała długo szukać. Na skraju polany stał dwuszereg smętnych, zrezygnowanych śmierciożerców. Przed dwuszeregiem stał Mistrz Eliksirów i bezlitośnie nabijał się z pokonanych, śpiewając: A ja wam mówię, wszystko ch…
- Daj spokój – zwróciła się do niego. – Znęcasz się nad pobitymi? Twoja dawna natura wychodzi na wierzch.
- Nie tylko ona, ma belle – odparł Snape.
Ale Hermiona straciła chęć do przyjaznej sprzeczki z nim, ponieważ właśnie coś dostrzegła. W cieniu jednego z drzew leżała drobna sylwetka, znana jej aż za dobrze, choć miała na sobie szarą szatę, a nie mundurek Slytherinu.
- To Vesperia Blackbird! – krzyknęła i rzuciła się pędem w jej kierunku.
Jedenastoletnia śmierciożerczyni leżała nieruchomo i wyglądała jak wyrzucony przez kogoś kłębek nieszczęścia. Hermiona ostrożnie uklękła przy niej i sprawdziła puls.
- Żyje – stwierdziła z ulgą. – Myślę, że powinniśmy ją adoptować.
- Czyś ty zwariowała?! – krzyknął wstrząśnięty Severus. – Próbowała nas zabić, i to kilka razy!
- Pewnie miała trudne dzieciństwo, wyprowadzimy ją na prostą.
- Ale… tego, no… ona chyba ma jakichś rodziców, nie?
- Nie przejmują się nią za bardzo, harują w mugolskiej korporazji. Odbierze się im prawa i będziemy mieli slytherińską córeczkę. No popatrz, Severusie, jaka jest śliczna, kiedy akurat nie płacze.
- Nie płacze, bo jest nieprzytomna! Teraz ci się na macierzyństwo zebrało? A gdyby tak adoptować każdego jednego ucznia z problemami? Może od razu cały Hogwart?
- Widzisz lepsze wyjście? Może ma trafić do tego czarodziejskiego poprawczaka w północnej Kornwalii albo z powrotem do rodziców, którzy dopuścili, aby zeszła na złą drogę?
Snape wzruszył ramionami.
- Widzę lepsze wyjście. Zmywajmy się stąd jak najszybciej, jestem skonany.
Hermiona jednak nie zamierzała odpuszczać
- Mam pomysła – zadeklarowała. – Prześpię się z ojcem Vesperii, żeby matka się z nim rozwiodła. Wtedy ty się z nią ożenisz, żeby dostać prawo do opieki. Będzie cię na pewno bić i zaniedbywać, ja będę świadkiem. Wtedy orzekną rozwód z jej winy i Vesperia zostanie przy tobie.
- To chyba dość trudne do przeprowadzenia.
- Och, daj spokój! Będziemy przecież mieć dostęp do tajnego skarbca śmierciożerców! No spójrz, naprawdę nie chciałbyś wyprowadzić tego maleństwa na właściwą drogę? Chodźmy do Dumbledore’a, on będzie wiedział, co robić.
Snape wydął policzki, aby następnie refleksyjnie wypuścić powietrze.
- Dobra, co mi tam. Nie po to jesteśmy czarodziejami, żeby podejmować racjonalne decyzje.
Schylił się i wziął Vesperię na ręce.
- Nie takie znów maleństwo! – stęknął z wysiłkiem. – W wieku jedenastu lat już się trochę waży!
- Widać za mało na siłownię chodzisz.
Z pewnym wysiłkiem – ale nie aż tak wielkim, jak mu się z początku zdawało – Snape zaniósł Vesperię do byłej szopy Krwawego Lorda. Buzująca zieleń już w dużej części ją rozsadziła, ale ocalał jeszcze jeden z rogów, w którym Dumbledore urządził sobie prowizoryczne biurko z deski położonej na dwóch kociołkach.
- Kogo ty mi tu znowu przynosisz, Severusie? – zdziwił się dyrektor Hogwartu.
- To jest Ślizgonka, która załatwiła Szafrańcową i podpaliła naszą pracownię. Minus milion dwieście osiemnaście dla Slytherinu!
- Ach tak – odparł Dumbledore. – Wygląda na to, że trzeba ją będzie pociągnąć za konsekwencje.
Do rudery wszedł uzdrowiciel, aby zgłosić przybycie na miejsce zdarzenia ekipy wezwanej od św. Munga. Albus kazał mu przy okazji ocucić zaklęciem Vesperię. Uczennica wstała z wyraźnym trudem i spojrzała z przerażeniem na dyrektora.
- A więc, młoda damo – stwierdził Dumbledore – masz na koncie zabójstwo jednej osoby i próbę zabicia dwojga następnych, nie mówiąc o ogólnym szerzeniu chaosu w Hogwarcie. Zdajesz sobie sprawę, że to się kwalifikuje jako sprawowanie naganne?
Vesperia Blackbird rzuciła się ku Hermionie, mocno ją obejmując w pasie.
- Panno Granger, kocham panią! Przepraszam za to wszystko, naprawdę przepraszam! Nie chciałam robić w szkole zamieszania! I pani dziewczynie też nie chciałam uciąć głowy! To wujek Synchroniusz mi kazał to wszystko robić! Wujek Synchroniusz jest straszny, boję się go…
- Walruss to jej wujek? – zdziwił się Dumbledore.
- Wujek nas wszystkich – warknął Barty Crouch, którego akurat aurorzy wyprowadzali w kajdankach. – Tak kazał na siebie mówić.
- A propos, co z nim? – zapytała Hermiona,
- Już go złapali – wyjaśnił dyrektor. – Próbował się wywinąć, wmawiając aurorom, że nazywa się Maciej Korbowa, ale zdradziła go Bellatrix.
- To oznacza koniec śmierciożerstwa – powiedział Snape. – Przynajmniej w tej postaci, jaka istnieje dzisiaj. Cieszysz się, Hermiono?
Trudno było się nie cieszyć. Prawie wszyscy zwolennicy Synchroniusza Walrussa zostali już wywiezieni, rannych opatrzono, a las Sherwood powoli odzyskiwał teren zagarnięty przez koneserów czarnej magii. Mroczni Miotłocykliści Blaise’a Zabiniego sformowali się w czwórki i odlecieli, intonując pełną sprośnych dwuznaczności “Pieśń o szlabanie Snape’a”, w której często powtarzały się słowa “Nie ma lepszego od Severusa Snapego”. Kolejna wojna była wygrana.


Po dwóch tygodniach Snape, Hermiona, większość Slytherinu i połowa Gryffindoru zgromadzili się na rozprawie przed czarodziejskim sądem dla nieletnich. Było to wkrótce po tym, jak w “Proroku Codziennym” ukazał się materiał Rity Skeeter o Ronie Weasleyu, zatytułowany: “Byłem synem Voldemorta, ale dostałem strzałą w kolano”.
- Rozpatrzywszy wszystkie okoliczności w sprawie dotyczącej przestępstw popełnionych przez oskarżoną na podstawie artykułu ene-due-rabe w związku z artykułem hickory-dickory-dock Kodeksu Czarodziejskiego – powiedział sędzia – niniejszym sąd uznaje Vesperię Blackbird winną zarzucanych jej czynów i skazuje na piętnaście lat pozbawienia wolności. Z uwagi na młody wiek i wykazaną chęć poprawy, oskarżona będzie w trybie artykułu tere-fere-bara-bara-patataj odbywać karę w postaci aresztu domowego na terenie Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Jednocześnie, jako tymczasowych opiekunów skazanej na czas odbywania kary, wyznacza się pana Severusa Snape’a i pannę Hermionę Granger.
Ogłoszenie wyroku spotkało się z euforią i wściekłością. Rob Hephaestus i Dick Longbottom, podobnie jak inni wielbiciele Hermiony, nie wiedzieli, co o tym myśleć, więc na wszelki wypadek tylko narobili hałasu, aż sędzia musiał kazać opróżnić salę.
Kiedy po rozprawie skazana i jej wyznaczeni opiekunowie znaleźli się na sądowym korytarzu, Vesperia energicznie rzuciła się Hermionie na szyję.
- Tak się cieszę, panno Granger! – zapiszczała ekstatycznie. – Wiem, że popełniłam zbrodnię, ale z taką opiekunką, jak pani, gotowa jestem ponieść karę!
Severus westchnął twardo.
- Dam sobie z tym radę – powiedział bez przekonania. – Przecież nie jestem idiotą.
Ruszył szybko przed siebie, oglądając się ku Hermionie i jej podopiecznej.
- No, idziecie? Musimy wracać do Hogwartu, bo od poniedziałku znowu do roboty!




