Swoją kwaterę
główną urządziła Hermiona w tym samym ośrodku wczasowym, w
którym była z kadrą Hogwartów na pamiętnym i brzemiennym w
skutkach wyjeździe integracyjnym. Gdy zobaczyła łóżko zajmowane
wówczas przez Anię Szafraniec, prawie się rozkleiła, ale Draco
podsunął jej kielicha, co poprawiło jej nieco nastrój. Teraz
trzeba było się wziąć do roboty…
Kiedy już gang
Mrocznych Miotłocyklistów rozesłano grupami nad cały Sherwood,
w ośrodku zostali tylko Hermiona, Snape i Zabini. Musieli
czekać na pierwsze doniesienia. Czas strasznie im się dłużył
w domkach kempingowych z piernika, próbowali więc grać
w butelkę, ale szło im niesporo. Po jakiejś godzinie Severus
przekonał Blaise’a, aby i on wybrał się na patrol. Kiedy
zostali z Hermioną we dwoje, od razu czas zaczął szybciej płynąć.
Byli akurat ostro zajęci wspólnym spędzaniem czasu pod rozłożystą
lipą, gdy ze świstem przed jednym z domków wylądował Harry
w towarzystwie czterech łobuzinów w skórzanych szatach.
- Znaleźliśmy
ich – stwierdził. – Rozbili obozowisko z dziesięć mil na
zachód stąd. Otoczone wielkim kręgiem spustoszeń, zasuszone i
powykręcane drzewa. Paskudnie to wygląda.
- Bardzo dobrze –
zdecydowała Hermiona. – Trzeba powiadomić resztę, niech
przestaną patrolować i wrócą do nas.
Po kwadransie
cały “Dziki Gon MC” wrócił już do ośrodka wypoczynkowego,
tylko w pobliżu bazy przeciwnika pozostawiono dyskretnych
wysuniętych obserwatorów.
- Widzieliście
Walrussa? – upewnił się Snape.
- Chyba… –
westchnął Harry. – Nie było czasu dobrze się rozejrzeć, zaraz
zaczęli do nas walić avadami z ziemi.
- Mieliśmy dwóch
rannych – dodał jeden z miotłocyklistów. – To prawdziwy
cud, że na takich stratach się skończyło!
- Czyli już
wiemy, gdzie są.
- No to dawać
ich! – krzyknął Zabini z entuzjazmem.
- Samo wpadnięcie
i rozgonienie towarzycha nic nam nie da – stwierdziła
Hermiona. – Musimy się dowiedzieć, o co im tu chodzi. Dlaczego
wykańczają Sherwood, kto nimi rządzi, a przede wszystkim –
dlaczego akurat na mnie się tak uwzięli.
- Ale totalny
rozpieprz też musi być – zastrzegł Blaise. – Inaczej będę
bardzo smutny.
- Frontalny atak
z powietrza niemożliwy, mają zbyt mocną obronę – ocenił Draco.
– Ktoś musi z ziemi wejść do środka, dowiedzieć się, co
i jak.
- Jak to, a my? –
obruszył się Zabini. – Po prostu muszę komuś przypieprzyć,
przypierniczyć, przyfasolić, przyrąbać, przyruchać, przygruchać,
przysolić i przydzwonić. Inaczej nasza umowa nieważna!
- Spokojnie,
Diable – powiedział Potter. – Ktokolwiek tam wejdzie, to
unieszkodliwi ich obronę i wtedy będziemy gotowi zażyć ich z
mańki.
- Dobrze, tylko
jaki szaleniec zdecyduje się iść prosto w samo gniazdo węża? –
zapytał Malfoy.
- Ja to zrobię –
powiedziała Hermiona. – W końcu to ja jestem córką Herne’a.
Zapadła cisza,
wszyscy w skupieniu wbili oczy w pannę Granger.
- Idę z tobą,
Hermiono – stwierdził poważnie Severus. – Musimy się wspierać.
Trzeba było
działać ostrożnie, nie wiadomo było, czy neośmierciożercy nie
wystawili czujek wokół obozu. Blaise postanowił więc zastosować
starą mugolską taktykę, dzieląc swój gang na małe grupki, które
miały indywidualnie dotrzeć na miejsce zbiórki. Tylko nieliczni
przelatywali nad lasem, większość rzeźbiła ścieżki w koronach
drzew czy wykonywała ryzykowne loty na poziomie gruntu, ryzykując
ryzykowne zderzenia z florą i fauną.
