Wesołych Świąt wszystkim Czytającym!
Wieści
o tym, jak dwaj uczniowie ze Slytherinu chcieli zniewolić pannę Granger,
rozeszły się po Hogwarcie lotem błyskawicy. Było to nader zaskakujące, zważywszy,
że o całym zdarzeniu wiedziały tylko cztery osoby i żadna z nich nie miała
interesu w tym, żeby komukolwiek o nim mówić. Hermiona podejrzewała, że
wszystko wypaplał któryś z duchów.
Uczniowie
miotali się po szkole jak napompowani hormonami, wyobrażając sobie, co oni by
zrobili, gdyby pani od eliksirów przypadkiem wteleportowała się akurat do ich
dormitorium. Niektórzy co bardziej zdesperowani zamiast Hermiony podstawiali w
myślach Anię Szafraniec, licząc na to, że skoro nauczycielka z niej beznadziejna
poniżej wszelkiej krytyki, to może w czym innym okaże się dobra. Inni, chcąc za
wszelką cenę wydać się fajni młodej eliksirnicy, gęsto potępiali niewyżytych.
Najwięcej
warchołu robili Dick Longbottom i Rob Hephaestus, nadawszy sobie samozwańczo
tytuł obrońców czci panny Granger. Nie było chwili, żeby na korytarzu nie
zaczepiali Ślizgonów, wypominając im niecne zamiary wobec Hermiony. Za
Kenny’ego Pintle’a i Alexisa Bergamota obrywał hurtem cały Slytherin, gryfońscy
zabijacy nie odpuszczali nawet drugoroczniakom.
- Wszyscy Ślizgoni zrodzeni są z
tyłka Piłata! – wykrzykiwał Dick Longbottom.
Uczniowie
spod znaku węża nie pozostawali obojętni na takie obelgi. Jako że Hermiona była
praktycznie wiceopiekunką ich domu, zaczęli udowadniać, że to oni są bardziej
godni jej towarzystwa.
- Powiedz to przy samej pannie
Granger, ty karuchu, jak masz odwagę! – odcinał się Kenny Pintle.
Hermiona
nie zapominała o Vesperii Blackbird. Dziewczynka była przerażona takim obrotem
spraw i drżała ze strachu, że w końcu i ona oberwie. Granger pocieszała ją, jak
mogła, przekonywała, że wszystko się ułoży, ale to wzbudziło w niej natarczywe
myśli, że teraz Hephaestus i jego kumpel znów zaczną się znęcać nad małą
Ślizgonką – za całokształt i za to, że była blisko uwielbianej nauczycielki.
Nad
Hogwartem zawisło widmo zamieszek. Bijatyki między Gryfonami a Ślizgonami na
każdej przerwie, spontaniczne różdżkowania i wzajemne podrzucanie sobie wyjców
były na porządku dziennym. Co najmniej trzy razy dziennie dochodziło do starć powietrznych
na miotłach, a sporadycznie przytrafiały się nawet ustawki na łódkach na jeziorze.
Krukoni i Puchoni z początku starali się zachowywać neutralność, ale i wśród
nich wielu nie mogło się oprzeć urokowi stażystki od eliksirów, jedni więc
pokazywali za wszelką cenę, że są jej największymi fanami, inni atakowali
Ślizgonów, jeszcze inni postanowili pokazać Longbottomowi i jego kumplom, gdzie
ich miejsce, a zupełnie inni obracali się przeciw swym współdomowiczom, iż
niepotrzebnie mieszają się w odwieczny konflikt Gryffindoru ze Slytherinem. Dziewczyny
były nie lepsze: niektóre same miały jakieś marzenia związane z panną Granger,
większość brała udział w bójkach po to, żeby chłopcy uznawały je za fajne, albo
po prostu „bo tak”. Hermiona, próbując opanować sytuację, czuła się jak strażak
usiłujący ugasić rozległy pożar dziurawym wiadrem. Biorąc zaś pod uwagę,
jakiego fifolca dostawali uczniowie na sam jej widok, było to w dodatku wiadro
z benzyną.