KONIEC



poniedziałek, 10 lipca 2017

Rozdział 20

 Snape patrzył w przerażeniu to na niekompletnie ubraną Hermionę, to znów na rozbawionego Synchroniusza Walrussa. Za pomocą zaklęcia podwójnie niewybaczalnego nowy wódz śmierciożerców nie tylko ją sobie podporządkował, ale w dodatku zrobił z niej kompletną idiotkę!
- No więc, cukiereczku – przemówił Walruss do panny Granger – powiedz wujkowi Synchroniuszowi, po co naprawdę tu przyszliście.
- Uśmiejesz się! – zachichotała, wachlując rozcapierzonymi palcami. – Więc wymyśliliśmy z Sevciem, żeby przyjść tutaj i się trochę rozejrzeć, tak? Zobaczyć, co za inbę tutaj odstawiacie, po co rozwalacie las, i w razie czego podłożyć wam jakiegoś prosiaczka. Czadersko, nie?
Severus złapał się za głowę. Co ta Hermiona robi, zupełnie zdmuchnęła ich pokrywkę! Za to Walruss przeciwnie, natychmiast się rozpromienił.
- Doskonale! – zakrzyknął. – Dostaniesz cukierka, albo jeszcze lepiej loda. Tylko mi powiedz, maleńka, czy ktoś jeszcze jest z wami?
Sytuacja była naprawdę poważna! Nie było czasu do stracenia. Snape, nie myśląc, wyciągnął różdżkę ku niebu.
- Expecto matronum! – zawołał. Niech ten obwieś Walruss nie myśli, że tylko on zna zmodyfikowane zaklęcia…
Z różdżki Mistrza Eliksirów wytrysnęła srebrzysta energia, która uformowała się w lśniącą sowę i pofrunęła w niebo. W odpowiedzi Walruss sięgnął po swój flet.
- Proszę uprzejmie paść trupem, profesorze Snape! – krzyknął bezwzględnie.
Lecz godziny spędzone na siłowni w końcu się Severusowi przydały. Gdy tylko zobaczył, że Crouch i jeszcze dwoje innych też chwytają za różdżki, od razu zrobił “gwiazdę”, usuwając się na bok. Zaklęcia poleciały w próżnię.
W tym samym momencie na obóz neośmierciożerców spadł z nieba gang mrocznych miotłocyklistów. Na ich czele pędził Blaise Zabini, wznosząc dzikie okrzyki. Potter i Malfoy trzymali się tuż za nim. Chuligani pędzili wśród chat, taranowali ludzi Walrussa, prali w nich zaklęciami. Śmierciożercy zostali wzięci z zaskoczenia, ale wkrótce otrząsnęli się i zaczęli odpowiadać. W powietrzu latały miotły, zaklęcia, elementy zabudowy, a czasami ludzie. Krótko mówiąc, zapanował totalny rozpieprz.
Severus rozejrzał się uważnie. Anton Dołochow już leżał rozciągnięty na ziemi. Lestrange straciła różdżkę i targała się za kudły z jakąś rudą laską z blizną na twarzy. Mistrz Eliksirów w tym całym zamieszaniu szukał jednak Walrussa. Gdzie się podział ten maruch?
- Rzuć różdżkę, Snape – rozległ się głos za jego plecami.
Obrócił się. Barty Crouch patrzył mu bezlitośnie w oczy. Przyciskał do siebie oszołomioną, zapłakaną Hermionę, a drugą ręką wbijał jej różdżkę w podbródek.
- Przegrałeś – ocenił. – Poddaj się, zrobię z twojej szlamy galaretkę cytrynową.
Mistrz Eliksirów spojrzał w oczy Hermiony. Nie mógł, po prostu nie mógł tego znieść, serce mu się krajało, ale…
- W porządku, Bartłomieju – zdecydował. – Nie ma po co się nerwować.
I wypuścił różdżkę. Kiedy jednak ześlizgiwała się wzdłuż jego dłoni, w ostatniej sekundzie, gdy jeszcze miała styczność z jego palcami, szepnął ledwo słyszalnie: “Expelliarmus!”.
Zaklęcie wystrzeliło. Crouch odruchowo wyrzucił w bok dłoń z różdżką, ale Expelliarmus trafił nie w nią, lecz w to, co śmierciożerca trzymał w drugiej ręce. Czyli w Hermionę. Panna Granger wyleciała mu z rąk, wywinęła fikołka w powietrzu i z hukiem rozpłaszczyła się o ścianę baraku.
Oszołomiony Crouch nie zdążył zareagować, gdy dopadł go Snape i zaczął, niczym jakiś mugol, bezlitośnie okładać go pięściami. Lutował go jak Gołotę Tyson, aż Barty Junior padł na ziemię skulony i jęczał o litość. W końcu Severus wyrwał mu z rąk różdżkę, nie przerywając wielkiego lania.
- Dosyć! – krzyczał Crouch. – Wystarczy już! Kim ty właściwie jesteś, Severusie Snape?
- Jestem serem, białym żołnierzem! – odrzekł Mistrz Eliksirów głosem tryumfalnym jak łuk.
Tymczasem Hermiona pozbierała się. Była boleśnie poobijana, w głowie czuła totalny mętlik, w żołądku przewracało jej się od wyczuwalnego jak oleista zmaza wpływu czarnej magii. Przez ostatnie kilka minut chyba nie całkiem była sobą… Jednak przez te same kilka minut wiele się zdarzyło. I to wiele niedobrego. “Dziki Gon MC” zaatakował obozowisko neośmierciożerców, oni jednak zdążyli już wziąć się w garść i wyglądało na to, że zyskują przewagę…
- Dosyć tego!!! – krzyknęła. – Ja, córka Herne’a Łowcy, mówię wam, skończcie z tym wszeteczeństwem!
Snape z zaskoczeniem ujrzał, jak z panny Granger emanuje dziwna poświata ciemnozielonego mroku, a nad jej głową pojawiają się tajemnicze cienie przypominające poroże jelenia. Rumor, jaki rozległ się chwilę później, kazał mu jednak odwrócić głowę. To drzewa z lasu Sherwood, z nietypową jak na drzewa prędkością, biegły czy może raczej sunęły przez wypaloną polanę. Rzucały się na śmierciożerców, tratowały, waliły gałęziami, przyduszały ich do ziemi. Ludzie Walrussa, już i tak zaskoczeni z kretesem, podjęli chaotyczną próbę kontrataku. Kilku z nich udało się podpalić niektóre drzewa. Jednak spod poszycia wyskakiwały zielone pędy i rzucały się im do gardła. Zdenek Slanina, przedstawiciel młodzieżówki, wziął Hermionę na cel, ale wtem wśród walczących pojawił się łoś i wziął go na rogi.
Synchroniusz Walruss wychylił się zza węgła.
- Ojojoj, nie wygląda to najlepiej! – ocenił. – Pora wypuścić krakena!
Rozległ się potworny grzmot, jak gdyby burza zaręczała się z trzęsieniem ziemi. Nad centralną szopą zawirowała skondensowana ciemność, a z niej wyłoniła się złowroga postać.
- Na macicę Merlina! – zaklął Snape.
Ten, którego wezwał Walruss, lewitował trzy metry nad ziemią, mrocznie powiewając płaszczem w kolorze zakrzepłej krwi. Hermiona zobaczyła jego twarz… i zmartwiała. Poczuła nagły ból brzucha.
- Powitajcie swego nowego pana! – krzyknęła wielkim głosem lewitująca postać, a z jej oczu i ust buchnęły płomienie. – Jam jest Lord Enslaywer!
Draco najpierw zrobił wielkie oczy z ogólnego WTF, a potem wybuchnął takim śmiechem, że niemalże padł na ziemię.
- Ty…? Ty jesteś Czarnym Panem, Weasley? – zapytał z niedowierzaniem, łapiąc z trudem oddech. – Chyba Rudym Panem! Masz ty w ogóle rozum i godnośc czarodzieja?
- Nie jestem żaden Weasley, zdrajco rasy i orientacji! – ryknął Lord Enslaywer. – Moje prawdziwe imię to Mordred Riddle, Krwawy Lord świata czarodziejów! A ty, drogi Potterze, staniesz się zaraz wampirem yaoi!!!
Harry wyglądał na zdrowo zaszokowanego. Przecież od dawna było wiadomo, że Ron zaginął w Gwatemali… A teraz się okazało, że przeszedł na stronę nieprzyjaciela?
- Zjedz se orzechów, wiewiórze, bo zaczynasz strasznie gwiazdorzyć! – zawołał Draco.
Krwawy Lord tylko wyciągnął ramię i Hermiona poczuła, jak opuszczają ją siły. Nie mogła nic zrobić, czuła się ciężka, głowa leciała jej do przodu. Upadła na kolana, kątem oka zobaczyła, ku swojej rozpaczy, jak Snape pada również. Mistrz Eliksirów ostatkiem sił wydał z siebie lamentacyjne: “Człowieku, co się z tobą dzieje?”
- Właściwie miałem najpierw zgromadzić moc, a dopiero potem się z wami policzyć – potężny głos Lorda Enslaywera poniósł się echem po całej polanie. – Ale skoro podaliście mi się jak na tacy, to teraz już wyssę was wszystkich!
- To brzmi… dość… nieprzyzwoicie… – zacharczał Draco, przyciśnięty do ziemi niewidzialnym ciężarem.
Panna Granger nie mogła nic poradzić. Siły i zdrowie wypływały z niej jak z rozbitego nocnika. Zaczęła mieć drgawki, szarpała paznokciami leśną ściółkę. Czyżby to już był koniec? I to jeszcze z ręki kogoś, kto kiedyś był Ronaldem Weasleyem?
Koło szopy rozległy się jakieś trzaski i szelesty. Niespodziewanie z zarośli wyszedł Albus Dumbledore we własnej osobie. Sytuacja, jaką ujrzał, wprawiła go w lekkie zdziwienie. Snape i Hermiona również byli nieco zaskoczeni jego niespodziewaną wizytą.
- Panie psorze! – zawołał z radością Krwawy Lord i wyciągnął ku niemu różdżkę.
Ale Dumbledore był szybszy i miał naładowaną kuszę. Srebrna Strzała Herne’a pomknęła błyskawicznie, choć w oczach panny Granger niewiarygodnie wolno – i ugodziła Lorda Enslaywera prosto w kolano. Następca Voldemorta runął na ziemię, czarny wir wokół jego osoby zgasł.
Hermiona, wciąż czując mdłości, podbiegła na czworakach do powalonego Rona. Tylko czy to jeszcze ciągle był Ron? Łzy stanęły jej w oczach, gdy patrzyła na strzałę w jego kolanie.
- Merlinie, co jest grane… – wybełkotał Ron, a jego głos był całkiem znajomy, tylko trochę zachrypnięty, w niczym nie przypominał tego złowrogiego dudnienia, które wydawał z siebie Lord Enslaywer. – Gdzie ja jestem i czemu mnie noga tak boli?
- Ron, to naprawdę ty? – zapytała rozpaczliwie panna Granger.
- No, ja – odparł Weasley. – A kto inny miałby być?
- Czarny Pan! – wtrącił się Draco. – No, może ewentualnie Rudy.
Hermiona rozejrzała się. Bitwa dobiegała końca. Widząc upadek Krwawego Lorda, neośmierciożercy poszli w rozsypkę. Po jeszcze kilku ciosach zaczęli się poddawać. Jedni byli zaplątani w zielone gałęzie, innych miotłocykliści Blaise’a ustawiali w szeregu, z rękami na karku, a Blaise Zabini układał na kawałku koca zdobyczne różdżki. Synchroniusz Walruss leżał opodal z rozkrzyżowanymi rękoma, a wokół jego głowy krążyły małe, ćwierkające ptaszki.
Ron złapał się za głowę, krzywiąc się z bólu.
- Nic nie pamiętam – jęknął. – Leciałem na miotłę przez dżunglę, a potem chyba dostałem w głowę. To Gwatemala? Bo roślinność jakaś bardziej angielska
- W Anglii jesteś – powiadomiła go Hermiona.
Podszedł Dumbledore, ściągając cięciwę z kuszy.
- Dobra robota, panno Granger – stwierdził z uznaniem. – Plus tysiąc punktów dla Gryffindoru.
- Jak to? – zdziwiła się. – Przecież zabronił mi pan się zajmować tą sprawą?
- Przewidziałem, że mnie pani nie posłucha, i wysłałem w ślad za panią małego ptaszka. Aurorzy już w drodze. Wszystko dobre, co się dobrze kończy: zły czar został zdjęty.
Hermionie nie trzeba było tego powtarzać. Choć nadal osłabiona, czuła już, jak energia Sherwood, nagromadzona przez neośmierciożerców w kryształach jako paliwo dla Krwawego Lorda, potężną zieloną falą wraca do przyrody. Spod spalonej ściółki na polanie przebijały w sprinterskim tempie kiełki roślinności.
Dumbledore, korzystając z dogodnej okazji, przystąpił do uzdrawiania nogi Weasleya, zależało mu bowiem na odzyskaniu Srebrnej Strzały Herne’a. Ron piszczał z bólu. Draco uspokajająco przytulał Harry’ego. Severus wyglądał tak, jakby miał za sobą cały dzień ciężkiej pracy w kopalni. Tymczasem członkowie gangu Zabiniego, zabezpieczywszy jeńców i postawiwszy ich pod strażą, rozbiegli się po chatach obozowiska w poszukiwaniu jakiegoś akoholu. Bitwa – i być może cała wojna – była już wygrana.
Wtem panna Granger dostrzegła w tym całym zamieszaniu człowieka, któremu gdzieś się strasznie śpieszyło. Biegł na bosaka, w poszarzałych łachmanach, a jego platynowe włosy były całkiem zmierzwione. Spojrzała z niepokojem na Dracona, on jednak opowiadał Ronowi różne anegdotki, odwracając jego uwagę od zabiegów Dumbledore’a.
Tajemniczy obszarpaniec podbiegł wreszcie pod górkę, gdzie stało towarzystwo. Na jego widok Hermiona zdrętwiała. Nie był to deus ex machina, lecz Lucjusz Malfoy ex Azkabano.
- Uciekłem z samego Azkabanu i przebiegłem setki mil, żeby się z tobą policzyć! – krzyknął na Snape’a. – Ty buraku!
I zanim ktokolwiek zdążył zareagować, z impetem dźgnął Severusa widelcem. Hermiona wrzasnęła ze strachu. A ponieważ to już był dla niej nadmiar wrażeń na ten dzień, padła nieprzytomna.




