czwartek, 17 września 2015

Rozdział 12



      Albus Dumbledore siedział w swoim gabinecie i z wyniosłym podekscytowaniem wpatrywał się w leżącą na biurku dużą paczkę, którą chwilę wcześniej przyniósł mu puchacz królewski.
     Wśród czarodziejów zapanowała ostatnio moda na rozwijanie tężyzny fizycznej, więc dyrektor Hogwartu ostrożnie podjął decyzję, że i on mógłby coś zrobić w tym kierunku. Przeczytawszy ogłoszenie w „Proroku Codziennym”, zamówił pierwszy lepszy towar, który wpadł mu w oko.
     Stuknął różdżką w wierzch paczki, a ta natychmiast się otworzyła. Dumbledore zajrzał do środka, sięgnął… i wyciągnął kuszę długości łokcia. W zestawie były jeszcze zapasowe cięciwy, narzędzie do napinania, książeczka z opisami zaklęć poprawiających zasięg i celność oraz dwadzieścia bełtów. Gdyby potrzebował więcej, zawsze mógł sobie jakieś stransmutować, ale w książeczce znalazł też zaklęcie na przywoływanie zgubionych strzał.
       Obejrzał kuszę ze wszystkich stron, potem nałożył cięciwę i spróbował napiąć. Nie było to proste, wymagało dużego wysiłku. Łuczysko okazało się wąskie, ale nadrabiało twardością. Oferta wysyłkowa obejmowała też wielkie kusze ustawiane na trójnogu i dyrektorowi przeszło przez głowę, że gdyby kiedyś zamierzał taką kupić, to Hagrid będzie musiał mu ją napinać.
          Przez moment składał się z napiętą kuszą, mierząc do różnych obiektów w gabinecie. Wtem usłyszał pukanie do drzwi. Odruchowo zwrócił kuszę w tamtą stronę.
- Proszę! – zawołał. Drzwi gabinetu skrzypnęły i w tymże momencie Dumbledore nacisnął spust. Brzęknęła barytonem cięciwa, Hermiona padła na podłogę.
- Bez obawy, panno Granger! – zaśmiał się dyrektor. – Nie nabita!
- Na Merlina, dyrektorze – jęknęła stażystka od eliksirów, na drżących nogach wstając z posadzki. – Pan też próbuje mnie zabić?
- Zabić? – powtórzył Dumbledore, spoglądając na kuszę w taki sposób, jakby się zastanawiał, którędy wylatuje avada. – Nie, nie przewiduję strzelania do ludzi. Co panią do mnie sprowadza?
- Panie dyrektorze, ja nie mogę – odparła Hermiona. – Wszyscy chcą mnie zabić albo przynajmniej zrobić mi krzywdę, muszę mieć oczy naokoło głowy i nie mam pojęcia, co się dzieje!
- Cóż, panno Granger, tak to już bywa w pracy nauczyciela. Proszę się nie martwić, wyrobi się pani.
- Nie to mam na myśli! – i Hermiona opowiedziała dyrektorowi o dramatycznym zdarzeniu w jadłodajni „GoBlin”.
- Harry Potter jest w Hogsmeade? – Dumbledore uniósł brwi. – Razem z paniczem Malfoyem? I mają czelność w mojej wiosce używać artefaktów niewiadomego pochodzenia, bez wcześniejszego sprawdzenia zaklęciem antyklątwowym? Cóż, nie każdy bywa równie rozsądny co pani, panno Granger…
- Jednakże Synchroniusz Walruss…
- Wiem! Ja już wszystko wiem! Zastanawialiśmy się, czy Tomoho Wakatsuki działał sam, czy na czyjś rozkaz. Dostałem cynk od aurorów: na przesłuchaniu zeznał, że został wynajęty specjalnie na panią przez człowieka, którego opis odpowiada Walrussowi. Nie wiedział, kim jest tamten, ale teraz mamy potwierdzenie. A skoro w grę wchodzi Walruss, to pewnie musi być cała zorganizowana akcja, nie pojedynczy atak.
- Więc co zrobimy?
- Napiszę do ministerstwa i każę personelowi trzymać oczy szeroko otwarte. A pani, panno Granger, niech na siebie uważa. I proszę mnie natychmiast informować, gdyby zobaczyła pani coś dziwnego. Na przykład gdyby ktoś przyszedł do sowiarni i chciał złupić dziesięć jaj.

