Draco
Malfoy szedł skrajem pięknej tropikalnej plaży i był zdecydowanie wyluzowany.
Lekki zefir rozwiewał mu platynową czuprynę, złocisty piasek ogrzewał stopy, a
po chwili omiatały je fale morza. Letnia bawełniana szata, szarmancko
rozchełstana na piersi, ukazywała zawieszony na złotym łańcuszku wisior
przedstawiający ślizgońskiego węża uczynionego ze srebra i nefrytu. Na prawo
rozpościerał się szafirowego przestwór oceanu, a po lewej ręce miał Malfoy
pełną brązów, szarości i niesamowicie soczystej zieleni ścianę dżungli. Szedł
rozkołysanym krokiem i cieszył się swoim szczęściem.
Nagle
usłyszał krzyk. Obejrzał się w tamtą stronę i jego lśniące włosy żywcem stanęły
dęba, gdy zobaczył czarnowłosego chłopca leżącego na piasku. Mężczyzna
przebrany za piwonię bezlitośnie bił go ciernistym kwiatem, pozostawiając na
nogach krwiste smugi.
- Hej, zostaw go! – krzyknął
Draco i pobiegł w tamtą stronę, jednak tamten się nie obejrzał, tylko wraz ze
swoją ofiarą zniknął.
Malfoy
zatrzymał się. Cóż, całe zdarzenie nieco go zdziwiło, ale ruszył dalej. Teraz
jednak dostrzegał więcej. Co jakiś czas, czy to na piasku, czy wśród drzew, czy
nawet w wodzie pojawiały się sylwetki. Drżące i niewyraźne, znikały po kilku
sekundach, często nie zdążając nawet przybrać kształtu człowieka. W pewnej chwili
wśród fal niespodziewanie zmaterializowała się jakaś dziewczyna. Malfoy
pomachał jej dla pewności, lecz rzuciła się, by dać nurka, a zanim jeszcze
całkiem się zanurzyła, niespodziewanie znikła.
Wszystko
to wyglądało cokolwiek nietypowo, więc Draco z każdą chwilą rozglądał się coraz
uważniej. Nagle dostrzegł w oddali przed sobą biegnącego starego czarodzieja,
do złudzenia przypominającego Dumbledore’a. Z gęstą brodą i siwymi włosami
związanymi w kucyk, starzec kłusował plażą, a spod zakasanej szaty co trochę
wyzierały mu granatowe spodenki gimnastyczne. Truchtał tak dobre półtorej
minuty, zanim w końcu i on zniknął jak sen jaki złoty.
Z coraz większą fascynacją przemieszaną z niepokojem Malfoy pobiegł w tamtą stronę.
Coś go zastanowiło. Przecież taki kawał chłopa musiał zostawić na piasku jakieś
ślady, choćby nawet i niewyraźne… Ale nie pozostawił. Draco pochylił się,
próbując wypatrzyć chociaż najmniejszy ślad tego, że ten facet rzeczywiście tam
był. I kiedy tak trwał w pochyleniu, nagle…
- Cześć, Malfoyu! Jak ja cię
dawno nie widziałem!
Draco obejrzał
się gwałtownie. Na skraju dżungli, oparty o palmę kokosową, stał nie kto inny,
jak Ron Weasley. Miał na sobie ciemnozieloną szatę z materiału przypominającego
pióra, ze wstawkami pasującymi kolorem do jego rudych kłaków. Wydawało się to
niemożliwe, przecież cała czarodziejska Anglia wiedziała, że zaginął w Ameryce
Południowej. A jednak Weasley stał tam i gapił się na niego swoimi bezczelnymi,
niewychowanymi ślepiami.
- Skąd się tu wziąłeś? – zapytał
Malfoy z irytacją. – Idź do Granger, ona oczęta za tobą wypłakuje.
- Ty masz ładniejsze oczęta –
odparł nikczemny Weasley bez cienia żenady. Odepchnął się od palmowego pnia i
zaczął tanecznym krokiem kierować się ku tchórzofretowi.
- Słuchaj no, wiewiórze, co ty
odpierniczasz? – Draco wystraszył się nie na żarty.
Na giętkich
nogach cofał się w stronę morza. Akurat nadeszła większa fala i morska piana
ochlapała mu szatę. Tymczasem Ron, ku zgrozie Malfoya, wyciągnął swoją lśniącą
różdżkę.
- Dręęętwota! – krzyknął i w tym
samym momencie Draco zupełnie znieruchomiał. Nie tylko przestał się ruszać, ale
w dodatku, wbrew własnej woli, stanął w rozkroku, z rękami wyciągniętymi na
boki. Nie widział natomiast, że wszystkie włosy stanęły mu dęba.