niedziela, 4 czerwca 2017

Rozdział 19



Swoją kwaterę główną urządziła Hermiona w tym samym ośrodku wczasowym, w którym była z kadrą Hogwartów na pamiętnym i brzemiennym w skutkach wyjeździe integracyjnym. Gdy zobaczyła łóżko zajmowane wówczas przez Anię Szafraniec, prawie się rozkleiła, ale Draco podsunął jej kielicha, co poprawiło jej nieco nastrój. Teraz trzeba było się wziąć do roboty…
Kiedy już gang Mrocznych Miotłocyklistów rozesłano grupami nad cały Sherwood, w ośrodku zostali tylko Hermiona, Snape i Zabini. Musieli czekać na pierwsze doniesienia. Czas strasznie im się dłużył w domkach kempingowych z piernika, próbowali więc grać w butelkę, ale szło im niesporo. Po jakiejś godzinie Severus przekonał Blaise’a, aby i on wybrał się na patrol. Kiedy zostali z Hermioną we dwoje, od razu czas zaczął szybciej płynąć. Byli akurat ostro zajęci wspólnym spędzaniem czasu pod rozłożystą lipą, gdy ze świstem przed jednym z domków wylądował Harry w towarzystwie czterech łobuzinów w skórzanych szatach.
- Znaleźliśmy ich – stwierdził. – Rozbili obozowisko z dziesięć mil na zachód stąd. Otoczone wielkim kręgiem spustoszeń, zasuszone i powykręcane drzewa. Paskudnie to wygląda.
- Bardzo dobrze – zdecydowała Hermiona. – Trzeba powiadomić resztę, niech przestaną patrolować i wrócą do nas.
Po kwadransie cały “Dziki Gon MC” wrócił już do ośrodka wypoczynkowego, tylko w pobliżu bazy przeciwnika pozostawiono dyskretnych wysuniętych obserwatorów.
- Widzieliście Walrussa? – upewnił się Snape.
- Chyba… – westchnął Harry. – Nie było czasu dobrze się rozejrzeć, zaraz zaczęli do nas walić avadami z ziemi.
- Mieliśmy dwóch rannych – dodał jeden z miotłocyklistów. – To prawdziwy cud, że na takich stratach się skończyło!
- Czyli już wiemy, gdzie są.
- No to dawać ich! – krzyknął Zabini z entuzjazmem.
- Samo wpadnięcie i rozgonienie towarzycha nic nam nie da – stwierdziła Hermiona. – Musimy się dowiedzieć, o co im tu chodzi. Dlaczego wykańczają Sherwood, kto nimi rządzi, a przede wszystkim – dlaczego akurat na mnie się tak uwzięli.
- Ale totalny rozpieprz też musi być – zastrzegł Blaise. – Inaczej będę bardzo smutny.
- Frontalny atak z powietrza niemożliwy, mają zbyt mocną obronę – ocenił Draco. – Ktoś musi z ziemi wejść do środka, dowiedzieć się, co i jak.
- Jak to, a my? – obruszył się Zabini. – Po prostu muszę komuś przypieprzyć, przypierniczyć, przyfasolić, przyrąbać, przyruchać, przygruchać, przysolić i przydzwonić. Inaczej nasza umowa nieważna!
- Spokojnie, Diable – powiedział Potter. – Ktokolwiek tam wejdzie, to unieszkodliwi ich obronę i wtedy będziemy gotowi zażyć ich z mańki.
- Dobrze, tylko jaki szaleniec zdecyduje się iść prosto w samo gniazdo węża? – zapytał Malfoy.
- Ja to zrobię – powiedziała Hermiona. – W końcu to ja jestem córką Herne’a.
Zapadła cisza, wszyscy w skupieniu wbili oczy w pannę Granger.
- Idę z tobą, Hermiono – stwierdził poważnie Severus. – Musimy się wspierać.

Trzeba było działać ostrożnie, nie wiadomo było, czy neośmierciożercy nie wystawili czujek wokół obozu. Blaise postanowił więc zastosować starą mugolską taktykę, dzieląc swój gang na małe grupki, które miały indywidualnie dotrzeć na miejsce zbiórki. Tylko nieliczni przelatywali nad lasem, większość rzeźbiła ścieżki w koronach drzew czy wykonywała ryzykowne loty na poziomie gruntu, ryzykując ryzykowne zderzenia z florą i fauną.
Zadanie Hermiony i Snape’a było najpoważniejsze. Musieli wejść do środka obozu, dokonać gruntownego rozpoznania i pomieszać przeciwnikowi szyki do tego stopnia, żeby atak “Dzikiego Gonu MC” wziął go z zaskoczenia. Tylko nie mogli się jeszcze zdecydować, w jaki sposób tam wejdą.
Panna Granger była za tym, żeby nie ściągać na siebie przesadnej uwagi śmierciożerców.
- Będziemy udawać grzybiarzy – zdecydowała. – W ten sposób może uda nam się ich nabrać, że tak tylko przypadkiem przechodziliśmy.
Snape jednak uważał inaczej.
- Nie znasz tych gości – przekonywał. – Jeżeli wezmą nas za przypadkowych przechodniów, to jeszcze bardziej będą chcieli nas dopaść i trochę potorturować. Powinniśmy sprawiać wrażenie, że mamy do nich jakąś sprawę.
- Jaką?
- Jeszcze nie wymyśliłem. Wszystko jedno, chodzi o to, żeby pomachać im jakimś interesem przed oczami.
- Dobrze, Severusie, ale ty weźmiesz ten kawałek na siebie.