Inni
nauczyciele niewiele mogli zrobić, bo młodzież hogwarcka starała się w ich
obecności powstrzymywać konflikty i dopiero gdy nikt nie patrzył, dawała upust
rozpierającej energii. Czasem jeden albo drugi obwieś został przyłapany przez
nauczyciela, ale szedł na szlaban z podniesioną głową i hasłem „Alles für Hermione”,
a w tym samym czasie w zupełnie innej części zamku wybuchała bójka mająca
rozstrzygnąć, czy słusznie go przyskrzynili, czy nie. Pani Pomfrey nie nadążała
z kurowaniem znoszonych do skrzydła szpitalnego młodych bandytów.
Hermiona
czuła, że nie wytrzymuje. Musiała koniecznie porozmawiać ze swym opiekunem
stażu, który jednak był wciąż nieuchwytny…
O
czwartej Severus Snape skończył sesję na siłowni i z rozciągającym mu mięśnie satysfakcjonującym
bólem zmęczenia odetchnął ciężko. Miał na sobie czarne obcisłe getry, koszulkę
bez rękawów i frotową opaskę na włosach. Zza ściany dochodziły okrzyki
„Expeliarmus!” i huk przewracanych kręgli – to Flitwick po zajęciach grał z
Hagridem.
Snape ściągnął
ubranie i poszedł pod wodospad spłukać z siebie cały wysiłek. Z uznaniem
przejrzał się w lustrze zawieszonym koło naturalnego prysznica. Ćwiczył od
niedawna, a jednak rezultaty było już widać. Masę miał, mało bo mało, ale miał,
teraz przyszła pora na rzeźbę. Mistrz Eliksirów po prostu nie mógł oderwać
wzroku od własnej muskulatury, tak pociągająco rozwiniętej w związku ze zmianą
trybu życia. Przy okazji zorientował się, że jakoś równolegle zaczął mieć nieco
więcej pieniędzy w kieszeni – z pewnością dlatego, że nie wydawał ich już na
wódę. W końcu po co komu akohol, a w każdym razie częściej niż raz dziennie,
jeżeli ma się do dyspozycji siłkę, dobrą muzykę i myśli o pannie Granger?
Stał pod
wodospadem i starannie mył włosy szamponem własnej roboty, cały czas
zachwycając się swymi lekko wysportowanymi mięśniami. Gdy wcierał w swą fryzurę
ożywczą miksturę, niemal czuł, jak grają mu bicepsy, często też spoglądał w
dół, aby podziwiać swój idealny, idealny kaloryfer. Wreszcie skończył kąpiel,
wytarł się starannie, wysuszył włosy zaklęciem i przywdział skórzaną ćwiekowaną
szatę. Liczył na to, że jeszcze wyjdzie na wieżę z miotłą i spokojnie zdąży się
przelecieć. Sięgnął do kieszeni po muzyczną kulę, aktywował ją i jego uszy natychmiast
wypełnił rytm nie czarodziejskim palcem stworzony.
Kiwając
głową do rytmu, przeszedł do kręgielni, gdzie Hagrid wiązał buta, Flitwick pił
piwo kremowe, a przybyły przed momentem młody stażysta Rupert Rattlewonk z
zapamiętaniem czyścił swoją kulę. Spojrzeli na Snape’a synchronicznie, jakby
się zastanawiając, z czego on się w zasadzie tak cieszy. Nie zdawali sobie
sprawy, jaką potęgą potrafi być Skała i Bułka…
I
wtedy wparowała do środka Hermiona Granger, oczy rozbiegane, piana z ust, włosy
w nieładzie.
- Profesorze, gdzie się pan
podziewa! – krzyknęła z gniewem. – Jestem u kresu załamania nerwowego!
