Wszystko,
co dobre, kiedyś się kończy, i wyjazd integracyjny takoż.
Nauczyciele wrócili do Hogwartu i od poniedziałku Hermiona musiała
ponownie wziąć się do roboty. Jednak od kiedy z Severusem
wyjaśnili sobie wzajemne interrelacje, znacznie lepiej sobie
radziła. Teraz do gabinetu Mistrza Eliksirów leciała jak na
miotle, tyle że bez miotły. Odprawy przed lekcjami lub omówienie
efektów pracy po zakończonym dniu nierzadko odbywała, siedząc na
kolanach Snape’a. On zaś warzył dla niej wysokiej klasy perfumy,
dzięki którym robiła jeszcze większe wrażenie na uczniach.
Ale
praca była pracą i panna Granger rzuciła się z nowymi siłami w
wir lekcji, sprawdzianów, dyżurów i całej towarzyszącej im
papierkologii, którą ciężko było znieść bez pióra
samopiszącego. Uczniowie nie ułatwiali sprawy, dalej próbując
rywalizować o względy uwielbianej nauczycielki. Czasem bili się na
lekcjach lub podrzucali sobie wyjce, czasem popisywali się
zaklęciami albo zwyczajnie przesyłali Hermionie całusy, a znalazło
się i paru takich, którzy wpadli na pomysł wysadzenia kociołka,
licząc na to, że stażystka od eliksirów udzieli im pierwszej
pomocy, a może nawet zaniesie na rękach do skrzydła szpitalnego.
Pewnego dnia, na lekcji
z piątym rokiem, Hermiona odpytywała jakiegoś Gryfona. Wsłuchana
w monotonny nurt jego wypowiedzi, obojętnie potoczyła wzrokiem po
uczniach. Nagle klasa wybuchnęła śmiechem. Nie wiedząc, o co
chodzi, panna Granger spojrzała z powrotem na Gryfona, który stał
przy jej biurku w stroju Adamowym i rękami zasłaniał swoje wielkie
zakłopotanie.
- No dobra – warknęła
w stronę uczniów. – Który to zrobił?
- Sam się rozebrał, jak
pani nie patrzyła! – krzyknął ktoś. – Niech pani patrzy, jak
bardzo się cieszy, że panią widzi!
Uczeń z Gryffindoru
jednak wcale nie wyglądał na rozbawionego; wręcz przeciwnie, miał
ochotę się spalić ze wstydu. Hermiona wyszła zza biurka.
- Liczę do dziesięciu –
powiedziała. – Ten, kto rzucił to zaklęcie, wstanie i się
przyzna, to będę łagodna. A jak się nie przyzna… Jestem córką
Herne’a. Ze mną nie ma żartów!
Zapadła głucha cisza,
w której stukot różdżek wypadających z rąk młodym kandydatom
na magów brzmiał jak prawdziwy zgiełk. W klasopracowni zapanowała
konsternacja tak gęsta, że można by ją kroić nożem. Wreszcie ze
swego krzesła podniósł się Kenny Pintle.
- Przyznaję się! –
zawołał, podnosząc ręce do góry. – To ja zrobiłem. Jest mi
bardzo przykro!
- Pintle, na Merlina… –
westchnęła Hermiona. – Znowu się popisujesz? Sam byś się tak
zaczarował, a nie kolegę dodatkowo wkręcał!
Za
niedozwolone rzucenie zaklęcia „Nagolassum” piątoroczny Ślizgon
został ukarany szlabanem, a ponadto Hermiona zaminusowała sporo
punktów dla Slytherinu. Od tej pory jej nauczycielski autorytet
wysoce wzrósł.
Co dziwne, wieści o
tym, że Hermiona chodzi ze Snape’em, nie rozchodziły się po
Hogwarcie tak szybko jak nowina, że jest ona córką Herne’a. O
tym drugim już wkrótce gadała cała szkoła, zaś o tym pierwszym
plotkowali nieliczni, tak jakby wielbiciele panny Granger nie chcieli
przyjąć do wiadomości, że jest już zajęta. Za to o córce
Herne’a pytlowano na okrągło, tylko jakiś Puchon z trzeciego
roku nie poniał i zaczął powtarzać, że Hermiona jest córką
Voldemorta. Choć wieść ta rozeszła się szeroko, nikt nie miał
pojęcia, co to właściwie znaczy.
Co gorsza, Hermiona sama
tego nie wiedziała. W rzadkich chwilach, kiedy miała nieco więcej
wolnego czasu, szła do biblioteki w nadziei, że czegoś się dowie.
Przestudiowała wszystko, co zbiory Hogwartu kryły na temat lasu
Sherwood, potem opracowania o historii magii i kilkanaście pozycji
bardziej ogólnych, ale na próżno. Wszystkim, co znalazła, było
zaledwie kilka wzmianek, i to nie o córce Herne’a, a o synu.
Najwyraźniej żadna kobieta przed panną Granger nie dostąpiła
tego zaszczytu. Zaszczytu, którego Hermiona w dalszym ciągu
kompletnie nie kumała.
