Hermiona nie zdawała
sobie sprawy, jak wiele czasu upłynęło, dopóki Snape nie zaczął
rozpaczliwymi gestami dawać jej znaków, żeby wyjęła wreszcie
język z jego ust, bo ciężko mu oddychać.
- Wygląda na to, panno
Granger – wydyszał namiętnie – że oboje myliliśmy się bardzo
co do siebie. Ile czasu myśmy przez to stracili…
W tymże momencie
Hermiona nabrała ogromnej ochoty zerwać z Severusa szatę i z całą
brutalnością pokazać mu, jak bardzo jej nie docenił. Już nawet
zaczęła to robić, ale wtem coś sobie przypomniała.
- Zaraz, Severusie –
zawahała się. – Tamci śmierciożercy mówili, że czegoś
szukają. Jakiejś strzały czy czegoś…
- Nie mam pojęcia, o co
im chodziło – odparł Snape. – Nigdy nie słyszałem o żadnych
potężnych artefaktach z lasu Sherwood.
- Cóż, ta puszcza jest
miejscem okrytym tajemnicą nie tylko dla mugoli, ale i dla
większości czarodziejów – zauważyła Hermiona.
Nagle coś zaczęło
szeleścić w krzakach. Odwrócili się gwałtownie i zobaczyli, jak
na zalaną księżycem ścieżkę wychodzi jednorożec.
Podobnego jednorożca
Hermiona w życiu nie widziała. Był fioletowy, miał ogromne oczy i
modnie podciętą grzywkę z pasemkami. Mrugnął do panny Granger,
parsknął, po czym pobiegł przed siebie.
- On chyba chce, żebyśmy
za nim poszli – zauważyła.
- Jednorożce się tak
nie zachowują – odparł Snape. – Z drugiej strony, nigdy nie
widziałem fioletowego jednorożca, więc co ja tam wiem.
Podążali za
czarodziejskim bydełkiem, nie zważając na gałęzie, które w
ciemnościach złośliwie wplątywały im się w szaty albo chlastały
po pysku. W końcu doszli na polanę, pośrodku której stał
ogromny, prastary dąb, na pierwszy rzut oka tak jakoś tysiącletni.
Fioletowy jednorożec obgalopował drzewo dookoła, a potem…
odleciał.
- I co teraz? – zapytał
Snape.
- Nie mam pojęcia.
Obejrzyjmy to drzewo. On tu nas po coś przyprowadził.
- A jak to pułapka?
- Och, Severusie, trzeba
mieć trochę zaufania do ludzi i jednorożców!
Zbliżyli się do
potężnego pnia. Był tak pękaty, że trzeba było pięciu osób,
aby go objąć, a poszczególne zgrubienia na korze dorównywały
grubością pniom innych drzew rosnących w pobliżu. Dąb szumiał
majestatycznie, a podniosły nastrój mącił tylko nieco napis na
korze, wycięty archaiczną czcionką na wysokości trzech metrów:
„TU BYŁEM. ROBIN HÓD”.
Hermiona w zamyśleniu
dotknęła pnia nieco poniżej napisu. W przypływie czułości Snape
nakrył jej dłoń swoją. Wtem ich dłonie rozjarzyły się, gdzieś
daleko zabrzmiał suchy grzmot, a w szumie liści dało się słyszeć
coś jakby słowa:
- When the truth…
is found… to be lies… and all the joy… within you… dies…
Drzewo zaczęło
skrzypieć i niespodziewanie otworzyła się w nim mroczna dziupla.
Hermiona bardzo inteligentnie włożyła do niej rękę. Na szczęście
nic jej nie użarło, za to wyjęła ze środka pewien przedmiot.
Była to bez wątpienia
strzała, i to na dodatek srebrna. Gruba i dość krótka,
przypominała nieco model używanego przez mugoli pocisku
rakietowego, jednak miała bez wątpienia grot i brzechwę.
- Co z tym zrobimy? –
zapytała panna Granger.
- Zanieśmy do dyrektora
– zaproponował Severus. – On się ostatnio interesuje takimi
rzeczami. Niech sobie postrzela.
Zawrócili i mieli już
wracać do pozostałych, gdy ciemność na ścieżce między nimi
drastycznie zgęstniała, przybierając kształt monstrualnej postaci
w długiej szacie i z jelenim porożem na głowie.
- Jam jest Herne Łowca –
zagrzmiało widmo, wyciągając ku pannie Granger palec. – A ty,
Hermiono, jesteś moją córką.
- Zaraz, jak to? – nie
skumała. – Do tej pory myślałam, że jestem córką doktora
Grangera!
- W każdym razie ktoś
tu musiał zostać rogaczem – zauważył Snape, spoglądając na
widmową postać.
- To było chamskie –
zwróciła mu uwagę.
Ale Herne nie zareagował
na knajacką odzywkę Mistrza Eliksirów. Uniósł rękę i machnął
ku Hermionie kosturem, zahuczał coś w archaicznej łacinie albo
języku Wizygotów, a potem rozpłynął się w ciemności.
- Ale zaraz… –
Granger bezradnie rozłożyła ręce. – No jestem jego córką i co
dalej?
- Nie wiem – Snape
machnął obojętnie. – Chodźmy już.