- Wyglądasz bardzo inteligentnie
w takiej pozie – powiedział Ron.
Podszedł
bliżej. Był już o dwa kroki, potem o krok. Przez dłuższą chwilę przyglądał się
wisiorkowi z wężem.
- Widzę, że tym razem masz węża
nie tylko w kieszeni – rzekł, potrząsając rudą grzywą i kręcąc różdżką młyńca.
- Weasley, proszę cię uprzejmie,
ale stanowczo, abyś był łaskaw się odkitwasić od mojej osoby.
Ron bezceremonialnie
podciągnął Draconowi szatę, aby upewnić się co do jego całkowitego unieruchomienia.
- Zobacz no, Malfoyu, jak to
jest, kiedy się kogoś uszczęśliwia na siłę – powiedział i roześmiał się
złowrogo.
- Nieeeee! Zostaw mnie, Weasley!
– krzyczał Draco przerażony. – Słyszysz, zostaw mnie, kłąku brudny!
Ale
Ron nie słuchał. Ukląkł przed Malfoyem i zaczął…
Draco
obudził się z krzykiem. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że jest w
bezpiecznej przystani. Była to jego sypialnia w byłym Malfoy Manor, od jakiegoś
czasu noszącym nazwę Potter’s Field. Za oknem księżyc w pełni lewitował na
ciemnogranatowym niebie, kładąc na wzorzystym dywanie chodniczek ze srebrnego
światła.
Harry
ciągle spał. Draco szturchnął go kilka razy.
- Nie, panie profesorze, nikt z
nas tam nie wchodził, wszyscy byliśmy na boisku… – wymamrotał Potter.
- Obudź się, Harry! – wykrzyknął
Malfoy mu do ucha. – Miałem sen!
- Zaraz, zaraz – Złoty
Młodzieniec jakby nieco bardziej już otrzeźwiał. – Ty miałeś sen, więc ja mam
się obudzić? Logiczne…
- Ale to było straszne… – i Draco
niemal się rozpłakał.
- Dobra, opowiadaj – Harry
założył okulary, żeby lepiej słyszeć.
Malfoy
opowiedział mu ze szczegółami swój sen, a potem naprawdę zaczął płakać.
- Nie przejmuj się – uspokajał
Potter. – Przecież to tylko sen.
- No właśnie nie tylko – szlochał
Draco. – Nigdy nie śniło mi się nic bardziej realistycznego!
Harry
jednak pozostawał sceptyczny.
- Ludzie pojawiający się i
znikający po kilku sekundach – to ma być realistyczne?
- Daj spokój, dobrze wiesz, co
mam na myśli! To było prawie prawdziwe. Poza tym Weasley nigdy w życiu mi się
nie śnił. Trzeba powiadomić Hermionę!
I
rzeczywiście, po południu obaj aportowali się na Pokątną, aby spotkać się w
lodziarni z Hermioną, która była już po lekcjach. Harry zajął jedno krzesło,
Draco usiadł mu na kolanach i obaj zamówili lody ogórkowe, zaś Hermiona zasiadła
obok, zamawiając lody waniliowe z gorącą kawą dla kontrastu.
- Nie bardzo rozumiem –
przyznała, gdy Malfoy zakończył opowieść. – Ściągnęliście mnie tu z Hogwartu,
żeby opowiedzieć sen?
- Pisałaś kiedyś, że interesuje
cię każdy strzęp informacji o Weasleyu – podkreślił Draco.
- No jasne, ale zależy mi na
konkretach. A to nie są żadne konkrety, to po prostu sen!
- Po prostu sen? Granger, ty nie
masz pojęcia, o czym mówisz! Śniło mi się, że Weasley na siłę… – Draco zawahał
się przed wspomnieniem tej strasznej chwili – …robił mi pedikir! Co ty możesz
wiedzieć o tym, jakie to stresujące? To nie „po prostu sen”, to istny koszmar!
Hermiona
pokiwała głową. Co by nie mówić o Ronie, wykwalifikowanym pedikiurzystą to on
nie był.
- No dobra, ale jaki to wszystko
może mieć związek ze mną? Albo z prawdziwym Ronem?
- Weasley zaginął w dżungli, nie?
No więc w moim śnie wyszedł on właśnie z dżungli…
- To czysty zbieg okoliczności –
odparła Hermiona. – Wiedziałeś, gdzie zaginął, dlatego tak ci się przyśniło.
