czwartek, 5 lutego 2015

Rozdział 7



        Draco Malfoy szedł skrajem pięknej tropikalnej plaży i był zdecydowanie wyluzowany. Lekki zefir rozwiewał mu platynową czuprynę, złocisty piasek ogrzewał stopy, a po chwili omiatały je fale morza. Letnia bawełniana szata, szarmancko rozchełstana na piersi, ukazywała zawieszony na złotym łańcuszku wisior przedstawiający ślizgońskiego węża uczynionego ze srebra i nefrytu. Na prawo rozpościerał się szafirowego przestwór oceanu, a po lewej ręce miał Malfoy pełną brązów, szarości i niesamowicie soczystej zieleni ścianę dżungli. Szedł rozkołysanym krokiem i cieszył się swoim szczęściem.
       Nagle usłyszał krzyk. Obejrzał się w tamtą stronę i jego lśniące włosy żywcem stanęły dęba, gdy zobaczył czarnowłosego chłopca leżącego na piasku. Mężczyzna przebrany za piwonię bezlitośnie bił go ciernistym kwiatem, pozostawiając na nogach krwiste smugi.
- Hej, zostaw go! – krzyknął Draco i pobiegł w tamtą stronę, jednak tamten się nie obejrzał, tylko wraz ze swoją ofiarą zniknął.
          Malfoy zatrzymał się. Cóż, całe zdarzenie nieco go zdziwiło, ale ruszył dalej. Teraz jednak dostrzegał więcej. Co jakiś czas, czy to na piasku, czy wśród drzew, czy nawet w wodzie pojawiały się sylwetki. Drżące i niewyraźne, znikały po kilku sekundach, często nie zdążając nawet przybrać kształtu człowieka. W pewnej chwili wśród fal niespodziewanie zmaterializowała się jakaś dziewczyna. Malfoy pomachał jej dla pewności, lecz rzuciła się, by dać nurka, a zanim jeszcze całkiem się zanurzyła, niespodziewanie znikła.
        Wszystko to wyglądało cokolwiek nietypowo, więc Draco z każdą chwilą rozglądał się coraz uważniej. Nagle dostrzegł w oddali przed sobą biegnącego starego czarodzieja, do złudzenia przypominającego Dumbledore’a. Z gęstą brodą i siwymi włosami związanymi w kucyk, starzec kłusował plażą, a spod zakasanej szaty co trochę wyzierały mu granatowe spodenki gimnastyczne. Truchtał tak dobre półtorej minuty, zanim w końcu i on zniknął jak sen jaki złoty.
      Z coraz większą fascynacją przemieszaną z niepokojem Malfoy pobiegł w tamtą stronę. Coś go zastanowiło. Przecież taki kawał chłopa musiał zostawić na piasku jakieś ślady, choćby nawet i niewyraźne… Ale nie pozostawił. Draco pochylił się, próbując wypatrzyć chociaż najmniejszy ślad tego, że ten facet rzeczywiście tam był. I kiedy tak trwał w pochyleniu, nagle…
- Cześć, Malfoyu! Jak ja cię dawno nie widziałem!
Draco obejrzał się gwałtownie. Na skraju dżungli, oparty o palmę kokosową, stał nie kto inny, jak Ron Weasley. Miał na sobie ciemnozieloną szatę z materiału przypominającego pióra, ze wstawkami pasującymi kolorem do jego rudych kłaków. Wydawało się to niemożliwe, przecież cała czarodziejska Anglia wiedziała, że zaginął w Ameryce Południowej. A jednak Weasley stał tam i gapił się na niego swoimi bezczelnymi, niewychowanymi ślepiami.
- Skąd się tu wziąłeś? – zapytał Malfoy z irytacją. – Idź do Granger, ona oczęta za tobą wypłakuje.
- Ty masz ładniejsze oczęta – odparł nikczemny Weasley bez cienia żenady. Odepchnął się od palmowego pnia i zaczął tanecznym krokiem kierować się ku tchórzofretowi.
- Słuchaj no, wiewiórze, co ty odpierniczasz? – Draco wystraszył się nie na żarty.
Na giętkich nogach cofał się w stronę morza. Akurat nadeszła większa fala i morska piana ochlapała mu szatę. Tymczasem Ron, ku zgrozie Malfoya, wyciągnął swoją lśniącą różdżkę.
- Dręęętwota! – krzyknął i w tym samym momencie Draco zupełnie znieruchomiał. Nie tylko przestał się ruszać, ale w dodatku, wbrew własnej woli, stanął w rozkroku, z rękami wyciągniętymi na boki. Nie widział natomiast, że wszystkie włosy stanęły mu dęba.