- Hodor? – zapytał zaszokowany
Hagrid.
- Na okrężnicę esowatą Merlina! –
ciągnęła oburzona Hermiona. – Ta sytuacja mnie przerasta, profesorze! Uczniowie
zupełnie, zupełnie zwariowali! Nie daję sobie z nimi rady i właśnie akurat
wtedy, kiedy potrzebuję pana pomocy, nie mogę pana nigdzie znaleźć! Czy pan w
ogóle się orientuje, co się wyprawia w szkole?
Z
twarzy Severusa zniknął wyraz satysfakcji, włożył rękę do kieszeni i przestał
rytmicznie trzepać swą puszystą grzywą.
- Bo co dzieje się na lądzie, to pod wodą też się zdarza… Co pani
mówiła, panno Granger?
- Mówiłam – Hermiona z trudem
powstrzymywała totalny wybuch – że nie panuję nad uczniami…
- Panno Granger, to, że jestem
opiekunem stażu, nie oznacza, że mam panią prowadzić za rękę. Bardzo mi przykro,
ale panowanie nad uczniami to absolutnie podstawowy skill w tym zawodzie. Jak
niby chce się pani stać zręcznym nauczycielem, skoro z każdym byle głupstwem
leci pani do mnie?
- To nie jest każde byle
głupstwo! Nie wiem, profesorze, czy w ogóle pan widział te dantejskie sceny na
korytarzach. Wystarczy, że mnie zobaczą, a już dostają małpiego rozumu! To nie
zwykłe nieposłuszeństwo, to jest anarchia w Hogwartach!
- Widocznie pani ich prowokuje,
może ubiera się troszeczkę zbyt wyzywająco…
- Ach, szkoda czasu na gadanie z
takim szplinem! – warknęła Hermiona i wyszła, trzaskając drzwiami.
- Ależ ona ma temperament, nie
sądzą koledzy? – odezwał się Rupert Rattlewonk.
Hermiona
doszła do wniosku, że już tylko cienka fioletowa linia dzieli ją od
ostatecznego fioła. Poszła więc do profesor Sprout po jakieś ziółka na uspokojenie.
W szklarni grasowała ostrożnie i dyskretnie pomiędzy rzędami roślin, aby
przypadkiem nie natknąć się na Anię Szafraniec.
Jej ostrożność
jednak na niewiele się zdała. Coś zaszeleściło w zaroślach i po chwili wynurzył
się spośród nich nie tygrys, lecz stażystka zielarstwa.
- Cześć, Mionuś! – wygarnęła
Szafraniec pogodnie. – Może pójdziemy na zakupy?
- Nie bardzo mam czas –
odpowiedziała Granger.
- To żałuj! Widziałam ostatnio na
Pokątnej świetną szatę, taką różową w groszki, przyda mi się w sam raz na bal
bożonarodzeniowy, Severusek padnie, jak mnie zobaczy. A ty już masz jakąś
kreację na bal?
- Nie mówi się „Severusek”, tylko
„Severosjanin” – rzucił nieznany głos spośród roślin. A może to Hermiona już
miała omamy słuchowe.
- Nie potrzebuję kreacji, i tak
zaraz padnę – odcedziła Hermiona.
- Och, Hermuś, uwielbiam twoje
komplementy! – zaszczebiotała obmierźle panna Szafraniec jak zgrzyt żelaza po
szkle. – Tak całkiem na a propos, pożycz mi szczotkę do włosów, bo swoją
zgubiłam.
