Parowóz
stał na stacji w Hogsmeade, pocąc się tłustą oliwą i buchając żarem i kłębami
pary. Z wagonu wysiadł Harry, a po nim raźno na peron wyskoczył Draco Malfoy.
Na
widok Hermiony przemierzającej perony obaj wydali radosne okrzyki. Draco
podbiegł kłusem, złapał przyjaciółkę w objęcia i zaczął ją serdecznie całować,
nie szczędząc języka.
- Ej no! – warknął Potter. – Bo
zazdrosny będę!
Malfoy
oderwał się od panny Granger.
- Dobra, teraz ty się przywitaj –
powiedział tonem z pozoru uprzejmym.
Kiedy
już kurtuazyjna wymiana śliny dobiegła końca, nadszedł czas na pytanie
zasadnicze, zadane przez Harry’ego:
- No to kaj idziemy?
- Zarezerwowałam stolik w
„GoBlinie” – oznajmiła Hermiona.
Poszli
więc do owej pamiętnej jadłodajni. Przez ostatnie kilka lat „GoBlin” stał się
modnym lokalem. Gdy weszli do środka, obejrzało się za nimi kilkanaście osób, w
większości uczniów starszych lat. Obecność znanej i lubianej nauczycielki, w
dodatku w towarzystwie słynnego Pottera i słynnego Dracona, w naturalny sposób
zwracała uwagę. Panna Granger szybko więc skierowała się do zamówionego stolika
w osobnej wnęce, oddzielonej kotarą od głównej sali. Przechodząc, dobrze
widzieli hipsterską mozaikę na ścianie, przedstawiającą założycieli poszczególnych
domów Hogwartu wypowiadających swoje sztandarowe zaklęcia, a pośrodku napis:
Kto źle życzy Ravenclawom,
Będzie oddany obawom,
Kto pokrzywdzić chce Puchonów,
Ten jest bardzo bliski zgonu,
Kto ma wrogów w Slytherinie,
Sroga zemsta go nie minie,
A kto zadrze z Gryffindorem,
Musi być ale hardkorem.
Mozaika poruszała się w
sposób przypominający coś, co mugole nazywali gifami. Miała też zabezpieczenie
przed wandalizmem: gdyby ktoś chciał jej dotknąć, przedstawione na niej
postacie dawały ciekawskiemu po łapach.
- Siadaj – rzekł Draco, odsuwając
krzesło.
- O nie, dzisiaj wtorek, moja
kolej na siedzenie na kolanach – zaprotestował Harry i po chwili już usadowił
się na Malfoyu.
- Straszny się z tego zrobił
lokal dla gimbazy – narzekał Draco, przeglądając menu. – I jeszcze te ceny.
Półtora galeona za zwykłe flaki?
- To jest niesłychana promocja –
rzucił wiszący na ścianie portret właściciela. – Właściwie to gardło sobie tym
podrzynam.
- Dobra, mniejsza o to –
zdecydował Harry. – Na biednego nie trafiło. Bierzemy te flaki. Tradycyjnie.
- Tobie, Miona, też zafundujemy –
zaproponował Malfoy. – Żebyś nie musiała obciążać swojej nauczycielskiej
pensji.
Poszedł
do kontuaru złożyć zamówienie i po kilku minutach wrócił z trzema parującymi
talerzami. Postawił je na stole, po czym dołączył na krześle do Pottera i obaj
chłopcy rozluźnili się.
- No, opowiedzcie, jak tam
żyjecie – zagaiła Hermiona.
- Jakoś leci – odparł Harry. –
Mamy zamiar w przyszłym roku kupić luksusowy jacz i popłynąć dookoła świata.
Ale co tu o nas gadać? To przecież ty pisałaś, że masz kłopoty. Co się dzieje?
- Mam trochę problemów –
przyznała panna Granger. – Ktoś próbował mnie zabić.
- Kto?! – wykrzyknęli unisono,
zaskoczeni, że sytuacja jest aż tak poważna.
- Nie wiem! To znaczy wiem kto, ale
nie wiem, dla kogo pracował. Aurorzy go zabrali i czekam na wyniki śledztwa.
Boję się, że to może być część większej całości.
I
opowiedziała kolegom o tym, jak zaatakował ją fałszywy Snape, wiążąc to
wydarzenie jeszcze z gazetową reklamą książek o „prawdziwej historii” upadku
Voldemorta i z niepokojącym snem Dracona.
- Sądzisz, że ten napad miał coś
wspólnego ze zniknięciem Weasleya? – zamyślił się Draco. – Ale przecie on
zaginął półtora roku temu, więc dlaczego wszystko to miałoby się dziać akurat
teraz?
- Półtora roku to nie jest jakiś
kosmicznie wielki dystans – zauważył Harry. – Jakiś związek mógł istnieć.
- Powiedziałaś Dumbledore’owi? –
zapytał Malfoy. – A Snape? Na pewno się wścieka, że ktoś się pod niego
podszywał, będzie chciał to wyjaśnić.
- Nie mogę – przyznała Granger
rozpaczliwie. – Nie mam żadnego konkretu, żeby na nim oprzeć swoje podejrzenia.
