sobota, 4 kwietnia 2015

Rozdział 9



Wesołych Świąt wszystkim Czytającym!

    Wieści o tym, jak dwaj uczniowie ze Slytherinu chcieli zniewolić pannę Granger, rozeszły się po Hogwarcie lotem błyskawicy. Było to nader zaskakujące, zważywszy, że o całym zdarzeniu wiedziały tylko cztery osoby i żadna z nich nie miała interesu w tym, żeby komukolwiek o nim mówić. Hermiona podejrzewała, że wszystko wypaplał któryś z duchów.
      Uczniowie miotali się po szkole jak napompowani hormonami, wyobrażając sobie, co oni by zrobili, gdyby pani od eliksirów przypadkiem wteleportowała się akurat do ich dormitorium. Niektórzy co bardziej zdesperowani zamiast Hermiony podstawiali w myślach Anię Szafraniec, licząc na to, że skoro nauczycielka z niej beznadziejna poniżej wszelkiej krytyki, to może w czym innym okaże się dobra. Inni, chcąc za wszelką cenę wydać się fajni młodej eliksirnicy, gęsto potępiali niewyżytych.
      Najwięcej warchołu robili Dick Longbottom i Rob Hephaestus, nadawszy sobie samozwańczo tytuł obrońców czci panny Granger. Nie było chwili, żeby na korytarzu nie zaczepiali Ślizgonów, wypominając im niecne zamiary wobec Hermiony. Za Kenny’ego Pintle’a i Alexisa Bergamota obrywał hurtem cały Slytherin, gryfońscy zabijacy nie odpuszczali nawet drugoroczniakom.
- Wszyscy Ślizgoni zrodzeni są z tyłka Piłata! – wykrzykiwał Dick Longbottom.
      Uczniowie spod znaku węża nie pozostawali obojętni na takie obelgi. Jako że Hermiona była praktycznie wiceopiekunką ich domu, zaczęli udowadniać, że to oni są bardziej godni jej towarzystwa.
- Powiedz to przy samej pannie Granger, ty karuchu, jak masz odwagę! – odcinał się Kenny Pintle.
            Hermiona nie zapominała o Vesperii Blackbird. Dziewczynka była przerażona takim obrotem spraw i drżała ze strachu, że w końcu i ona oberwie. Granger pocieszała ją, jak mogła, przekonywała, że wszystko się ułoży, ale to wzbudziło w niej natarczywe myśli, że teraz Hephaestus i jego kumpel znów zaczną się znęcać nad małą Ślizgonką – za całokształt i za to, że była blisko uwielbianej nauczycielki.
       Nad Hogwartem zawisło widmo zamieszek. Bijatyki między Gryfonami a Ślizgonami na każdej przerwie, spontaniczne różdżkowania i wzajemne podrzucanie sobie wyjców były na porządku dziennym. Co najmniej trzy razy dziennie dochodziło do starć powietrznych na miotłach, a sporadycznie przytrafiały się nawet ustawki na łódkach na jeziorze. Krukoni i Puchoni z początku starali się zachowywać neutralność, ale i wśród nich wielu nie mogło się oprzeć urokowi stażystki od eliksirów, jedni więc pokazywali za wszelką cenę, że są jej największymi fanami, inni atakowali Ślizgonów, jeszcze inni postanowili pokazać Longbottomowi i jego kumplom, gdzie ich miejsce, a zupełnie inni obracali się przeciw swym współdomowiczom, iż niepotrzebnie mieszają się w odwieczny konflikt Gryffindoru ze Slytherinem. Dziewczyny były nie lepsze: niektóre same miały jakieś marzenia związane z panną Granger, większość brała udział w bójkach po to, żeby chłopcy uznawały je za fajne, albo po prostu „bo tak”. Hermiona, próbując opanować sytuację, czuła się jak strażak usiłujący ugasić rozległy pożar dziurawym wiadrem. Biorąc zaś pod uwagę, jakiego fifolca dostawali uczniowie na sam jej widok, było to w dodatku wiadro z benzyną.
    Inni nauczyciele niewiele mogli zrobić, bo młodzież hogwarcka starała się w ich obecności powstrzymywać konflikty i dopiero gdy nikt nie patrzył, dawała upust rozpierającej energii. Czasem jeden albo drugi obwieś został przyłapany przez nauczyciela, ale szedł na szlaban z podniesioną głową i hasłem „Alles für Hermione”, a w tym samym czasie w zupełnie innej części zamku wybuchała bójka mająca rozstrzygnąć, czy słusznie go przyskrzynili, czy nie. Pani Pomfrey nie nadążała z kurowaniem znoszonych do skrzydła szpitalnego młodych bandytów.