- Nie teraz – panna Granger
zaczęła niemal dyszeć, przed oczami miała mroczki i beżowe wiry. – Potrzebuję
czegoś na uspokojenie. Natychmiast. Bo inaczej…
- Co może być lepsze na
uspokojenie niż zakupy? Czasem, jak się wkurzę, to muszę pół szafy kupić, zanim
dojdę do siebie, ale pomaga na mur beton. No chodź, Hermi, co ci zależy…
Na
szczęście nadeszła profesor Pomona Sprout, wydobywając Hermionę z jej
specyficznego nieszczęścia. Od razu uwarzyła dla niej odpowiedni napar, albo
zaparzyła wywar, stażystka od eliksirów była już do tego stopnia wykończona, że
nie wdawała się w tak detaliczne rozróżnienia, tylko hurtem wypiła to, co jej
podano. Substancja przygotowana przez opiekunkę Hufflepuffu miała jednak
działanie rozłożone w czasie i o ile panna Granger po zażyciu poczuła się
trochę lepiej, to nastrój ciągle się jej nie poprawił.
- O, lepiej ci! To jak, idziemy
na te zakupy? – ucieszyła się Ania Szafraniec.
- Nie dzisiaj, Aniu, bardzo chce
mi się spać… – Hermiona trochę ściemniała, bo przede wszystkim chciała mieć
nieco spokoju.
Okazało
się jednak, że mikstura była trochę za mocna i senność rzeczywiście zaczęła
ogarniać młodą nauczycielkę. Hermiona postanowiła pójść do siebie i porządnie
się wyspać, ale nie zdążyła: zasnęła, idąc korytarzem.
Obudziła
się na zimnej posadzce, cała skostniała. Była ósma wieczorem, a Hermiona leżała
obok starej komody, wyciągniętej na korytarz chyba jeszcze w czasach pierwszej
wojny z Voldemortem i od tej pory nie ruszanej. Mimo chłodu ciągnącego od
podłogi nie miała ochoty wstawać, w przekonaniu, że wtedy będzie jej jeszcze
zimniej. Wpatrzyła się w szparę pomiędzy spodem komody a podłogą… I tam, w
zakurzonej szczelinie, dostrzegła coś podłużnie żółtawego.
Zaciekawiona,
przełamała senność i wsunęła rękę pod mebel, aby namacać przedmiot. Był to
gruby zeszyt w twardej okładce koloru lila. Otworzyła w środku na chybił
trafił. Strony w kratkę były niezapisane, papier całkiem jeszcze dobry. Hermiona
pomyślała, że taki porządny zeszyt mógłby się jej przydać. Schowała go do
kieszeni i poszła do siebie.
Po krótkim
prysznicu położyła się już w łóżku jak normalni ludzie. Przyjrzała się jeszcze
raz zdobyczy. Kiedy jednak spojrzała na początkowe strony, okazało się, że są
one zapisane. Widocznie właściciel zaczął prowadzić zapiski w zeszycie, a potem
go zgubił albo po prostu mu się odechciało.
Na pierwszej
stronie widniał narysowany atramentem emblemat lilii i podpis: „L.E. – Lilia
Gryffindoru. V rok, 1976” .
Hermiona przeczytała pierwszy wpis, potem kilkanaście kolejnych.
„23
marca. Więc to będzie mój pamiętnik. Mam nadzieję, że będę miała o czym pisać.
Zacznę od najważniejszego: LOVE JAMESA. Dziś jadłam rosół.”
„24
marca. Strasznie się wynudziłam na lekcjach. Ta głupia McGonagall wrzepiła mi
-50 punktów dla Gryffindoru. Jestem wściekła.”
„25
marca. Wysadziłam kociołek na eliksirach. Na szczęście Severus pokazał mi, jak
to zrobić. On jest bardzo zdolny i dobry z niego przyjaciel, ale James ma TAKIE
piękne oczy………”
„26
marca. Dorcas dała mi przepis na świetną szarlotkę. Bierze się 2 funty jabłek (…)”
„27 marca. J-A-M-E-S
jest S-U-P-E-R. Tylko że Severus ciągle za mną łazi. Boję się, że jak James
zobaczy, że z nim rozmawiam, to już mnie nie będzie lubiał”.