To tylko przeczucia. Za mało, żeby ktokolwiek wziął na poważnie.
- Ja bym twoich przeczuć nie
lekceważył – powiedział Harry. – Pamiętasz, co było z bazyliszkiem?
- Rozmawiałam z Luną Lovegood, bo
ona teraz robi we wróżbiarstwie, ale też nie mogła nic poradzić.
- Zastanawialiśmy się z Draconem,
w jaki sposób ci pomóc – stwierdził Harry, szukając czegoś w torebce. – No i poszedłem
poszukać czegoś pożytecznego w piwnicach Malfoy Manor. Merlinie, co to była za
niewdzięczna robota! Aż mi się różdżka przegrzała. Ale znalazłem to.
I
położył na stole kryształową kulę, we wnętrzu której tlił się jakiś mleczny płomień.
- Co to? – zapytała Hermiona.
- Jest to tak zwany palanter.
- Palanter? – zdziwiła się. – Głupia
nazwa. Brzmi jak chińska podróba.
- To mi przypomina – wtrącił
Draco – jak kiedyś kupiłem na ulicy Śmiertelnego Nokturnu niby to proszek Fiuu,
ale jak się dobrze przyjrzeć, to na końcu było „t”.
- I co ten proszek robił? –
zapytał Harry, pełen niepokojących przypuszczeń co do jego zastosowania.
- Nic nie robił, to był zwykły
proszek do pieczenia, tylko bajerancko opakowany. Nigdy w życiu nie czułem się
bardziej orżnięty.
- A do czego on w ogóle służy? –
Hermiona niepewnie stuknęła tipsem o powierzchnię kuli.
- To jest potężny artefakt
daleko- i jasnowidzenia – wyjaśnił Harry. – Przynajmniej tak napisane w ulotce.
Może dzięki niemu czegoś się dowiesz.
- Spróbuję… – westchnęła panna
Granger.
Przyłożyła
dłonie do kryształowej kuli. Jej powierzchnia była ciepła. Wtem rozjarzyła się
na wszystkie kolory tęczy, rzucając wielobarwne refleksy po ścianach i osobach
siedzących przy stole. Barwy wewnątrz kuli wirowały, mieszały się jak w
kalejdoskopie, wibrowały się, zderzały i przenikały. Z wolna Hermiona poczuła,
jak to samo zaczyna dziać się w jej głowie…
Wtem
w kuli zabłysła twarz Rona, ledwie na ułamek sekundy. Potem na drugi. Weasley
pojawiał się i znikał, a stroił przy tym sprośne miny godne cesarza Kaliguli.
Próbowała do niego mówić, ale w tymże momencie spojrzała prosto w wybałuszone
oczy długowłosego brodacza.
- I got you, babe! – krzyknął złośliwym tonem.
Hermiona poczuła,
że coś łapie ją za ręce. Jej dłonie, przytknięte do kuli, schwyciła druga para
rąk i zaczęła wciągać do środka. Panna Granger wpadła w panikę, nie potrafiła rzucić
żadnego zaklęcia. Kątem oka widziała wariujących, zdezorientowanych Harry’ego i Dracona, ale nie mogła oderwać
spojrzenia od brodacza, którego na pewno już gdzieś widziała… Wdzierał się w
jej myśli, jego broda i włosy zdawały się oplątywać mózg Hermiony jak boa
pytosiciel. Próbowała walczyć, ale nic z tego, za słaba była, jej krzyk
przemienił się w nieludzki wizg…
- Expelliarmus!!! – krzyknął ktoś
poczwórnym chórem. Błysnęło, palanter oderwał się od dłoni Hermiony i rąbnął o
ścianę, rozpadając się na milion kawałków.
Panna
Granger otrzeźwiała. Naprzeciwko siedział Draco z potarganą fryzurą, a Harry na
czworakach szukał na podłodze swoich okularów. Właściciel na portrecie schował
twarz w dłoniach, a kotara dzieląca wnękę od głównej sali była zerwana.
- No i zepsułaś całkiem dobrą
kryształową kulę – westchnął Malfoy, szukając grzebienia w kieszeni.
Cała
jadłodajnia wyglądała jak po przejściu huraganu. Poprzewracane stoliki,
pozrywane zasłony, bigos na podłodze, goście w przerażeniu. Bufetowa, skulona
dotąd za kontuarem, wstała i ostrożnie podeszła do stolika.
- Mam pytanie, kto mi pokryje
koszty za zniszczony lokal – oznajmiła.
- Proszę wystawić fakturę na
Szkołę Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie – powiedziała Hermiona. – Przez samo
„H”.
Draco
sięgnął do portfela i rozrzucił po stoliku garść ciężkich złotych monet.
- To ja zapłacę zaliczkę –
zaproponował.
Kiedy
kelnerka pozbierała pieniądze i odeszła roztrzęsiona na zaplecze, Harry z
podziwem spojrzał na przyjaciółkę.
- To było niesamowite – powiedział.
– Co ty właściwie zobaczyłaś?
