wtorek, 7 lutego 2017

Rozdział 18



Drzewa szumiały majestatycznie, z każdego kąta buchała prymordialna fragrancja listowia i igieł. Z oddali dobiegał śpiew ptaków. Hermiona szła przez pradawną puszczę, rozkoszując się nieposkromioną, dziką przyrodą, która kryła w sobie moc niezbadaną do końca nawet przez najpotężniejszych czarodziejów.
W pewnym momencie poczuła powiew wiatru. Był lekki, ale niósł w sobie coś niepokojącego, jak gdyby zgniliznę. Hermiona wzdrygnęła się, ale im bardziej próbowała się pozbyć tego poczucia, tym bardziej zły powiew plątał się wokół niej. Woń już nie była nieprzyjemna. Teraz była złowieszcza, oblepiała pannę Granger warstwą oleistej zgryndzy. Poczuła, jak włos Jerzy się jej na głowie. Było to takie dziwne, ciężkie i straszne uczucie, jak gdyby chodził po niej jakiś czarny oblech…
Las nagle pociemniał. Trawa czerniała, na drzewach pojawiły się tajemnicze, wstrętne liszaje, zaczęły usychać i wić się. Niefortunna wiewiórka, którą coś złowrogiego dosiągło w połowie skoku, runęła jak kamień pod nogi Hermiony.
Panna Granger przerażona rozejrzała się dookoła. Wszędzie wokół szerzył się rozkład, degradacja i śmierć. Chciała uciekać! Zaczęła pędzić co sił w nogach. Usychające drzewa przepoczwarzały się w groteskowe, powykręcane rewenanty, wyciągając ku niej sękate gałęzie. Chciała sięgnąć po różdżkę, ale przekonała się… że zgubiła! Teraz zdana była jedynie na własną zręczność.
Ale nie na wiele się jej to zdało. Jedno z trupich drzew machnęło wykikuconą gałęzią i wplątało się w jej szatę. Hermiona zachwiała się, straciła równowagę i zaryła nosem w ziemię. Próbowała się wyplątać, wyswobodzić, szarpała się z osaczającymi ją gałęziami – nic z tego…
Nagle zobaczyła kątem oka jakiś blask. Zimne, złowrogie lśnienie pomiędzy drzewami. Przerażona odwróciła głowę w tamtą stronę. Źródłem światła był dwumetrowy kryształ, a wokół niego pląsała postać z kapturem na głowie, w szacie koloru zakrzepłej krwi…
- Sherwood! – krzyknęła Hermiona, podrywając się do siadu. – Sherwood umiera!

Ale nie była w Sherwood. Leżała w łóżku w skrzydle szpitalnym Hogwartu, przykryta grubą kołdrą. Wokół niej zgromadzili się przyjaciele: Luna, Harry, a nawet Draco. I jeszcze ktoś… ten fajny Severus. Pani Pomfrey przyglądała się bacznie z pewnej odległości, gotowa wkroczyć w razie czego.
- Jak się czujesz? – zapytał Harry.
- Tak sobie, ale… Sherwood jest w niebezpieczeństwie! Widziałam rozkład, zgniliznę… Całemu lasowi grozi zagłada!
- Spokojnie, Hermiono – powiedział Snape, przytulając ją. – To tylko zły sen…
- Nie! To nie był sen! – krzyknęła. – To się dzieje naprawdę! Przecież tam byłam!
- Byłaś tutaj – zauważył Malfoy. – Wszyscy cię pilnowaliśmy.
Hermiona westchnęła.
- Jakby ci to wytłumaczyć… Fizycznie byłam tutaj. Ale duszą byłam w Sherwood, i wszystko czułam tak wyraźnie, jakbym była fizycznie. To znak!
- Oj tam – powątpiewał Draco. – Taka już natura ludzka, że we wszystkim szuka znaczenia. Po wyrzyganiu żywej wiewiórki człowiek chciałby, aby to wszystko miało jakiś sens…
- Nie ze mną te numery, Malfoyu – zgasiła go. – Zapomniałeś, że jestem córką Herne’a?
- Przecież sama nie wiesz, co to naprawdę znaczy! – argumentował Snape.
- Trochę już wiem. Nad Sherwood krąży widmo zagłady. Opowiedzieć wam szczegółowo?
- Najpierw zawołamy profesor Trelawney.
- Wspominałam już może, że ja też się znam na wróżbiarstwie? – powtórzyła Luna z lekką irytacją. – Jak na moje oko, Hermiona może mieć rację.