- Wyglądasz bardzo inteligentnie w takiej pozie – powiedział Ron.
            Podszedł bliżej. Był już o dwa kroki, potem o krok. Przez dłuższą chwilę przyglądał się wisiorkowi z wężem.
- Widzę, że tym razem masz węża nie tylko w kieszeni – rzekł, potrząsając rudą grzywą i kręcąc różdżką młyńca.
- Weasley, proszę cię uprzejmie, ale stanowczo, abyś był łaskaw się odkitwasić od mojej osoby.
Ron bezceremonialnie podciągnął Draconowi szatę, aby upewnić się co do jego całkowitego unieruchomienia.
- Zobacz no, Malfoyu, jak to jest, kiedy się kogoś uszczęśliwia na siłę – powiedział i roześmiał się złowrogo.
- Nieeeee! Zostaw mnie, Weasley! – krzyczał Draco przerażony. – Słyszysz, zostaw mnie, kłąku brudny!
       Ale Ron nie słuchał. Ukląkł przed Malfoyem i zaczął…

       Draco obudził się z krzykiem. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że jest w bezpiecznej przystani. Była to jego sypialnia w byłym Malfoy Manor, od jakiegoś czasu noszącym nazwę Potter’s Field. Za oknem księżyc w pełni lewitował na ciemnogranatowym niebie, kładąc na wzorzystym dywanie chodniczek ze srebrnego światła.
         Harry ciągle spał. Draco szturchnął go kilka razy.
- Nie, panie profesorze, nikt z nas tam nie wchodził, wszyscy byliśmy na boisku… – wymamrotał Potter.
- Obudź się, Harry! – wykrzyknął Malfoy mu do ucha. – Miałem sen!
- Zaraz, zaraz – Złoty Młodzieniec jakby nieco bardziej już otrzeźwiał. – Ty miałeś sen, więc ja mam się obudzić? Logiczne…
- Ale to było straszne… – i Draco niemal się rozpłakał.
- Dobra, opowiadaj – Harry założył okulary, żeby lepiej słyszeć.
         Malfoy opowiedział mu ze szczegółami swój sen, a potem naprawdę zaczął płakać.
- Nie przejmuj się – uspokajał Potter. – Przecież to tylko sen.
- No właśnie nie tylko – szlochał Draco. – Nigdy nie śniło mi się nic bardziej realistycznego!
         Harry jednak pozostawał sceptyczny.
- Ludzie pojawiający się i znikający po kilku sekundach – to ma być realistyczne?
- Daj spokój, dobrze wiesz, co mam na myśli! To było prawie prawdziwe. Poza tym Weasley nigdy w życiu mi się nie śnił. Trzeba powiadomić Hermionę!

        I rzeczywiście, po południu obaj aportowali się na Pokątną, aby spotkać się w lodziarni z Hermioną, która była już po lekcjach. Harry zajął jedno krzesło, Draco usiadł mu na kolanach i obaj zamówili lody ogórkowe, zaś Hermiona zasiadła obok, zamawiając lody waniliowe z gorącą kawą dla kontrastu.
- Nie bardzo rozumiem – przyznała, gdy Malfoy zakończył opowieść. – Ściągnęliście mnie tu z Hogwartu, żeby opowiedzieć sen?
- Pisałaś kiedyś, że interesuje cię każdy strzęp informacji o Weasleyu – podkreślił Draco.
- No jasne, ale zależy mi na konkretach. A to nie są żadne konkrety, to po prostu sen!
- Po prostu sen? Granger, ty nie masz pojęcia, o czym mówisz! Śniło mi się, że Weasley na siłę… – Draco zawahał się przed wspomnieniem tej strasznej chwili – …robił mi pedikir! Co ty możesz wiedzieć o tym, jakie to stresujące? To nie „po prostu sen”, to istny koszmar!
        Hermiona pokiwała głową. Co by nie mówić o Ronie, wykwalifikowanym pedikiurzystą to on nie był.
- No dobra, ale jaki to wszystko może mieć związek ze mną? Albo z prawdziwym Ronem?
- Weasley zaginął w dżungli, nie? No więc w moim śnie wyszedł on właśnie z dżungli…
- To czysty zbieg okoliczności – odparła Hermiona. – Wiedziałeś, gdzie zaginął, dlatego tak ci się przyśniło.