         Hermiona wróciła do w miarę normalnej pracy. Wyrobiła się już nieco, jeżeli chodzi o panowanie nad klasą – w końcu czymże są najkrnąbrniejsi nawet uczniowie w porównaniu z polującymi na ciebie niedobitkami śmierciożerców? Wieczorami spotykała się w Hogsmeade z Harrym i Draconem i robili burzę mózgów. Z czasem Potter, troszcząc się o bezpieczeństwo przyjaciółki, zdecydował zapuścić się do zamku, żeby się nieco rozejrzeć, to może zauważy coś istotnego. Harry’emu wprawdzie ze spostrzegawczością było trochę nie po drodze, ale Draco nie pozostawił kochana w potrzebie: zdecydował, że będzie z nim chodził i pokazywał mu wszystko, na co Potter powinien zwrócić uwagę.
       W czasie jednej z takich eskapad przydybał ich na korytarzu Snape i wpadł w nieopisaną wściekłość.
- A wy co tu wyprawiacie, panowie szlachta? – ryknął w ich kierunku. – Stęskniło się wam za czyszczeniem kociołków?
- Przyszliśmy odwiedzić koleżankę – tłumaczył się Harry. – Prosiła nas o to…
- Ja wam dam „odwiedzić koleżankę”! Minus pięćset dla Gryffindoru!
- Nie jesteśmy już uczniami, profesorze Snape! – odkrzyknął Harry i pokazał Severusowi język.
- To nic, i tak minus pięćset!
- Profesorze, a co ze Slytherinem? – prowokacyjnie zapytał Draco.
- Nie dyskutuję z tobą, Malfoy! – odparł Snape i odwrócił się na pięcie, majestatycznie zamiatając peleryną. Jedną rękę włożył do kieszeni i zaczął powiewać włosami.
       W tym momencie zza rogu wyłoniła się panna Granger. Na widok konfrontacji Snape’a z Potterem i Draconem wybałuszyła oczy.
- No, tym razem już pani przegięła! – napadł na nią Mistrz Eliksirów. – Jak chce się pani z kumplami spotykać, to pani sprawa, ale, na łokieć Merlina, nie w szkole!
- Bądź co bądź, Harry i Draco są jednak absolwentami… – broniła się Hermiona.
- A gdyby tak każdy absolwent przychodził, w przyszłości? – pojechał jej Severus. – Mielibyśmy w Hogwarcie ruch jak na dworcu! I potem się dziwić, że jakieś podejrzane typy się po szkole kręcą…
- Profesorze, no litości – zaapelował panicz Malfoy. – Przecież myśmy przybyli po to, żeby chronić Hermionę po tym, co zdarzyło się.
         Snape, wciąż trzymając rękę w kieszeni, obrzucił Dracona powłóczystym spojrzeniem.
- I’ve been told that you’ve been bold with Harry, Mark, and John… – powiedział miękkim tonem.
- Kim są Mark i John? – Potter też obrzucił spojrzeniem swego partnera, a następnie Mistrza Eliksirów, przy czym oskarżycielskim.
- Nieważne, tak mi się coś luźno skojarzyło – odparł Severus jechidnym tonem.
- Czy ja o czymś nie wiem? – dopytywał się zdezorientowany Harry.
- To chyba raczej ja o czymś nie wiem – warknął Draco sarkastycznie.
- Może rozwiązujcie swoje jakże istotne kwestie poza Hogwartem? – Snape nie zamierzał spuścić z tonu. – A nie się będziecie tak obnosić i jeszcze przeszkadzać nauczycielom w pracy…
      Malfoy i Potter spojrzeli porozumiewawczo na siebie, potem na Severusa, po czym wyszli z wielkim wzburzeniem.
- To było niskie z pana strony – stwierdziła krytycznie Hermiona.
- Pewnie, że tak – odparł Mistrz Eliksirów. – Jak pani myśli, panno Granger, powinienem zapuścić brodę czy raczej nie?

       Przez noc i sporą część następnego dnia Hermiona czuła nieokreślony egzystencjalistyczny niepokój. Przeczuwała, że to w dużej mierze obecność Harry’ego wzbudziła go w niej. Ach, czemu przed laty nie została z nim? Gdyby wybrała Pottera zamiast Rona, jej życie byłoby inne. Nie lepsze czy gorsze, po prostu inne, i Harry z pewnością nie wykręciłby jej takiego numeru jak Weasley, który po prostu wziął i znikł.
