We
wtorek Hermiona postanowiła wstrząsnąć całym Hogwartem, bo akurat miała taką
fantazję. W tym celu przywdziała wystrzałową kreację, na którą zbierała po
trochu przez całe studia. Było się czym pochwalić: szkarłatne pantofelki
haftowane złotem, z zadartymi szpiczastymi czubkami, od których napięte złote
sznurki biegły aż do cholewy, wywiniętej jak kołnierz. Bordowe batystowe
legginsy nabijane po bokach srebrnymi ćwiekami w kształcie trupich czaszek.
Wreszcie – lawendowa tunika z imitacją efektu smoczej łuski, która wypiętrzała
się na Hermioninych krągłościach z przodu i tyłu, powiększając je optycznie.
Nałożywszy to wszystko, panna Granger stanęła z różdżką przed lustrem i rzuciła
na siebie bardzo skomplikowane zaklęcie, które miało zrobić ją na bóstwo.
Kiedy
ochłonęła po pierwszym szoku, minęło sporo czasu, zanim oderwała swoje oczy od
zwierciadła. Na jej głowie panowała istna orgia. Włosy Hermiony przeistoczyły
się w niezwykle ustrukturyzowane fale, loki i koki (z ang. cocky), które ustawicznie falowały, wypiętrzały się i zapadały,
tworząc feerię niesamowitych kształtów, struktur i form, niczym powierzchnia
nieznanej planety pokrytej możliwe, że myślącym oceanem. Zaklęcie to wynalazł
czarodziejski fryzjer Gaston Gargant wkrótce po tym, jak podczas wycieczki
zakładowej po Ministerstwie Magii o mało nie wpadł za zasłonę, ale go w
ostatniej chwili wyciągnęli za nogi.
Uznawszy,
że wygląda już dość oszałamiająco, Hermiona poszła do pracy. Musiała rano
odmeldować się w gabinecie Snape'a, a potem iść na lekcje.
Po
drodze budziła powszechną sensację. Kiedy szła korytarzem, łuski jej tuniki
wydawały delikatne brzęczenie, a może raczej chrupot. Tak odlotowa stylizacja
mało którego czarodzieja pozostawiała obojętnym. Uczennice i uczniowie
młodszych lat wodzili za nią oczami wielkimi jak spodki, natomiast w klasach
starszych u jednych uczniów występował nadmierny ślinotok, drudzy
niespodziewanie zaczynali krwawić z nosa, a trzecim szata znacząco wypuczała
się w okolicach lędźwiowych. Pod wrażeniem byli też spotkani po drodze
nauczyciele. McGonagall na widok Hermiony pokiwała głową, którą wypełniała
mieszanka zgorszenia, niedowierzania i zachwytu, a Remus Lupin cicho zawarczał.
I tylko Snape, jak zwykle, się czepiał.
- Niech pani spojrzy na siebie! –
prychał, wstrząsając przetłuszczonemi kłaki. – Co pani z siebie zrobiła?!
- Nie wiem, o co panu chodzi –
odpowiedziała Hermiona spokojnie. – To bardzo dobry strój. I markowy.
- Ale jak to wygląda! – lamencił
Severus, fejspalmując przy tym. – Dlaczego się pani nie ubrała poważnie?
- Ubrałam się oryginalnie –
nalegała Hermiona. – W ten sposób buduję swoją pozycję wobec uczniów.
- Pozycję, tak? Nauczyciel ma
wyglądać jak nauczyciel, a nie…
- A nie jak kto? Śmiało, proszę
dokończyć!
- Uczeń powinien być skupiony na
nauce, a nie patrzyć na cycki! – syknął Snape.
- Jakie cycki? – żachnęła się
panna Granger. – Przecież tunika jest zabudowana do samej szyi.
- No właśnie – burknął Severus. –
Nawet nie widać, a i tak się patrzą. Jak to wołał Malfoy? „Miona, pokaż
wymiona”?
Hermiona
aż zaniemówiła na tak niewyobrażalne chamstwo Mistrza Eliksirów.
- Nie mam ostatnio kontaktu z
Malfoyem, ale co by o nim nie mówić, to teraz już nie jest tym samym
człowiekiem, co kiedyś!
- Wiem, teraz woli chłopców –
odparł Snape.
