Albus
Dumbledore siedział w swoim gabinecie i z wyniosłym podekscytowaniem wpatrywał
się w leżącą na biurku dużą paczkę, którą chwilę wcześniej przyniósł mu puchacz
królewski.
Wśród
czarodziejów zapanowała ostatnio moda na rozwijanie tężyzny fizycznej, więc
dyrektor Hogwartu ostrożnie podjął decyzję, że i on mógłby coś zrobić w tym
kierunku. Przeczytawszy ogłoszenie w „Proroku Codziennym”, zamówił pierwszy
lepszy towar, który wpadł mu w oko.
Stuknął
różdżką w wierzch paczki, a ta natychmiast się otworzyła. Dumbledore zajrzał do
środka, sięgnął… i wyciągnął kuszę długości łokcia. W zestawie były jeszcze zapasowe
cięciwy, narzędzie do napinania, książeczka z opisami zaklęć poprawiających
zasięg i celność oraz dwadzieścia bełtów. Gdyby potrzebował więcej, zawsze mógł
sobie jakieś stransmutować, ale w książeczce znalazł też zaklęcie na
przywoływanie zgubionych strzał.
Obejrzał
kuszę ze wszystkich stron, potem nałożył cięciwę i spróbował napiąć. Nie było
to proste, wymagało dużego wysiłku. Łuczysko okazało się wąskie, ale nadrabiało
twardością. Oferta wysyłkowa obejmowała też wielkie kusze ustawiane na trójnogu
i dyrektorowi przeszło przez głowę, że gdyby kiedyś zamierzał taką kupić, to
Hagrid będzie musiał mu ją napinać.
Przez
moment składał się z napiętą kuszą, mierząc do różnych obiektów w gabinecie.
Wtem usłyszał pukanie do drzwi. Odruchowo zwrócił kuszę w tamtą stronę.
- Proszę! – zawołał. Drzwi
gabinetu skrzypnęły i w tymże momencie Dumbledore nacisnął spust. Brzęknęła
barytonem cięciwa, Hermiona padła na podłogę.
- Bez obawy, panno Granger! –
zaśmiał się dyrektor. – Nie nabita!
- Na Merlina, dyrektorze –
jęknęła stażystka od eliksirów, na drżących nogach wstając z posadzki. – Pan
też próbuje mnie zabić?
- Zabić? – powtórzył Dumbledore,
spoglądając na kuszę w taki sposób, jakby się zastanawiał, którędy wylatuje
avada. – Nie, nie przewiduję strzelania do ludzi. Co panią do mnie sprowadza?
- Panie dyrektorze, ja nie mogę –
odparła Hermiona. – Wszyscy chcą mnie zabić albo przynajmniej zrobić mi krzywdę,
muszę mieć oczy naokoło głowy i nie mam pojęcia, co się dzieje!
- Cóż, panno Granger, tak to już
bywa w pracy nauczyciela. Proszę się nie martwić, wyrobi się pani.
- Nie to mam na myśli! – i
Hermiona opowiedziała dyrektorowi o dramatycznym zdarzeniu w jadłodajni
„GoBlin”.
- Harry Potter jest w Hogsmeade? –
Dumbledore uniósł brwi. – Razem z paniczem Malfoyem? I mają czelność w mojej
wiosce używać artefaktów niewiadomego pochodzenia, bez wcześniejszego
sprawdzenia zaklęciem antyklątwowym? Cóż, nie każdy bywa równie rozsądny co
pani, panno Granger…
- Jednakże Synchroniusz Walruss…
- Wiem! Ja już wszystko wiem!
Zastanawialiśmy się, czy Tomoho Wakatsuki działał sam, czy na czyjś rozkaz.
Dostałem cynk od aurorów: na przesłuchaniu zeznał, że został wynajęty
specjalnie na panią przez człowieka, którego opis odpowiada Walrussowi. Nie
wiedział, kim jest tamten, ale teraz mamy potwierdzenie. A skoro w grę wchodzi
Walruss, to pewnie musi być cała zorganizowana akcja, nie pojedynczy atak.
- Więc co zrobimy?
- Napiszę do ministerstwa i każę
personelowi trzymać oczy szeroko otwarte. A pani, panno Granger, niech na
siebie uważa. I proszę mnie natychmiast informować, gdyby zobaczyła pani coś
dziwnego. Na przykład gdyby ktoś przyszedł do sowiarni i chciał złupić dziesięć
jaj.