Wyruszyli więc ku swemu przeznaczeniu w wyjątkowo ważnej misji, od której mógł zależeć los całego Sherwood, a w rezultacie i całej czarodziejskiej Anglii. Najpierw podlecieli leśnymi ścieżkami na miotłach. Im bardziej się zbliżali, tym gorzej Hermiona się czuła. Odczuwała to straszliwe zniszczenie i splugawienie przyrody na własnej skórze. W końcu doszło do tego, że nie była w stanie utrzymać się na miotle. Wtedy zsiedli i resztę drogi pokonali na nogach.
W końcu ich oczom ukazał się obszar wyniszczony przez złowrogą siłę na usługach śmierciożerców. Powykręcane, bezlistne pnie, poczerniała trawa, gnijące sterty liści, czasami plamy jak po ogniu. Wszędzie fetor, za to nigdzie jakichkolwiek śladów ludzkich rąk – jakby samo się zrobiło. Hermiona wprost trzęsła się z obrzydzenia, czuła, że za chwilę gotowa zwracać. Ale troskliwy Snape dla pokrzepienia pieprznął w nią patronusem. Wtedy dostrzegła bramę obozu.
Neośmierciożercy wykarczowali niektóre drzewa i z ich nieokorowanych pni stworzyli prowizoryczny zasiek, od góry przysłonięty koronami. Przy bramie stał wartownik w czarnej szacie, a nad nim powiewały flagi: czarne z białym albo czerwonym Mrocznym Znakiem, albo rzadziej – szare z zielonym, oznaka młodzieżówki stworzonej przez Synchroniusza Walrussa. Obok nich z rzadka zdarzały się chorągwie przedstawiające nieznany dotąd Hermionie symbol – czarną łzę skierowaną końcem w dół.
Snape szedł szybkim, pewnym krokiem, targana mdłościami Hermiona posuwała się za nim ze spuszczoną głową.
- Stać! Coście za jedni?! – zawołał wartownik, groźny łysy koleżka z twarzą Voldemorta wytatuowaną nad prawym uchem.
Snape wstrząsnął swą bujną tęczowo-srebrną grzywą. Śmierciożerca najwyraźniej go nie rozpoznał, co dawało mu pewną przewagę.
- Nazywam się Aldebaran Malfoy-Black. Prowadź mnie do przywódcy – przemówił arogancko majestatycznym tonem, po czym dla zwiększenia swego autorytetu dodał: – Głupcze.
Strażnik nie miał ochoty polemizować. Zdjął z bramy blokadę i pozwolił im przejść. Ale nie zszedł z wartowni: przekazał gości młodej kobiecie w masce (o jej wieku świadczył szary kolor szaty).
- Bierze nóż, ten koleś bierze nóż… – nucił Snape.
- Który koleś? – zaniepokoiła się Hermiona.
- Nieważne, coś mi się pomyliło.
Obóz zwolenników Walrussa wyglądał jak prawdziwe gniazdo występku i bezeceństwa. Wszędzie wisiały sztandary z Mrocznym Znakiem albo tą dziwną czarną łzą, czaszki byków oraz wypchane ptaki. Śmierciożercy obojga płci leżeli w hamakach, robili coś w namiotach albo przechadzali się po terenie obozowiska, niektórzy rozebrani do pasa. Opodal, na palenisku, kilka zakapturzonych postaci mieszało coś w wielkim kotle.
Siedzibę samego przywódcy łatwo było rozpoznać. Większość śmierciożerców mieszkała w namiotach,  nawet szałasach z gałęzi. Tymczasem Walruss urządził sobie na skarpie, tuż przy najwyższej części zasieku, prawdziwy pałac z blachy falistej i dykty.
Po drodze niektórzy rozpoznali przynajmniej jednego z gości.
- Z drogi, pętaki! – rozległ się okrzyk. – Pan od eliksirów idzie!
Severus też się rozejrzał. Faktycznie, niektórzy członkowie złowrogiej organizacji wyglądali z grubsza na jego byłych uczniów.
- Profesor Snape! – zawołał ktoś.
- Jaki tam profesor! – odpowiedział złośliwy głos. – Belwederskiego przecież nie ma…
Synchroniusz Walruss wyszedł przed drzwi swej rezydencji. Ubrany był w czerwoną kraciastą szatę, a jego krzaczasta broda i długie kręcone włosy powiewały na wietrze. Na widok Snape’a stanął na jednej nodze.
- Ty jesteś Walruss, prawda? – zapytał wrogo Severus.
- Tak na mnie mówią. A ty, Severusie, jak masz na imię? Co ci się stało we włosy i dlaczego przynosisz mi słynną pannę Granger?
- Wynalazłem nowy szampon. A poza tym mam biznes. I może byś zechciał ze mną o tym porozmawiać.
- Czemu nie? Wejdziemy, napijemy się, pogadamy. Nigdzie się nam nie spieszy.
Synchroniusz odprawił zamaskowaną strażniczkę, ale zanim odeszła, zmienił zdanie i kazał jej jednak zostać przed domem. Sam wprowadził Severusa i Hermionę do środka. W chacie był stół, parę krzeseł oraz otomana, na której rozciągała się Bellatrix Lestrange, jedząc winogrona. W kącie Barty Crouch Junior zawzięcie grał na harmonii.
Snape przysunął krzesło Hermionie i sam też usiadł. Panna Granger czuła się źle, nie była w stanie całkiem jasno myśleć. W głowie kłębiły się jej widoki zniszczonych drzew i innej przyrody, wśród których wiło się niewyraźne widmo postaci z porożem na głowie. Była wdzięczna Severusowi, że to on wziął na siebie całą gadkę, sama nie miała siły.
- Co wy tu właściwie robicie w tym lesie? – spytał Mistrz Eliksirów. – Z powietrza widać jak na dłoni, że coś tu śmierdzi. Lada chwila będziecie mieć aurorów na karku!
- Wyluzuj, Sevuszek – odrzekł Walruss. – Jeszcze parę dni i będziemy gotowi.
- Gotowi na co?
- Widzisz… Sprawa śmierciożercza potrzebuje przywódcy. Znalazłem kogoś takiego. Czarny Pan ma następcę!
Hermionę zakłuło w sercu i coś zaczęło jej jeździć po brzuchu. A więc sytuacja jest jeszcze gorsza, niż myśleli! Na Merlina, nowy Voldemort?
- Ale co to ma wspólnego z lasem Sherwood? – dopytywał Snape, jakby ta doniosła wiadomość w ogóle do niego nie dotarła.
- Otóż nasz nowy Czarny Pan, a właściwie Krwawy Lord, jest kandydatem idealnym, ale jest też dużo mniej doświadczony od Starego Pana. A my nie możemy czekać! Trzeba go doładować jak najszybciej, żeby osiągnął pełnię mocy. Co się do tego lepiej nadaje niż prastara puszcza pełna pradawnej magii?
- Znaczy… – odezwała się w końcu Hermiona – drenujecie z Sherwood energię, żeby jak najszybciej wyposażyć Krwawego Lorda?
- Attagirl! – ucieszył się Walruss. – Tak właśnie robimy!
- Ale jak?
- Hej, młoda damo, za dużo chcesz wiedzieć. To jest proces, który opracowywaliśmy miesiącami! Widzisz ten niebieski kryształ tam za namiotami?
Hermiona spojrzała w stronę, którą pokazywał przywódca neośmierciożerców. Zmartwiała jeszcze bardziej, o ile to w ogóle było możliwe. Dwumetrowy, lśniący zimnym światłem kryształ, który widziała w swoim śnie!
- Widzę.
- To kryształ filtracyjny – wyjaśnił Walruss. – Przetwarza magię wysysaną z Sherwood na postać przyswajalną dla Krwawego Lorda.
- Po co się w ogóle z nimi cackasz, Synchroniuszu? – zapytała z otomany Bellatrix. – Tyle razy próbowałeś załatwić tę małą szlamę, a teraz gawędzisz sobie z nimi jak z dobrymi kumplami!