Kiedy wrócili do
ogniska, ponad połowa grona nauczycielskiego była już zdrowo
naprana. Mimo to widok Hermiony i Snape'a trzymających się za ręce
przyjęto z wielkim poruszeniem. Pojawiły się gwizdy i niedyskretne
komentarze. Hermiona zignorowała je i poszła od razu do
Dumbledore'a, który jako jedyny był jeszcze całkiem trzeźwy.
- Skąd to macie?! –
dyrektor aż podskoczył na widok srebrnej strzały.
Panna Granger
opowiedziała szczegółowo, jak do tego doszło.
- Jest więc pani teraz
córką Herne'a – westchnął Dumbledore. – Jakby mało pani było
kłopotu z byciem nauczycielką.
- Co to oznacza? –
zdziwiła się Hermiona.
- Córka Herne'a to
wielka odpowiedzialność, panno Granger – stwierdził dyrektor. –
Szkoda tylko, że nie wiem, na czym polega. To nie moja
specjalizacja.
- A czyja?
- Cóż, na pewno ktoś w
świecie czarodziejów się na tym zna – odrzekł stary Albus z
konsternacją. – Jak wrócimy do Hogwartu, to będzie pani mogła
zacząć badać sprawę…
- Proszę, dyrektorze,
niech pan weźmie ode mnie tę strzałę – jęknęła Hermiona. –
Nie potrzebuję jeszcze nowych kłopotów.
- Jak to? – zdziwił
się Dumbledore. – Przecież to pani jest córką Herne'a, panno
Granger. Ta strzała pani się należy.
- No dobra, no więc… W
takim razie, jako córka Herne'a, przekazuję tę strzałę na pana
ręce, żeby ją pan tymczasowo przechował. Do czasu, aż… eee…
zacznę rozumieć, o co w tym chodzi.
Dyrektor z pewnymi
oporami w końcu się zgodził i schował strzałę, a Hermiona
poszła do domku. Była tak piekielnie zmęczona, że miała ochotę
paść tam, gdzie stała, i spać do południa.
Ale nie było jej dane
porządnie się klapnąć. Ledwo bowiem rymnęła się z impetem na
łóżko, okazało się, że leży już tam Ania Szafraniec.
- A co ty tu robisz?! –
warknęła zaszokowana Granger.
- Sorry, Mionka –
wychichotała stażystka zielarstwa. – Coś mi się pomyliło i
niechcący ztransmutowałam swoje łóżko w kisiel malinowy, ale ze
mnie krejzolka! Przecież mnie chyba nie wyrzucisz?
- Ech, niech ci będzie –
Hermiona była tak padnięta, że nawet nie miała siły się z nią
wykłócać. – Posuń się, to znaczy przesuń.
Nakryła się kołdrą,
przytuliła się do Ani i próbowała zasnąć, ale się nie dało.
Koleżanka cały czas ją zagadywała. Panna Granger naciągała
kołdrę na uszy, lecz bezskutecznie.
- Mogłabyś dać mi się
wyspać? – syknęła w pewnej chwili.
- E tam, pointegrujmy się
troszkę. Tak w ogóle to gratuluję!
- Czego niby?
- Przecież wyrwałaś
Severusa! Powiedz, jaki on jest?
- Nie taki zły i
bucowaty, jak wygląda.
- Od początku
wiedziałam! Mój słodki Sevuś! Ale chodzicie ze sobą na poważnie?
- Na ucho Merlina, co to
za pytanie? – wydusiła bezsilnie Hermiona.
- No, całowaliście się
już chociaż?
- A co cię to obchodzi?
- To znaczy tak! –
ucieszyła się Ania Szafraniec. – I jak z nim było?
Panna Granger na leżąco
wzruszyła ramionami.
- W jaki niby sposób mam
to opisać? W skali od jednego do dziesięciu, w procentach? Jakiś
storytelling czy co?
- Jak nie umiesz opisać,
możesz pokazać – powiedziała Ania i rybio wysunęła ku niej
swoje usta.
Hermiona, pragnąc
zakończyć tę żenującą wymianę zdań, ordynarnie złapała
koleżankę za policzki i pocałowała z języczkiem tak intensywnie,
aż Ania zaczęła się dusić. Potem odepchnęła ją na drugą
stronę łóżka.
- Superfajosko! –
krzyknęła panna Szafraniec z entuzjazmem, zarumieniona na
policzkach. – Powiedz, tylko się całowaliście, czy coś więcej
też już robiliście?
- Jesteś bezczelna. Może
jeszcze też miałabym ci to zademonstrować?
- Czyli jednak!
- Mam dość –
zirytowała się Hermiona. – Skąd ty się taka urwałaś? Co to za
zwyczaj, żeby tak na bezczela odpytywać?
- No, ja też lecę na
Sevusia, a przecież jesteśmy najlepszymi kumpelami, musimy się
wszystkim dzielić…
- Nie musimy –
parsknęła Granger. – Ja od ciebie nie pożyczam szczotki do
włosów. Ani do zębów, skoro już o tym mowa. Mogę już spać?
Ania westchnęła.
- Przytul mnie, Mionuś –
powiedziała. – Jesteś moją jedyną prawdziwą przyjaciółką,
nikogo więcej nie mam w tej kiełbasianej szkole… A jak ci coś
nie pasi, to wyobrażaj sobie, że jestem Severusem. A ja se będę,
że ty nim jesteś.
Hermiona potraktowała
ją więc jako dodatkową poduszkę i nie czekając na oklaski,
odpłynęła w morfeiczne rewiry.