- Jednego chłopca – sprecyzowała
Hermiona. – A pan przez te wszystkie lata zupełnie się nie zmienił! I to nie
jest komplement!
- Jeszcze tylko komplementów od
pani mi brakuje – odciął się Severus.
- A pan to nawet nie ma czego
pokazywać! – rzuciła Hermiona, wzięła dziennik i poszła na lekcję.
W pracy
nauczycielskiej szło różnie: raz łatwiej, raz trudniej. Zdolniejszym uczniom
wystarczyło wskazywać drogę, tych mniej bystrych trzeba było niemal prowadzić
za rękę, a równocześnie panować nad całą grupą, nie dać jej się nudzić i
pilnować, żeby ktoś przypadkiem nie wysadził kociołka.
Na młodszych
latach było zdecydowanie łatwiej: dzieci uznawały autorytet nauczyciela,
pirwszoroczni byli onieśmieleni nowymi warunkami, a nawet całkiem sporo uczniów
chciało się czegoś nauczyć. Dopiero od czwartego wzwyż zaczynały się schody,
związane z budzącymi się hormonami.
Hermiona
doświadczyła tego na lekcji z czwartym rokiem, którą co chwila zakłócali dwaj
Krukoni, wdając się na jej oczach w symulowane bójki. Jak Hogdale ciach, to
McKinnon bum, a potem jak McKinnon bęc, to Hogdale ryms. Zaczęło się od
pojedynczych wymian ciosów, a panna Granger uspokoiła niesfornych słownie. To
im jednak nie wystarczyło. W pewnej chwili Hogdale rzucił się na McKinnona i
obaj wypadli z ławki na podłogę, naparzając się w parterze. Ich intencją było
najwyraźniej sprowokowanie nauczycielki, aby ich rozdzieliła, chcieli bowiem
doświadczyć dotyku jej dłoni, a może i jakiego większego kontaktu fizycznego,
gdy Hermiona będzie odciągać jednego od drugiego. Nie przewidzieli jednak tego,
że pani od eliksirów może rozdzielić ich zwyczajnie za pomocą różdżki. Za
drugim razem o mało nie przewrócili swoich kociołków wraz z zawartością, a
wtedy Hermiona nie wytrzymała i rzuciła na obu Drętwotę, po czym wygłosiła im
długie kazanie. Kiedy skończyła, spacyfikowała ich i wreszcie usiadła za
biurkiem, żeby skontynuować lekcję, nagle podszedł do niej jakiś jasnowłosy
Gryfon.
- Co chciałeś, Miller?
- Pani profesor, a jak się pisze
„seks”?
- Tak, jak słyszysz – odparła
panna Granger, wywołując wybuch śmiechu całej klasy.
Na takich
breweriach i ich uspokajaniu zeszło jej około połowy lekcji. Hermiona uznała to
za swoją porażkę pedagogiczną i miała na przerwie ciężkiego moralniaka. Gdzieś
w oddali dostrzegła Snape’a: przemykał korytarzem, trzymał rękę w kieszeni i
rytmicznie kiwał głową. Wyglądał na nieobecnego duchem, a zresztą, co tu dużo
mówić, wrażenie sprawiał dość idiotyczne, lecz mimo to Granger nie miała odwagi
spojrzeć mu w oczy.
W
czasie obiadu usiadła z Pomoną Sprout, aby omówić sprawy dotyczące niektórych
Puchonów, odbiegających na minus w kwestii eliksirów.
- Billy’emu słabo idzie –
klarowała – ale nie wygląda na takiego, któremu się nie chce. Myślę, że będą z
niego ludzie, tylko trzeba go odpowiednio poprowadzić. Bo na przykład wątpię,
żeby profesor Snape był chętny odpowiednio go wyciągnąć.
- Mówiąc między nami, Severus
żywemu nie przepuści – zauważyła profesor Sprout. – Dlatego to w dużej mierze
zależy od pani. Na następnej radzie zgłoszę kwestię organizacji zajęć
wyrównawczych z eliksirów i wtedy…
- O, Hermi, aleś się wystrzeliła,
bejbe! – Ania Szafraniec wyrosła obok nich jak spod ziemi, bezceremonialnie
przerywając rozmowę na tematy zawodowe. – Normalnie cię nie poznałam!