Brnęła właśnie z
trudem przez napisany archaicznym językiem traktat o „tajemnych
matecznikach naszą magią nieogarniętych”, kiedy wtem na książce
z impetem wylądował wielki szczur. Panna Granger zerwała się
gwałtownie, sięgając po różdżkę, a szczur uciekł i schował
się gdzieś wśród regałów.
Spojrzała w stronę, z
której nadleciał. Ania Szafraniec wesoło pomachała do Hermiony,
chociaż stała dwa kroki od niej.
- Cześć, Mionuś! –
zaszczebiotała. – Co tak dzisiaj z nosem w książce?
- Czemu rzucasz
szczurami?
- Jednym szczurem –
sprecyzowała młoda zielarka, zajmując krzesło obok niej. –
Siedzisz i siedzisz w tej biblotedze, może byś w końcu się
rozerwała?
- Jak to „w końcu”?
– zdziwiła się Granger. – Przecież dopiero co wróciliśmy z
wyjazdu integracyjnego!
- Nie tak dopiero co,
półtora tygodnia minęło. A przyda ci się trochę więcej luzu w
życiu. Może jakieś alko? Mówię ci, Mionka, to ci wyjdzie na
dobre
- Słuchaj, Aniu –
warknęła Hermiona. – Jeszcze raz powtarzam, przestań mówić na
mnie…
- Okej, okej. Jak tak nie
lubisz „Miony”, to może mogę mówić na ciebie „Henia”. Co
myślisz?
- Na twój widok w ogóle
przestaję myśleć. Na wszelki wypadek.
- Ohoho! To już tak
bardzo hot jestem? – Szafraniec zachichotała atonalnie.
Hermiona dała
zamaszysty fejspalm.
- A jak tam ci idzie z
Severusem? – zagadnęła Ania. – Kwitnie między wami miłość?
- Co cię to właściwie
obchodzi?
- No jak to, przecież
jesteśmy przyjaciółkami, a poza tym to dzięki mnie jesteście
razem.
- Dzięki tobie? –
Hermiona uniosła brwi. – Jestem innego zdania.
- Ale co ty opowiadasz,
Mionuś, znaczy Henia, jestem twoją dłużniczką bejbe!
- Dłużniczką? –
zapytała panna Granger z niedowierzaniem.
- No! – potwierdziła
Ania Szafraniec. – Przecież to był mój życiowy sukces! Jak
sobie was razem wyobraziłam, to złamałam marchewkę normalnie!
Hermiona wstała od
stolika.
- Wiesz co, muszę już
naprawdę iść – powiedziała. – Do zobaczenia później.
- Ale co, nie powiesz mi
nic? Co z ciebie za kumpela… Chcę cię tylko trochę rozruszać. I
Sevcia też, bo jak widzę, jemu też tylko robota w głowie… To
co, pójdziemy kiedyś we trójkę do Hogsmeade na przysłowiowego
loda?
Panna Granger wzięła
swoje notatki i wyszła z wielkim wzburzeniem.
Idąc korytarzem,
pogrążyła się w myślach. Snape swoją drogą, Herne swoją, ale
ten tajemniczy skrytobójca, który na nią napadł, i ci
śmierciożercy, którzy szukali czegoś w Sherwood – to wszystko
musiały być elementa większej intrygi. Ale jakiej? Jedno było
pewne i łatwe do pojęcia: za tym wszystkim stał Synchroniusz
Walruss.
W
kącie korytarza dostrzegła nagle skuloną drobną sylwetkę.
Trzymała twarz w dłoniach, a jej ramiona trzęsły się od szlochu.
To była Vesperia Blackbird!
- Co się stało,
dziecko? – zapytała zaniepokojona Hermiona.
Mała Ślizgonka uniosła
czerwoną od płaczu buzię.
- Dick Longbottom
powiedział, że zamknie mnie do szafy! – zajęczała.
- Dlaczego?
- Za całokształt! Tak
powiedział! – Vesperia znów zaczęła tonąć we łzach.
- Spokojnie – panna
Granger pogłaskała uczennicę po ramieniu. – Nie pozwolę cię
skrzywdzić. Chodź, odprowadzę cię.
Wzięła Vesperię za
rękę i pewnym krokiem zaprowadziła ją do pokoju wspólnego w
lochach Slytherinu, a na pocieszenie dała jej tabliczkę czekolady,
którą początkowo zamierzała zjeść w bibliotece, zanim Ania
Szafraniec tak ordynarnie jej przerwała.
- Dziękuję! –
Ślizgonka rozpromieniła się, wtuliła w uwielbianą nauczycielkę
i znów chlusnęła łzami w jej szatę. – Pani jest taka dobra!
Nie zasługuję na to…
- Dobrze już, wszystko w
porządku. Nie ma czegoś takiego, że nie zasługujesz, pracuję po
to, żeby ci pomagać. Teraz idź odpocznij.
