Hermiona
obudziła się na biurku, trzymając w ramionach swojego Severusa.
Nie wiedziała, ile mogło minąć godzin, przez niego zupełnie
straciła czas. Gdyby mogła, leżałaby tak w jego objęciach bez
końca…
Ale
nie mogła, bo w gabinecie się paliło. Języki trzaskającego ognia
tańczyły na drzwiach wejściowych, kłęby dymu buchały pod sufit.
Panna Granger zaczęła energicznie potrząsać Snape’em.
-
Obudź się, Severusie! – krzyczała rozpaczliwie. – Pali się!
Mistrz Eliksirów
rozejrzał się nieprzytomnym wzrokiem, wreszcie zobaczył płomienie.
- Pali się! – zawołał
niezbyt odkrywczo.
Tymczasem ogień ze
drzwi przelazł już po ścianie do jednego z regałów. Butelki z
eliksirami wybuchały jedna po drugiej, zabarwiając płomienie na
różne kolory. Snape zerwał się na równe nogi, chwycił z
wieszaka starą szatę i owinął nią ręce, podbiegając do drzwi.
Już mial przebić się na drugą stronę, kiedy…
Kula muzyczna! Nie mógł
jej zostawić! Severus zawrócił do biurka, chwycił swój
bezcenny artefakt i miał już zawracać. Nagle rozległ się krzyk
Hermiony. Stażystka zauważyła, że od ognia zaczynają trzaskać
sznurki podtrzymujące pod sufitem wypchanego krokodyla. Rzuciła się
natychmiast, spychając Snape’a na bok. Mistrz Eliksirów uderzył
w ścianę, boleśnie rażąc sie w udo, a ułamek sekundy później
krokodyl upadł tuż przy Hermionie i eksplodował. Panna Granger
upadła bez czucia na ziemię, jej szata była w wielu miejscach
podarta od wybuchu.
- Hermiono! Nie! –
krzyknął zrozpaczony Severus.
Wziął Hermionę na
ręce i wytężył wszystkie siły, aby uciec z płonącego gabinetu.
Rozwalił drzwi zaklęciem, poprawił kopem i wybiegł na korytarz…
Albusa
Dumbledore’a obudziło walenie do drzwi. Z początku uznał, że
tylko mu się przyśniło, w końcu kto mógł mieć do niego sprawę
o trzeciej nad ranem. Walenie jednak nie ustawało, więc dyrektor w
koszuli nocnej, szlafmycy i kapciach wstał z łóżka i czym prędzej
poszedł otworzyć. Kiedy tylko otworzył drzwi, na progu natychmiast
stanął mu…
Severus
Snape, cały usmolony, trzymając na ręku nieprzytomną Hermionę
Granger. Dumbledore’a zastanowiło, czym Mistrz Eliksirów
właściwie walił do drzwi, skoro dłonie miał zajęte, ale o to
nie zapytał. Co innego zwróciło jego uwagę…
- Na Merlina, Severusie,
twoje włosy!
- Co z nimi nie tak? –
zapytał zdezorientowany Snape.
Przejrzał się w
okularach dyrektora i ze zgrozą stwierdził, że jego czarne
kędziory nagle stały się srebrne. Na dodatek rzucały refleksy we
wszystkich kolorach tęczy, zupełnie jak coś, co mugole nazywają
płytą kompaktową.
- Pożar w lochach!!! –
krzyknął do Dumbledore’a. – To był zamach!
- I przybiegłeś tutaj,
zamiast go ugasić – zauważył dyrektor, kiwając głową ze
zrozumieniem. – W dodatku przyniosłeś mi po coś pannę Granger,
zamiast zabrać ją do pani Pomfrey.
- No rzeczywiście –
westchnął Snape i pobiegł w siną dal.
Już wkrótce Hermiona
leżała w skrzydle szpitalnym. Jej stan był stabilny i szybko
odzyskała przytomność. Co prawda nogi miała z przodu całe
poparzone, ale pani Pomfrey od razu nasmarowała je Oryginalną
Arcymaścią przeciw Oparzeniom według receptury pani Buttercluck (i
to wcale nie jest kryptoreklama) i owinęła bandażami. Hermiona
leżała w łóżku, rozciągnieta na poduszkach, a Snape trzymał ją
za rękę.
- Naprawdę, co za gorąca
noc… – powiedziała panna Granger, krzywiąc się. Arcymaść
była bardzo skuteczna i oparzenia powinny się zagoić za godzinę,
ale zanim do tego doszło, musiała wytrzymać szczypanie o sporym
natężeniu.
- Co jest grane? –
zastanawiał się Snape. – Kłopoty lgną do ciebie jak
szóstoroczni do piwa.
- Muszę się wreszcie
dowiedzieć – stwierdziła twardo.
