poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Rozdział 11



      Parowóz stał na stacji w Hogsmeade, pocąc się tłustą oliwą i buchając żarem i kłębami pary. Z wagonu wysiadł Harry, a po nim raźno na peron wyskoczył Draco Malfoy.
      Na widok Hermiony przemierzającej perony obaj wydali radosne okrzyki. Draco podbiegł kłusem, złapał przyjaciółkę w objęcia i zaczął ją serdecznie całować, nie szczędząc języka.
- Ej no! – warknął Potter. – Bo zazdrosny będę!
         Malfoy oderwał się od panny Granger.
- Dobra, teraz ty się przywitaj – powiedział tonem z pozoru uprzejmym.
        Kiedy już kurtuazyjna wymiana śliny dobiegła końca, nadszedł czas na pytanie zasadnicze, zadane przez Harry’ego:
- No to kaj idziemy?
- Zarezerwowałam stolik w „GoBlinie” – oznajmiła Hermiona.
           Poszli więc do owej pamiętnej jadłodajni. Przez ostatnie kilka lat „GoBlin” stał się modnym lokalem. Gdy weszli do środka, obejrzało się za nimi kilkanaście osób, w większości uczniów starszych lat. Obecność znanej i lubianej nauczycielki, w dodatku w towarzystwie słynnego Pottera i słynnego Dracona, w naturalny sposób zwracała uwagę. Panna Granger szybko więc skierowała się do zamówionego stolika w osobnej wnęce, oddzielonej kotarą od głównej sali. Przechodząc, dobrze widzieli hipsterską mozaikę na ścianie, przedstawiającą założycieli poszczególnych domów Hogwartu wypowiadających swoje sztandarowe zaklęcia, a pośrodku napis:

Kto źle życzy Ravenclawom,
Będzie oddany obawom,
Kto pokrzywdzić chce Puchonów,
Ten jest bardzo bliski zgonu,
Kto ma wrogów w Slytherinie,
Sroga zemsta go nie minie,
A kto zadrze z Gryffindorem,
Musi być ale hardkorem.

     Mozaika poruszała się w sposób przypominający coś, co mugole nazywali gifami. Miała też zabezpieczenie przed wandalizmem: gdyby ktoś chciał jej dotknąć, przedstawione na niej postacie dawały ciekawskiemu po łapach.
- Siadaj – rzekł Draco, odsuwając krzesło.
- O nie, dzisiaj wtorek, moja kolej na siedzenie na kolanach – zaprotestował Harry i po chwili już usadowił się na Malfoyu.
- Straszny się z tego zrobił lokal dla gimbazy – narzekał Draco, przeglądając menu. – I jeszcze te ceny. Półtora galeona za zwykłe flaki?
- To jest niesłychana promocja – rzucił wiszący na ścianie portret właściciela. – Właściwie to gardło sobie tym podrzynam.
- Dobra, mniejsza o to – zdecydował Harry. – Na biednego nie trafiło. Bierzemy te flaki. Tradycyjnie.
- Tobie, Miona, też zafundujemy – zaproponował Malfoy. – Żebyś nie musiała obciążać swojej nauczycielskiej pensji.
       Poszedł do kontuaru złożyć zamówienie i po kilku minutach wrócił z trzema parującymi talerzami. Postawił je na stole, po czym dołączył na krześle do Pottera i obaj chłopcy rozluźnili się.
- No, opowiedzcie, jak tam żyjecie – zagaiła Hermiona.
- Jakoś leci – odparł Harry. – Mamy zamiar w przyszłym roku kupić luksusowy jacz i popłynąć dookoła świata. Ale co tu o nas gadać? To przecież ty pisałaś, że masz kłopoty. Co się dzieje?
- Mam trochę problemów – przyznała panna Granger. – Ktoś próbował mnie zabić.
- Kto?! – wykrzyknęli unisono, zaskoczeni, że sytuacja jest aż tak poważna.
- Nie wiem! To znaczy wiem kto, ale nie wiem, dla kogo pracował. Aurorzy go zabrali i czekam na wyniki śledztwa. Boję się, że to może być część większej całości.
       I opowiedziała kolegom o tym, jak zaatakował ją fałszywy Snape, wiążąc to wydarzenie jeszcze z gazetową reklamą książek o „prawdziwej historii” upadku Voldemorta i z niepokojącym snem Dracona.
- Sądzisz, że ten napad miał coś wspólnego ze zniknięciem Weasleya? – zamyślił się Draco. – Ale przecie on zaginął półtora roku temu, więc dlaczego wszystko to miałoby się dziać akurat teraz?
- Półtora roku to nie jest jakiś kosmicznie wielki dystans – zauważył Harry. – Jakiś związek mógł istnieć.
- Powiedziałaś Dumbledore’owi? – zapytał Malfoy. – A Snape? Na pewno się wścieka, że ktoś się pod niego podszywał, będzie chciał to wyjaśnić.