- Niby racja, ale takiej kiecy jak ta, którą miał na sobie, nigdy w życiu nie widziałem, więc mój umysł nie miał skąd jej wziąć. Coś w tym musi być…
- Na twoim miejscu bym sprawdził – odezwał się w końcu Harry. – Wypytał Trelawney albo coś. Bo a nuż to rzeczywiście znak…
- Ale znak czego? – zdziwiła się Hermiona. – Jeżeli Ron naprawdę miał mi coś do przekazania, dlaczego nie pojawił się w moim śnie? Pomijając już fakt, że to, co wyprawiał według twojej relacji, zupełnie nie brzmi jak bardzo ważna wiadomość.
- Nie będziesz wiedzieć, czy to prawda, dopóki nie potwierdzisz albo nie obalisz – upierał się Draco. – Może chciał dotrzeć do ciebie, ale mu nie wyszło i trafił na mnie, więc się wkurzył?
- Z tego, co mówisz, nie wyglądał na wkurzonego, raczej na pełnego mściwej satysfakcji.
- Wszystko jedno! I wiesz co jeszcze? Kiedy rano wciągałem skarpetki, zauważyłem, że mam paznokcie krzywo bo krzywo, ale obcięte niemal do spodu. A w łóżku był piasek, jakbym przyszedł prosto z plaży…
        Hermiona przeżyła nieco szoku.
- Trzeba było od razu tak mówić – powiedziała. – Chyba rzeczywiście dowiem się u Trelawney albo u Luny Lovegood, ona też jest w Hogwarcie na sta…
     Nie dokończywszy zdania, niespodziewanie zniknęła Harry’emu i Draconowi z oczu. Na krześle pozostała tylko pusta szata, a pod krzesłem buty.
- Widzisz, mówiłem, że ci nie uwierzy – powiedział Potter. – Nawet się nie pożegnała.

       Kiedy Hermionie przestało się kręcić w głowie, zauważyła, że znajduje się w mrocznym dormitorium. Wokół płonęły świece na ustawionych w krąg mosiężnych świecznikach. Z zażenowaniem doszła do wniosku, że ma na sobie jedynie stanik i halkę, a parę kroków od niej kucają dwaj uczniowie o bladych licach. Po pewnej chwili przypomniała sobie ich nazwiska. Byli to Alexis Bergamot i Kenny Pintle, Ślizgoni z piątego roku.
- Udało się! – wykrzyknął kasztanowłosy Bergamot. – Dobre zaklęcie!
- Niezła jest! – cieszył się Kenny. – To co, chcesz pierwszy?
        Hermiona odgarnęła włosy z twarzy, a obu Ślizgonom oczy o mało nie wyszły na wierzch.
- Te, przecież ona wygląda zupełnie jak profesor Granger! – zawołał Pintle podekscytowany.
- Tym lepiej, w końcu kto nie uwielbia Grangerówki! – Alexis zaśmiał się złowieszczo i zaczął ściągać szatę przez głowę.
- Co wy tu wyprawiacie, basałyki tylnowybuchowe! – wykrzyknęła Hermiona, zrywając się na równe nogi bez względu na swą niekompletną odzież. Zaplątany w szatę Bergamot drgnął i wykaraulił się na twarz, przewracając dwa świeczniki. Jego kolega szybko zareagował, chwycił za różdżkę i szybkim zaklęciem ugasił ogień.
- Ale przecież… – bełkotał. – To miało być na zicher, myśmy nie myśleli… No sorry, psorko, ale…
- No właśnie widzę, żeście nie myśleli! – krzyknęła Hermiona. – A teraz wytłumaczcie mi, dlaczego tu jestem i to jeszcze w demobilu!
- Bo ten… – Kenny Pintle zawstydził się. – Byliśmy na Śmiertelnego Nokturnu w sklepie „Zaklęcia z Przeceny” i był tam akurat w promocji czar teleportujący do komnaty… tego, no… nagie dziewice, i jakoś tak…
- Jak widać, nie jestem kompletnie naga. Sorry boys, coś wam zaklęcie nie wyjszło.
- To nie miało być konkretnie na panią, tylko jakoś tak, zbieg okoliczności… – usprawiedliwiał się Pintle.
- A gdyby nawet zbieg okoliczności, to co to w ogóle za pomysł znienacka porywać kobiety, i to jeszcze z drugiego końca kraju?!
- Myśleliśmy, że to ściema, więc chcieliśmy mieć dowód czarno na białym – Bergamot szybko znalazł wymówkę. – Żeby potem napisać list do „Proroka Codziennego” z ostrzeżeniem przed nierzetelnym sprzedawcą.