       Hermiona czuła, że nie wytrzymuje. Musiała koniecznie porozmawiać ze swym opiekunem stażu, który jednak był wciąż nieuchwytny…

      O czwartej Severus Snape skończył sesję na siłowni i z rozciągającym mu mięśnie satysfakcjonującym bólem zmęczenia odetchnął ciężko. Miał na sobie czarne obcisłe getry, koszulkę bez rękawów i frotową opaskę na włosach. Zza ściany dochodziły okrzyki „Expeliarmus!” i huk przewracanych kręgli – to Flitwick po zajęciach grał z Hagridem.
Snape ściągnął ubranie i poszedł pod wodospad spłukać z siebie cały wysiłek. Z uznaniem przejrzał się w lustrze zawieszonym koło naturalnego prysznica. Ćwiczył od niedawna, a jednak rezultaty było już widać. Masę miał, mało bo mało, ale miał, teraz przyszła pora na rzeźbę. Mistrz Eliksirów po prostu nie mógł oderwać wzroku od własnej muskulatury, tak pociągająco rozwiniętej w związku ze zmianą trybu życia. Przy okazji zorientował się, że jakoś równolegle zaczął mieć nieco więcej pieniędzy w kieszeni – z pewnością dlatego, że nie wydawał ich już na wódę. W końcu po co komu akohol, a w każdym razie częściej niż raz dziennie, jeżeli ma się do dyspozycji siłkę, dobrą muzykę i myśli o pannie Granger?
Stał pod wodospadem i starannie mył włosy szamponem własnej roboty, cały czas zachwycając się swymi lekko wysportowanymi mięśniami. Gdy wcierał w swą fryzurę ożywczą miksturę, niemal czuł, jak grają mu bicepsy, często też spoglądał w dół, aby podziwiać swój idealny, idealny kaloryfer. Wreszcie skończył kąpiel, wytarł się starannie, wysuszył włosy zaklęciem i przywdział skórzaną ćwiekowaną szatę. Liczył na to, że jeszcze wyjdzie na wieżę z miotłą i spokojnie zdąży się przelecieć. Sięgnął do kieszeni po muzyczną kulę, aktywował ją i jego uszy natychmiast wypełnił rytm nie czarodziejskim palcem stworzony.
        Kiwając głową do rytmu, przeszedł do kręgielni, gdzie Hagrid wiązał buta, Flitwick pił piwo kremowe, a przybyły przed momentem młody stażysta Rupert Rattlewonk z zapamiętaniem czyścił swoją kulę. Spojrzeli na Snape’a synchronicznie, jakby się zastanawiając, z czego on się w zasadzie tak cieszy. Nie zdawali sobie sprawy, jaką potęgą potrafi być Skała i Bułka…
         I wtedy wparowała do środka Hermiona Granger, oczy rozbiegane, piana z ust, włosy w nieładzie.
- Profesorze, gdzie się pan podziewa! – krzyknęła z gniewem. – Jestem u kresu załamania nerwowego!
- Hodor? – zapytał zaszokowany Hagrid.
- Na okrężnicę esowatą Merlina! – ciągnęła oburzona Hermiona. – Ta sytuacja mnie przerasta, profesorze! Uczniowie zupełnie, zupełnie zwariowali! Nie daję sobie z nimi rady i właśnie akurat wtedy, kiedy potrzebuję pana pomocy, nie mogę pana nigdzie znaleźć! Czy pan w ogóle się orientuje, co się wyprawia w szkole?
       Z twarzy Severusa zniknął wyraz satysfakcji, włożył rękę do kieszeni i przestał rytmicznie trzepać swą puszystą grzywą.
- Bo co dzieje się na lądzie, to pod wodą też się zdarza… Co pani mówiła, panno Granger?
- Mówiłam – Hermiona z trudem powstrzymywała totalny wybuch – że nie panuję nad uczniami…
- Panno Granger, to, że jestem opiekunem stażu, nie oznacza, że mam panią prowadzić za rękę. Bardzo mi przykro, ale panowanie nad uczniami to absolutnie podstawowy skill w tym zawodzie. Jak niby chce się pani stać zręcznym nauczycielem, skoro z każdym byle głupstwem leci pani do mnie?
- To nie jest każde byle głupstwo! Nie wiem, profesorze, czy w ogóle pan widział te dantejskie sceny na korytarzach. Wystarczy, że mnie zobaczą, a już dostają małpiego rozumu! To nie zwykłe nieposłuszeństwo, to jest anarchia w Hogwartach!
- Widocznie pani ich prowokuje, może ubiera się troszeczkę zbyt wyzywająco…
- Ach, szkoda czasu na gadanie z takim szplinem! – warknęła Hermiona i wyszła, trzaskając drzwiami.
- Ależ ona ma temperament, nie sądzą koledzy? – odezwał się Rupert Rattlewonk.

