Donośny kwik szybującego
orła odbił się echem od górskich zboczy. Te surowe, obojętne góry były już w
przeszłości schronieniem niejednego uciekiniera marzącego o krwawej wendecie i
tę samą rolę pełniły do tej pory, a orzeł miał to gdzieś, leciał tylko,
rozglądając się w poszukiwaniu łatwej zdobyczy.
Nie tak głośny
był dźwięk fletu. Prostacki madrygał wibrował arogancko pod pochmurnym
popołudniowym niebem w rytmie, w jakim orła cień sunął po bladozielonych
górskich łąkach.
Gdzieś tam na
hali stała stara, powykręcana jabłoń, która rodziła jabłka tylko raz na dwa
lata, i to kwaśne jak zaraza, a czarne jak antracyt. Pod drzewem, trylując na flecie
z pociemniałego srebra, stał na jednej nodze długowłosy, brodaty mężczyzna w
czerwonej szacie w kratę. Przed nim klęczała kobieta o bezlitosnej twarzy. Miała
na sobie wytworną czarną suknię, a jej burzę czarnych loków zdobił wianek z
górskich kwiatów.
- Avada kedavra! – rozległ się
okrzyk. Orzeł, trafiony zielonym promieniem, zawisł na sekundę w powietrzu, a
potem runął jak kamień.
- Ale to było dobre! – ucieszyła
się Bellatrix Lestrange, chowając różdżkę i poprawiając wianek. – Jeszcze
całkiem niezły mam zasięg!
- Zagrożony gatunek! –
skomentował Synchroniusz Walruss i zarechotał.
- Ach, Synchroniuszu, uwielbiam
twoje poczucie humoru! – Bellatrix objęła go za ramię. – Zostańmy jeszcze,
chciałabym obejrzeć z tobą zachód słońca.
- Znowu?! – Walruss aktorsko
wybałuszył oczy. – Nie można. Czekają na nas.
- Rzeczywiście! – Bellatrix
zachichotała. – To będzie wieczór godny zapamiętania!
Ruszyli
z powrotem i zaczęli się wspinać wąską, stromą i krętą ścieżką, na której
najmniejsze potknięcie mogło grozić upadkiem w otchłań. Tu, w niedostępnych
górach Albanii, przed laty ukrywał się sam Lord Voldemort, a teraz od jakiegoś
czasu okolica była centrum wysiłków mających na celu kontynuację jego spuścizny.
Przyszli
w końcu pod małą chatkę z białego wapienia, z dachem pokrytym szarymi łupkami,
skąd dochodziły odgłosy głośnego knucia. Przed chatą skrzat domowy w czarnej
skórzanej masce rąbał drwa siekierą niemal tak wielką jak on sam. Synchroniusz
na ten widok znowu przystanął i wyrzucił ze swego fletu kolejną bluźnierczą,
atonalną improwizację. Potem wszedł do chaty, rzucając w przelocie okiem na
wmurowaną nad drzwiami ludzką czaszkę.
W
środku, z jednej i drugiej strony żelaznego piecyka, siedzieli Barty Crouch Junior i młody Zdenek
Slanina, zajęci konsumpcją pieczonych kartofli.
- No i jak tam, moje orlątka!? –
zawołał entuzjastycznie Walruss.
- Jest dobrze – powiedział Barty
zdryszanym głosem. – Graliśmy w chińczyka i za każdym razem, kiedy przegrywał,
rzucał na mnie Cruciatusa.
- Trzeba było powiedzieć
„człowieku, nie irytuj się!” Albo przynajmniej chociaż raz dać mu wygrać.
- Też mi pomysł… Gdyby nie te
antycruciatusowe gacie z tajnego schowka Czarnego Pana, już bym miał kompletne
kuku na muniu. I nie tylko na muniu, skoro już o tym mowa.
- Tak czy owak dobra robota,
Junior! – wykrzyknął Walruss. – Będą z niego ludzie!
Otworzył
drzwi i przeszedł do sąsiedniej izby. Alecto Carrow towarzyszyła siedzącej na
krześle tajemniczej sylwetce, odzianej całkowicie na czarno. Twarz nieznajomego
była niewidoczna, przykrywał ją kaptur z grubego materiału.
