Dwa tygodnie później w
poniedziałek wypadał Dzień Bankowca. Zajęcia w Hogwarcie zostały
odwołane, więc Dumbledore zarządził weekendowy wyjazd
integracyjny dla grona nauczycielskiego. Nie chodziło wyłącznie o
zapewnienie podwładnym odpoczynku i o to, żeby dać im szansę
nieco się rozruszać. Skoro w zamku, a zwłaszcza wokół Hermiony,
zaczęły się dziać różne dziwne rzeczy i kręcili się
podejrzani ludzie, to może niezłym rozwiązaniem było na parę dni
zmienić klimat i trochę ich zdezorientować.
Uczniów pozostawiwszy
pod opieką Hagrida, Filcha, Irytka i pani Pomfrey, nauczyciele udali
się na stację i wyruszyli specjalnie w tym celu podstawionym
Hogwart Ekspresem. Dumbledore miał do dyspozycji całą luksusową
salonkę. Pociąg najpierw podjechał do Londynu, gdzie wysadził
grupę uczniów wracających do domu na długi weekend, a następnie
skręcił w stronę Nottingham i dalej, aż do lasu Sherwood.
Nie wszyscy wiedzą, że
Sherwood jest o wiele większy niż wygląda, bo większość jego
obszaru jest niedostępna dla mugoli, a zresztą i ten ukryty wymiar
zawiera prastare ostępy i mateczniki, gdzie wstępu nie mają nawet
najpotężniejsi czarodzieje. W tak tajemne rewiry wycieczka
oczywiście nie dotarła, lecz do ośrodka wypoczynkowego
Ministerstwa Magii.
Uczestników
zakwaterowano w domkach kempingowych z piernika, położonych na
polanie nad rzeką. Drzwi i okiennice były z marcepana, a meble –
z czekolady. Rozwiązanie takie pozwalało zaoszczędzić na
wyżywieniu. Materiały budowlane zresztą odrastały, ale w tempie
zaledwie trzydziestu deka na metr kwadratowy dziennie, więc jeśli
ktoś nie umiał poskromić apetytu, musiał się liczyć z
przeciągami.
Snape dostał wspólny
domek z Lupinem i Horacym Slughornem, z czego nie był szczególnie
zadowolony, ale kiedy się okazało, że ma do dyspozycji osobny
pokój – co prawda niewiele większy od schowka na szczotki –
schował się tam natychmiast. Hermiona podejrzewała, że będzie
pędził bimber dla reszty. Sama została zakwaterowana razem z Luną
Lovegood i Anią Szafraniec. Ta ostatnia od początku imprezy
cieszyła się jak jednoręki na nowy sekator.
- Ale z nas krejzolki! –
krzyknęła z entuzjazmem, zawisając na ramionach koleżanek.
- Jasne – odparła Luna
ironicznie. – Takich dwóch jak my trzy to nie ma ani jednej.
Miała powody czuć do
niej urazę. W domku był bezprzewodowy czajnik wykonany z
utwardzanej chałwy. Zanim dziewczyny w ogóle zdążyły się
rozpakować, Ania zrobiła w nim tak wielką dziurę, że aby
ugotować herbatę, Luna musiała pożyczyć czajnik od profesor
Trelawney.
Atrakcją wieczoru miało
być wielkie ognisko, więc nauczyciele rozeszli się picować
drewno. Hermiona szła z Luną i Rupertem Rattlewonkiem, szukając
odpowiednio suchych patyków. Równocześnie z zaciekawieniem
rozglądała się, jak z tak wymagającą pracą fizyczną radzi
sobie reszta grona. Najbardziej niepokojąco zachowywał się Snape.
Jako pierwszy zebrał wiązkę chrustu prawie tak wielką, jak on
sam. Przyczepił sobie brodę z mchu, założył jakiś idiotyczny
kapelusz i zaczął rozkołysanym krokiem wędrować między
drzewami, uginając się pod ciężarem chrustu i podśpiewując: „I
really don't know, I really don't know…” Hermiona nie wiedziała,
jaki eliksir Severus sobie zapodał, ale musiał być mocny.
Udało
im się zebrać już prawie pół kubika, gdy wtem rozległ się
przejmujący okrzyk:
-
Ratujcie mnieeee!!!
Rzucili
się w trójkę w stronę głosu. Okazało się, że to Szafraniec
oczywiście wpadła w bagno. Miotała się przerażona, błoto
sięgało już jej do piersi.
- Nie
ruszaj się, zaraz cię wyciągniemy! – zawołała Hermiona.
- Ale
to mnie wciągaa!!! – krzyczała młoda zielarka.