Hermiona doszła do wniosku, że już tylko cienka fioletowa linia dzieli ją od ostatecznego fioła. Poszła więc do profesor Sprout po jakieś ziółka na uspokojenie. W szklarni grasowała ostrożnie i dyskretnie pomiędzy rzędami roślin, aby przypadkiem nie natknąć się na Anię Szafraniec.
Jej ostrożność jednak na niewiele się zdała. Coś zaszeleściło w zaroślach i po chwili wynurzył się spośród nich nie tygrys, lecz stażystka zielarstwa.
- Cześć, Mionuś! – wygarnęła Szafraniec pogodnie. – Może pójdziemy na zakupy?
- Nie bardzo mam czas – odpowiedziała Granger.
- To żałuj! Widziałam ostatnio na Pokątnej świetną szatę, taką różową w groszki, przyda mi się w sam raz na bal bożonarodzeniowy, Severusek padnie, jak mnie zobaczy. A ty już masz jakąś kreację na bal?
- Nie mówi się „Severusek”, tylko „Severosjanin” – rzucił nieznany głos spośród roślin. A może to Hermiona już miała omamy słuchowe.
- Nie potrzebuję kreacji, i tak zaraz padnę – odcedziła Hermiona.
- Och, Hermuś, uwielbiam twoje komplementy! – zaszczebiotała obmierźle panna Szafraniec jak zgrzyt żelaza po szkle. – Tak całkiem na a propos, pożycz mi szczotkę do włosów, bo swoją zgubiłam.
- Nie teraz – panna Granger zaczęła niemal dyszeć, przed oczami miała mroczki i beżowe wiry. – Potrzebuję czegoś na uspokojenie. Natychmiast. Bo inaczej…
- Co może być lepsze na uspokojenie niż zakupy? Czasem, jak się wkurzę, to muszę pół szafy kupić, zanim dojdę do siebie, ale pomaga na mur beton. No chodź, Hermi, co ci zależy…
    Na szczęście nadeszła profesor Pomona Sprout, wydobywając Hermionę z jej specyficznego nieszczęścia. Od razu uwarzyła dla niej odpowiedni napar, albo zaparzyła wywar, stażystka od eliksirów była już do tego stopnia wykończona, że nie wdawała się w tak detaliczne rozróżnienia, tylko hurtem wypiła to, co jej podano. Substancja przygotowana przez opiekunkę Hufflepuffu miała jednak działanie rozłożone w czasie i o ile panna Granger po zażyciu poczuła się trochę lepiej, to nastrój ciągle się jej nie poprawił.
- O, lepiej ci! To jak, idziemy na te zakupy? – ucieszyła się Ania Szafraniec.
- Nie dzisiaj, Aniu, bardzo chce mi się spać… – Hermiona trochę ściemniała, bo przede wszystkim chciała mieć nieco spokoju.
       Okazało się jednak, że mikstura była trochę za mocna i senność rzeczywiście zaczęła ogarniać młodą nauczycielkę. Hermiona postanowiła pójść do siebie i porządnie się wyspać, ale nie zdążyła: zasnęła, idąc korytarzem.
       Obudziła się na zimnej posadzce, cała skostniała. Była ósma wieczorem, a Hermiona leżała obok starej komody, wyciągniętej na korytarz chyba jeszcze w czasach pierwszej wojny z Voldemortem i od tej pory nie ruszanej. Mimo chłodu ciągnącego od podłogi nie miała ochoty wstawać, w przekonaniu, że wtedy będzie jej jeszcze zimniej. Wpatrzyła się w szparę pomiędzy spodem komody a podłogą… I tam, w zakurzonej szczelinie, dostrzegła coś podłużnie żółtawego.
       Zaciekawiona, przełamała senność i wsunęła rękę pod mebel, aby namacać przedmiot. Był to gruby zeszyt w twardej okładce koloru lila. Otworzyła w środku na chybił trafił. Strony w kratkę były niezapisane, papier całkiem jeszcze dobry. Hermiona pomyślała, że taki porządny zeszyt mógłby się jej przydać. Schowała go do kieszeni i poszła do siebie.
Po krótkim prysznicu położyła się już w łóżku jak normalni ludzie. Przyjrzała się jeszcze raz zdobyczy. Kiedy jednak spojrzała na początkowe strony, okazało się, że są one zapisane. Widocznie właściciel zaczął prowadzić zapiski w zeszycie, a potem go zgubił albo po prostu mu się odechciało.
Na pierwszej stronie widniał narysowany atramentem emblemat lilii i podpis: „L.E. – Lilia Gryffindoru. V rok, 1976”. Hermiona przeczytała pierwszy wpis, potem kilkanaście kolejnych.
