Hermiona w uroczystościach
rozpoczęcia roku szkolnego w Hogwarcie brała udział już, jeśli dobrze liczyła, po
raz ósmy, pierwszy raz jednak obserwowała je z perspektywy nie Gryffindoru,
lecz grona nauczycielskiego. Kiedy nadszedł czas na ceremonię przydziału i
pierwszakom nasadzano na łeb tak zwaną Tiarę, panna Granger (a może profesor
Granger! To dopiero brzmi!) z pewnym rozczarowaniem stwierdziła, że nie
dokonuje się już ponownego przydziału uczniów szóstego roku. Oznaczało to, że
Klimpfjall, ów słynny Dom Rozpusty, do którego niegdyś należała i który odegrał
tak piramidalną rolę w pokonaniu lorda Voldemorta, już nie istnieje… Jeszcze
nie zdążyła się porządnie rozpakować, a już zatęskniła za jego wyluzowaną atmosferą,
nasyconą obfitością wszelkiego rodzaju rozrywek (chodzi oczywiście o atmosferę
Szóstego Domu, a nie Voldemorta).
Przyszła
więc pora na ucztę w Wielkiej Sali, która też wyglądała nieco dziwnie zza stołu
nauczycieli. Na lewo od Hermiony siedział Flitwick, na prawo jeden z nowych
stażystów, Rupert Rattlewonk. Starzy nauczyciele patrzyli na nią z mieszaniną
uznania, życzliwości i jakiejś tak jakby dumy, jedynie Severus Snape gdzieś z
kąta nie spoglądał prawie wcale, a jeśli już się zdarzało, to jego mroczne spojrzenie
było pełne smętku i sfrustrowania.
Słysząc hymn
szkoły, młoda stażystka poczuła, jak do oczu napływają jej łzy wzruszenia. Jak
mówiło stare przysłowie, czarodziej może wyjść z Hogwartu, ale Hogwart nigdy
nie wyjdzie z czarodzieja. A potem przemówił Dumbledore.
- Moi drodzy! Z radością ogłaszam
rozpoczęcie nowego roku szkolnego i mam nadzieję, że będzie on dla nas
wszystkich bardzo udany. Wyjątkowo serdecznie witam tych, którzy są tu po raz
pierwszy i dopiero zaczną poznawać to, co każdy czarodziej wiedzieć powinien,
jak i uczniów siódmego roku, których mam nadzieję, że za rok już tu nie
zobaczę.
Kiedy
zrobił pauzę, nagle zapanował nerwowy poszum. To siódmacy zastanawiali się,
którzy z nich tak podpadli dyrektorowi i czym konkretnie.
- Teraz zaś, moi drodzy – podjął
Dumbledore – przyszło mi z prawdziwą przyjemnością powitać nowych członków
grona nauczycielskiego. Starałem się utrzymywać tę sprawę w tajemnicy, więc z
pewnością wszyscy już o tym wiedzą.
W tym momencie
nad głową Dumbledore’a pojawił się wyczarowany z dymu napis „(śmiech)”. Część sali, jakże
odpowiednio, wybuchnęła śmiechem. Dyrektor ujrzał napis, machnął różdżką, żeby
go rozwiać, a napis nieoczekiwanie zmienił się w deszcz sucharów, które
obsypały Dumbledore’a. Ten rozejrzał się niepewnie w poszukiwaniu tego z
nauczycieli, którego trzymały się takie figle, ale nikogo nie przyłapał. Tylko
Hermiona zauważyła, że Rupert Rattlewonk w czasie przemówienia Dumbledore’a
intensywnie manipulował różdżką pod stołem.
- Udawajmy, że tego nie było – powiedział
dyrektor jowialnie. – A zatem, przechodząc do rzeczy, od dziś jest z nami
czworo stażystów. I nawet nie zdajecie sobie sprawy, z jaką rozkoszą wam
oznajmiam, że dwie spośród tych osób to absolwentki naszej szkoły: Hermiona
Granger i Luna Lovegood…
Stażyści
wstali z miejsc. Od stołów uczniowskich rozległy się burzliwe oklaski.
Największą uwagę skupiała nowa nauczycielka eliksirów. Niejednemu z uczniów
serce zadrżało na myśl, że być może będzie miał lekcje z legendarną Hermioną
Granger…
Po
przemówieniu dyrektora przyszła pora jeść. Jak zwykle skrzaty z kuchni stanęły
na wysokości zadania. I nie tylko one. Jedną z czołowych potraw były bowiem Flaki
z Niespodzianką, dostarczane do Hogwartu przez firmę Potter Provisions.
Niespodzianka polegała na tym, że w zupełnie nieoczekiwanym momencie flaki zmieniały
smak i od tej pory smakowały na przykład jak piwo, kanapka z serem, czekolada z
orzechami albo sok z cytryny. Nigdy nie było wiadomo, na co się trafi. Idealne danie
dla ludzi, którzy lubią życie na krawędzi. Podobno Harry wymyślił je,
wspominając swoją pierwszą randkę z Draco Malfoyem w jadłodajni „GoBlin”. Pieniędzy
i kosztowności, które zarekwirowano po śmierciożercach, spokojnie wystarczyło
na założenie firmy produkującej magiczną żywność…
Tak,
niektórym wiodło się w życiu niesłychanie dobrze, jakoś mogli się pozbierać, a
inni nie mieli tyle szczęścia… Hermiona poczuła, jak łza płynie po jej policzku.
Na szczęście tylko jedna, o autorytet nauczycielski trzeba dbać.
- Co taka smutna? – rozległo się
pytanie. Panna Granger podniosła głowę i spojrzała w oczy Luny Lovegood.
- Cześć, Pomyluna! – wskrzyknęła
nagle z promiennym uśmiechem. – Nie uwierzysz, jak się cieszę, że cię widzę! Jesteś
jedyną znajomą twarzą w Hogwarcie, nie licząc nauczycieli.
- Teraz same jesteśmy
nauczycielkami – przypomniała Luna. – Co w ogóle robiłaś przez te wszystkie
lata? Pewnie zdrowo zakuwałaś…
- Oczywiście, skończyłam Uniwersytet
Merlina Wielkiego z wyróżnieniem. A ty?
- Ja studiowałam w Grecji, na
Akademii Wróżbiarstwa im. Pytii Apollińskiej – przyznała Luna, wskazując wpięty
w klapę szaty znaczek z trójnogiem.
- No to obie mamy kwalifikacje
najwyższej klasy – odparła Hermiona.
Panna
Lovegood zamilkła na chwilę, spuściła oczy.
- Słyszałam o Ronie –
powiedziała. – Bardzo mi przykro z jego powodu.
Hermiona
tylko pokiwała głową.
- To już półtora roku – odezwała
się wreszcie przez łzy. – Chyba nigdy się z tym nie pogodzę…
- Po co on właściwie pojechał do
tej Gwatemali?
- Przeczytał w gazecie, że żyją
tam podobno kwezalosmoki zielonopióre, ale to nic potwierdzonego, więc
postanowił złapać przynajmniej jednego i zdobyć sławę odkrywcy. Prosiłam, żeby
zabrał mnie ze sobą, ale był taki uparty…
- No tak, jak się uprze, to nie
pogadasz – przyznała Luna. – Próbowałaś go szukać?
- Nie mogłam jechać, bo akurat
miałam sesję. Zwróciłam się o pomoc do Ministerstwa, Harry i Malfoy pożyczyli
mi trochę pieniędzy, bo wiesz, Malfoy teraz pracuje w banku Gringotta. Udało się
w końcu zorganizować ekspedycję ratunkową, ale jedyne, co znaleźli w dżungli,
to szatę Rona w strzępach i jego miotłę zaplątaną w zarośla. Niektórzy mówią,
że zanim znalazł kwezalosmoki, to one znalazły jego.
- To straszne… - powiedziała
Luna.
W
tym momencie zbliżyła się do nich stażystka od zielarstwa. Była wysoka i chuda,
o długich rękach i nogach. Czarne włosy i okrągłe okulary sprawiały, że
wyglądała jak żeńska wersja Harry’ego Pottera, z tą różnicą, że nie miała
żadnej blizny na czole.
- Cześć! – powiedziała z szerokim
uśmiechem. – Mam na imię Ania i jestem fajna.
- Cześć, mam na imię Hermiona i
brałam udział w pokonaniu Voldemorta – odparła panna Granger zblazowanym tonem.
- Fajny ten zamek – kontynuowała
Ania Szafraniec . – Też jesteście tu nowe?
- Nie – odrzekła Luna. – My nie
nowe.
- Macie jakieś plany na wieczór?
Może jakiś wieczorek zapoznawczy, wypadniemy gdzieś się rozerwać albo coś w tym
guście?
- Sorry, ale dopiero co
przyjechałyśmy – ostudziła ją Hermiona. – Nawet jeszcze się dobrze nie
urządziłam.
- Ej, no to nie gadaj, wpadnę i
ci pomogę – Ania wydawała się niezrażona chłodnym przyjęciem. – Znam kilka
świetnych zaklęć z aranżacji wnętrz, na pewno ci się spodoba. To kiedy mam
przyjść? Dwadzieścia po północy nie będzie za wcześnie?
- Dziewczyno, miejże litość –
skarciła ją Luna. – Właśnie rozmawiałyśmy o tym, że Hermiona straciła
narzeczonego, a ty tu wchodzisz i się wcinasz jak między wódkę a zakąskę…
Panna
Szafraniec stropiła się, przybrała smutnawy wyraz twarzy.
- Oj, to przykro mi… Ale nie
martw się, na pewno jeszcze kogoś znajdziesz. Na przykład ten Rupert to moim
zdaniem całkiem niezłe ciacho. Jak chcesz, to mogę mu szepnąć słówko o tobie…
- Nie potrzebuję twojej pomocy –
powiedziała Hermiona twardym głosem.
- Nie? – Ania wyglądała na mocno
rozczarowaną. – No trudno… Ale jakbyś kiedy chciała pogadać, to wbijaj do mnie.
Przybudówka przy drugiej cieplarni, czerwone drzwi. No to pa!
I
odeszła do swojego stolika.
- Zapowiada się fartowny rok –
powiedziała Luna.