- Niby racja, ale takiej kiecy
jak ta, którą miał na sobie, nigdy w życiu nie widziałem, więc mój umysł nie
miał skąd jej wziąć. Coś w tym musi być…
- Na twoim miejscu bym sprawdził –
odezwał się w końcu Harry. – Wypytał Trelawney albo coś. Bo a nuż to
rzeczywiście znak…
- Ale znak czego? – zdziwiła się
Hermiona. – Jeżeli Ron naprawdę miał mi coś do przekazania, dlaczego nie
pojawił się w moim śnie? Pomijając już fakt, że to, co wyprawiał według twojej
relacji, zupełnie nie brzmi jak bardzo ważna wiadomość.
- Nie będziesz wiedzieć, czy to
prawda, dopóki nie potwierdzisz albo nie obalisz – upierał się Draco. – Może chciał
dotrzeć do ciebie, ale mu nie wyszło i trafił na mnie, więc się wkurzył?
- Z tego, co mówisz, nie wyglądał
na wkurzonego, raczej na pełnego mściwej satysfakcji.
- Wszystko jedno! I wiesz co
jeszcze? Kiedy rano wciągałem skarpetki, zauważyłem, że mam paznokcie krzywo bo
krzywo, ale obcięte niemal do spodu. A w łóżku był piasek, jakbym przyszedł
prosto z plaży…
Hermiona
przeżyła nieco szoku.
- Trzeba było od razu tak mówić –
powiedziała. – Chyba rzeczywiście dowiem się u Trelawney albo u Luny Lovegood,
ona też jest w Hogwarcie na sta…
Nie
dokończywszy zdania, niespodziewanie zniknęła Harry’emu i Draconowi z oczu. Na
krześle pozostała tylko pusta szata, a pod krzesłem buty.
- Widzisz, mówiłem, że ci nie uwierzy
– powiedział Potter. – Nawet się nie pożegnała.
Kiedy
Hermionie przestało się kręcić w głowie, zauważyła, że znajduje się w mrocznym
dormitorium. Wokół płonęły świece na ustawionych w krąg mosiężnych
świecznikach. Z zażenowaniem doszła do wniosku, że ma na sobie jedynie stanik i
halkę, a parę kroków od niej kucają dwaj uczniowie o bladych licach. Po pewnej
chwili przypomniała sobie ich nazwiska. Byli to Alexis Bergamot i Kenny Pintle,
Ślizgoni z piątego roku.
- Udało się! – wykrzyknął
kasztanowłosy Bergamot. – Dobre zaklęcie!
- Niezła jest! – cieszył się
Kenny. – To co, chcesz pierwszy?
Hermiona
odgarnęła włosy z twarzy, a obu Ślizgonom oczy o mało nie wyszły na wierzch.
- Te, przecież ona wygląda
zupełnie jak profesor Granger! – zawołał Pintle podekscytowany.
- Tym lepiej, w końcu kto nie
uwielbia Grangerówki! – Alexis zaśmiał się złowieszczo i zaczął ściągać szatę
przez głowę.
- Co wy tu wyprawiacie, basałyki
tylnowybuchowe! – wykrzyknęła Hermiona, zrywając się na równe nogi bez względu
na swą niekompletną odzież. Zaplątany w szatę Bergamot drgnął i wykaraulił się
na twarz, przewracając dwa świeczniki. Jego kolega szybko zareagował, chwycił
za różdżkę i szybkim zaklęciem ugasił ogień.
- Ale przecież… – bełkotał. – To
miało być na zicher, myśmy nie myśleli… No sorry, psorko, ale…
- No właśnie widzę, żeście nie
myśleli! – krzyknęła Hermiona. – A teraz wytłumaczcie mi, dlaczego tu jestem i
to jeszcze w demobilu!
- Bo ten… – Kenny Pintle
zawstydził się. – Byliśmy na Śmiertelnego Nokturnu w sklepie „Zaklęcia z
Przeceny” i był tam akurat w promocji czar teleportujący do komnaty… tego, no…
nagie dziewice, i jakoś tak…
- Jak widać, nie jestem
kompletnie naga. Sorry boys, coś wam zaklęcie nie wyjszło.
- To nie miało być konkretnie na
panią, tylko jakoś tak, zbieg okoliczności… – usprawiedliwiał się Pintle.
- A gdyby nawet zbieg
okoliczności, to co to w ogóle za pomysł znienacka porywać kobiety, i to
jeszcze z drugiego końca kraju?!
- Myśleliśmy, że to ściema, więc
chcieliśmy mieć dowód czarno na białym – Bergamot szybko znalazł wymówkę. –
Żeby potem napisać list do „Proroka Codziennego” z ostrzeżeniem przed
nierzetelnym sprzedawcą.