Hermiona
wróciła do w miarę normalnej pracy. Wyrobiła się już nieco, jeżeli chodzi o
panowanie nad klasą – w końcu czymże są najkrnąbrniejsi nawet uczniowie w
porównaniu z polującymi na ciebie niedobitkami śmierciożerców? Wieczorami spotykała
się w Hogsmeade z Harrym i Draconem i robili burzę mózgów. Z czasem Potter,
troszcząc się o bezpieczeństwo przyjaciółki, zdecydował zapuścić się do zamku,
żeby się nieco rozejrzeć, to może zauważy coś istotnego. Harry’emu wprawdzie ze
spostrzegawczością było trochę nie po drodze, ale Draco nie pozostawił kochana
w potrzebie: zdecydował, że będzie z nim chodził i pokazywał mu wszystko, na co
Potter powinien zwrócić uwagę.
W
czasie jednej z takich eskapad przydybał ich na korytarzu Snape i wpadł w nieopisaną
wściekłość.
- A wy co tu wyprawiacie, panowie
szlachta? – ryknął w ich kierunku. – Stęskniło się wam za czyszczeniem
kociołków?
- Przyszliśmy odwiedzić koleżankę
– tłumaczył się Harry. – Prosiła nas o to…
- Ja wam dam „odwiedzić
koleżankę”! Minus pięćset dla Gryffindoru!
- Nie jesteśmy już uczniami,
profesorze Snape! – odkrzyknął Harry i pokazał Severusowi język.
- To nic, i tak minus pięćset!
- Profesorze, a co ze
Slytherinem? – prowokacyjnie zapytał Draco.
- Nie dyskutuję z tobą, Malfoy! –
odparł Snape i odwrócił się na pięcie, majestatycznie zamiatając peleryną. Jedną
rękę włożył do kieszeni i zaczął powiewać włosami.
W
tym momencie zza rogu wyłoniła się panna Granger. Na widok konfrontacji Snape’a
z Potterem i Draconem wybałuszyła oczy.
- No, tym razem już pani
przegięła! – napadł na nią Mistrz Eliksirów. – Jak chce się pani z kumplami
spotykać, to pani sprawa, ale, na łokieć Merlina, nie w szkole!
- Bądź co bądź, Harry i Draco są
jednak absolwentami… – broniła się Hermiona.
- A gdyby tak każdy absolwent
przychodził, w przyszłości? – pojechał jej Severus. – Mielibyśmy w Hogwarcie
ruch jak na dworcu! I potem się dziwić, że jakieś podejrzane typy się po szkole
kręcą…
- Profesorze, no litości –
zaapelował panicz Malfoy. – Przecież myśmy przybyli po to, żeby chronić
Hermionę po tym, co zdarzyło się.
Snape,
wciąż trzymając rękę w kieszeni, obrzucił Dracona powłóczystym spojrzeniem.
- I’ve been told that you’ve been bold with Harry, Mark, and John…
– powiedział
miękkim tonem.
- Kim są Mark i John? – Potter
też obrzucił spojrzeniem swego partnera, a następnie Mistrza Eliksirów, przy
czym oskarżycielskim.
- Nieważne, tak mi się coś luźno
skojarzyło – odparł Severus jechidnym tonem.
- Czy ja o czymś nie wiem? –
dopytywał się zdezorientowany Harry.
- To chyba raczej ja o czymś nie
wiem – warknął Draco sarkastycznie.
- Może rozwiązujcie swoje jakże
istotne kwestie poza Hogwartem? – Snape nie zamierzał spuścić z tonu. – A nie
się będziecie tak obnosić i jeszcze przeszkadzać nauczycielom w pracy…
Malfoy
i Potter spojrzeli porozumiewawczo na siebie, potem na Severusa, po czym wyszli
z wielkim wzburzeniem.
- To było niskie z pana strony –
stwierdziła krytycznie Hermiona.
- Pewnie, że tak – odparł Mistrz
Eliksirów. – Jak pani myśli, panno Granger, powinienem zapuścić brodę czy
raczej nie?
Przez
noc i sporą część następnego dnia Hermiona czuła nieokreślony
egzystencjalistyczny niepokój. Przeczuwała, że to w dużej mierze obecność
Harry’ego wzbudziła go w niej. Ach, czemu przed laty nie została z nim? Gdyby
wybrała Pottera zamiast Rona, jej życie byłoby inne. Nie lepsze czy gorsze, po
prostu inne, i Harry z pewnością nie wykręciłby jej takiego numeru jak Weasley,
który po prostu wziął i znikł.