- Ano właśnie! – Walruss złapał się za głowę. – Przyszliście do mnie z interesem? Byłbym całkiem zapomniał!
- Najpierw nam powiedz, czemu chciałeś zlikwidować Hermionę – odparł Snape.
- Czy to ważne?
- No raczej. Teraz ja za nią odpowiadam.
- Cóż, skoro nalegasz… panna Granger jest swego rodzaju symbolem dla zwolenników Dumbledore’a i właściwie dla całego świata czarodziejów. Uderzenie w symbol, który wiele znaczy, ułatwi nam przejęcie władzy.
- A nie byłoby wam jeszcze łatwiej, gdybyście ten symbol mieli po swojej stronie?
Walruss teatralnie podrapał się po głowie. Z kąta dobiegła dramatyczna zagrywka akordeonu.
- Tomuś, nie piskaj! – krzyknął Synchroniusz do Croucha, po czym znów zwrócił się do Snape’a: – To całkiem dobra koncepcja, wcześniej o tym jakoś nie pomyślałem. A powinienem, skoro próby likwidacji kończyły się nie najlepiej dla likwidatorów.
- Ale… Granger?! – wybuchnęła oburzona Bellatrix. – Na litosć, Synchroniuszu, przecież to szlama! Wiem, że lubisz mugolskie metody, ale muszą być jakieś granice!
- Granice postawimy, jak już będziemy mieć wszystko w ręku! – odciął się Walruss. – Kogo obchodzi, mugolskie czy nie mugolskie? Liczy się skuteczność!
- Racja – zgodził się Snape i zanucił: – Kto nie trzyma z komputerem, zawsze będzie zerem!
- Dobra, obgadajcie to beze mnie – rzuciła Lestrange przez zęby. – Muszę sprawdzić, jak postępują prace nad czarną zupą.
Wyszła, okrywając się czarnym szlafrokiem, a po drodze rzuciła w Hermionę łodygą od winogron. Do środka weszła zamaskowana strażniczka, nalała przywódcy i jego gościom Ognistej do szklanek w wiklinowych koszyczkach. Snape poczekał, aż Walruss wypije pierwszy, potem sam pociągnął łyka.
- Co to za czarna kropla, którą macie na sztandarach? – zapytał Mistrz Eliksirów.
- To? – Synchroniusz skinął ku jednej z chorągwi. – Nazwałem to “Kłem Smoka”. Pomysł ściągnąłem z jednej księgi, dość już starej, ale bardzo dobrej. Bo widzisz, mistrzu, śmierciożercy mają na tyle złą prasę, że najwyższy czas na rebranding.
- Widzę, że starannie odrobiłeś lekcje z mugoloznawstwa – stwierdził kwaśno Snape.
Synchroniusz odchylił się na swym krześle.
- No więc co masz nam do zaproponowania? – przypomniał zasadniczy temat dyskusji.
- Skoro tak ważne są dla was symbole, mogę nie tylko przekazać wam tę tutaj pannę Granger, ale jeszcze sam wystąpić po waszej stronie. Mam podobno dużo fanek, mogę to wykorzystać. No i chyba nie pogardzicie moją ekspertyzą w dziedzinie eliksirów. Macie jakiegoś fachowca mojej rangi?
Walruss zaśmiał się.
- No cóż, Severusie, skoro sam proponujesz, to jak mógłbym ci odmówić?
- Gadaj: jaki macie plan? Do czego wam się mogę przydać?
- Człowieku… Ty żądasz prostych odpowiedzi na skomplikowane pytania. Ale tak w skrócie: najpierw podporządkujemy sobie Wizengamot, później weźmiemy się za “Proroka Codziennego”. A potem przejmiemy Hogwart.
- To znaczy co?
- Tiarę Przydziału na śmietnik, w końcu to już i tak stary łach. Tera będziemy przyjmować uczniów za czesne, oczywiście tylko czystokrwistych. Ewentualnie trochę szlam może być w Hufflepuffie, dla zachowania pozorów. A kto zapłaci największy piniądz, to go przydzielimy do Slytherinu.
- Macie już jakieś kandydatury na stanowiska?
- Ohohoho! – ucieszył się Walruss. – Ludzie się zawsze znajdą. Nasz Krwawy Lord zostanie oficjalnie ministrem magii, a ja sobie spokojnie będę siedział w kanapce i mówił mu, co ma robić.
- A co z Hogwartem?
- Nową dyrektorką zostanie Alecto Carrow. Do Biura Aurorów wybrałem Dołochowa, a na prezesa Ligi Quidditcha pójdzie Barty Junior.
Snape spojrzał na zmortyfikowaną, a może po prostu dyskretną Hermionę. Delikatnym ruchem powieki dała mu znać, że dobrze idzie i żeby kontynuował.
- Okej, Synchroniuszu – stwierdził. – Wchodzę w to, tylko chcę Departamentu Tajemnic.
- To niemożliwe, starenia! Obiecałem już Bellatrix tę posadę.
- Przeniesiesz Bellatrix gdzie indziej albo nie było rozmowy.
- Nie będzie rozbawiona.
Snape wzruszył ramionami.
- Jej rozbawienie to nie mój problem. Daj jej departament kontroli nad stworzeniami czy coś takiego. Nie macie wystarczająco dużo kadr, żeby sobie pozwolić na wybrzydzanie. Za krótka ławka. Myślicie, że to taka łatwa robota? Że będziecie tylko hulali po polu i pili kakao?
- Jak tylko Krwawy Lord ogarnie pełnię mocy, Severusie, to krótka ławka przestanie być problemem.
- A niby w jaki sposób zagwarantujesz, że przy pełnej mocy ten twój Krwawy Lord, kimkolwiek jest, nie zwróci się nagle przeciwko tobie i nie wysadzi cię z siodła?
- Ho, ho, człowieku! Oczywiście, że o tym pomyślałem! Rzuciłem na niego zaklęcie Imperius Rex.
- Jakie? – nie zrozumiał Snape.
- To podrasowana wersja zwykłego Imperiusa. Rzucisz na człowieka raz i będzie działać długo, a on sam z siebie zrobi wszystko, co zechcesz i jeszcze będzie przekonany, że dobrze robi. Ma tylko jedną wadę: człowiek pod jego wpływem staje się kompletnym młotkiem, więc baczenie trzeba mieć na niego i tak.
- To bardzo ciekawe. Sam wymyśliłeś?
- Nie, nauczyłem się ze starej księgi, którą znalazłem jakiś czas temu w Gwatemali. Chcesz zobaczyć?
- No dobra, pokaż.
Walruss wyciągnął swój flet i zanim ktokolwiek zdążył zareagować, machnął nim w kierunku Hermiony.
- Imperius Rex! – zawołał donośnie do wtóru białego światła ze złowieszczym niebieskawo-czerwonkawym odcieniem. Promień światła trafił Hermionę, aż oczy wyskoczyły jej z oczodołów i schowały się z powrotem.
- Hermiono… – powiedział zaniepokojony Snape, wpatrując się w jej roztrzepane włosy i niepokojąco puste spojrzenie.
- Spoko, Sevuś! – zawołała, irytująco przeciągając samogłoski. – Masz świetnych kolegów! Musimy zostać u nich dłużej, tak?
- Coś ty jej zrobił! – wściekł się Mistrz Eliksirów na Walrussa. – Zdejmij zaklęcie!
- Czekaj, Sevuszek – powiedział Synchroniusz z nieukrywaną satysfakcją. – Efekty są lepsze, niż się spodziewałem.
Panna Granger zachichotała oślo.
- Ale masakra! – powiedziała, machając rozpostartymi palcami. – Zarzucimy dziś jakąś imprezę czy będziemy tak dalej zamulać?
- Doskonale, maleńka – powiedział z satysfakcją Walruss. – A teraz… Poka sarenki!
- Nieeee!!! – krzyknął zrozpaczony Snape.
Ale Hermiona już błyskawicznie zrzuciła szatę. Wszystko poszło nie tak…