Odprowadziwszy uczennicę
do kwater, Hermiona poszła szukać Snape’a. Spędziła sporo
czasu, próbując go znaleźć, ale Mistrz Eliksirów był trudno
uchwytny. Nie natrafiła na niego ani w gabinecie, ani w pracowni,
ani w bibliotece, ani na dziedzińcu. Zastała go dopiero na murach.
Nie zauważył, jak nadchodziła. Stał wpatrzony w horyzont, nucąc
cicho: Stoję na balkonie, palę papierosa…
- Nie na balkonie, tylko
na murze – sprostowała. – I papierosa też nie widzę, zresztą
bardzo słusznie.
- O, jesteś! – Snape
rozpromienił się, nienaturalnie jak na jego osobę. – Jak robota?
- Bez większych
problemów – odparła Hermiona. – Czasem są problemy z
nieposłusznymi, sam wiesz, jak jest.
Severus skinął głową
ku przestrzeni rozpościerającej się za murami.
- Panno Granger, czy
chciałaby pani się przelecieć?
- Co takiego…? –
zapytała niepewnie i dopiero wtedy dostrzegła opartą o mur miotłę,
całkiem czarną.
- Piękna – wyrzęziła
z zachwytem. – Na pewno droga.
- Wcale nie, kupiłem
okazyjnie. Czarna Piękność! To jak, lecimy?
- Chętnie! – Hermiona
wręcz zapłonęła entuzjazmem. – Tylko pójdę po swoją.
- Weź jakąś ze
składziku od quidditcha – zaproponował Snape.
Wystartowali z murów
zamku i przez dobrą godzinę lawirowali nad błoniami i Zakazanym
Lasem. Wykręcali przeróżne ewolucje, ścigając się w powietrzu
albo lecąc razem, a co jakiś czas nadlatywali ku sobie z przeciwka,
by zrabować sobie przelotnego całusa. Wreszcie, zbudowani byciem
razem, wylądowali prosto na środku dziedzińca Hogwartu.
- Idziemy do mnie –
powiedział Snape, zanim Hermiona zdążyła ochłonąć po locie.
Nie miała nic
przeciwko, więc rzeczywiście poszli do gabinetu Mistrza Eliksirów.
Było ciemno, ale w jakiś dziwny sposób przytulnie. Severus z
namaszczeniem odstawił Czarną Piękność do kąta, a obok spoczęła
miotła panny Granger.
- Napijemy się czegoś
ciepłego? – zaproponowała Hermiona.
- Oczywiście –
powiedział Snape.
Skinął
różdżką, aby wstawić czajnik, a potem jedną ręką objął
Hermionę w pasie, drugą splótł z jej dłonią – i zaczęli
tańczyć po całym gabinecie. Gdy tak pląsali, flaszki z eliksirami
na półkach trzęsły się do rytmu. Od czasu do czasu Severus albo
panna Granger przypadkiem kopali jakiś zapomniany na podłodze
kociołek, którego hałas też akompaniował ich namiętnemu
tańcowi.
- No i to jest zupełnie
inna rozmowa! – cieszył się Mistrz Eliksirów. – Kocham cię,
kochanie moje…
Intymny nastrój
nieoczekiwanie zepsuło donośne kichnięcie. Oderwali się od siebie
jak oparzeni. W gabinecie był ktoś jeszcze! Snape natychmiast
zapalił światło, a Hermiona rzuciła się z wyciągniętą różdżką
w stronę, z której dobiegł odgłos. Stała tam niewielka szafka.
Panna Granger otworzyła ją ostrożnie. W szafce była Vesperia
Blackbird!
-
Skąd ona się tu wzięła, na flaki Merlina?! – Snape’owi omal
patrzałki nie wyszły na wierzch.
- A jednak to zrobił! –
Vesperia zaczęła płakać. – Zamknął mnie do szafki, tak jak
groził!
- Kto? – zapytała
Hermiona. – Dick?
Mała Ślizgonka
pokiwała głową.
- Nie martw się –
odpowiedziała panna Granger. – Przywołam go do porządku. Tym
razem naprawdę mnie wkurzył i nie ujdzie mu to na sucho!
Musiała wyjść z
gabinetu i jeszcze raz odprowadzić uczennicę do dormitorium. Nie
posiadała się ze wściekłości. Co za bezczelny szczeniak z tego
Longbottoma! Myśli, że jak ma sławnego wujka, to już mu wszystko
wolno? I to jeszcze w gabinecie nauczyciela! Niektórym naprawdę
bije już na dekiel!
Odprowadziła Vesperię,
znów ją uspokoiła i ruszyła z powrotem. Wciąż była wściekła,
lecz kiedy tylko przestąpiła próg gabinetu i spojrzała w
przepełnione fascynacją i niespotykaną łagodnością urocze
ślepia Severusa Snape’a, całe zdenerwowanie ją opuściło.
- O co biega? – zapytał
zdezorientowany Severus.
- To dłuższa historia –
odparła, odruchowo poprawiając sobie włosy.
- No więc, droga
Hermiono – powiedział Mistrz Eliksirów, siadając na krawędzi
biurka – może wrócimy do tego, co nam tak niespodziewanie
przerwano?