Po
lekcjach poszła do Pomony Sprout omówić bieżące sprawy związane z uczniami
Hufflepuffu. Opiekunka Puchonów akurat rugała Anię Szafraniec. Młoda stażystka
stała wyprężona przed jej biurkiem, a profesor Sprout wyrzucała jej, że nie
panuje nad dyscypliną w klasie, lekcję prowadzi chaotycznie i znowu nie
przygotowała konspektów. Na widok wchodzącej Hermiony Ania uśmiechnęła się i
pomachała.
- Proszę na mnie patrzeć, kiedy
do pani mówię! – zirytowała się nauczycielka zielarstwa. – Panno Szafraniec,
jeżeli pani nic z tym nie zrobi, to wydam pani negatywną opinię i nie dopuszczą
pani do egzaminu na kontraktowego. Proszę się natychmiast wziąć za siebie!
- Dobra, dobra – odparła
stażystka i odeszła, mrugając przelotnie do Hermiony.
Panna
Granger przez dłuższy czas omawiała z Pomoną Sprout kwestie zawodowe, a po ich
załatwieniu ruszyła z powrotem do siebie; to by było tyle, jeżeli chodzi o
pracę na ten dzień. Nie uszła daleko, gdyż u wejścia do cieplarni zastała Anię
Szafraniec. Tamta najwyraźniej na nią czekała.
- Co taka smutna? – zagaiła.
Hermionę
wprost poraziło niesamowite podobieństwo młodej zielarki do Harry’ego. W tej
chwili miała straszną ochotę z kimś porozmawiać i nawet Ania spokojnie mogła
się do tego nadawać, zwłaszcza że Luna Lovegood akurat wzięła urlop.
- A jakoś tak… – odparła. –
Rozmaicie w naszym fachu bywa, sama wiesz.
- Może wpadniesz do mnie? –
zaproponowała Szafraniec. – Napijemy się czegoś dobrego…
Panna
Granger zgodziła się i poszły do przybudówki przy drugiej cieplarni, gdzie
stażystka od zielarstwa miała swą kwaterę. W środku było bardzo zielono, na
ścianach wisiały soczyste pnącza, na których chaotycznie porozwieszane były
różne ubrania. Meble były z pojedynczych kawałów drewna, które za pomocą magii
wyrosły do odpowiedniego kształtu. Ania dłuższy czas szukała czegoś w stercie
suchych liści w kącie, wyrzuciła przez ramię kilka skarpetek nie do pary, w
końcu wyciągnęła butelkę. Był to markowy pegaziak, czarodziejska odmiana
koniaku.
- No to cyk – powiedziała
uroczyście, siadając na kanapie.
Hermiona
z panną Szafraniec przegadały przy wypitce dobre półtorej godziny. zwierzając
się sobie nawzajem z rozmaitych ciekawych sytuacji życiowych. Panna Granger
miała zrazu opory przed wylewaniem się wobec mniej znanej koleżanki, ale im więcej
piła, tym bardziej one topniały.
- Wiesz co, Aniu – wyznała wręcz –
ja cię nawet całkiem lubię, choć jesteś wkurzająca jak mało kto…
- Dzięki, ty też! – odpowiedziała
panna Szafraniec ochrypłym głosem i zachichotała obleśnie. – Nie napisałabyś mi
planu rozwoju zawodowego? Mam z tym takie straszne kłopoty, a ty jesteś zdolna,
szybko ci pójdzie?
- Nie bądź taka prędka! – od
pegaziaku Hermiona przybrała na gadatliwości. – Może jeszcze całkiem za darmo?
- A jak nie za darmo? Jeszteśmy
przy… jaciółkami, co nie? Mojżesz mi się zwierzyć ze wszssysystkiego. No,
dawaj! Powiedz mi jakiś sekret! Obiecssuję, że będę milczeć jak… jak… grób
potraktowany… Quietusem!
No
więc Hermiona, rozzuchwalona akoholem, opowiedziała od serca o tym, jak bardzo
martwiło ją zaginięcie Rona, jak ją niepokoją ostatnie zdarzenia w Hogwarcie,
jak miewa myśli o tym, że Harry jej się podoba, a Severus w sumie też nie jest
taki jak dawniej i właściwie mógłby być wrażliwym intelektualistą, gdyby życie
mu się inaczej ułożyło.
- To są, proszę ciebie, prawdziwe
ludzkie problemy! – klarowała, wcięta już bardziej niż lekko. – A nie, jakie
buty dobrać do sukienki…
- Masz całą rację! – skwapliwie
potwierdziła Ania, drżącymi rękoma przechylając kieliszek tak, że pegaziak
polał się jej po bluzce. – Mówię ci, bądź zawsze sobą, to najważniejsze…
- Masz takie oczy zielone,
zupełnie tak samo jak Harry – bełkotała Hermiona, zdejmując pannie Szafraniec okulary.