Była
za daleko, żeby dało się ją wyciągnąć za rękę. Luna wyjęła
z wiązki chrustu pierwszy lepszy patyk, próbowała podać
koleżance, ale był za krótki. Rupert szybko odnalazł w pobliżu
długą gałąź, lecz pannie Szafraniec zabrakło zaledwie
dziesięciu centymetrów. Darła się coraz głośniej, bagno
pochłonęło ją już po szyję…
Wtedy
Hermiona przypomniała sobie nagle o zaklęciu drwalskim, na które
natknęła się w jednej z ksiąg zostawionych do zabrania w
bibliotece Hogwartu.
-
Lignotransformum! – zawołała, uderzając różdżką w chrust.
Buchnął
dym i już po dwóch sekundach wiązka drobnych gałęzi zmieniła
się w dwumetrowy drąg. Rattlewonk chwycił go bez namysłu i
wspólnymi siłami Anię Szafraniec uratowali.
Okazało
się jednak, że szamocąc się w bagnie, Ania zgubiła drwa, które
dotąd zebrała. W związku z tym to ona musiała nieść drąg z
powrotem do ośrodka.
Przygotowania
szły pełną parą, Dumbledore nadzorował układanie stosu i
rozstawianie wokół niego ławeczek. Nadchodzących stażystów
powitano konsternacją, nie mniejszą niż Snape'a, który tanecznym
krokiem wparował na polanę i cisnął zebrany chrust prosto pod
nogi starego Dropsa. Dyrektor i Lupin byli pod wielkim wrażeniem
dzielności panny Granger, kilka też osób z zdumieniem przyglądało
się Ani ubłoconej jak nieboskie stworzenie.
-
Panno Szafraniec, co pani z siebie zrobiła? – zapytała oburzona
Sprout Pomona.
-
Samo się zrobiło – odpowiedziała stażystka.
Hermiona z powrotem przemieniła drąg w wiązkę chrustu, którą
przeznaczono na zapas, żeby później dołożyć do ogniska.
- Ale od ciebie jedzie
tym bagnem! – zirytowała się Luna, spoglądając z niechęcią na
Szafraniec: nie dość, że zeżarła czajnik, to jeszcze takie coś.
- No, mała, wyskakuj z
ciuchów! – rzuciła panna Granger kategorycznym tonem. – I do
rzeki!
Panna Szafraniec poczuła
pewne rozczarowanie, bo po pierwszych słowach Hermiony miała
nadzieję na jakąś powtórkę z tego, co zaszło w przybudówce
przy zielarni, ale posłusznie udała się do wody. Kiedy już
spłukała z siebie całe błoto, to okazało się, że nie zabrała
żadnego ubrania na zmianę. Musiała więc przez resztę dnia ganiać
po lesie w różowej koszulce nocnej z wizerunkiem jakiegoś „słonia
Tadeusza”.
W końcu nastał wieczór
i rozpalono ognisko. Wyżerce, popijawie i śmiechom nie było końca.
Nauczyciele częstowali się winem, pegaziakiem i Ognistą w
plastikowych kubeczkach. Sybil Trelawney skakała przez ogień,
Slughorn z Flitwickiem zabawiali się tworzeniem z płomieni
skomplikowanych iluzji, Lupin stepował. Nawet profesor McGonagall
rozluźniła się na tyle, że zaczęła śpiewać balladę o
wróbelku, co wpadł do kibelku.
Dumbledore popisywał
się strzelaniem z kuszy. Tytułem eksperymentu postanowił
zestrzelić jabłko z głowy profesor Sprout, jednak nauczycielka
zielarstwa tak się trzęsła, że jabłko ciągle spadało.
Flitwick, chcąc to mieć jak najszybciej z głowy, rzucił na Sprout
Drętwotę, dzięki czemu dyrektorowi udało się wreszcie zestrzelić
jabłko, ale i tak dopiero z przyłożenia.
Po dwóch godzinach
Hermiona uznała, że zaczyna się nudzić. Towarzystwo było już
coraz bardziej wstawione, a już Ania Szafraniec od dłuższej chwili
spała pijackim snem na ziemi z kiełbasą w ręku. Nie tylko ona
miała dość: z przeciwnej strony ogniska zauważyła Snape'a
odchodzącego na stronę ze smętnym wyrazem twarzy. Panna Granger
przez moment śledziła go wzrokiem, aż znikł w zaroślach.
Poczuła nagły
niepokój, z jakiegoś powodu wydało jej się, że Mistrz Eliksirów
nie powinien w takich okolicznościach szwendać się samotnie po
lesie. Wstała i pozostawiając resztę nauczycieli, zabierających
się właśnie do grania w butelkę, ruszyła za Severusem.