- Nie mogę – przyznała Granger rozpaczliwie. – Nie mam żadnego konkretu, żeby na nim oprzeć swoje podejrzenia. To tylko przeczucia. Za mało, żeby ktokolwiek wziął na poważnie.
- Ja bym twoich przeczuć nie lekceważył – powiedział Harry. – Pamiętasz, co było z bazyliszkiem?
- Rozmawiałam z Luną Lovegood, bo ona teraz robi we wróżbiarstwie, ale też nie mogła nic poradzić.
- Zastanawialiśmy się z Draconem, w jaki sposób ci pomóc – stwierdził Harry, szukając czegoś w torebce. – No i poszedłem poszukać czegoś pożytecznego w piwnicach Malfoy Manor. Merlinie, co to była za niewdzięczna robota! Aż mi się różdżka przegrzała. Ale znalazłem to.
        I położył na stole kryształową kulę, we wnętrzu której tlił się jakiś mleczny płomień.
- Co to? – zapytała Hermiona.
- Jest to tak zwany palanter.
- Palanter? – zdziwiła się. – Głupia nazwa. Brzmi jak chińska podróba.
- To mi przypomina – wtrącił Draco – jak kiedyś kupiłem na ulicy Śmiertelnego Nokturnu niby to proszek Fiuu, ale jak się dobrze przyjrzeć, to na końcu było „t”.
- I co ten proszek robił? – zapytał Harry, pełen niepokojących przypuszczeń co do jego zastosowania.
- Nic nie robił, to był zwykły proszek do pieczenia, tylko bajerancko opakowany. Nigdy w życiu nie czułem się bardziej orżnięty.
- A do czego on w ogóle służy? – Hermiona niepewnie stuknęła tipsem o powierzchnię kuli.
- To jest potężny artefakt daleko- i jasnowidzenia – wyjaśnił Harry. – Przynajmniej tak napisane w ulotce. Może dzięki niemu czegoś się dowiesz.
- Spróbuję… – westchnęła panna Granger.
      Przyłożyła dłonie do kryształowej kuli. Jej powierzchnia była ciepła. Wtem rozjarzyła się na wszystkie kolory tęczy, rzucając wielobarwne refleksy po ścianach i osobach siedzących przy stole. Barwy wewnątrz kuli wirowały, mieszały się jak w kalejdoskopie, wibrowały się, zderzały i przenikały. Z wolna Hermiona poczuła, jak to samo zaczyna dziać się w jej głowie…
       Wtem w kuli zabłysła twarz Rona, ledwie na ułamek sekundy. Potem na drugi. Weasley pojawiał się i znikał, a stroił przy tym sprośne miny godne cesarza Kaliguli. Próbowała do niego mówić, ale w tymże momencie spojrzała prosto w wybałuszone oczy długowłosego brodacza.
- I got you, babe! – krzyknął złośliwym tonem.
Hermiona poczuła, że coś łapie ją za ręce. Jej dłonie, przytknięte do kuli, schwyciła druga para rąk i zaczęła wciągać do środka. Panna Granger wpadła w panikę, nie potrafiła rzucić żadnego zaklęcia. Kątem oka widziała wariujących, zdezorientowanych  Harry’ego i Dracona, ale nie mogła oderwać spojrzenia od brodacza, którego na pewno już gdzieś widziała… Wdzierał się w jej myśli, jego broda i włosy zdawały się oplątywać mózg Hermiony jak boa pytosiciel. Próbowała walczyć, ale nic z tego, za słaba była, jej krzyk przemienił się w nieludzki wizg…
- Expelliarmus!!! – krzyknął ktoś poczwórnym chórem. Błysnęło, palanter oderwał się od dłoni Hermiony i rąbnął o ścianę, rozpadając się na milion kawałków.
     Panna Granger otrzeźwiała. Naprzeciwko siedział Draco z potarganą fryzurą, a Harry na czworakach szukał na podłodze swoich okularów. Właściciel na portrecie schował twarz w dłoniach, a kotara dzieląca wnękę od głównej sali była zerwana.
- No i zepsułaś całkiem dobrą kryształową kulę – westchnął Malfoy, szukając grzebienia w kieszeni.
       Cała jadłodajnia wyglądała jak po przejściu huraganu. Poprzewracane stoliki, pozrywane zasłony, bigos na podłodze, goście w przerażeniu. Bufetowa, skulona dotąd za kontuarem, wstała i ostrożnie podeszła do stolika.
- Mam pytanie, kto mi pokryje koszty za zniszczony lokal – oznajmiła.
- Proszę wystawić fakturę na Szkołę Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie – powiedziała Hermiona. – Przez samo „H”.
        Draco sięgnął do portfela i rozrzucił po stoliku garść ciężkich złotych monet.
- To ja zapłacę zaliczkę – zaproponował.
       Kiedy kelnerka pozbierała pieniądze i odeszła roztrzęsiona na zaplecze, Harry z podziwem spojrzał na przyjaciółkę.
- To było niesamowite – powiedział. – Co ty właściwie zobaczyłaś?