Spędził u boku
Hermiony dobre kilka godzin, aż sam w końcu przysnął. Po
przebudzeniu przejrzał się w lustrze i pisnął z odrazy. Jego
włosy nie tylko zmieniły kolor, ale w dodatku zakręciły się
jeszcze bardziej, teraz były to prawdziwe loki! Z nerwów Snape
poszedł do łazienki, a tam, między innymi, w końcu zmył twarz z
sadzy. Po drodze zauważył, że lekko utyka, a stłuczona noga
strasznie go boli. Nie mając lepszego pomysłu, stransmutował sobie
rurkę od prysznica w elegancką laskę i na niej się podpierając,
wrócił do sali szpitalnej. Pani Pomfrey dała mu słoiczek z
pigułkami przeciwbólowymi.
Hermiona już się
obudziła i patrzyła na Severusa miłośnie, aż Mistrzowi Eliksirów
zaczęło topnieć serce i żałował, że oprócz nich dwojga w
pomieszczeniu była jeszcze pielęgniarka. Choć właściwie
prawdziwa miłość nie powinna się przejmować żadnymi
przeszkodami, poza tym jest najlepszym lekarstwem, więc dlaczego by
nie…? Snape łyknął pigułkę i już się szykował, by wskoczyć
pod kołdrę tuż obok panny Granger, gdy jego niecne plany przerwał
nagle Filch, wchodząc do sali szybkim krokiem. Wyglądał na
wściekłego i trzymał coś w dłoni.
- Z pomocą skrzatów
ugasiliśmy pożar – warknął. – A na miejscu znaleźliśmy to.
Rzucił na kołdrę coś,
co okazało się nadpalonym zeszytem z Harrym Potterem na okładce.
Hermiona zajrzała do środka: były tam notatki z zajęć z
eliksirów. Strona tytułowa się spaliła, ale ostatnia strona
zeszytu była pobazgrana rozmaitymi napisami i rysunkami, wśród
których widniała wykaligrafowana ozdobnym pismem informacja: „To
jest zeszyt Dicka Longbottoma, bitch!”
- No nie wierzę… –
jęknęła Hermiona. – Bratanek Neville’a? Wiedziałam, że
niezły gagatek z niego, ale sądziłam, że zachowa choć trochę
rodzinnej przyzwoitości. A teraz…
- Nie martw się –
powiedział Snape, ściskając jej dłoń. – Poniesie zasłużoną
karę, łotr jeden!
Przed siódmą rano
panna Granger czuła się już całkiem dobrze. Razem z Severusem
udali się do dormitorium Gryfonów, aby zaskoczyć sprawcę przed
pobudką.
- Za próbę zabicia
nauczycieli – minus dziewięć tysięcy dla Gryffindoru! –
zawołał Snape od progu, zapalając światło za pomocą swojej
laski.
- Jak to zabicia? –
zdziwił się któryś z uczniów. – Co się stało?
- Gdzie młody
Longbottom? – Mistrz Eliksirów zignorował pytanie. Wyglądał na
bardzo wkurzonego, jakby chciał solidnie złoić wyżej
wymienionego.
- Tutaj – powiedział
Rob Hephaestus, siedząc przy jednym z łóżek.
Bratanek Neville’a
Longbottoma leżał na pościeli i wyglądał na umierającego. Był
całkiem blady, drżał i z rzadka bełkotał.
- Co mu się stało? –
zaniepokoiła się Hermiona.
- To wszystko przez
Esmeraldę Honeywind! – zapaliła się jedna z uczennic.
- Kogo? – nie zrozumiał
Snape.
- To dziewczyna z
Durmstrangu. Dick się do niej zalecał, a wczoraj wieczorem
przyleciała sowa. Esmeralda dała mu kosza, więc Dick poszedł się
nawalić…
- I po pijanemu zaczął
się bawić zapałkami, tak? – warknął Severus.
- Zapałkami? –
Hephaestus był całkiem zdezorientowany.
- Taka metafora –
skrzywił się Mistrz Eliksirów. – Chodzi o to, że podpalił mój
gabinet.
- To nie on, panie
psorze! – zaprotestowała dziewczyna. – Widziałam, jak przyszedł
o północy. Był tak pijany, że nie mógłby nawet utrzymać
zapałki, bo jeszcze by go przewróciła. Razem z Robem położyliśmy
Dicka do łóżka i od tej pory stamtąd nie wychodził!
- Znaleźliśmy jego
zeszyt na miejscu jego pożaru! – stwierdziła panna Granger.
- Wie pani co, pani
profesor? – powiedział Rob Hephaestus. – Dick nie jest aż taki
głupi. Gdyby naprawdę chciał kogoś podpalić, nie brałby ze sobą
zeszytu! Widać ktoś chciał rzucić na niego podejrzenia!
- Albo – Snape łyknął
tabletkę – pan Longbottom chciał, żebyśmy myśleli, że ktoś
chciał rzucić na niego podejrzenia. Tomografia, rezonans,
angiografia, a ty sprawdzisz jego mieszka… Cholera, coś mi się
pokiełbasiło, chyba niewyspany jestem.