    Po lekcjach poszła do Pomony Sprout omówić bieżące sprawy związane z uczniami Hufflepuffu. Opiekunka Puchonów akurat rugała Anię Szafraniec. Młoda stażystka stała wyprężona przed jej biurkiem, a profesor Sprout wyrzucała jej, że nie panuje nad dyscypliną w klasie, lekcję prowadzi chaotycznie i znowu nie przygotowała konspektów. Na widok wchodzącej Hermiony Ania uśmiechnęła się i pomachała.
- Proszę na mnie patrzeć, kiedy do pani mówię! – zirytowała się nauczycielka zielarstwa. – Panno Szafraniec, jeżeli pani nic z tym nie zrobi, to wydam pani negatywną opinię i nie dopuszczą pani do egzaminu na kontraktowego. Proszę się natychmiast wziąć za siebie!
- Dobra, dobra – odparła stażystka i odeszła, mrugając przelotnie do Hermiony.
      Panna Granger przez dłuższy czas omawiała z Pomoną Sprout kwestie zawodowe, a po ich załatwieniu ruszyła z powrotem do siebie; to by było tyle, jeżeli chodzi o pracę na ten dzień. Nie uszła daleko, gdyż u wejścia do cieplarni zastała Anię Szafraniec. Tamta najwyraźniej na nią czekała.
- Co taka smutna? – zagaiła.
Hermionę wprost poraziło niesamowite podobieństwo młodej zielarki do Harry’ego. W tej chwili miała straszną ochotę z kimś porozmawiać i nawet Ania spokojnie mogła się do tego nadawać, zwłaszcza że Luna Lovegood akurat wzięła urlop.
- A jakoś tak… – odparła. – Rozmaicie w naszym fachu bywa, sama wiesz.
- Może wpadniesz do mnie? – zaproponowała Szafraniec. – Napijemy się czegoś dobrego…
       Panna Granger zgodziła się i poszły do przybudówki przy drugiej cieplarni, gdzie stażystka od zielarstwa miała swą kwaterę. W środku było bardzo zielono, na ścianach wisiały soczyste pnącza, na których chaotycznie porozwieszane były różne ubrania. Meble były z pojedynczych kawałów drewna, które za pomocą magii wyrosły do odpowiedniego kształtu. Ania dłuższy czas szukała czegoś w stercie suchych liści w kącie, wyrzuciła przez ramię kilka skarpetek nie do pary, w końcu wyciągnęła butelkę. Był to markowy pegaziak, czarodziejska odmiana koniaku.
- No to cyk – powiedziała uroczyście, siadając na kanapie.
      Hermiona z panną Szafraniec przegadały przy wypitce dobre półtorej godziny. zwierzając się sobie nawzajem z rozmaitych ciekawych sytuacji życiowych. Panna Granger miała zrazu opory przed wylewaniem się wobec mniej znanej koleżanki, ale im więcej piła, tym bardziej one topniały.
- Wiesz co, Aniu – wyznała wręcz – ja cię nawet całkiem lubię, choć jesteś wkurzająca jak mało kto…
- Dzięki, ty też! – odpowiedziała panna Szafraniec ochrypłym głosem i zachichotała obleśnie. – Nie napisałabyś mi planu rozwoju zawodowego? Mam z tym takie straszne kłopoty, a ty jesteś zdolna, szybko ci pójdzie?
- Nie bądź taka prędka! – od pegaziaku Hermiona przybrała na gadatliwości. – Może jeszcze całkiem za darmo?
- A jak nie za darmo? Jeszteśmy przy… jaciółkami, co nie? Mojżesz mi się zwierzyć ze wszssysystkiego. No, dawaj! Powiedz mi jakiś sekret! Obiecssuję, że będę milczeć jak… jak… grób potraktowany… Quietusem!
        No więc Hermiona, rozzuchwalona akoholem, opowiedziała od serca o tym, jak bardzo martwiło ją zaginięcie Rona, jak ją niepokoją ostatnie zdarzenia w Hogwarcie, jak miewa myśli o tym, że Harry jej się podoba, a Severus w sumie też nie jest taki jak dawniej i właściwie mógłby być wrażliwym intelektualistą, gdyby życie mu się inaczej ułożyło.