- Może i tak, panno Lovegood – przyznał Severus. – Ale kiedy widzę coś dziwnego, to wolę się upewnić, czy ktoś inny też widzi to samo. Zwłaszcza ktoś kompetentny.
Sybilla Trelawney przyszła zawołana po kilkunastu minutach. Z dużym zajęciem zbadała Hermionę i wysłuchała jej relacji.
- Jako przepowiednia to jest autentyczne – oceniła z poważną miną. – Ale niektóre rzeczy nie są dla mnie jasne. Na przykład, kiedy to się właściwie zdarzy.
- To się już dzieje! – odpowiedziała Hermiona. – Teraz, w tym momencie!
- Mówi pani o tym ze sporą pewnością siebie, panno Granger – wtrąciła pani Pomfrey.
- Wiem takie rzeczy, przecież jestem córką Herne’a – stwierdziła Hermiona z przekonaniem. – Od razu wiem, kiedy z Sherwood dzieje się coś złego.
Co prawda nigdy nie doświadczała czegoś takiego, ale tym razem po prostu wiedziała, że nie mogła się mylić.
- Przerypane być córką Herne’a – zauważył Draco. – Dostajesz skurczy i rozkurczy za każdym razem, kiedy ktoś rozpali w lesie ognisko…
- To coś gorszego niż zwykłe palenie ogniska. Wysysają z Sherwood wszystko, nie tylko magię, ale i siły natury! Jeżeli w ciągu kilku dni się ich nie powstrzyma, to…
Zacisnęła zęby, na czoło wystąpiła jej napięta żyła.
- To co? – zapytał zaniepokojony Harry.
- Zrobi się wielka jama potencjału! Tam jest taka energia, że nie macie pojęcia! Jeżeli jej zabraknie, to cała czarodziejska Anglia weźmie i się rozleci! A nie ma gwarancji, że i mugolska nie oberwie!
- Powiedziałaś, że wysysają – przypomniał Mistrz Eliksirów. – Ale kto? Śmierciożercy?
- Pewnie tak.
- Widziałaś Walrussa?
- Nie, jego tam nie było. Tylko postać w upiornej bordowej szacie. Ten kryształ świecił, a ona wokół niego tańcowała. Pewnie w krysztale gromadzą tę energię, a tamten ktoś się od niej ładuje.
- Myślisz, że dadzą radę wydoić wszystko? – zapytał Harry.
- Załóżmy, że to możliwe. Musimy coś zrobić! Inaczej zniszczą całą puszczę i jeszcze więcej!
- Tam się zagnieździła jakaś naprawdę gruba szyszka – stwierdził Snape. – Do dyrektora!


Albus Dumbledore siedział w gabinecie i przyglądał się Srebrnej Strzale Herne’a. Od kiedy panna Granger przekazała mu ten artefakt pod opiekę, stał on u Dumbledore’a w sekretarzyku. Strzała do tej pory lśniła jasnym srebrem, od paru jednak godzin wydawała mu się dziwnie pociemniała, jak gdyby okopcona. A przecież nikt tu nic nie palił!
Rozległo się stukanie do drzwi. Dumbledore podniósł wzrok znad strzały. Drzwi otworzyły się i do środka weszła Hermiona. Była blada, z podkrążonymi oczami, po bokach podtrzymywali ją Snape i Luna Lovegood.
- Na Merlina, co pani wyprawia, panno Granger?! – zirytował się dyrektor. – Powinna pani być w łóżku!
- O ile jestem “różą Hogwartu”, to nie czas żałować mnie, gdy płoną lasy – odparła Hermiona.
- Pani ciągle jeszcze majaczy? – nie zrozumiał Dumbledore. – Proszę przynajmniej usiąść!
Młoda stażystka zatem usiadła i przedstawiła dyrektorowi sytuację.
- Hm, to wygląda naprawdę poważnie – podsumował, wysłuchawszy jej opowieści. – Jeżeli Sherwood utraci swoją energię, to cała Anglia przewali się w głąb ziemi!
- A Szkocja? – dopytał Harry.
- Szkocja pewnie też, a jeżeli nawet nie, to i tak będzie z nią bida.
- Sam pan widzi, panie dyrektorze – zauważyła Hermiona. – Sprawa jest niecierpiąca zwłoki. Muszę ratować Sherwood i potrzebuję pomocy.