- Oryginalnie, prawda? – zapytała
Hermiona, z lekka ogłuszona paplaniem koleżanki.
- No wiesz! Wchodzę sobie do
jadalni, patrzę, kto to taki siedzi przy profesor Sprout, i nie poznaję. No,
myślę sobie, kto może być tak pozbawiony gustu? W życiu bym nie pomyślała, że
to ty!
Panna
Granger poczuła się cokolwiek dotknięta, a przy tym zirytowana, że Ania wcina
jej się w ważną konwersację.
- Ale co, tak konkretnie, ci się
nie podoba? – zapytała obojętnie.
- Wiesz, powiem ci, że to ohydny
kolor – odparła stażystka zielarstwa. – W życiu bym czegoś takiego nie
założyła. Mówię ci, na twoim miejscu zaraz bym to odniosła do sklepu, żeby mi
wymienili na coś śliwkowego na przykład albo jakąś ciepłą umbrę… I chyba za
bardzo przylegające w talii, raczej na pewno.
- Cóż, mnie się podoba –
zauważyła Hermiona.
- Ale zmień go, Hermi, dobrze ci
radzę, jak przyjaciółka prosto z serca. Ja mam dobre oko do kolorów, wszyscy
to mówią. A ja sobie w tamtym tygodniu kupiłam złote rajstopy ze skóry astrala,
mówię ci, są zagalopiste! Tylko drogie. Dwadzieścia galeonów za nie dałam i nie
mam już kasy do końca miesiąca, ale ze mnie krejzolka! Dam ci kiedyś
przymierzyć, w końcu jesteśmy kumpelami, nie ma to tamto.
- Panno Szafraniec, proszę
posortować porcje ziół na jutrzejsze lekcje – Pomona Sprout wreszcie
zainterweniowała, bez większego trudu wymawiając egzotyczne nazwisko stażystki.
- Bo skarżą mi się uczniowie, że prowadzi pani lekcje dość chaotycznie. A potem
proszę przygotować konspekty, bo jeszcze ich nie widziałam.
- A tak, rzeczywiście, było coś
takiego... – Ania zaśmiała się nerwowo, okularem błyskając („Okularem błyska,
śmierciożerca pryska!” – szablonowe graffiti z podobizną Harry'ego i takim
sloganem widywała czasem Hermiona na ulicach w Londynie). - To ja już sobie
pójdę. Pa!
Po
zakończeniu lekcji Hermiona odkurzyła miotłę\ i postanowiła trochę się
przelecieć. Dawno już nie znajdowała się w powietrzu nad Hogwartem, więc teraz
z przyjemnością dosiadła miotły. Miała pod sobą błonia, Zakazany Las, okrążyła
wieżę astronomiczną. Tunika Hermiony cicho brzęczała na wietrze, a jej fryzura
wykręcała się w spienione grzywy, gdy wykręcała na swym wiernym Nimbusie
amfory, beczki, butelki…
Nagle
dostrzegła jakąś szamotaninę na wieży quidditcha i momentalnie rzuciła się w
pikowanie. Kiedy już była blisko, ku swojemu wielkiemu oburzeniu panna Granger
zorientowała się, że jedną ze stron szamotaniny jest biedna Vesperia Blackbird,
a drugą – znowu te łobuzy, Longbottom i Hephaestus, którzy wykrzykiwali coś
agresywnym tonem, wywijając na dziewczynkę miotłami i różdżkami. Hermiona nie
traciła czasu; szybkim ślizgiem wylądowała na wieży, wciskając się między
Vesperię a jej prześladowców.
- Przestańcie natychmiast! –
ryknęła z siłą głosu, która ją samą zaskoczyła. – Znowu się nad nią znęcacie?
Co z was za Gryfoni?
- Ale psorko, to ona nas
zaatakowała! – protestował Hephaestus.
- Bałwan! Błazen! Ty wstrętny
kłamczuchu! – krzyknęła Vesperia.
- Naprawdę tak było! – upierał
się Dick Longbottom. – Słowo honoru!
- Mam w to uwierzyć? – zapytała
Hermiona lodowatym głosem, zdecydowanie podniesionym. – Mówiłam wam już,
żebyście zostawili ją w spokoju.
- Ale… - Rob Hephaestus próbował
się sprzeciwić.