- Wszystko przez tę
gówniarę – mruknęła Gryfonka czuwająca przy skacowanym.
- Którą? – upewniła
się Hermiona. – Esmeraldę Honeywind?
- Nie, panno Granger –
odparła uczennica. – Jest taka mała Ślizgonka na pierwszym roku,
strasznie czepialska i agresywna. Coś się uwzięła na Dicka i
Roba, dokucza im za każdym razem.
- I dlatego Longbottom
chciał ją zamknąć do szafy?
- Co?! – dziewczyna
była zaszokowana. – Panno Granger, gdyby nawet Dickowi zapłacili,
to nie podszedłby do tej małej z własnej woli! To prawdziwa
killerka. Minęłam się z nią kiedyś w przejściu, a ona do mnie:
„Masz jakiś problem, pudernico?” Myślałam, że potraktuje mnie
Cruciatusem!
Hermiona spojrzała na
Snape’a, który wyglądał na równie zdezorientowanego jak ona.
- Słuchajcie no –
powiedziała. – Albo wszyscy wy tutaj robicie mnie w testrala, albo
w Hogwarcie dzieje się coś naprawdę bardzo złego. Skłaniam się
do tej drugiej wersji. Dobra, idźcie na zajęcia!
Wypadła jak burza z
dormitorium i pobiegła do dyrektora, a Snape galopem kuśtykał za
nią. Na schodach niemal zderzyła się z profesor Sprout.
- Co to się dzisiaj
wyprawia, panno Granger? – zapytała zielarka z niechęcią. –
Najpierw ten pożar u Snape’a, a teraz pierwsza lekcja za pięć
minut, a panna Szafraniec nie przyszła na odprawę i nie odpowiada
na żadne wiadomości!
Hermiona doznała
olśnienia. A więc wszystko jasne! Ania tak bardzo chciała się do
niej zbliżyć… W swoim empatycznym sercu panna Granger sądziła,
że chodzi jej po prostu o przyjaźń, ewentualnie o coś więcej, a
tymczasem to był zwykły podstęp! Na dodatek wyszło na to, że
Szafraniec była wcale nie tak głupia, jak przez ten cały czas
udawała! A przecież, mimo całego jej idiotyzmu, Hermiona zdążyła
ją nawet polubić…
- Stało się co? –
zapytał Snape, dołączywszy do nich.
- To Ania Szafraniec –
odpowiedziała Granger. – Dokonała czynu i uciekła!
- O w mordeczkę! –
zirytował się Severus. – Przez te kilka godzin zdążyła już
zwiać daleko! Szybko, zgłosić to do aurorów!
- Wiem, że o drugiej
jeszcze była w zamku – powiedziała Sprout. – Ostatnio widział
ją Gruby Mnich. Powiedział mi, że wlepiła szlaban jakiejś
pierwszorocznej Ślizgonce za szwendanie się po nocy…
- Jasny Merlin! –
krzyknęła Hermiona. – Do komnaty Ani, biegiem!
Drzwi do kwatery
stażystki były zamknięte, ale Snape rozwalił zamek laską, a
potem łyknął tabletkę dla uspokojenia. Panna Granger spojrzała
na niego z lekkim zaniepokojeniem: chyba nie do końca był sobą.
Błyskawicznie wpadli do
środka. Komnata wyglądała tak samo jak wtedy, kiedy Hermiona
ostatnio tu była: zielone pnącza, ubrania porozrzucane wszędzie.
Ania Szafraniec w zakrwawionej szacie siedziała przy stole, a na
talerzu przed nią leżała jej głowa z marchewką wystającą z
ust.
Hermiona upadła na
tapczan i zaczęła bić się w histerii. A więc Ania była
niewinna… To wszystko moja wina, myślała panna Granger. Powinnam
się była domyślić wcześniej, przecież Vesperia Blackbird od
razu była jakaś dziwna. Przypomniała sobie słowa zapłakanej
Ślizgonki: „Pani jest taka dobra! Nie zasługuję na to…”
Teraz zdała sobie sprawę, że Vesperia miała na myśli „Nie
zasługuję na to, żebym musiała panią zabić”. No oczywiście.
A Dick Longbottom i Rob Hephaestus? Vesperia nie to, że ich
prowokowała, ale otwarcie atakowała, dobrze wiedząc, że nawet
jeśli powiedzą, kto zaczął naprawdę, nikt im i tak nie uwierzy!
Gdyby Hermiona połączyła fakty, Ania jeszcze by żyła!
- Ciekawe – powiedział
Snape – czy panna Szafraniec była przypadkową ofiarą, czy
działały w zmowie i się o coś pokłóciły.
- Nie wiem, Severusie,
naprawdę nie wiem – westchnęła Hermiona. – Przytul mnie zaraz,
bo oszaleję…