- Co takiego? – Dumbledore spojrzał na nią jak na szaloną. – Niech pani tak nawet nie żartuje, panno Granger! Nie ma ostatnio tygodnia, żeby ktoś nie próbował pani zabić!
- I właśnie dlatego chciałabym już z tym skończyć. No, dyrektorze, tak bardzo proszę…
- Czy pani sama siebie słyszy? – stary Drops zmarszczył brwi. – Jest pani za słaba. Jako dyrektor nie mogę narażać pracowników.
- Nie w takich tarapatach już bywałam. Czemu ta strzała taka okopcona?
Panna Granger wyciągnęła rękę do Srebrnej Strzały Herne’a, żeby spróbować zetrzeć z niej to, co wyglądało na sadzę. W jednej chwili poczuła, jakby coś nią potrząsnęło, a kiedy spojrzała ponownie, strzała znów błyszczała, cały osad znikł. A ona sama poczuła, jak wstępują w nią nowe siły.
- Widzieliście to? – upewnił się milczący dotąd Snape.
- Już mi całkiem dobrze – stwierdziła Hermiona. – No to kiedy, panie dyrektorze, zaczynamy ekspedycję ratunkową dla lasu Sherwood?
- Zajmę się tym jak najszybciej, panno Granger. Ściągnę samych najlepszych czarodziejów.
- Ale beze mnie to nie wyjdzie!
Dumbledore uderzył pięścią w blat.
- Moja odpowiedź brzmi: nie! Kategorycznie zabraniam, niech pani nawet nie próbuje nic robić za moimi plecami. Wyzdrowieje pani, to porozmawiamy.
- Ale ja jestem córką Herne’a! Muszę tam być!
- Sama pani przyznała, że nie wie, co to tak naprawdę znaczy.
- Ale zaczynam wiedzieć!
- Zawiadomię aurorów, wszystko załatwią i dadzą pani znać, kiedy będzie bezpiecznie. A teraz do łóżka!

Wracali we trójkę w minorowych nastrojach. Już nie do Skrzydła Szpitalnego, a do gabinetu Mistrza Eliksirów, gdzie czekali Potter z Malfoyem.
- No i jak? – zapytał Harry na widok Hermiony.
- Beznadziejnie. Drops nie chce się zgodzić, żebym jechała.
- Spoko, Mionella – Draco położył uspokajająco dłoń na jej ramieniu. – Pojedziemy i zrobimy to w twoim imieniu specjalnie dla ciebie.
- Dzięki, chłopaki, ale… tak się nie da – Hermiona miała łzy w oczach. – Muszę zażegnać niebezpieczeństwo, to moja misja jako córki Herne’a.
- No to trochę kicha – stwierdził Malfoy. – Na pewno nie da się nic zrobić?
- A co byś chciał, skoro dyrektor zabronił mi się angażować?
Severus Snape chrząknął znacząco.
- Może i Albus Dumbledore jest największym czarodziejem naszych czasów, ale zdarzało mu się podejmować decyzje, które były, delikatnie mówiąc, kontrowersyjne – powiedział. – Liczmy, że tak jest i tym razem.
Spojrzeli na niego w zaszokowanym milczeniu.
- Tylko jak znaleźć tego kogoś, kto rozwala las? – zastanawiał się Harry. – Sherwood jest ogromny, przetrząsanie go zajmie nam nie wiadomo jak długo.
- Potrzebujemy kogoś – uznała Hermiona – kto ma szybką miotłę i dużo wolnego czasu.
- Chyba znam kogoś takiego – powiedział Malfoy. – Lecimy do Londyna!

Późnym popołudniem po ulicy Śmiertelnego Nokturnu kręciło się wielu niebezpiecznych i strasznych ludzi, załatwiających tu rozmaite swoje ciemne interesy. Niektórzy z zimną wrogością wpatrywali się w stanowczo zbyt dobrze ubraną czwórkę, która szybkim krokiem przemierzała ulicę.
Hermiona czuła się nieswojo, wymieniając spojrzenia z bywalcami Nokturnu, ale jeszcze bardziej niepokoiły ją myśli o tym, co przez ten czas musi się dziać w Sherwood. Gdyby tak można było choć na chwilę zapomnieć o zmartwieniach, na przykład znikając na moment z Severusem pod kołdrą… Ale to na nic, nie miała kołdry.