W świetle księżyca
było bardzo dobrze widać Mistrza Eliksirów, jak szedł przed
siebie w nieznane. Dość spokojny krok wskazywał na to, że raczej
nie śpieszy mu się w żadne konkretne miejsce. Hermiona przemykała
wzdłuż drzew, obawiając się, żeby jej nie zauważył. Czasem
przez szelest deptanych liści przebijał się głos Snape'a,
powtarzającego: „Idziemy przez las, idziemy przez las…”
Granger nie widziała w pobliżu nikogo, o kim Severus mógłby mówić
„my”. A może wiedział, że ona za nim idzie, tylko mu to wcale
nie przeszkadzało?
Wolna przestrzeń
poszerzyła się, tworząc małą polankę. Niespodziewanie Snape
zrzucił szatę i zaczął tańczyć w świetle księżyca. Hermiona
z zachwytem przyglądała się jego całkiem świeżej muskulaturze.
Poczuła nagły przypływ sentymentalizmu. Był przecież Severus
wrażliwym chłopcem, który chciał się znaleźć z dala od
zgiełku… Zawstydzona, schowała się w krzakach.
Postanowiła obejść
Snape'a od przodu, żeby jeszcze bardziej się ponapawać jego
wspaniałym ciałem. Zaczęła więc iść przed siebie pomiędzy
drzewami i krzakami, choć jej szata wplątywała się w gałęzie.
Po kilku minutach wyszła na drogę jakieś dwieście metrów przed
miejscem, gdzie miał znajdować się Mistrz Eliksirów.
I wtedy usłyszała
głosy. To raczej nie był żaden z nauczycieli. Hermiona przyczaiła
się w kępie krzaków, czekając na rozwój wydarzeń.
Ścieżką nadeszli
trzej mężczyźni. Wszyscy ubrani byli w modne szaty z
różnokolorowym Mrocznym Znakiem i wszyscy trzej nosili irokezy.
Jeden był gruby z czerwonym czubem i niósł miotłę na ramieniu,
drugi, mięśniak z kwadratową szczęką, miał niebieskiego irokeza
i baki, a trzeci liczył z metr sześćdziesiąt, a irokeza miał
zielonego.
- Ja dziękuję za
takiego Czarnego Pana – utyskiwał ten ostatni. – Rozpoczynać
przemówienie do śmierciożerców słowami „Witajcie, kochane
fiuty”? Fejspalm to za mało…
- Daj spokój – odparł
grubas. – Młody jest chłopak, wyrobi się. Wujek Synchroniusz
wie, co robi.
- Niech diabli porwą
wujka Synchroniusza!! – wybuchnął pokurcz. – Trzy dni się tu
cyckamy, a czas leci! Przecież w tej głuszy nie ma nawet porządnego
papieru toaletowego! Wiesz, gdzie ja bym wujkowi Synchroniuszowi
wetknął tę srebrną szczałę?! Nie wiem, coś ty sobie myślał,
Max, zgłaszając nas na ochotnika do tej misji…
- Spokój! – warknął
mięśniak. – To, czego szukamy, musi być w tym obrębie. Jeszcze
trochę i znajdziemy!
- Ciekawe jak?
- Nie wiem jeszcze jak,
ale coś wymyślimy.
- Jaką masz pewność? –
nie dowierzał zielony irokez.
- Bo, kurde balans, wujek
Synchroniusz tak powiedział! – zirytował się Max i pociągnął
kumpla brutalnie za ucho. – Kiedy w końcu do ciebie dotrze, że w
terenie decyzje podejmuję ja!
- Dobra, dobra, tyś jest
szefem, Max – wtrącił się gruby. – Czyli co, znajdziemy itema
i od razu wracamy na chatę?
- Tak z grubsza –
potwierdził niebieskoczuby, który widocznie był w tej trójce
sternikiem. – Żeby było szybciej, polecę pierwszy, na miotle.
Dobrą jakąś chociaż skołowałeś, Matt?
- Pewnie z second handu –
wtrącił pokurcz.
- Dajcie spokój, nówka
sztuka – odpowiedział Matt. – Niemiec na niej latał tylko do
kościoła.
Hermiona wpatrywała się
z napięciem w trzech neośmierciożerców. Nawet nie dostrzegła,
jak z kierunku, z którego przyszła, nadciągnął Severus Snape i
stanął jak wryty.
- A wy tu czego?! –
zdenerwował się na widok kolorowych irokezów.
- Cześć, Severuchu! –
warknął Max. – Widzę, że dobrze ci się powodzi, dużo więcej
stylu i seksapilu!
- Czego znowu chcesz?! –
krzyknął pokurcz.
- To nie do ciebie –
odparł niebieski czub. – No, Snape, jak to jest żyć ze
świadomością, że zdradziłeś Czarnego Pana?
- Czarny Pan nie żyje –
odparł Snape dobitnie.
