Snape patrzył w przerażeniu to na niekompletnie ubraną Hermionę,
to znów na rozbawionego Synchroniusza Walrussa. Za pomocą zaklęcia
podwójnie niewybaczalnego nowy wódz śmierciożerców nie tylko ją
sobie podporządkował, ale w dodatku zrobił z niej kompletną
idiotkę!
- No więc,
cukiereczku – przemówił Walruss do panny Granger – powiedz
wujkowi Synchroniuszowi, po co naprawdę tu przyszliście.
- Uśmiejesz
się! – zachichotała, wachlując rozcapierzonymi palcami. – Więc
wymyśliliśmy z Sevciem, żeby przyjść tutaj i się trochę
rozejrzeć, tak? Zobaczyć, co za inbę tutaj odstawiacie, po co
rozwalacie las, i w razie czego podłożyć wam jakiegoś prosiaczka.
Czadersko, nie?
Severus
złapał się za głowę. Co ta Hermiona robi, zupełnie zdmuchnęła
ich pokrywkę! Za to Walruss przeciwnie, natychmiast się
rozpromienił.
- Doskonale!
– zakrzyknął. – Dostaniesz cukierka, albo jeszcze lepiej loda.
Tylko mi powiedz, maleńka, czy ktoś jeszcze jest z wami?
Sytuacja
była naprawdę poważna! Nie było czasu do stracenia. Snape, nie
myśląc, wyciągnął różdżkę ku niebu.
- Expecto
matronum! – zawołał. Niech ten obwieś Walruss nie myśli, że
tylko on zna zmodyfikowane zaklęcia…
Z różdżki
Mistrza Eliksirów wytrysnęła srebrzysta energia, która uformowała
się w lśniącą sowę i pofrunęła w niebo. W odpowiedzi Walruss
sięgnął po swój flet.
- Proszę
uprzejmie paść trupem, profesorze Snape! – krzyknął
bezwzględnie.
Lecz
godziny spędzone na siłowni w końcu się Severusowi przydały. Gdy
tylko zobaczył, że Crouch i jeszcze dwoje innych też chwytają za
różdżki, od razu zrobił “gwiazdę”, usuwając się na bok.
Zaklęcia poleciały w próżnię.
W tym samym momencie na obóz neośmierciożerców spadł z nieba
gang mrocznych miotłocyklistów. Na ich czele pędził Blaise
Zabini, wznosząc dzikie okrzyki. Potter i Malfoy trzymali się tuż
za nim. Chuligani pędzili wśród chat, taranowali ludzi Walrussa,
prali w nich zaklęciami. Śmierciożercy zostali wzięci z
zaskoczenia, ale wkrótce otrząsnęli się i zaczęli odpowiadać. W
powietrzu latały miotły, zaklęcia, elementy zabudowy, a czasami
ludzie. Krótko mówiąc, zapanował totalny rozpieprz.
Severus
rozejrzał się uważnie. Anton Dołochow już leżał rozciągnięty
na ziemi. Lestrange straciła różdżkę i targała się za kudły z
jakąś rudą laską z blizną na twarzy. Mistrz Eliksirów w tym
całym zamieszaniu szukał jednak Walrussa. Gdzie się podział ten
maruch?
- Rzuć
różdżkę, Snape – rozległ się głos za jego plecami.
Obrócił
się. Barty Crouch patrzył mu bezlitośnie w oczy. Przyciskał do
siebie oszołomioną, zapłakaną Hermionę, a drugą ręką wbijał
jej różdżkę w podbródek.
- Przegrałeś
– ocenił. – Poddaj się, zrobię z twojej szlamy galaretkę
cytrynową.
Mistrz
Eliksirów spojrzał w oczy Hermiony. Nie mógł, po prostu nie mógł
tego znieść, serce mu się krajało, ale…
- W
porządku, Bartłomieju – zdecydował. – Nie ma po co się
nerwować.
I wypuścił
różdżkę. Kiedy jednak ześlizgiwała się wzdłuż jego dłoni, w
ostatniej sekundzie, gdy jeszcze miała styczność z jego palcami,
szepnął ledwo słyszalnie: “Expelliarmus!”.
Zaklęcie
wystrzeliło. Crouch odruchowo wyrzucił w bok dłoń z różdżką,
ale Expelliarmus trafił nie w nią, lecz w to, co śmierciożerca
trzymał w drugiej ręce. Czyli w Hermionę. Panna Granger wyleciała
mu z rąk, wywinęła fikołka w powietrzu i z hukiem rozpłaszczyła
się o ścianę baraku.
Oszołomiony
Crouch nie zdążył zareagować, gdy dopadł go Snape i zaczął,
niczym jakiś mugol, bezlitośnie okładać go pięściami. Lutował
go jak Gołotę Tyson, aż Barty Junior padł na ziemię skulony i
jęczał o litość. W końcu Severus wyrwał mu z rąk różdżkę,
nie przerywając wielkiego lania.
- Dosyć! –
krzyczał Crouch. – Wystarczy już! Kim ty właściwie jesteś,
Severusie Snape?
- Jestem serem, białym żołnierzem! –
odrzekł Mistrz Eliksirów głosem tryumfalnym jak łuk.
Tymczasem Hermiona pozbierała się.
Była boleśnie poobijana, w głowie czuła totalny mętlik, w
żołądku przewracało jej się od wyczuwalnego jak oleista zmaza
wpływu czarnej magii. Przez ostatnie kilka minut chyba nie całkiem
była sobą… Jednak przez te same kilka minut wiele się zdarzyło.
I to wiele niedobrego. “Dziki Gon MC” zaatakował obozowisko
neośmierciożerców, oni jednak zdążyli już wziąć się w garść
i wyglądało na to, że zyskują przewagę…
- Dosyć tego!!! – krzyknęła. –
Ja, córka Herne’a Łowcy, mówię wam, skończcie z tym
wszeteczeństwem!
Snape z
zaskoczeniem ujrzał, jak z panny Granger emanuje dziwna poświata
ciemnozielonego mroku, a nad jej głową pojawiają się tajemnicze
cienie przypominające poroże jelenia. Rumor, jaki rozległ się
chwilę później, kazał mu jednak odwrócić głowę. To drzewa z
lasu Sherwood, z nietypową jak na drzewa prędkością, biegły czy
może raczej sunęły przez wypaloną polanę. Rzucały się na
śmierciożerców, tratowały, waliły gałęziami, przyduszały ich
do ziemi. Ludzie Walrussa, już i tak zaskoczeni z kretesem, podjęli
chaotyczną próbę kontrataku. Kilku z nich udało się podpalić
niektóre drzewa. Jednak spod poszycia wyskakiwały zielone pędy i
rzucały się im do gardła. Zdenek Slanina, przedstawiciel
młodzieżówki, wziął Hermionę na cel, ale wtem wśród
walczących pojawił się łoś i wziął go na rogi.
Synchroniusz
Walruss wychylił się zza węgła.
- Ojojoj,
nie wygląda to najlepiej! – ocenił. – Pora wypuścić krakena!
Rozległ
się potworny grzmot, jak gdyby burza zaręczała się z trzęsieniem
ziemi. Nad centralną szopą zawirowała skondensowana ciemność, a
z niej wyłoniła się złowroga postać.
- Na macicę
Merlina! – zaklął Snape.
Ten, którego wezwał Walruss, lewitował trzy metry nad ziemią,
mrocznie powiewając płaszczem w kolorze zakrzepłej krwi. Hermiona
zobaczyła jego twarz… i zmartwiała. Poczuła nagły ból brzucha.
- Powitajcie
swego nowego pana! – krzyknęła wielkim głosem lewitująca
postać, a z jej oczu i ust buchnęły płomienie. – Jam jest Lord
Enslaywer!
Draco najpierw zrobił wielkie oczy z ogólnego WTF, a potem
wybuchnął takim śmiechem, że niemalże padł na ziemię.
- Ty…? Ty
jesteś Czarnym Panem, Weasley? – zapytał z niedowierzaniem,
łapiąc z trudem oddech. – Chyba Rudym Panem! Masz ty w ogóle
rozum i godnośc czarodzieja?
- Nie jestem
żaden Weasley, zdrajco rasy i orientacji! – ryknął Lord
Enslaywer. – Moje prawdziwe imię to Mordred Riddle, Krwawy Lord
świata czarodziejów! A ty, drogi Potterze, staniesz się zaraz
wampirem yaoi!!!
Harry
wyglądał na zdrowo zaszokowanego. Przecież od dawna było wiadomo,
że Ron zaginął w Gwatemali… A teraz się okazało, że przeszedł
na stronę nieprzyjaciela?
- Zjedz se
orzechów, wiewiórze, bo zaczynasz strasznie gwiazdorzyć! –
zawołał Draco.
Krwawy Lord
tylko wyciągnął ramię i Hermiona poczuła, jak opuszczają ją
siły. Nie mogła nic zrobić, czuła się ciężka, głowa leciała
jej do przodu. Upadła na kolana, kątem oka zobaczyła, ku swojej
rozpaczy, jak Snape pada również. Mistrz Eliksirów ostatkiem sił
wydał z siebie lamentacyjne: “Człowieku, co się z tobą
dzieje?”
- Właściwie miałem najpierw
zgromadzić moc, a dopiero potem się z wami policzyć – potężny
głos Lorda Enslaywera poniósł się echem po całej polanie. –
Ale skoro podaliście mi się jak na tacy, to teraz już wyssę was
wszystkich!
- To brzmi… dość… nieprzyzwoicie…
– zacharczał Draco, przyciśnięty do ziemi niewidzialnym
ciężarem.
Panna Granger nie mogła nic poradzić.
Siły i zdrowie wypływały z niej jak z rozbitego nocnika. Zaczęła
mieć drgawki, szarpała paznokciami leśną ściółkę. Czyżby to
już był koniec? I to jeszcze z ręki kogoś, kto kiedyś był
Ronaldem Weasleyem?
Koło szopy
rozległy się jakieś trzaski i szelesty. Niespodziewanie z zarośli
wyszedł Albus Dumbledore we własnej osobie. Sytuacja, jaką ujrzał,
wprawiła go w lekkie zdziwienie. Snape i Hermiona również byli
nieco zaskoczeni jego niespodziewaną wizytą.
- Panie psorze! – zawołał z
radością Krwawy Lord i wyciągnął ku niemu różdżkę.
Ale Dumbledore był szybszy i miał
naładowaną kuszę. Srebrna Strzała Herne’a pomknęła
błyskawicznie, choć w oczach panny Granger niewiarygodnie wolno –
i ugodziła Lorda Enslaywera prosto w kolano. Następca Voldemorta
runął na ziemię, czarny wir wokół jego osoby zgasł.
Hermiona,
wciąż czując mdłości, podbiegła na czworakach do powalonego
Rona. Tylko czy to jeszcze ciągle był Ron? Łzy stanęły jej w
oczach, gdy patrzyła na strzałę w jego kolanie.
- Merlinie, co jest grane… –
wybełkotał Ron, a jego głos był całkiem znajomy, tylko trochę
zachrypnięty, w niczym nie przypominał tego złowrogiego dudnienia,
które wydawał z siebie Lord Enslaywer. – Gdzie ja jestem i czemu
mnie noga tak boli?
- Ron, to naprawdę ty? – zapytała
rozpaczliwie panna Granger.
- No, ja – odparł Weasley. – A kto
inny miałby być?
- Czarny Pan! – wtrącił się Draco.
– No, może ewentualnie Rudy.
Hermiona rozejrzała się. Bitwa
dobiegała końca. Widząc upadek Krwawego Lorda, neośmierciożercy
poszli w rozsypkę. Po jeszcze kilku ciosach zaczęli się poddawać.
Jedni byli zaplątani w zielone gałęzie, innych miotłocykliści
Blaise’a ustawiali w szeregu, z rękami na karku, a Blaise Zabini
układał na kawałku koca zdobyczne różdżki. Synchroniusz Walruss
leżał opodal z rozkrzyżowanymi rękoma, a wokół jego głowy
krążyły małe, ćwierkające ptaszki.
Ron złapał się za głowę, krzywiąc
się z bólu.
- Nic nie pamiętam – jęknął. –
Leciałem na miotłę przez dżunglę, a potem chyba dostałem w
głowę. To Gwatemala? Bo roślinność jakaś bardziej angielska
- W Anglii jesteś – powiadomiła go
Hermiona.
Podszedł Dumbledore, ściągając
cięciwę z kuszy.
- Dobra robota, panno Granger –
stwierdził z uznaniem. – Plus tysiąc punktów dla Gryffindoru.
- Jak to? – zdziwiła się. –
Przecież zabronił mi pan się zajmować tą sprawą?
- Przewidziałem, że mnie pani nie
posłucha, i wysłałem w ślad za panią małego ptaszka. Aurorzy
już w drodze. Wszystko dobre, co się dobrze kończy: zły czar
został zdjęty.
Hermionie nie trzeba było tego
powtarzać. Choć nadal osłabiona, czuła już, jak energia
Sherwood, nagromadzona przez neośmierciożerców w kryształach jako
paliwo dla Krwawego Lorda, potężną zieloną falą wraca do
przyrody. Spod spalonej ściółki na polanie przebijały w
sprinterskim tempie kiełki roślinności.
Dumbledore, korzystając z dogodnej
okazji, przystąpił do uzdrawiania nogi Weasleya, zależało mu
bowiem na odzyskaniu Srebrnej Strzały Herne’a. Ron piszczał z
bólu. Draco uspokajająco przytulał Harry’ego. Severus wyglądał
tak, jakby miał za sobą cały dzień ciężkiej pracy w kopalni.
Tymczasem członkowie gangu Zabiniego, zabezpieczywszy jeńców i
postawiwszy ich pod strażą, rozbiegli się po chatach obozowiska w
poszukiwaniu jakiegoś akoholu. Bitwa – i być może cała wojna –
była już wygrana.
Wtem panna Granger dostrzegła w tym
całym zamieszaniu człowieka, któremu gdzieś się strasznie
śpieszyło. Biegł na bosaka, w poszarzałych łachmanach, a jego
platynowe włosy były całkiem zmierzwione. Spojrzała z niepokojem
na Dracona, on jednak opowiadał Ronowi różne anegdotki, odwracając
jego uwagę od zabiegów Dumbledore’a.
Tajemniczy obszarpaniec podbiegł
wreszcie pod górkę, gdzie stało towarzystwo. Na jego widok
Hermiona zdrętwiała. Nie był to deus ex machina, lecz Lucjusz
Malfoy ex Azkabano.
- Uciekłem z samego Azkabanu i
przebiegłem setki mil, żeby się z tobą policzyć! – krzyknął
na Snape’a. – Ty buraku!
I zanim ktokolwiek zdążył
zareagować, z impetem dźgnął Severusa widelcem. Hermiona
wrzasnęła ze strachu. A ponieważ to już był dla niej nadmiar
wrażeń na ten dzień, padła nieprzytomna.