wtorek, 7 lutego 2017

Rozdział 18



Drzewa szumiały majestatycznie, z każdego kąta buchała prymordialna fragrancja listowia i igieł. Z oddali dobiegał śpiew ptaków. Hermiona szła przez pradawną puszczę, rozkoszując się nieposkromioną, dziką przyrodą, która kryła w sobie moc niezbadaną do końca nawet przez najpotężniejszych czarodziejów.
W pewnym momencie poczuła powiew wiatru. Był lekki, ale niósł w sobie coś niepokojącego, jak gdyby zgniliznę. Hermiona wzdrygnęła się, ale im bardziej próbowała się pozbyć tego poczucia, tym bardziej zły powiew plątał się wokół niej. Woń już nie była nieprzyjemna. Teraz była złowieszcza, oblepiała pannę Granger warstwą oleistej zgryndzy. Poczuła, jak włos Jerzy się jej na głowie. Było to takie dziwne, ciężkie i straszne uczucie, jak gdyby chodził po niej jakiś czarny oblech…
Las nagle pociemniał. Trawa czerniała, na drzewach pojawiły się tajemnicze, wstrętne liszaje, zaczęły usychać i wić się. Niefortunna wiewiórka, którą coś złowrogiego dosiągło w połowie skoku, runęła jak kamień pod nogi Hermiony.
Panna Granger przerażona rozejrzała się dookoła. Wszędzie wokół szerzył się rozkład, degradacja i śmierć. Chciała uciekać! Zaczęła pędzić co sił w nogach. Usychające drzewa przepoczwarzały się w groteskowe, powykręcane rewenanty, wyciągając ku niej sękate gałęzie. Chciała sięgnąć po różdżkę, ale przekonała się… że zgubiła! Teraz zdana była jedynie na własną zręczność.
Ale nie na wiele się jej to zdało. Jedno z trupich drzew machnęło wykikuconą gałęzią i wplątało się w jej szatę. Hermiona zachwiała się, straciła równowagę i zaryła nosem w ziemię. Próbowała się wyplątać, wyswobodzić, szarpała się z osaczającymi ją gałęziami – nic z tego…
Nagle zobaczyła kątem oka jakiś blask. Zimne, złowrogie lśnienie pomiędzy drzewami. Przerażona odwróciła głowę w tamtą stronę. Źródłem światła był dwumetrowy kryształ, a wokół niego pląsała postać z kapturem na głowie, w szacie koloru zakrzepłej krwi…
- Sherwood! – krzyknęła Hermiona, podrywając się do siadu. – Sherwood umiera!