- Synchroniusz Walruss! – przypomniała sobie Hermiona. – To był on!
      Draco zadrżał. Miał okazję poznać tego śmierciożercę, za którego sprawą został brutalnie pohańbiony.
- Widziałaś Walrussa? – powtórzył głosem drżącym jak on sam.
- Tak! Najpierw Rona, a potem jego! Próbował wejść we mnie! To znaczy w moją głowę!
- Musisz koniecznie powiadomić, kogo się da – powiedział Harry. – Iść do Dumbledore’a, do Snape’a, napisać do ministra. To może być początek czegoś groźnego!
- A wy?
- Pomożemy ci, ile będziemy mogli – zadeklarował Draco. – Nie odpuszczę dziadowi. Zatrzymamy się w jakimś pensjonacie i jakby co, puść nam sowę.
      Hermiona jeszcze raz rozejrzała się po zdemolowanym lokalu.
- Kto właściwie rzucił tego Expelliarmusa? – zapytała głośno.
- To oni – Harry wskazał mozaikę. – Założyciele Hogwartu. Myśleliśmy, że już nie wytrzymasz, zaczęło cię wciągać do środka, dłonie miałaś już wewnątrz kuli. Wtedy wszyscy czworo podnieśli różdżki i bzzyt!
- Masz rację – powiedziała. – Czekają nas twarde czasy. Znowu.

      Po posiłku Draco z Harrym poszli szukać jakiejś meliny, zaś panna Granger wróciła do zamku. Dyrektor był chwilowo nieobecny, więc postanowiła najpierw powiadomić Snape’a. Mistrza Eliksirów też nie było w gabinecie. Przyszło jej do głowy, że może ćwiczy na siłowni, to było ostatnio jego ulubione miejsce.
     Istotnie, Severus w tym czasie pakował w gymie. Towarzyszył mu Rupert Rattlewonk, Hagrid i Lupin grali w kręgle, natomiast Ania Szafraniec w szafirowym kostiumie ćwiczyła na bieżni. Brakowało jej chyba trochę kondycji, bo ciągle się potykała, niemniej wytrzymała aż do momentu, w którym Snape przestał ćwiczyć. Wtedy zeskoczyła z bieżni i zataczając się ze zmęczenia, podeszła do niego.
- Cześć, Severusie! – uśmiechnęła się. – Jak tam lecą eliksiry?
- Cóż, panno Szafraniec… – Mistrz Eliksirów spojrzał na nią obojętnym wzrokiem. – Raz lecą wolniej, raz szybciej, w zależności od gęstości.
- Ale trzymasz się zarąbiście! – pchnęła go dłonią w pierś.
- Panno Szafraniec! – parsknął Severus. – Czy mam iść do pani opiekunki stażu?
- A po co ci profesor Sprout, Sevciu? W czym ja niby jestem od niej gorsza?
      To mówiąc, zaczęła szturchać Snape’a swymi okrągłościami. Akurat w tym momencie do siłowni dotarła Hermiona. Ją samą zaskoczyło, jak bardzo się wściekła na widok Ani Szafraniec podrywającej Severusa. Nie mogła pojąć, co jest bardziej denerwujące: ogólna obleśność stażystki od zielarstwa czy może sam fakt, że wyciągnęła ręce po Mistrza Eliksirów?
- A może potrzebujesz pomocy w pracowni? – nagabywała Ania w dalszym ciągu. – Mogę ci pomóc w czyszczeniu kociołków…
- Panno Szafraniec, ile razy mam mówić, że nie jestem zainteresowany?
- Dobra, dobra! Przecież wiem, że to tylko taka gra i tak naprawdę tego potrzebujesz. Przecież nie możesz wiecznie mieszać eliksirów…
     Hermiona chrząknęła donośnie. Ania Szafraniec odwróciła twarz w jej stronę, a Snape skorzystał z okazji i uciekł. Granger zdenerwowała się, bo właśnie do niego przyszła.
- Hej, Mionuś – rozpromieniła się zielarka zza błyskających okularów. – Co tam? Przyszłaś się pogapić na Severusia?
- Co się z tobą, Aniu, dzieje?
- Ups, sorry, Mionuś, wydawało mi się, że na niego nie lecisz.
- Bo nie lecę! – warknęła panna Granger.
- No co ty, nie masz się czego wstydzić. Przecież jak go zobaczyłam w tych getrach, to po prostu mrrrrr… No sama przyznaj, marchewka by nie wytrzymała!
- Masz ty w ogóle rozum i godnośc wiedźmy? – Hermiona skrzywiła się z odrazą. – Miałam do Snape’a sprawę, a teraz przez ciebie go nie dogonię!
- No to następnym razem spróbujemy go wyrwać obie – stwierdziła Ania z mocnym postanowieniem. – Zobaczymy, która będzie lepsza!
- Aniu, Aniu… – westchnęła panna Granger. – Ciągle tylko myślisz o zakupach, kieckach i facetach… A ja gorę!