- Synchroniusz Walruss! –
przypomniała sobie Hermiona. – To był on!
Draco
zadrżał. Miał okazję poznać tego śmierciożercę, za którego sprawą został brutalnie
pohańbiony.
- Widziałaś Walrussa? – powtórzył
głosem drżącym jak on sam.
- Tak! Najpierw Rona, a potem
jego! Próbował wejść we mnie! To znaczy w moją głowę!
- Musisz koniecznie powiadomić,
kogo się da – powiedział Harry. – Iść do Dumbledore’a, do Snape’a, napisać do
ministra. To może być początek czegoś groźnego!
- A wy?
- Pomożemy ci, ile będziemy mogli
– zadeklarował Draco. – Nie odpuszczę dziadowi. Zatrzymamy się w jakimś
pensjonacie i jakby co, puść nam sowę.
Hermiona
jeszcze raz rozejrzała się po zdemolowanym lokalu.
- Kto właściwie rzucił tego
Expelliarmusa? – zapytała głośno.
- To oni – Harry wskazał mozaikę.
– Założyciele Hogwartu. Myśleliśmy, że już nie wytrzymasz, zaczęło cię wciągać
do środka, dłonie miałaś już wewnątrz kuli. Wtedy wszyscy czworo podnieśli
różdżki i bzzyt!
- Masz rację – powiedziała. –
Czekają nas twarde czasy. Znowu.
Po
posiłku Draco z Harrym poszli szukać jakiejś meliny, zaś panna Granger wróciła
do zamku. Dyrektor był chwilowo nieobecny, więc postanowiła najpierw powiadomić
Snape’a. Mistrza Eliksirów też nie było w gabinecie. Przyszło jej do głowy, że
może ćwiczy na siłowni, to było ostatnio jego ulubione miejsce.
Istotnie,
Severus w tym czasie pakował w gymie. Towarzyszył mu Rupert Rattlewonk, Hagrid
i Lupin grali w kręgle, natomiast Ania Szafraniec w szafirowym kostiumie ćwiczyła
na bieżni. Brakowało jej chyba trochę kondycji, bo ciągle się potykała,
niemniej wytrzymała aż do momentu, w którym Snape przestał ćwiczyć. Wtedy zeskoczyła
z bieżni i zataczając się ze zmęczenia, podeszła do niego.
- Cześć, Severusie! – uśmiechnęła
się. – Jak tam lecą eliksiry?
- Cóż, panno Szafraniec… – Mistrz
Eliksirów spojrzał na nią obojętnym wzrokiem. – Raz lecą wolniej, raz szybciej,
w zależności od gęstości.
- Ale trzymasz się zarąbiście! –
pchnęła go dłonią w pierś.
- Panno Szafraniec! – parsknął
Severus. – Czy mam iść do pani opiekunki stażu?
- A po co ci profesor Sprout, Sevciu?
W czym ja niby jestem od niej gorsza?
To
mówiąc, zaczęła szturchać Snape’a swymi okrągłościami. Akurat w tym momencie do
siłowni dotarła Hermiona. Ją samą zaskoczyło, jak bardzo się wściekła na widok
Ani Szafraniec podrywającej Severusa. Nie mogła pojąć, co jest bardziej
denerwujące: ogólna obleśność stażystki od zielarstwa czy może sam fakt, że
wyciągnęła ręce po Mistrza Eliksirów?
- A może potrzebujesz pomocy w
pracowni? – nagabywała Ania w dalszym ciągu. – Mogę ci pomóc w czyszczeniu kociołków…
- Panno Szafraniec, ile razy mam
mówić, że nie jestem zainteresowany?
- Dobra, dobra! Przecież wiem, że
to tylko taka gra i tak naprawdę tego potrzebujesz. Przecież nie możesz wiecznie
mieszać eliksirów…
Hermiona
chrząknęła donośnie. Ania Szafraniec odwróciła twarz w jej stronę, a Snape
skorzystał z okazji i uciekł. Granger zdenerwowała się, bo właśnie do niego
przyszła.
- Hej, Mionuś – rozpromieniła się
zielarka zza błyskających okularów. – Co tam? Przyszłaś się pogapić na
Severusia?
- Co się z tobą, Aniu, dzieje?
- Ups, sorry, Mionuś, wydawało mi
się, że na niego nie lecisz.
- Bo nie lecę! – warknęła panna
Granger.
- No co ty, nie masz się czego
wstydzić. Przecież jak go zobaczyłam w tych getrach, to po prostu mrrrrr… No
sama przyznaj, marchewka by nie wytrzymała!
- Masz ty w ogóle rozum i godnośc
wiedźmy? – Hermiona skrzywiła się z odrazą. – Miałam do Snape’a sprawę, a teraz
przez ciebie go nie dogonię!
- No to następnym razem spróbujemy
go wyrwać obie – stwierdziła Ania z mocnym postanowieniem. – Zobaczymy, która
będzie lepsza!
- Aniu, Aniu… – westchnęła panna
Granger. – Ciągle tylko myślisz o zakupach, kieckach i facetach… A ja gorę!