Ale nie była w Sherwood. Leżała w łóżku w skrzydle szpitalnym Hogwartu, przykryta grubą kołdrą. Wokół niej zgromadzili się przyjaciele: Luna, Harry, a nawet Draco. I jeszcze ktoś… ten fajny Severus. Pani Pomfrey przyglądała się bacznie z pewnej odległości, gotowa wkroczyć w razie czego.
- Jak się czujesz? – zapytał Harry.
- Tak sobie, ale… Sherwood jest w niebezpieczeństwie! Widziałam rozkład, zgniliznę… Całemu lasowi grozi zagłada!
- Spokojnie, Hermiono – powiedział Snape, przytulając ją. – To tylko zły sen…
- Nie! To nie był sen! – krzyknęła. – To się dzieje naprawdę! Przecież tam byłam!
- Byłaś tutaj – zauważył Malfoy. – Wszyscy cię pilnowaliśmy.
Hermiona westchnęła.
- Jakby ci to wytłumaczyć… Fizycznie byłam tutaj. Ale duszą byłam w Sherwood, i wszystko czułam tak wyraźnie, jakbym była fizycznie. To znak!
- Oj tam – powątpiewał Draco. – Taka już natura ludzka, że we wszystkim szuka znaczenia. Po wyrzyganiu żywej wiewiórki człowiek chciałby, aby to wszystko miało jakiś sens…
- Nie ze mną te numery, Malfoyu – zgasiła go. – Zapomniałeś, że jestem córką Herne’a?
- Przecież sama nie wiesz, co to naprawdę znaczy! – argumentował Snape.
- Trochę już wiem. Nad Sherwood krąży widmo zagłady. Opowiedzieć wam szczegółowo?
- Najpierw zawołamy profesor Trelawney.
- Wspominałam już może, że ja też się znam na wróżbiarstwie? – powtórzyła Luna z lekką irytacją. – Jak na moje oko, Hermiona może mieć rację.
- Może i tak, panno Lovegood – przyznał Severus. – Ale kiedy widzę coś dziwnego, to wolę się upewnić, czy ktoś inny też widzi to samo. Zwłaszcza ktoś kompetentny.
Sybilla Trelawney przyszła zawołana po kilkunastu minutach. Z dużym zajęciem zbadała Hermionę i wysłuchała jej relacji.
- Jako przepowiednia to jest autentyczne – oceniła z poważną miną. – Ale niektóre rzeczy nie są dla mnie jasne. Na przykład, kiedy to się właściwie zdarzy.
- To się już dzieje! – odpowiedziała Hermiona. – Teraz, w tym momencie!
- Mówi pani o tym ze sporą pewnością siebie, panno Granger – wtrąciła pani Pomfrey.
- Wiem takie rzeczy, przecież jestem córką Herne’a – stwierdziła Hermiona z przekonaniem. – Od razu wiem, kiedy z Sherwood dzieje się coś złego.
Co prawda nigdy nie doświadczała czegoś takiego, ale tym razem po prostu wiedziała, że nie mogła się mylić.
- Przerypane być córką Herne’a – zauważył Draco. – Dostajesz skurczy i rozkurczy za każdym razem, kiedy ktoś rozpali w lesie ognisko…
- To coś gorszego niż zwykłe palenie ogniska. Wysysają z Sherwood wszystko, nie tylko magię, ale i siły natury! Jeżeli w ciągu kilku dni się ich nie powstrzyma, to…
Zacisnęła zęby, na czoło wystąpiła jej napięta żyła.
- To co? – zapytał zaniepokojony Harry.
- Zrobi się wielka jama potencjału! Tam jest taka energia, że nie macie pojęcia! Jeżeli jej zabraknie, to cała czarodziejska Anglia weźmie i się rozleci! A nie ma gwarancji, że i mugolska nie oberwie!
- Powiedziałaś, że wysysają – przypomniał Mistrz Eliksirów. – Ale kto? Śmierciożercy?
- Pewnie tak.
- Widziałaś Walrussa?
- Nie, jego tam nie było. Tylko postać w upiornej bordowej szacie. Ten kryształ świecił, a ona wokół niego tańcowała. Pewnie w krysztale gromadzą tę energię, a tamten ktoś się od niej ładuje.
- Myślisz, że dadzą radę wydoić wszystko? – zapytał Harry.
- Załóżmy, że to możliwe. Musimy coś zrobić! Inaczej zniszczą całą puszczę i jeszcze więcej!
- Tam się zagnieździła jakaś naprawdę gruba szyszka – stwierdził Snape. – Do dyrektora!


Albus Dumbledore siedział w gabinecie i przyglądał się Srebrnej Strzale Herne’a. Od kiedy panna Granger przekazała mu ten artefakt pod opiekę, stał on u Dumbledore’a w sekretarzyku. Strzała do tej pory lśniła jasnym srebrem, od paru jednak godzin wydawała mu się dziwnie pociemniała, jak gdyby okopcona. A przecież nikt tu nic nie palił!
Rozległo się stukanie do drzwi. Dumbledore podniósł wzrok znad strzały. Drzwi otworzyły się i do środka weszła Hermiona. Była blada, z podkrążonymi oczami, po bokach podtrzymywali ją Snape i Luna Lovegood.
- Na Merlina, co pani wyprawia, panno Granger?! – zirytował się dyrektor. – Powinna pani być w łóżku!
- O ile jestem “różą Hogwartu”, to nie czas żałować mnie, gdy płoną lasy – odparła Hermiona.
- Pani ciągle jeszcze majaczy? – nie zrozumiał Dumbledore. – Proszę przynajmniej usiąść!
Młoda stażystka zatem usiadła i przedstawiła dyrektorowi sytuację.
- Hm, to wygląda naprawdę poważnie – podsumował, wysłuchawszy jej opowieści. – Jeżeli Sherwood utraci swoją energię, to cała Anglia przewali się w głąb ziemi!
- A Szkocja? – dopytał Harry.
- Szkocja pewnie też, a jeżeli nawet nie, to i tak będzie z nią bida.
- Sam pan widzi, panie dyrektorze – zauważyła Hermiona. – Sprawa jest niecierpiąca zwłoki. Muszę ratować Sherwood i potrzebuję pomocy.
- Co takiego? – Dumbledore spojrzał na nią jak na szaloną. – Niech pani tak nawet nie żartuje, panno Granger! Nie ma ostatnio tygodnia, żeby ktoś nie próbował pani zabić!
- I właśnie dlatego chciałabym już z tym skończyć. No, dyrektorze, tak bardzo proszę…
- Czy pani sama siebie słyszy? – stary Drops zmarszczył brwi. – Jest pani za słaba. Jako dyrektor nie mogę narażać pracowników.
- Nie w takich tarapatach już bywałam. Czemu ta strzała taka okopcona?
Panna Granger wyciągnęła rękę do Srebrnej Strzały Herne’a, żeby spróbować zetrzeć z niej to, co wyglądało na sadzę. W jednej chwili poczuła, jakby coś nią potrząsnęło, a kiedy spojrzała ponownie, strzała znów błyszczała, cały osad znikł. A ona sama poczuła, jak wstępują w nią nowe siły.
- Widzieliście to? – upewnił się milczący dotąd Snape.
- Już mi całkiem dobrze – stwierdziła Hermiona. – No to kiedy, panie dyrektorze, zaczynamy ekspedycję ratunkową dla lasu Sherwood?
- Zajmę się tym jak najszybciej, panno Granger. Ściągnę samych najlepszych czarodziejów.
- Ale beze mnie to nie wyjdzie!
Dumbledore uderzył pięścią w blat.
- Moja odpowiedź brzmi: nie! Kategorycznie zabraniam, niech pani nawet nie próbuje nic robić za moimi plecami. Wyzdrowieje pani, to porozmawiamy.
- Ale ja jestem córką Herne’a! Muszę tam być!
- Sama pani przyznała, że nie wie, co to tak naprawdę znaczy.
- Ale zaczynam wiedzieć!
- Zawiadomię aurorów, wszystko załatwią i dadzą pani znać, kiedy będzie bezpiecznie. A teraz do łóżka!