        „23 marca. Więc to będzie mój pamiętnik. Mam nadzieję, że będę miała o czym pisać. Zacznę od najważniejszego: LOVE JAMESA. Dziś jadłam rosół.”
         „24 marca. Strasznie się wynudziłam na lekcjach. Ta głupia McGonagall wrzepiła mi -50 punktów dla Gryffindoru. Jestem wściekła.”
         „25 marca. Wysadziłam kociołek na eliksirach. Na szczęście Severus pokazał mi, jak to zrobić. On jest bardzo zdolny i dobry z niego przyjaciel, ale James ma TAKIE piękne oczy………”
           „26 marca. Dorcas dała mi przepis na świetną szarlotkę. Bierze się 2 funty jabłek (…)”
„27 marca. J-A-M-E-S jest S-U-P-E-R. Tylko że Severus ciągle za mną łazi. Boję się, że jak James zobaczy, że z nim rozmawiam, to już mnie nie będzie lubiał”.
„28 marca. Odpoczywając po lekcjach wpadł mi kolczyk pod łóżko. Przy szukaniu znalazłam notes jakiejś dziewczyny, która mieszkała w tym dormiaku przede mną. Musiała być straszną kujonką, bo ma pozapisywane różne zaklęcia, o których nas nie uczą. Na przykład takie na jąkanie:” – dalej następował pełny opis i receptura zaklęcia aktywowanego formułą „Hottentottentrottel!”
„29 marca. Po południu przyszedł do mnie Severus. Powiedział, że chce mi wyznać coś bardzo ważnego. Rzuciłam na niego nowe zaklęcie. Ale się słodko jąkał!”
         Hermiona przeglądała pamiętniczek z zaciekawieniem. Zawarte w nim informacje były strasznie wątłe, lecz nawet z tych paru linijek dało się coś wywnioskować o Mistrzu Eliksirów. Zrozumiała, że Snape był kiedyś wrażliwym chłopcem, ale różne sytuacje życiowe zrobiły z niego zgorzkniałego nietoperza, którym by się nie stał, gdyby odpowiednio wcześnie ktoś nad nim popracował. W ostatnim czasie panna Granger zauważyła co prawda w zachowaniu swego opiekuna stażu pewną zmianę, ale miała ona charakter raczej zewnętrzny i powierzchowny, a gdyby tak spróbować rzeczywiście wziąć się za niego? Kto jak nie ona… Z pewnością wyszłoby to na dobre nie tylko ich współpracy, ale i całej społeczności Hogwartu.
        Rozmyślała o tej sprawie przez dłuższy czas, aż wreszcie, aby zająć zmęczone myśli czymś innym, zaczęła ćwiczyć zapisane w pamiętniku zaklęcie na jąkanie, a w końcu znudziła się i zasnęła.

          Następnego ranka, ledwo wyszła na korytarz, natknęła się na kilku Puchonów, którzy na jej widok natychmiast rozpętali bijatykę o to, który z nich ma u niej większe szanse. Najpierw westchnęła z rezygnacją, ale wkrótce okazało się, że nowo poznany czar wpływa na młodych zapaleńców dość łagodząco, uniemożliwiając im rzucanie zaklęć i miotanie wyzwisk. Już po chwili zgromadzenie rozeszło się jak niepyszne.
- Pani profesor, a w sali z eliksirów coś wybuchło! – usłyszała za sobą, ale nie zareagowała, bez wątpienia ktoś ją wkręcał.
      Punktualnie z wybiciem godziny Hermiona weszła do gabinetu Mistrza Eliksirów. Snape stał pod ścianą, odwrócony do niej tyłem. Z rozczarowaniem zauważyła, że ma na sobie swoją starą szatę, a jego włosy znów są tłustymi, pozlepianymi strąkami.
- Ach, już pani jest – powiedział bez emocji Severus. – Drętwota!
      Panna Granger znieruchomiała i równocześnie ogarnęło ją nagłe przerażenie, głębokie jak krypta i ciężkie jak bazalt. Zupełnie mu odbiło!
        Snape spokojnym krokiem podszedł do drżącej Hermiony, spojrzał jej prosto w oczy.
- Panna Wiem-To-Wszystko, tak? – zapytał ze złowróżbnym grymasem. – A może raczej Panna Wiem-Za-Dużo…
       Wziął zamach i z całej siły zdzielił Hermionę w twarz, aż upadła z hukiem na podłogę. Zadygotała, nic nie rozumiejąc.
- Profesorze Snape… – wyjęczała. – Severusie…
- Gomen nasai – sarknął Snape. – To nic osobistego, panno Granger. Tak po prostu trzeba.
        Hermiona, leżąc na posadzce, bezradnie patrzyła, jak jej opiekun stażu wyciąga różdżkę…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz