sobota, 6 września 2014

Rozdział 2


     Hermiona w uroczystościach rozpoczęcia roku szkolnego w Hogwarcie brała udział już, jeśli dobrze liczyła, po raz ósmy, pierwszy raz jednak obserwowała je z perspektywy nie Gryffindoru, lecz grona nauczycielskiego. Kiedy nadszedł czas na ceremonię przydziału i pierwszakom nasadzano na łeb tak zwaną Tiarę, panna Granger (a może profesor Granger! To dopiero brzmi!) z pewnym rozczarowaniem stwierdziła, że nie dokonuje się już ponownego przydziału uczniów szóstego roku. Oznaczało to, że Klimpfjall, ów słynny Dom Rozpusty, do którego niegdyś należała i który odegrał tak piramidalną rolę w pokonaniu lorda Voldemorta, już nie istnieje… Jeszcze nie zdążyła się porządnie rozpakować, a już zatęskniła za jego wyluzowaną atmosferą, nasyconą obfitością wszelkiego rodzaju rozrywek (chodzi oczywiście o atmosferę Szóstego Domu, a nie Voldemorta).
       Przyszła więc pora na ucztę w Wielkiej Sali, która też wyglądała nieco dziwnie zza stołu nauczycieli. Na lewo od Hermiony siedział Flitwick, na prawo jeden z nowych stażystów, Rupert Rattlewonk. Starzy nauczyciele patrzyli na nią z mieszaniną uznania, życzliwości i jakiejś tak jakby dumy, jedynie Severus Snape gdzieś z kąta nie spoglądał prawie wcale, a jeśli już się zdarzało, to jego mroczne spojrzenie było pełne smętku i sfrustrowania.
Słysząc hymn szkoły, młoda stażystka poczuła, jak do oczu napływają jej łzy wzruszenia. Jak mówiło stare przysłowie, czarodziej może wyjść z Hogwartu, ale Hogwart nigdy nie wyjdzie z czarodzieja. A potem przemówił Dumbledore.
- Moi drodzy! Z radością ogłaszam rozpoczęcie nowego roku szkolnego i mam nadzieję, że będzie on dla nas wszystkich bardzo udany. Wyjątkowo serdecznie witam tych, którzy są tu po raz pierwszy i dopiero zaczną poznawać to, co każdy czarodziej wiedzieć powinien, jak i uczniów siódmego roku, których mam nadzieję, że za rok już tu nie zobaczę.
       Kiedy zrobił pauzę, nagle zapanował nerwowy poszum. To siódmacy zastanawiali się, którzy z nich tak podpadli dyrektorowi i czym konkretnie.
- Teraz zaś, moi drodzy – podjął Dumbledore – przyszło mi z prawdziwą przyjemnością powitać nowych członków grona nauczycielskiego. Starałem się utrzymywać tę sprawę w tajemnicy, więc z pewnością wszyscy już o tym wiedzą.
W tym momencie nad głową Dumbledore’a pojawił się wyczarowany z dymu napis „(śmiech)”. Część sali, jakże odpowiednio, wybuchnęła śmiechem. Dyrektor ujrzał napis, machnął różdżką, żeby go rozwiać, a napis nieoczekiwanie zmienił się w deszcz sucharów, które obsypały Dumbledore’a. Ten rozejrzał się niepewnie w poszukiwaniu tego z nauczycieli, którego trzymały się takie figle, ale nikogo nie przyłapał. Tylko Hermiona zauważyła, że Rupert Rattlewonk w czasie przemówienia Dumbledore’a intensywnie manipulował różdżką pod stołem.
- Udawajmy, że tego nie było – powiedział dyrektor jowialnie. – A zatem, przechodząc do rzeczy, od dziś jest z nami czworo stażystów. I nawet nie zdajecie sobie sprawy, z jaką rozkoszą wam oznajmiam, że dwie spośród tych osób to absolwentki naszej szkoły: Hermiona Granger i Luna Lovegood…
       Stażyści wstali z miejsc. Od stołów uczniowskich rozległy się burzliwe oklaski. Największą uwagę skupiała nowa nauczycielka eliksirów. Niejednemu z uczniów serce zadrżało na myśl, że być może będzie miał lekcje z legendarną Hermioną Granger…