Wracali we trójkę w minorowych nastrojach. Już nie do Skrzydła Szpitalnego, a do gabinetu Mistrza Eliksirów, gdzie czekali Potter z Malfoyem.
- No i jak? – zapytał Harry na widok Hermiony.
- Beznadziejnie. Drops nie chce się zgodzić, żebym jechała.
- Spoko, Mionella – Draco położył uspokajająco dłoń na jej ramieniu. – Pojedziemy i zrobimy to w twoim imieniu specjalnie dla ciebie.
- Dzięki, chłopaki, ale… tak się nie da – Hermiona miała łzy w oczach. – Muszę zażegnać niebezpieczeństwo, to moja misja jako córki Herne’a.
- No to trochę kicha – stwierdził Malfoy. – Na pewno nie da się nic zrobić?
- A co byś chciał, skoro dyrektor zabronił mi się angażować?
Severus Snape chrząknął znacząco.
- Może i Albus Dumbledore jest największym czarodziejem naszych czasów, ale zdarzało mu się podejmować decyzje, które były, delikatnie mówiąc, kontrowersyjne – powiedział. – Liczmy, że tak jest i tym razem.
Spojrzeli na niego w zaszokowanym milczeniu.
- Tylko jak znaleźć tego kogoś, kto rozwala las? – zastanawiał się Harry. – Sherwood jest ogromny, przetrząsanie go zajmie nam nie wiadomo jak długo.
- Potrzebujemy kogoś – uznała Hermiona – kto ma szybką miotłę i dużo wolnego czasu.
- Chyba znam kogoś takiego – powiedział Malfoy. – Lecimy do Londyna!

Późnym popołudniem po ulicy Śmiertelnego Nokturnu kręciło się wielu niebezpiecznych i strasznych ludzi, załatwiających tu rozmaite swoje ciemne interesy. Niektórzy z zimną wrogością wpatrywali się w stanowczo zbyt dobrze ubraną czwórkę, która szybkim krokiem przemierzała ulicę.
Hermiona czuła się nieswojo, wymieniając spojrzenia z bywalcami Nokturnu, ale jeszcze bardziej niepokoiły ją myśli o tym, co przez ten czas musi się dziać w Sherwood. Gdyby tak można było choć na chwilę zapomnieć o zmartwieniach, na przykład znikając na moment z Severusem pod kołdrą… Ale to na nic, nie miała kołdry.
Trzeba było działać jak najszybciej. W nocy i tak widoczność będzie marna, ale jeżeli uda się dotrzeć na miejsce nad ranem, może uda się przyłapać złoczyńców, kiedy będą jeszcze spali? A w ogóle ilu ich tam jest?
Hermiona, Snape, Harry i Draco zatrzymali się w końcu przed barem o nazwie “Pędząca Śmierć”. Na szyldzie namalowana była posępna postać w czarnym kapturze i z kosą, pochylona nad aparaturą destylacyjną. Przed wejściem do lokalu stał czterometrowy metalowy stojak, w którym lśniły miedzią i chromem wypasione miotły. Wokół drzwi kręciło się kilku młodocianych czarodziejów. Ciemne okulary, brody, skórzane szaty, u niektórych zarzucone na gołe ciało. Ze dwóch miało na szatach dżinsowe kamizelki z napisem na plecach: “DZIKI GON MC”. Palili papierosy i porozumiewali się w sposób ordynarny.
- Kurde balans, ale mnie dupa boli. Napiłbym się wódy albo dał komuś po mordzie –stwierdził jeden refleksyjnie. Wtem zauważył Hermionę i dodał: – Fajne cycki!
- Co za ostatni margines społeczny – warknęła panna Granger z obrzydzeniem. – Akurat w sam raz do tej roboty.
Weszli do środka. W spelunie panował gwar głosów zmieszanych z obleśnymi rechotami, przez które z trudem przebijało się ciężkie granie ze sceny. Przypomniało to Snape’owi, że miał kupić u braci Weasleyów dwa funty świeżego rechotu w proszku, ale przez te wszystkie cyrki z Hermioną zupełnie zapomniał.
- Hej, przyjacielu, skąd masz taką klawą mietłę? – rzucił ktoś do Severusa.
Lokal był pełen członków gangu miotłocyklowego, a pod najdalszą ścianą stał stolik honorowy. Siedział tam we własnej osobie Blaise Zabini, ubrany w skórzaną kurtkę, pod którą miał rozchełstaną złotą koszulę. Na głowie zainstalował sobie fryzurę typu “płetwa”, wraz z ondulowaną grzywką. Całości dopełniał hiszpański wąsik i wypasiony kolczyk w uchu.
- U can’t touch this! – zawołał Mistrz Eliksirów na jego widok.
- Profesor Snape? – Blaise uśmiechnął się szeroko. – Ledwo poznałem w tych włosach!
- I nie tylko profesor! – zawołał Draco Malfoy, wysuwając się zza pleców Severusa.
- Hooo, żółwik, Smoku! – ucieszył się wódz klubu Dziki Gon MC, niegdyś jeden z lepszych kumpli Dracona. – Co tam u was, jak was tam Merlin miłuje i co z wami robi ta dwójka Gryfonów?
- Ci państwo są z nami – powiedział Severus i dla podkreślenia swoich słów złapał Hermionę za biodro. To samo zrobił Malfoy z Harrym. – Słuchaj no, Zabini, mam sprawę. Nie zrobilibyśta sobie jakiejś jamborki w rejonie lasu Sherwood?
Pokrótce cała hogwarcka czwórka opowiedziała Blaise’owi ostatnie dramatyczne wydarzenia i wprowadziła go w tragiczną sytuację Sherwood.
- Trzeba, żeby ktoś rozpoznał las z góry i zlokalizował dziadów – podsumowała Hermiona.
- I co będę z tego miał? – Zabini pozostawał sceptyczny.
- Se wpiszesz do portfolio – odparł Malfoy.
- Trochę mało.
- Kiedy trzeba komuś pomóc, Ślizgon pyta: “za ile?” – stwierdził Severus. – Kiedy trzeba zrobić komuś kuku, Ślizgon pyta: “kiedy mam zacząć?”
- Dobra, panie psorze! – Zabini wybuchł śmiechem. – Prawie się dałem przekonać, chociaż już od jakiegoś nie jestem Ślizgonem.
- Nie ma czegoś takiego jak “były Ślizgon” – Mistrz Eliksirów obstawał przy swoim. – Slytherin to więcej niż tylko dom, to charakter.
Blaise pociągnął piwa ze szmaragdowego kufla, spojrzał w lewo, spojrzał w prawo.
- Dobra, zrobimy se z nimi ustawkę, kimkolwiek oni są. Kiedy mamy zaczynać?
- O świcie chcę was widzieć w Sherwood – powiedziała Hermiona. – Na skraju ośrodka.