- To są, proszę ciebie, prawdziwe ludzkie problemy! – klarowała, wcięta już bardziej niż lekko. – A nie, jakie buty dobrać do sukienki…
- Masz całą rację! – skwapliwie potwierdziła Ania, drżącymi rękoma przechylając kieliszek tak, że pegaziak polał się jej po bluzce. – Mówię ci, bądź zawsze sobą, to najważniejsze…
- Masz takie oczy zielone, zupełnie tak samo jak Harry – bełkotała Hermiona, zdejmując pannie Szafraniec okulary. – Mało tego, nawet bryle masz takie same!
- To chyba fajnie, nie? – Ania najwyraźniej była jeszcze bardziej naprana od samej Granger. – Mówię ci, Miona, zawsze cię lubiłam i ja bym dla ciebie wszystko…
- To zapamiętaj raz na zawsze, żeby nie mówić do mnie „Miona” – powiedziała Hermiona rozlaźle kategorycznym tonem, a równocześnie przytuliła się do Ani. – Never!
- Przepraszam, to się już… hik!… nie powtórzy… Proszę, bierz mnie! Zobacz, jaką jestem nowoczesną i otwartą wiedźmą!
       Hermiona nie bardzo wiedziała, co dalej, koordynacja ruchowa nieco jej szwankowała, próbowała więc zarzucić sobie nogę Ani na biodro, ale coś nie wyszło i obie spadły z kanapy.
- No i super! – oceniła Szafraniec, bawiąc się jej włosami. – Oddawaj okulary! Chcę cię lepiej widzieć…
        W trakcie, gdy je zakładała, Granger zajmowała się miętoszeniem jej krągłości, lecz nagle zdała sobie sprawę, że jakieś beznamiętne to wszystko. Cóż… Czego by nie mówić o Harrym, cycków on nie miał. Brnęła dalej, jej umysł spowijały zbyt gęste opary pegaziaku, żeby była w stanie podjąć inną decyzję.
      Wreszcie doszła do wniosku, że musi zrobić coś konkretniejszego. Spojrzała na udo stażystki od zielarstwa, które przypadkowo wysunęło się spod spódnicy, długie, smukłe i jasne, o bladym odcieniu. Ciekawe, czy udo Harry’ego wygląda podobnie? Będzie musiała kiedyś zapytać Malfoya… Zaczęła całować pannę Szafraniec po twarzy, wyobrażając sobie, że to Potter.
- Aach! Jaka ty jesteś uczuciowa, Mionuś! – jęczała Ania. – Pozazdrościć twojemu facetowi, którego oczywiście nie masz, ale na pewno jeszcze będziesz mieć! W przyszłości…
     Po jakichś dwudziestu minutach jednostronnej wymiany pieszczot ponownie, i tym razem jeszcze dobitniej, Hermiona zauważyła, że coś tu jest bardzo nie tak. W ogóle co ją napadło? Próbowała poderwać koleżankę tylko dlatego, że podobna do Pottera? To jakiś bezsens! Gdyby nawet była bliźniaczką Harry’ego, to w dalszym ciągu nie byłaby nim samym… Czemu się pani, panno Granger, tak uczepiła tej myśli o Potterze? – usłyszała w głowie swe myśli wypowiadane głosem Snape’a. Tak, to było beznadziejne. Nie miała z tej imprezy najmniejszej satysfakcji, a sama Szafraniec – wątpliwe, czy cokolwiek jeszcze kontaktowała. Co z tobą? – zapytała Hermiona sama siebie, trzeźwiejąc momentalnie. Czujesz się samotna, może o to chodzi, nie masz z kim szczerze rozmawiać w całym tym zimnym, posępnym zamczysku…
A sam pomysł z zastępstwem za Harry’ego? On był… cóż… chory. Dobry moment na to, żeby być z Pottusiem, minął dawno temu, inne decyzje zostały podjęte i teraz nie ma już powrotu do tego, co było kiedyś. Nie takim czarodziejom jak ona nie udało się wrócić do przeszłości, więc niech lepiej spojrzy w przyszłość.
      Oderwała się od rozkotłowanej Ani, poprawiła spódnicę i szatę, po czym ruszyła do drzwi.
- Czekaj! – krzyknęła za nią Szafraniec. – Chyba nie skończyłyśmy!
- Straciłam ochotę – odparła Hermiona.
- No ale jak to? Co z naszą przyjaźnią?
- Bez zmian – rzekła panna Granger pozimniałym głosem. – Ale jeżeli zobaczysz w Hogwarcie coś dziwnego, na przykład gdyby ktoś przyszedł do sowiarni i chciał złupić dziesięć jaj, to będę ci naprawdę bardzo wdzięczna, jeżeli mi o tym powiesz.