Trzeba było działać jak najszybciej. W nocy i tak widoczność będzie marna, ale jeżeli uda się dotrzeć na miejsce nad ranem, może uda się przyłapać złoczyńców, kiedy będą jeszcze spali? A w ogóle ilu ich tam jest?
Hermiona, Snape, Harry i Draco zatrzymali się w końcu przed barem o nazwie “Pędząca Śmierć”. Na szyldzie namalowana była posępna postać w czarnym kapturze i z kosą, pochylona nad aparaturą destylacyjną. Przed wejściem do lokalu stał czterometrowy metalowy stojak, w którym lśniły miedzią i chromem wypasione miotły. Wokół drzwi kręciło się kilku młodocianych czarodziejów. Ciemne okulary, brody, skórzane szaty, u niektórych zarzucone na gołe ciało. Ze dwóch miało na szatach dżinsowe kamizelki z napisem na plecach: “DZIKI GON MC”. Palili papierosy i porozumiewali się w sposób ordynarny.
- Kurde balans, ale mnie dupa boli. Napiłbym się wódy albo dał komuś po mordzie –stwierdził jeden refleksyjnie. Wtem zauważył Hermionę i dodał: – Fajne cycki!
- Co za ostatni margines społeczny – warknęła panna Granger z obrzydzeniem. – Akurat w sam raz do tej roboty.
Weszli do środka. W spelunie panował gwar głosów zmieszanych z obleśnymi rechotami, przez które z trudem przebijało się ciężkie granie ze sceny. Przypomniało to Snape’owi, że miał kupić u braci Weasleyów dwa funty świeżego rechotu w proszku, ale przez te wszystkie cyrki z Hermioną zupełnie zapomniał.
- Hej, przyjacielu, skąd masz taką klawą mietłę? – rzucił ktoś do Severusa.
Lokal był pełen członków gangu miotłocyklowego, a pod najdalszą ścianą stał stolik honorowy. Siedział tam we własnej osobie Blaise Zabini, ubrany w skórzaną kurtkę, pod którą miał rozchełstaną złotą koszulę. Na głowie zainstalował sobie fryzurę typu “płetwa”, wraz z ondulowaną grzywką. Całości dopełniał hiszpański wąsik i wypasiony kolczyk w uchu.
- U can’t touch this! – zawołał Mistrz Eliksirów na jego widok.
- Profesor Snape? – Blaise uśmiechnął się szeroko. – Ledwo poznałem w tych włosach!
- I nie tylko profesor! – zawołał Draco Malfoy, wysuwając się zza pleców Severusa.
- Hooo, żółwik, Smoku! – ucieszył się wódz klubu Dziki Gon MC, niegdyś jeden z lepszych kumpli Dracona. – Co tam u was, jak was tam Merlin miłuje i co z wami robi ta dwójka Gryfonów?
- Ci państwo są z nami – powiedział Severus i dla podkreślenia swoich słów złapał Hermionę za biodro. To samo zrobił Malfoy z Harrym. – Słuchaj no, Zabini, mam sprawę. Nie zrobilibyśta sobie jakiejś jamborki w rejonie lasu Sherwood?
Pokrótce cała hogwarcka czwórka opowiedziała Blaise’owi ostatnie dramatyczne wydarzenia i wprowadziła go w tragiczną sytuację Sherwood.
- Trzeba, żeby ktoś rozpoznał las z góry i zlokalizował dziadów – podsumowała Hermiona.
- I co będę z tego miał? – Zabini pozostawał sceptyczny.
- Se wpiszesz do portfolio – odparł Malfoy.
- Trochę mało.
- Kiedy trzeba komuś pomóc, Ślizgon pyta: “za ile?” – stwierdził Severus. – Kiedy trzeba zrobić komuś kuku, Ślizgon pyta: “kiedy mam zacząć?”
- Dobra, panie psorze! – Zabini wybuchł śmiechem. – Prawie się dałem przekonać, chociaż już od jakiegoś nie jestem Ślizgonem.
- Nie ma czegoś takiego jak “były Ślizgon” – Mistrz Eliksirów obstawał przy swoim. – Slytherin to więcej niż tylko dom, to charakter.
Blaise pociągnął piwa ze szmaragdowego kufla, spojrzał w lewo, spojrzał w prawo.
- Dobra, zrobimy se z nimi ustawkę, kimkolwiek oni są. Kiedy mamy zaczynać?
- O świcie chcę was widzieć w Sherwood – powiedziała Hermiona. – Na skraju ośrodka.