Zadanie Hermiony i Snape’a było najpoważniejsze. Musieli
wejść do środka obozu, dokonać gruntownego rozpoznania
i pomieszać przeciwnikowi szyki do tego stopnia, żeby atak
“Dzikiego Gonu MC” wziął go z zaskoczenia. Tylko nie mogli
się jeszcze zdecydować, w jaki sposób tam wejdą.
Panna Granger była za tym, żeby nie ściągać na siebie przesadnej
uwagi śmierciożerców.
- Będziemy udawać grzybiarzy – zdecydowała. – W ten sposób
może uda nam się ich nabrać, że tak tylko przypadkiem
przechodziliśmy.
Snape jednak uważał inaczej.
- Nie znasz tych gości – przekonywał. – Jeżeli wezmą nas za
przypadkowych przechodniów, to jeszcze bardziej będą chcieli nas
dopaść i trochę potorturować. Powinniśmy sprawiać wrażenie, że
mamy do nich jakąś sprawę.
- Jaką?
- Jeszcze nie wymyśliłem. Wszystko jedno, chodzi o to, żeby
pomachać im jakimś interesem przed oczami.
- Dobrze,
Severusie, ale ty weźmiesz ten kawałek na siebie.
Wyruszyli więc ku swemu przeznaczeniu w wyjątkowo ważnej misji, od
której mógł zależeć los całego Sherwood, a w rezultacie i całej
czarodziejskiej Anglii. Najpierw podlecieli leśnymi ścieżkami na
miotłach. Im bardziej się zbliżali, tym gorzej Hermiona się
czuła. Odczuwała to straszliwe zniszczenie i splugawienie
przyrody na własnej skórze. W końcu doszło do tego, że nie
była w stanie utrzymać się na miotle. Wtedy zsiedli i resztę
drogi pokonali na nogach.
W końcu ich oczom ukazał się obszar wyniszczony przez złowrogą
siłę na usługach śmierciożerców. Powykręcane, bezlistne pnie,
poczerniała trawa, gnijące sterty liści, czasami plamy jak po
ogniu. Wszędzie fetor, za to nigdzie jakichkolwiek śladów ludzkich
rąk – jakby samo się zrobiło. Hermiona wprost trzęsła się
z obrzydzenia, czuła, że za chwilę gotowa zwracać. Ale
troskliwy Snape dla pokrzepienia pieprznął w nią patronusem.
Wtedy dostrzegła bramę obozu.
Neośmierciożercy wykarczowali niektóre drzewa i z ich
nieokorowanych pni stworzyli prowizoryczny zasiek, od góry
przysłonięty koronami. Przy bramie stał wartownik w czarnej
szacie, a nad nim powiewały flagi: czarne z białym albo
czerwonym Mrocznym Znakiem, albo rzadziej – szare z zielonym,
oznaka młodzieżówki stworzonej przez Synchroniusza Walrussa. Obok
nich z rzadka zdarzały się chorągwie przedstawiające
nieznany dotąd Hermionie symbol – czarną łzę skierowaną końcem
w dół.
Snape szedł szybkim, pewnym krokiem, targana mdłościami Hermiona
posuwała się za nim ze spuszczoną głową.
- Stać! Coście
za jedni?! – zawołał wartownik, groźny łysy koleżka z twarzą
Voldemorta wytatuowaną nad prawym uchem.
Snape
wstrząsnął swą bujną tęczowo-srebrną grzywą. Śmierciożerca
najwyraźniej go nie rozpoznał, co dawało mu pewną przewagę.
- Nazywam
się Aldebaran Malfoy-Black. Prowadź mnie do przywódcy –
przemówił arogancko majestatycznym tonem, po czym dla zwiększenia
swego autorytetu dodał: – Głupcze.
Strażnik
nie miał ochoty polemizować. Zdjął z bramy blokadę i pozwolił
im przejść. Ale nie zszedł z wartowni: przekazał gości młodej
kobiecie w masce (o jej wieku świadczył szary kolor szaty).
- Bierze
nóż, ten koleś bierze nóż… – nucił Snape.
- Który
koleś? – zaniepokoiła się Hermiona.
- Nieważne,
coś mi się pomyliło.
Obóz
zwolenników Walrussa wyglądał jak prawdziwe gniazdo występku
i bezeceństwa. Wszędzie wisiały sztandary z Mrocznym Znakiem
albo tą dziwną czarną łzą, czaszki byków oraz wypchane ptaki.