- Wszystko już gotowe, panie –
powiedział Walruss. – Dziś wielki dzień dla wszystkich śmierciożerców. Wszyscy
tylko czekają, żebyś ich poprowadził! Przyjrzyjcie się dokładnie: oto nasz
Drugi Czarny Pan!
- Mam tego dość! – odezwała się
zakapturzona postać. – Jak długo jeszcze będziecie mi przypominać, że jestem
tym drugim? Nadajcie mi jakieś inne miano… Na przykład Krwawy Lord!
- To jest dobra koncepcja – odrzekł
Synchroniusz. – To jest bardzo dobra koncepcja. Da się zrobić!
- Krwawy Lord brzmi nieźle –
zgodziła się Carrow.
- Początek nowego rozdziału, coś
w tym jest – dodała Lestrange.
- Tak jest – rzekł Walruss. –
Nowy władca, który podejdzie do sprawy nieco inaczej niż jego wielki
poprzednik. Zwyciężymy, nawet gdyby to musiało oznaczać sojusze taktyczne z
mugolami!
- Że niby z kim? – Alecto
spojrzała na niego z niesmakiem. – Przecież to zaprzeczenie idei
śmierciożerstwa!
- A co? Niektórzy mugole
nienawidzą każdej magii, nie tylko czarnej. Oni się nam tymczasowo przydadzą
jako pożyteczni idioci, którzy sprzedadzą nam sznur, na którym ich powiesimy.
- Ale najpierw powiesimy
Dumbledore’a! – odezwał się następca Voldemorta.
- Kolejność wieszania jest sprawą
drugorzędną – odpowiedział Walruss. – W dzisiejszych czasach nawet
śmierciożerca musi być elastyczny.
- Chyba jednak nie o elastyczność
walczyła moja siostra i szwagier, Synchroniuszu – skrzywiła się Bellatrix –
tylko o czystość krwi.
- Lucefał za bardzo zadzierał
nosa i to go zgubiło. Że czasem musiałby się zawdawać z mugolami? Korona by mu
z głowy nie spadła! Jak to mawiają w moich rodzinnych stronach – nie da się
zrobić omletu, nie kopiąc kogoś w jaja.
- Które to te twoje strony? –
żachnął się Crouch, który teraz wszedł do izby. – Sądząc po tej mądrości ludowej, obstawiam
East End albo inny Hammersmith.
- A może by mu
jeszcze zrobić makijaż? – zaproponowała Alecto Carrow.
- Po co? –
parsknął Synchroniusz. – I tak będzie w kapturze.
W sąsiedniej
izbie zebrało się ponad pięćset osób. Byli to sami śmierciożercy, właściwie
wszystko, co zostało z prężnej niegdyś organizacji Voldemorta. Większość w
czarnych szatach, niektórzy w maskach, gdzieniegdzie pojawiały się też szare
szaty z zielonymi aplikacjami, charakterystyczne dla Śmierciożerców –
Organizacji Zagranicznej, międzynarodowej młodzieżówki utworzonej przez
Walrussa.
Posępny
gwar panujący w pomieszczeniu ustał, kiedy Synchroniusz i Bellatrix wyszli na
mównicę. Zgromadzeni jak jeden mąż wstali z miejsc, a gdy Walruss przytknął
flet do ust, z dziesiątek gardeł zagrzmiał chóralny śpiew:
Śmiało podnieśmy Mroczny Znak
w górę,
Chociaż aurorów gnębi nas
horda,
My zachowamy swoją naturę,
Wierni rozkazom Czarnego
Lorda!
Choć Azkabanu mury potężne,
Chociaż niejeden z nas już nie
żyje,
Będziem zadawać ciosy mosiężne
W szlamo-mugolskie bezczelne
ryje!
Hej, śmierciożercy,
Nie miejmy sercy!
Na cały świat
Puszczajmy jad!
- Bracia i siostry,
współbojownicy! – przemówił Synchroniusz Walruss. – Zebraliśmy się tu w sprawie
nadzwyczaj doniosłej. Chociaż Czarny Pan poległ męczeńską śmiercią bohatera,
jednak my kontynuujemy dzisiaj wspaniale jego dzieło. Ruch śmierciożerczy
stanowi ucieleśnienie szczytnych ideałów czystości krwi i wolności
czarnoksięstwa, potężnych sił naszej epoki, które przeciwstawiają się siłom dumbledorystowskiego
zepsucia. Głęboko przekonani o słuszności swojej sprawy, pracujemy dzisiaj z
poświęceniem, krocząc nieugiętym marszem naprzód drogą czystej krwi. Zwyciężymy
szybciej, niż się wydaje!