- To było dla dobra publicznego –
podchwycił Kenny. – No i tego, wychodzi, że faktycznie to zaklęcie było wadliwe
w takim razie…
Alexis
Bergamot wyplątał się już z szaty, teraz był tylko w pasiastej koszuli i
bokserkach.
- Proszę się nad nami ulitować,
psorko – powiedział tonem miękkiej perswazji. – Przecież jeszcze nie tak dawno
była pani sama uczennicą, jeszcze pani pamięta, jak ciężkie czasami bywa życie
w Hogwarcie. Nie prosimy o naciąganie ocen czy dodawanie punktów dla
Slytherinu, prosimy tylko o to, aby poświęciła pani każdemu z nas choć krótką
chwilę pozasłużbowo…
To
mówiąc, podszedł do Hermiony i natychmiastowo chwycił ją w ramiona. Granger
chciała załatwić go szybkim zaklęciem, ale nie miała różdżki, a poza tym była
za bardzo wzburzona. Próbowała go chociaż kopnąć, lecz Bergamot przycisnął się
do niej mocno, nie dając jej miejsca na nabranie rozpędu. Zaczął ją agreszywnie
całować, Pintle tymczasem zajął miejsce w fotelu i patrzył z autentyczną
fascynacją, chrupiąc orzeszki ziemne.
Ściany
dormitorium stały się nagle świadkiem potężnego walenia. Czyjaś pięść biła
drzwi tak mocno, jakby chciała je żywcem wyważyć.
- Otwierać! – niósł się ryk. – Aufmachen to dormitorium!
Zaszokowany
Alexis oderwał się od Hermiony, zdążywszy wpierw zawilgocić ustami jej twarz, i
ruszył otworzyć drzwi. Do pomieszczenia wpadł Severus Snape jak czarny
gronostaj z niesmakiem na twarzy. Kenny tak się wystraszył, że rozsypał
orzeszki.
- Na otrzewną Merlina, czego wy
tu tak hałasujecie! – wypalił rozjuszony. – O, panna Granger? Co pani robi z tymi uczniami?
- Niech lepiej sami to panu
opowiedzą, profesorze – odparła Hermiona.
Bergamot przedstawił swoją wersję
wydarzeń, pyszałkowato podkreślając, że robili razem z Kennym eksperyment
społeczny w celu ustalenia, czy sprzedawcy na Nokturnie oszukują klientów.
Trochę zrzedły im miny, kiedy Snape zażądał, żeby pokazali paragon, ale twardo
obstawali przy swojej wersji. Severus nie wyjawił, czy naprawdę im uwierzył.
- Po
minus dwieście punktów z każdego dla Slytherinu – zawyrokował. – I tak macie
szczęście, że nie trafiło na profesor McGonagall!
Wyszli z Hermioną na korytarz.
-
Wygląda na to, że wyciągnąłem panią z niezłych tarapatów – powiedział Snape.
-
Dzięki, sama bym sobie poradziła – odparła panna Granger. – Szkoda, że moje
ubranie zostało w Londynie, ma pan trochę przeciąg w tych lochach.
- To
proszę, niech pani na razie założy moją szatę – rzekł Mistrz Eliksirów.
Ściągnął swą dotychczasową czarną
szatę, która po zakupie wypasionej ćwiekowanej skóry została zdegradowana do
rangi ubioru domowego, noszonego po pracy w ciszy własnych komnat. Co prawda
troki od kaleson pętały mu się wokół butów, ale mimo wszystko nie oponował, gdy
Hermiona narzuciła szatę na siebie.
-
Oburzające – powiedział, idąc ze stażystką w stronę jej komnaty. – Wie pani,
panno Granger, za moich czasów czegoś takiego nie bywało. Nawet najgorsze
łobuzy, takie jak James Potter, nie byłyby zdolne skidnapować nauczyciela, żeby
go…
- Ach,
nie rozmawiajmy już o tym – machnęła ręką Hermiona.
- Co
prawda kiedy panią zobaczyłem w takim stanie, zachowanie tych obwiesiów stało
się dla mnie już trochę bardziej zrozumiałe – Snape oblizał się dyskretnie.
Hermiona gwałtownie przystanęła i
równie gwałtownie, z ogłuszającym klaśnięciem, jej dłoń wylądowała na jego
policzku, aż puszyste, z lekka kasztanowate włosy Severusa zafalowały.
- Jest
pan pospolitym zboczuchem, takim samym jak oni! – krzyknęła. – Nie potrzebuję
pana łaski!
Szybko zdjęła szatę, wcisnęła ją
Snape’owi do rąk i gniewnym krokiem ruszyła do siebie, pozostawiając
oszołomionego Mistrza Eliksirów jak ostatniego neptka na korytarzu.