Śmierciożercy obojga płci leżeli w hamakach, robili coś
w namiotach albo przechadzali się po terenie obozowiska,
niektórzy rozebrani do pasa. Opodal, na palenisku, kilka
zakapturzonych postaci mieszało coś w wielkim kotle.
Siedzibę
samego przywódcy łatwo było rozpoznać. Większość
śmierciożerców mieszkała w namiotach, nawet szałasach
z gałęzi. Tymczasem Walruss urządził sobie na skarpie, tuż przy
najwyższej części zasieku, prawdziwy pałac z blachy falistej i
dykty.
Po drodze
niektórzy rozpoznali przynajmniej jednego z gości.
- Z drogi,
pętaki! – rozległ się okrzyk. – Pan od eliksirów idzie!
Severus też
się rozejrzał. Faktycznie, niektórzy członkowie złowrogiej
organizacji wyglądali z grubsza na jego byłych uczniów.
- Profesor
Snape! – zawołał ktoś.
- Jaki tam
profesor! – odpowiedział złośliwy głos. – Belwederskiego
przecież nie ma…
Synchroniusz
Walruss wyszedł przed drzwi swej rezydencji. Ubrany był w czerwoną
kraciastą szatę, a jego krzaczasta broda i długie kręcone włosy
powiewały na wietrze. Na widok Snape’a stanął na jednej nodze.
- Ty jesteś
Walruss, prawda? – zapytał wrogo Severus.
- Tak na
mnie mówią. A ty, Severusie, jak masz na imię? Co ci się stało
we włosy i dlaczego przynosisz mi słynną pannę Granger?
- Wynalazłem
nowy szampon. A poza tym mam biznes. I może byś zechciał ze mną o
tym porozmawiać.
- Czemu nie?
Wejdziemy, napijemy się, pogadamy. Nigdzie się nam nie spieszy.
Synchroniusz
odprawił zamaskowaną strażniczkę, ale zanim odeszła, zmienił
zdanie i kazał jej jednak zostać przed domem. Sam wprowadził
Severusa i Hermionę do środka. W chacie był stół, parę
krzeseł oraz otomana, na której rozciągała się Bellatrix
Lestrange, jedząc winogrona. W kącie Barty Crouch Junior zawzięcie
grał na harmonii.
Snape
przysunął krzesło Hermionie i sam też usiadł. Panna Granger
czuła się źle, nie była w stanie całkiem jasno myśleć. W
głowie kłębiły się jej widoki zniszczonych drzew i innej
przyrody, wśród których wiło się niewyraźne widmo postaci
z porożem na głowie. Była wdzięczna Severusowi, że to on
wziął na siebie całą gadkę, sama nie miała siły.
- Co wy tu
właściwie robicie w tym lesie? – spytał Mistrz Eliksirów. –
Z powietrza widać jak na dłoni, że coś tu śmierdzi. Lada
chwila będziecie mieć aurorów na karku!
- Wyluzuj,
Sevuszek – odrzekł Walruss. – Jeszcze parę dni i będziemy
gotowi.
- Gotowi na
co?
- Widzisz…
Sprawa śmierciożercza potrzebuje przywódcy. Znalazłem kogoś
takiego. Czarny Pan ma następcę!
Hermionę
zakłuło w sercu i coś zaczęło jej jeździć po brzuchu. A więc
sytuacja jest jeszcze gorsza, niż myśleli! Na Merlina, nowy
Voldemort?
- Ale co to
ma wspólnego z lasem Sherwood? – dopytywał Snape, jakby ta
doniosła wiadomość w ogóle do niego nie dotarła.
- Otóż
nasz nowy Czarny Pan, a właściwie Krwawy Lord, jest kandydatem
idealnym, ale jest też dużo mniej doświadczony od Starego Pana. A
my nie możemy czekać! Trzeba go doładować jak najszybciej, żeby
osiągnął pełnię mocy. Co się do tego lepiej nadaje niż
prastara puszcza pełna pradawnej magii?
- Znaczy…
– odezwała się w końcu Hermiona – drenujecie z Sherwood
energię, żeby jak najszybciej wyposażyć Krwawego Lorda?
- Attagirl!
– ucieszył się Walruss. – Tak właśnie robimy!
- Ale jak?
- Hej, młoda
damo, za dużo chcesz wiedzieć. To jest proces, który
opracowywaliśmy miesiącami! Widzisz ten niebieski kryształ tam za
namiotami?
Hermiona
spojrzała w stronę, którą pokazywał przywódca
neośmierciożerców. Zmartwiała jeszcze bardziej, o ile to w ogóle
było możliwe. Dwumetrowy, lśniący zimnym światłem kryształ,
który widziała w swoim śnie!
- Widzę.
- To
kryształ filtracyjny – wyjaśnił Walruss. – Przetwarza magię
wysysaną z Sherwood na postać przyswajalną dla Krwawego
Lorda.
- Po co się
w ogóle z nimi cackasz, Synchroniuszu? – zapytała z otomany
Bellatrix. – Tyle razy próbowałeś załatwić tę małą szlamę,
a teraz gawędzisz sobie z nimi jak z dobrymi kumplami!
- Ano
właśnie! – Walruss złapał się za głowę. – Przyszliście do
mnie z interesem? Byłbym całkiem zapomniał!
- Najpierw
nam powiedz, czemu chciałeś zlikwidować Hermionę – odparł
Snape.
- Czy to
ważne?
- No raczej.
Teraz ja za nią odpowiadam.
- Cóż,
skoro nalegasz… panna Granger jest swego rodzaju symbolem dla
zwolenników Dumbledore’a i właściwie dla całego świata
czarodziejów. Uderzenie w symbol, który wiele znaczy, ułatwi
nam przejęcie władzy.
- A nie
byłoby wam jeszcze łatwiej, gdybyście ten symbol mieli po swojej
stronie?
Walruss
teatralnie podrapał się po głowie. Z kąta dobiegła dramatyczna
zagrywka akordeonu.
- Tomuś,
nie piskaj! – krzyknął Synchroniusz do Croucha, po czym znów
zwrócił się do Snape’a: – To całkiem dobra koncepcja,
wcześniej o tym jakoś nie pomyślałem. A powinienem,
skoro próby likwidacji kończyły się nie najlepiej dla
likwidatorów.
- Ale…
Granger?! – wybuchnęła oburzona Bellatrix. – Na litosć,
Synchroniuszu, przecież to szlama! Wiem, że lubisz mugolskie
metody, ale muszą być jakieś granice!
- Granice
postawimy, jak już będziemy mieć wszystko w ręku! – odciął
się Walruss. – Kogo obchodzi, mugolskie czy nie mugolskie? Liczy
się skuteczność!
- Racja –
zgodził się Snape i zanucił: – Kto nie trzyma z komputerem,
zawsze będzie zerem!
- Dobra,
obgadajcie to beze mnie – rzuciła Lestrange przez zęby. – Muszę
sprawdzić, jak postępują prace nad czarną zupą.
Wyszła,
okrywając się czarnym szlafrokiem, a po drodze rzuciła w Hermionę
łodygą od winogron. Do środka weszła zamaskowana strażniczka,
nalała przywódcy i jego gościom Ognistej do szklanek w wiklinowych
koszyczkach. Snape poczekał, aż Walruss wypije pierwszy, potem sam
pociągnął łyka.
- Co to za
czarna kropla, którą macie na sztandarach? – zapytał Mistrz
Eliksirów.
- To? –
Synchroniusz skinął ku jednej z chorągwi. – Nazwałem to “Kłem
Smoka”. Pomysł ściągnąłem z jednej księgi, dość już
starej, ale bardzo dobrej. Bo widzisz, mistrzu, śmierciożercy mają
na tyle złą prasę, że najwyższy czas na rebranding.
- Widzę, że
starannie odrobiłeś lekcje z mugoloznawstwa – stwierdził kwaśno
Snape.
Synchroniusz
odchylił się na swym krześle.
- No więc
co masz nam do zaproponowania? – przypomniał zasadniczy temat
dyskusji.
- Skoro tak
ważne są dla was symbole, mogę nie tylko przekazać wam tę tutaj
pannę Granger, ale jeszcze sam wystąpić po waszej stronie. Mam
podobno dużo fanek, mogę to wykorzystać. No i chyba nie
pogardzicie moją ekspertyzą w dziedzinie eliksirów. Macie jakiegoś
fachowca mojej rangi?
Walruss
zaśmiał się.
- No cóż,
Severusie, skoro sam proponujesz, to jak mógłbym ci odmówić?
- Gadaj:
jaki macie plan? Do czego wam się mogę przydać?
- Człowieku…
Ty żądasz prostych odpowiedzi na skomplikowane pytania. Ale tak w
skrócie: najpierw podporządkujemy sobie Wizengamot, później
weźmiemy się za “Proroka Codziennego”. A potem przejmiemy
Hogwart.
- To znaczy
co?