- Tak ci się tylko
wydaje! – rzucił grubas, na którego mówili Matt.
- No i co? – Max
spiorunował Severusa wzrokiem. – Dumblacz cię na przeszpiegi
przysłał, nie? Powiedz swojemu dyrektorkowi, że spóźniliście
się!
- Nie mam pojęcia, o
czym mówicie, dajcie mi spokój.
- Jasne. Mamy uwierzyć,
że zupełnym przypadkiem znalazłeś się w lesie Sherwood, akurat w
tym samym miejscu i czasie, co my? Bujać to my, a nie nas. Dobra,
gadaj, jak dużo wiesz.
- Wiem, że nic nie wiem
– odparł bezczelnie Mistrz Eliksirów.
- Gadaj, Snape! –
wydarł się zielonoczuby, sięgając po różdżkę. – Bo wpadnę
w szał!
- Szaaał, gdybyś
tylko chciał! – ryknął
Severus. – Expelliarmus!
W
jego dłoni błyskawicznie pojawiła się różdżka, błysnęło
zaklęcie, wyrywając niskiemu zbirowi patyk z ręki. Max w
odpowiedzi rzucił swój czar, ale Snape zdążył uskoczyć, palnął
zaklęciem w Matta, odrzucając go na kilka metrów. Grubas zebrał
się i też sięgnął po różdżkę. Severus szybko prasnął mu w
oczy kulą światła, oślepiając go. Mięśniak zrobił unik i
zaatakował. Jego zaklęcie zderzyło się z czarem rzuconym przez
Snape'a i wybuchnęło ognistą kulą, fala żaru dotarła aż do
skrytej w krzakach Hermiony.
Tymczasem
pokurcz, odrzucony na bok, podpełzł na czworakach do swej różdżki
i z zaskoczenia rzucił Drętwotę na Snape'a. Nauczyciel był
bezbronny.
-
Bujać to my, a nie nas – powtórzył niebieskoczuby Max z
triumfalnym sarkazmem, wycelowawszy różdżkę prosto między jego
oczy.
Przerażonej
Hermionie przypomniało się nagle zaklęcie jąkające, którego
nauczyła się z pamiętnika znalezionego w Hogwarcie.
-
Hottentottentrottel! - krzyknęła, mierząc w śmierciożercę. Ten,
trafiony, odrzucił głowę w tył, ale już po chwili znów
wycelował w Severusa.
-
Av… Av… Avada k… k… ke… kkke… – nie mógł dokończyć
formuły.
Snape
odzyskał siły, skulił się i gwałtownie wyprostował nogi, kopiąc
Maxa obunóż. Przeciwnik zatoczył się i padł na ziemię, a Mistrz
Eliksirów przechwycił jego różdżkę w powietrzu. Pokurcz
próbował porazić Severusa, ale Hermiona z zarośli także jego
potraktowała zaklęciem jąkającym. Widząc, że nie jest w stanie,
rzucił się do ucieczki. Snape kopnął go z półobrotu w tyłek,
aż zielonoczuby wykonał lot w powietrzu i rozpłaszczył się na
drzewie.
Został
jeszcze Matt. Mistrz Eliksirów przekoziołkował w powietrzu i
walnął go pięścią w podbródek.
-
Ch… ch… chłoppp… pp…ppaki, ch-ch-chodu! – krzyknął
śmierciożerca, bez namysłu dosiadł miotły i nie czekając na
oklaski, pofrunął w stronę, z której z kolegami przybył.
Snape
zwrócił się ku pozostałym, ale zielonoczuby także już gnał w
tamtym kierunku, tyle że na nogach, a Max sięgnął w zanadrze i
deportował się jakimś świstoklikiem poza strefę zagrożenia.
Potyczka dobiegła końca. Na ścieżce znowu było spokojnie.
-
Dobrze, panno Granger, może pani już wyjść z krzaków –
przemówił Snape.
Hermiona
posłuchała i podeszła do Mistrza Eliksirów. Kiedy była całkiem
blisko, nieoczekiwanie złapał swą stażystkę za podbródek i
uniósł, aż spojrzała wprost w jego oczy, lśniące pasją w
księżycowym blasku.
-
Skąd pani zna to zaklęcie? – wycedził przez zęby.
-
Ja… Ja… – Hermiona nie mogła wydobyć z siebie żadnej
inteligentnej wypowiedzi.
-
To jest sygnaturowy czar Lily Evans! – oznajmił Severus. – A ty
jesteś Lily nowej generacji…
I
nie czekając na żadną odpowiedź z jej strony, Mistrz Eliksirów
zmiksował swoje usta z wargami panny Granger. Hermiona wplotła
palce w jego włosy i zarzuciła nogę na jego biodro, a potem oboje
runęli na pień najbliższego drzewa…