„28 marca. Odpoczywając
po lekcjach wpadł mi kolczyk pod łóżko. Przy szukaniu znalazłam notes jakiejś
dziewczyny, która mieszkała w tym dormiaku przede mną. Musiała być straszną
kujonką, bo ma pozapisywane różne zaklęcia, o których nas nie uczą. Na przykład
takie na jąkanie:” – dalej następował pełny opis i receptura zaklęcia aktywowanego
formułą „Hottentottentrottel!”
„29 marca. Po
południu przyszedł do mnie Severus. Powiedział, że chce mi wyznać coś bardzo
ważnego. Rzuciłam na niego nowe zaklęcie. Ale się słodko jąkał!”
Hermiona
przeglądała pamiętniczek z zaciekawieniem. Zawarte w nim informacje były
strasznie wątłe, lecz nawet z tych paru linijek dało się coś wywnioskować o
Mistrzu Eliksirów. Zrozumiała, że Snape był kiedyś wrażliwym chłopcem, ale
różne sytuacje życiowe zrobiły z niego zgorzkniałego nietoperza, którym by się
nie stał, gdyby odpowiednio wcześnie ktoś nad nim popracował. W ostatnim czasie
panna Granger zauważyła co prawda w zachowaniu swego opiekuna stażu pewną
zmianę, ale miała ona charakter raczej zewnętrzny i powierzchowny, a gdyby tak
spróbować rzeczywiście wziąć się za niego? Kto jak nie ona… Z pewnością
wyszłoby to na dobre nie tylko ich współpracy, ale i całej społeczności
Hogwartu.
Rozmyślała
o tej sprawie przez dłuższy czas, aż wreszcie, aby zająć zmęczone myśli czymś
innym, zaczęła ćwiczyć zapisane w pamiętniku zaklęcie na jąkanie, a w końcu
znudziła się i zasnęła.
Następnego ranka, ledwo
wyszła na korytarz, natknęła się na kilku Puchonów, którzy na jej widok
natychmiast rozpętali bijatykę o to, który z nich ma u niej większe szanse. Najpierw
westchnęła z rezygnacją, ale wkrótce okazało się, że nowo poznany czar wpływa na
młodych zapaleńców dość łagodząco, uniemożliwiając im rzucanie zaklęć i
miotanie wyzwisk. Już po chwili zgromadzenie rozeszło się jak niepyszne.
- Pani profesor, a w sali z
eliksirów coś wybuchło! – usłyszała za sobą, ale nie zareagowała, bez wątpienia
ktoś ją wkręcał.
Punktualnie
z wybiciem godziny Hermiona weszła do gabinetu Mistrza Eliksirów. Snape stał
pod ścianą, odwrócony do niej tyłem. Z rozczarowaniem zauważyła, że ma na sobie
swoją starą szatę, a jego włosy znów są tłustymi, pozlepianymi strąkami.
- Ach, już pani jest – powiedział
bez emocji Severus. – Drętwota!
Panna
Granger znieruchomiała i równocześnie ogarnęło ją nagłe przerażenie, głębokie
jak krypta i ciężkie jak bazalt. Zupełnie mu odbiło!
Snape
spokojnym krokiem podszedł do drżącej Hermiony, spojrzał jej prosto w oczy.
- Panna Wiem-To-Wszystko, tak? –
zapytał ze złowróżbnym grymasem. – A może raczej Panna Wiem-Za-Dużo…
Wziął
zamach i z całej siły zdzielił Hermionę w twarz, aż upadła z hukiem na podłogę.
Zadygotała, nic nie rozumiejąc.
- Profesorze Snape… – wyjęczała.
– Severusie…
- Gomen nasai – sarknął Snape. – To nic osobistego, panno Granger.
Tak po prostu trzeba.
Hermiona,
leżąc na posadzce, bezradnie patrzyła, jak jej opiekun stażu wyciąga różdżkę…