        Po przemówieniu dyrektora przyszła pora jeść. Jak zwykle skrzaty z kuchni stanęły na wysokości zadania. I nie tylko one. Jedną z czołowych potraw były bowiem Flaki z Niespodzianką, dostarczane do Hogwartu przez firmę Potter Provisions. Niespodzianka polegała na tym, że w zupełnie nieoczekiwanym momencie flaki zmieniały smak i od tej pory smakowały na przykład jak piwo, kanapka z serem, czekolada z orzechami albo sok z cytryny. Nigdy nie było wiadomo, na co się trafi. Idealne danie dla ludzi, którzy lubią życie na krawędzi. Podobno Harry wymyślił je, wspominając swoją pierwszą randkę z Draco Malfoyem w jadłodajni „GoBlin”. Pieniędzy i kosztowności, które zarekwirowano po śmierciożercach, spokojnie wystarczyło na założenie firmy produkującej magiczną żywność…
          Tak, niektórym wiodło się w życiu niesłychanie dobrze, jakoś mogli się pozbierać, a inni nie mieli tyle szczęścia… Hermiona poczuła, jak łza płynie po jej policzku. Na szczęście tylko jedna, o autorytet nauczycielski trzeba dbać.
- Co taka smutna? – rozległo się pytanie. Panna Granger podniosła głowę i spojrzała w oczy Luny Lovegood.
- Cześć, Pomyluna! – wskrzyknęła nagle z promiennym uśmiechem. – Nie uwierzysz, jak się cieszę, że cię widzę! Jesteś jedyną znajomą twarzą w Hogwarcie, nie licząc nauczycieli.
- Teraz same jesteśmy nauczycielkami – przypomniała Luna. – Co w ogóle robiłaś przez te wszystkie lata? Pewnie zdrowo zakuwałaś…
- Oczywiście, skończyłam Uniwersytet Merlina Wielkiego z wyróżnieniem. A ty?
- Ja studiowałam w Grecji, na Akademii Wróżbiarstwa im. Pytii Apollińskiej – przyznała Luna, wskazując wpięty w klapę szaty znaczek z trójnogiem.
- No to obie mamy kwalifikacje najwyższej klasy – odparła Hermiona.
          Panna Lovegood zamilkła na chwilę, spuściła oczy.
- Słyszałam o Ronie – powiedziała. – Bardzo mi przykro z jego powodu.
          Hermiona tylko pokiwała głową.
- To już półtora roku – odezwała się wreszcie przez łzy. – Chyba nigdy się z tym nie pogodzę…
- Po co on właściwie pojechał do tej Gwatemali?
- Przeczytał w gazecie, że żyją tam podobno kwezalosmoki zielonopióre, ale to nic potwierdzonego, więc postanowił złapać przynajmniej jednego i zdobyć sławę odkrywcy. Prosiłam, żeby zabrał mnie ze sobą, ale był taki uparty…
- No tak, jak się uprze, to nie pogadasz – przyznała Luna. – Próbowałaś go szukać?
- Nie mogłam jechać, bo akurat miałam sesję. Zwróciłam się o pomoc do Ministerstwa, Harry i Malfoy pożyczyli mi trochę pieniędzy, bo wiesz, Malfoy teraz pracuje w banku Gringotta. Udało się w końcu zorganizować ekspedycję ratunkową, ale jedyne, co znaleźli w dżungli, to szatę Rona w strzępach i jego miotłę zaplątaną w zarośla. Niektórzy mówią, że zanim znalazł kwezalosmoki, to one znalazły jego.
- To straszne… - powiedziała Luna.
         W tym momencie zbliżyła się do nich stażystka od zielarstwa. Była wysoka i chuda, o długich rękach i nogach. Czarne włosy i okrągłe okulary sprawiały, że wyglądała jak żeńska wersja Harry’ego Pottera, z tą różnicą, że nie miała żadnej blizny na czole.
- Cześć! – powiedziała z szerokim uśmiechem. – Mam na imię Ania i jestem fajna.
- Cześć, mam na imię Hermiona i brałam udział w pokonaniu Voldemorta – odparła panna Granger zblazowanym tonem.
- Fajny ten zamek – kontynuowała Ania Szafraniec . – Też jesteście tu nowe?
- Nie – odrzekła Luna. – My nie nowe.
- Macie jakieś plany na wieczór? Może jakiś wieczorek zapoznawczy, wypadniemy gdzieś się rozerwać albo coś w tym guście?
- Sorry, ale dopiero co przyjechałyśmy – ostudziła ją Hermiona. – Nawet jeszcze się dobrze nie urządziłam.
- Ej, no to nie gadaj, wpadnę i ci pomogę – Ania wydawała się niezrażona chłodnym przyjęciem. – Znam kilka świetnych zaklęć z aranżacji wnętrz, na pewno ci się spodoba. To kiedy mam przyjść? Dwadzieścia po północy nie będzie za wcześnie?
- Dziewczyno, miejże litość – skarciła ją Luna. – Właśnie rozmawiałyśmy o tym, że Hermiona straciła narzeczonego, a ty tu wchodzisz i się wcinasz jak między wódkę a zakąskę…
        Panna Szafraniec stropiła się, przybrała smutnawy wyraz twarzy.
- Oj, to przykro mi… Ale nie martw się, na pewno jeszcze kogoś znajdziesz. Na przykład ten Rupert to moim zdaniem całkiem niezłe ciacho. Jak chcesz, to mogę mu szepnąć słówko o tobie…
- Nie potrzebuję twojej pomocy – powiedziała Hermiona twardym głosem.
- Nie? – Ania wyglądała na mocno rozczarowaną. – No trudno… Ale jakbyś kiedy chciała pogadać, to wbijaj do mnie. Przybudówka przy drugiej cieplarni, czerwone drzwi. No to pa!
        I odeszła do swojego stolika.
- Zapowiada się fartowny rok – powiedziała Luna.