– Mało tego, nawet bryle masz takie same!
- To chyba fajnie, nie? – Ania
najwyraźniej była jeszcze bardziej naprana od samej Granger. – Mówię ci, Miona,
zawsze cię lubiłam i ja bym dla ciebie wszystko…
- To zapamiętaj raz na zawsze,
żeby nie mówić do mnie „Miona” – powiedziała Hermiona rozlaźle kategorycznym
tonem, a równocześnie przytuliła się do Ani. – Never!
- Przepraszam, to się już… hik!…
nie powtórzy… Proszę, bierz mnie! Zobacz, jaką jestem nowoczesną i otwartą
wiedźmą!
Hermiona
nie bardzo wiedziała, co dalej, koordynacja ruchowa nieco jej szwankowała,
próbowała więc zarzucić sobie nogę Ani na biodro, ale coś nie wyszło i obie
spadły z kanapy.
- No i super! – oceniła Szafraniec,
bawiąc się jej włosami. – Oddawaj okulary! Chcę cię lepiej widzieć…
W
trakcie, gdy je zakładała, Granger zajmowała się miętoszeniem jej krągłości, lecz
nagle zdała sobie sprawę, że jakieś beznamiętne to wszystko. Cóż… Czego by nie
mówić o Harrym, cycków on nie miał. Brnęła dalej, jej umysł spowijały zbyt
gęste opary pegaziaku, żeby była w stanie podjąć inną decyzję.
Wreszcie
doszła do wniosku, że musi zrobić coś konkretniejszego. Spojrzała na udo
stażystki od zielarstwa, które przypadkowo wysunęło się spod spódnicy, długie,
smukłe i jasne, o bladym odcieniu. Ciekawe, czy udo Harry’ego wygląda podobnie?
Będzie musiała kiedyś zapytać Malfoya… Zaczęła całować pannę Szafraniec po
twarzy, wyobrażając sobie, że to Potter.
- Aach! Jaka ty jesteś uczuciowa,
Mionuś! – jęczała Ania. – Pozazdrościć twojemu facetowi, którego oczywiście nie
masz, ale na pewno jeszcze będziesz mieć! W przyszłości…
Po
jakichś dwudziestu minutach jednostronnej wymiany pieszczot ponownie, i tym
razem jeszcze dobitniej, Hermiona zauważyła, że coś tu jest bardzo nie tak. W
ogóle co ją napadło? Próbowała poderwać koleżankę tylko dlatego, że podobna do
Pottera? To jakiś bezsens! Gdyby nawet była bliźniaczką Harry’ego, to w dalszym
ciągu nie byłaby nim samym… Czemu się pani, panno Granger, tak uczepiła tej
myśli o Potterze? – usłyszała w głowie swe myśli wypowiadane głosem Snape’a.
Tak, to było beznadziejne. Nie miała z tej imprezy najmniejszej satysfakcji, a
sama Szafraniec – wątpliwe, czy cokolwiek jeszcze kontaktowała. Co z tobą? –
zapytała Hermiona sama siebie, trzeźwiejąc momentalnie. Czujesz się samotna,
może o to chodzi, nie masz z kim szczerze rozmawiać w całym tym zimnym,
posępnym zamczysku…
A sam pomysł z
zastępstwem za Harry’ego? On był… cóż… chory. Dobry moment na to, żeby być z
Pottusiem, minął dawno temu, inne decyzje zostały podjęte i teraz nie ma już
powrotu do tego, co było kiedyś. Nie takim czarodziejom jak ona nie udało się
wrócić do przeszłości, więc niech lepiej spojrzy w przyszłość.
Oderwała
się od rozkotłowanej Ani, poprawiła spódnicę i szatę, po czym ruszyła do drzwi.
- Czekaj! – krzyknęła za nią
Szafraniec. – Chyba nie skończyłyśmy!
- Straciłam ochotę – odparła
Hermiona.
- No ale jak to? Co z naszą
przyjaźnią?
- Bez zmian – rzekła panna
Granger pozimniałym głosem. – Ale jeżeli zobaczysz w Hogwarcie coś dziwnego, na
przykład gdyby ktoś przyszedł do sowiarni i chciał złupić dziesięć jaj, to będę
ci naprawdę bardzo wdzięczna, jeżeli mi o tym powiesz.