Zerwały
się oklaski. Walruss uciszył je gestem, a potem skinął fletem na kurtynę, która
rozsunęła się, ukazując zakapturzoną sylwetkę nowego wodza.
- Bracia i siostry, nadeszła
godzina odrodzenia! – krzyknął z naciskiem. – Z dumą tu wam ogłaszam, że Lord
Voldemort ma następcę! Dawniej mieliśmy Czarnego Pana, ale panowie do Londynu
pouciekali, więc dziś powitajmy tu wśród nas… Czarnego Chłopa!
- Jak to, przecież miałem być
Krwawym Lordem! – wyszeptał wściekle nowy przywódca do ucha Walrussa.
- Spoko, szefie, na wszystko
przyjdzie pora – uspokoił go Synchroniusz. – Akurat nie mieliśmy szaty w
odpowiednim kolorze.
Po
czym znowu zwrócił się do publiczności:
- Czarny Chłop powiedział mi na
osobności, że jest bardzo zadowolony z waszej obecności. Teraz przemówi do was
łaskawie…
Walruss
ustąpił krok w tył, a zakapturzony Czarny Chłop przesunął się do przodu ku
huraganowym oklaskom i skandowaniu.
- Śmierciożercy! – zaczął
przemawiać, chociaż kaptur trochę tłumił jego głos. – Pamiętajcie, że… że… w
naszej walce o czystość krwi musimy być zjednoczeni! Bo tak… Bo to jest tak, że
dla czystości krwi najważniejsze jest utrzymanie jej bez obcych domieszek,
jednolitej, tak samo my musimy być jednolici w naszej walce, abyśmy zwyciężyli,
co z pewnością nastąpi za moim przewodem…
Godzinę
później było już po zebraniu, a nieco zdezorientowani śmierciożercy wychodzili
z chałupy, dosiadali mioteł i odlatywali każdy w swoją stronę, w pewnych
odstępach czasowych, żeby nagłe nasilenie ruchu powietrznego nie przyciągnęło
czyjejś uwagi. Walruss i reszta sztabu wyszli przed dom na papierosa.
- No i co myślicie?
- Mówca jednak z niego koszmarny
– stwierdziła Bellatrix. – Chyba powinieneś pisać mu te przemówienia,
Synchroniuszu.
- Ech, daj spokój, nie wybieram
się z nim na konkurs oratorski! A co powie mister dżentelmen Barty Junior?
- Jak na marionetkę, superalski.
Jak na następcę Czarnego Pana, szkoda gadać.
- Marionetka nam w zupełności wystarczy
– stwierdził z przekonaniem Walruss. – Co to, sami własnego rozumu nie mamy?
I
wrócili do chaty, gdzie następca Voldemorta, już bez kaptura, jadł ziemniaka.
- To co teraz? – zapytał z
pełnymi ustami.
- A co proponujesz, panie? –
Synchroniusz uśmiechnął się chytrze.
- Nie wiem… Zająć Ministerstwo i
Hogwart, załatwić Dumbledore’a, no i z tym głupim Potterem trzeba by też było
porozmawiać.
- To doprawdy ambitny plan –
zgodził się Walruss pochlebczo. – Aż za ambitny na nasze obecne możliwości.
Pozwolisz, Czarny Chłopie, że podpowiem coś innego? Otóż na razie nie
powinniśmy się rozpędzać.
- Czyli jak? Avadować myszy i
nornice?
- A choćby – wtrąciła Bellatrix.
– W ramach nauki nowych członków.
- Na początek – klarował
Synchroniusz – musimy pokazać światu, że wcale się nas nie pozbył. Zrobić coś,
co będzie naszą wizytówką. Zasiać parę hektarów terroru i uderzyć w wyraźny
punkt.
- Może by tak w jakąś słynną
szlamę? – zaproponował Czarny Chłop.
- To jest bardzo dobra koncepcja!
– ucieszył się Walruss. – No to jakie szlamy mamy na względzie? Pomyślmy…
Bohaterka wojny z Voldemortem, towarzyszka sławetnego Pottera, obecnie ponoć
nauczycielka w Hogwarcie… Hermiona Granger!