- Tiarę
Przydziału na śmietnik, w końcu to już i tak stary łach. Tera
będziemy przyjmować uczniów za czesne, oczywiście tylko
czystokrwistych. Ewentualnie trochę szlam może być w Hufflepuffie,
dla zachowania pozorów. A kto zapłaci największy piniądz, to go
przydzielimy do Slytherinu.
- Macie już
jakieś kandydatury na stanowiska?
- Ohohoho! –
ucieszył się Walruss. – Ludzie się zawsze znajdą. Nasz Krwawy
Lord zostanie oficjalnie ministrem magii, a ja sobie spokojnie będę
siedział w kanapce i mówił mu, co ma robić.
- A co z
Hogwartem?
- Nową
dyrektorką zostanie Alecto Carrow. Do Biura Aurorów wybrałem
Dołochowa, a na prezesa Ligi Quidditcha pójdzie Barty Junior.
Snape
spojrzał na zmortyfikowaną, a może po prostu dyskretną Hermionę.
Delikatnym ruchem powieki dała mu znać, że dobrze idzie i żeby
kontynuował.
- Okej,
Synchroniuszu – stwierdził. – Wchodzę w to, tylko chcę
Departamentu Tajemnic.
- To
niemożliwe, starenia! Obiecałem już Bellatrix tę posadę.
-
Przeniesiesz Bellatrix gdzie indziej albo nie było rozmowy.
- Nie będzie
rozbawiona.
Snape
wzruszył ramionami.
- Jej
rozbawienie to nie mój problem. Daj jej departament kontroli nad
stworzeniami czy coś takiego. Nie macie wystarczająco dużo kadr,
żeby sobie pozwolić na wybrzydzanie. Za krótka ławka. Myślicie,
że to taka łatwa robota? Że będziecie tylko hulali po polu i pili
kakao?
- Jak tylko
Krwawy Lord ogarnie pełnię mocy, Severusie, to krótka ławka
przestanie być problemem.
- A niby w
jaki sposób zagwarantujesz, że przy pełnej mocy ten twój Krwawy
Lord, kimkolwiek jest, nie zwróci się nagle przeciwko tobie i nie
wysadzi cię z siodła?
- Ho, ho,
człowieku! Oczywiście, że o tym pomyślałem! Rzuciłem na niego
zaklęcie Imperius Rex.
- Jakie? –
nie zrozumiał Snape.
- To
podrasowana wersja zwykłego Imperiusa. Rzucisz na człowieka raz i
będzie działać długo, a on sam z siebie zrobi wszystko, co
zechcesz i jeszcze będzie przekonany, że dobrze robi. Ma tylko
jedną wadę: człowiek pod jego wpływem staje się kompletnym
młotkiem, więc baczenie trzeba mieć na niego i tak.
- To bardzo
ciekawe. Sam wymyśliłeś?
- Nie,
nauczyłem się ze starej księgi, którą znalazłem jakiś czas
temu w Gwatemali. Chcesz zobaczyć?
- No dobra,
pokaż.
Walruss
wyciągnął swój flet i zanim ktokolwiek zdążył zareagować,
machnął nim w kierunku Hermiony.
- Imperius
Rex! – zawołał donośnie do wtóru białego światła ze
złowieszczym niebieskawo-czerwonkawym odcieniem. Promień światła
trafił Hermionę, aż oczy wyskoczyły jej z oczodołów i
schowały się z powrotem.
- Hermiono…
– powiedział zaniepokojony Snape, wpatrując się w jej
roztrzepane włosy i niepokojąco puste spojrzenie.
- Spoko,
Sevuś! – zawołała, irytująco przeciągając samogłoski. –
Masz świetnych kolegów! Musimy zostać u nich dłużej, tak?
- Coś ty
jej zrobił! – wściekł się Mistrz Eliksirów na Walrussa. –
Zdejmij zaklęcie!
- Czekaj,
Sevuszek – powiedział Synchroniusz z nieukrywaną satysfakcją. –
Efekty są lepsze, niż się spodziewałem.
Panna
Granger zachichotała oślo.
- Ale
masakra! – powiedziała, machając rozpostartymi palcami. –
Zarzucimy dziś jakąś imprezę czy będziemy tak dalej zamulać?
- Doskonale,
maleńka – powiedział z satysfakcją Walruss. – A teraz… Poka
sarenki!
- Nieeee!!!
– krzyknął zrozpaczony Snape.
Ale Hermiona już błyskawicznie zrzuciła szatę. Wszystko poszło
nie tak…