- To było dla dobra publicznego – podchwycił Kenny. – No i tego, wychodzi, że faktycznie to zaklęcie było wadliwe w takim razie…
        Alexis Bergamot wyplątał się już z szaty, teraz był tylko w pasiastej koszuli i bokserkach.
- Proszę się nad nami ulitować, psorko – powiedział tonem miękkiej perswazji. – Przecież jeszcze nie tak dawno była pani sama uczennicą, jeszcze pani pamięta, jak ciężkie czasami bywa życie w Hogwarcie. Nie prosimy o naciąganie ocen czy dodawanie punktów dla Slytherinu, prosimy tylko o to, aby poświęciła pani każdemu z nas choć krótką chwilę pozasłużbowo…
      To mówiąc, podszedł do Hermiony i natychmiastowo chwycił ją w ramiona. Granger chciała załatwić go szybkim zaklęciem, ale nie miała różdżki, a poza tym była za bardzo wzburzona. Próbowała go chociaż kopnąć, lecz Bergamot przycisnął się do niej mocno, nie dając jej miejsca na nabranie rozpędu. Zaczął ją agreszywnie całować, Pintle tymczasem zajął miejsce w fotelu i patrzył z autentyczną fascynacją, chrupiąc orzeszki ziemne.
      Ściany dormitorium stały się nagle świadkiem potężnego walenia. Czyjaś pięść biła drzwi tak mocno, jakby chciała je żywcem wyważyć.
- Otwierać! – niósł się ryk. – Aufmachen to dormitorium!
      Zaszokowany Alexis oderwał się od Hermiony, zdążywszy wpierw zawilgocić ustami jej twarz, i ruszył otworzyć drzwi. Do pomieszczenia wpadł Severus Snape jak czarny gronostaj z niesmakiem na twarzy. Kenny tak się wystraszył, że rozsypał orzeszki.
- Na otrzewną Merlina, czego wy tu tak hałasujecie! – wypalił rozjuszony. – O, panna Granger?  Co pani robi z tymi uczniami?
- Niech lepiej sami to panu opowiedzą, profesorze – odparła Hermiona.
      Bergamot przedstawił swoją wersję wydarzeń, pyszałkowato podkreślając, że robili razem z Kennym eksperyment społeczny w celu ustalenia, czy sprzedawcy na Nokturnie oszukują klientów. Trochę zrzedły im miny, kiedy Snape zażądał, żeby pokazali paragon, ale twardo obstawali przy swojej wersji. Severus nie wyjawił, czy naprawdę im uwierzył.
- Po minus dwieście punktów z każdego dla Slytherinu – zawyrokował. – I tak macie szczęście, że nie trafiło na profesor McGonagall!
       Wyszli z Hermioną na korytarz.
- Wygląda na to, że wyciągnąłem panią z niezłych tarapatów – powiedział Snape.
- Dzięki, sama bym sobie poradziła – odparła panna Granger. – Szkoda, że moje ubranie zostało w Londynie, ma pan trochę przeciąg w tych lochach.
- To proszę, niech pani na razie założy moją szatę – rzekł Mistrz Eliksirów.
       Ściągnął swą dotychczasową czarną szatę, która po zakupie wypasionej ćwiekowanej skóry została zdegradowana do rangi ubioru domowego, noszonego po pracy w ciszy własnych komnat. Co prawda troki od kaleson pętały mu się wokół butów, ale mimo wszystko nie oponował, gdy Hermiona narzuciła szatę na siebie.
- Oburzające – powiedział, idąc ze stażystką w stronę jej komnaty. – Wie pani, panno Granger, za moich czasów czegoś takiego nie bywało. Nawet najgorsze łobuzy, takie jak James Potter, nie byłyby zdolne skidnapować nauczyciela, żeby go…
- Ach, nie rozmawiajmy już o tym – machnęła ręką Hermiona. 
- Co prawda kiedy panią zobaczyłem w takim stanie, zachowanie tych obwiesiów stało się dla mnie już trochę bardziej zrozumiałe – Snape oblizał się dyskretnie.
      Hermiona gwałtownie przystanęła i równie gwałtownie, z ogłuszającym klaśnięciem, jej dłoń wylądowała na jego policzku, aż puszyste, z lekka kasztanowate włosy Severusa zafalowały.
- Jest pan pospolitym zboczuchem, takim samym jak oni! – krzyknęła. – Nie potrzebuję pana łaski!

     Szybko zdjęła szatę, wcisnęła ją Snape’owi do rąk i gniewnym krokiem ruszyła do siebie, pozostawiając oszołomionego Mistrza Eliksirów jak ostatniego neptka na korytarzu.