- Nie chcę słuchać tych waszych
kłamstw!! – krzyknęła Granger, usadzając go na miejscu. – Macie natychmiastowo
szlaban! A gdyby nawet to była prawda, to takie stare konie powinny nie dać się
sprowokować!!!
Rzuciła
okiem na dziewczynkę. Vesperia skuliła się przed jej wzrokiem, wstydliwie
zasłaniając dłonią prawy policzek, na którym widniał ogromny siniec. Na ten
widok Hermiona wpadła w wysokooktanową wściekłość. Jej włosy jeżyły się i
falowały niczym wzburzone morze.
- Nie, tego wam nie daruję!! –
krzyknęła w zapamiętaniu, po czym wyciągnęła różdżkę i wypowiedziała zaklęcie,
które opracowała na studiach dla przepędzania namolnych adoratorów. Machnęła
raz i drugi, rozległy się głośne klaśnięcia. Hephaestus gwałtownie złapał się
za twarz, a Longbottom poleciał w tył i padł na ziemię.
- Do gabinetu Mistrza Eliksirów,
już!!! I jesteście u dyrektora!
Kiedy
obaj łobuzerzy się zmyli, Hermiona spojrzała raz jeszcze na rozpłakaną
uczennicę.
- No dobrze, już dobrze. Nie bój
się.
Vesperia
jednak przelękła się i skuliła jeszcze bardziej.
- Spokojnie, nic ci nie zrobię –
uspokoiła ją panna Granger i dopiero wydawszy z siebie tę wypowiedź,
zorientowała się, że cały czas krzyczy. Z trudem uspokoiła się, odchrząknęła ze
zdartego wrzaskiem gardła i spróbowała powiedzieć coś wreszcie łagodnym tonem.
- Dopilnuję, żeby już ci nic nie
zrobili – zapewniła dziewczynkę, wręczając jej ciastko, które przy obiedzie
machinalnie zgarnęła do kieszeni.
W
gabinecie Snape’a okazało się, że to jeszcze nie koniec kłopotów. Hephaestus i
Longbottom z minami zbitej psiarni czyścili kociołki gdzieś za ścianą, a sam
Severus obrzucił Hermionę niechętnym spojrzeniem, jakim sęp obrzuca szakale,
kiedy mu wchodzą w rewir.
- Wściekła się pani? – syknął już
od progu. – Tak się pani darła, że w lochach było słychać! A pewnie i w
Hogsmeade!
- Tak, wściekłam się! – oznajmiła
z naciskiem Hermiona, ledwo panując nad nadwyrężonym głosem. – Pan na moim
miejscu zrobiłby to samo!
- Nie sądzę – odpowiedział Snape.
– Po jaką cholerę znowu pani występuje w charakterze arbitra w sporach między
uczniami?
- Nazywa pan to sporem? –
oburzyła się panna Granger. – Gdyby pan widział to biedne dziecko…
- Wystarczy, że widziałem delikwentów.
Próbuje mi pani wmówić, że krucha jedenastolatka nabiła takie śliwy dwóm
szóstorocznym bykom?
- Piątorocznym – poprawiła
Hermiona. – Nie, to mnie trochę poniosło i… e… zastosowałam radykalne środki
wychowawcze.
Snape
wstrząsnął fryzurą, uniósł wzrok ku sufitowi i znacząco rozczapierzył palce.
- Panno Granger, strasznie się
pani w tym Hogwarcie szarogęsi – wycedził. – Zachowuje się pani wręcz jak córka
Voldemorta!
- Nie sądzę – odparła
sarkastycznie Hermiona. – Miałam przecież okazję poznać córkę Voldemorta,
podobnie jak pan. Pan to nawet w sensie biblijnym – i wykonała wymowny gest
przedramieniem.
Mistrz
Eliksirów z konsternacji zrobił zeza i się zaczerwienił.
- Nie rozmawiajmy już o tym –
uciął zgaszonym tonem. – Niech odwalą ten szlaban i zjeżdżają w diabły.
- Nie wytrzymam – skarżyła się
Hermiona Lunie Lovegood, kiedy wieczorem piły herbatę w pokoju tej drugiej. –
Snape mnie wykończy. Czepia się o byle co, jakby robił mi na złość, dokłada
pracy i wiecznie jest niezadowolony. A jak się schleje, to już w ogóle mogiła.
Drżę na myśl o tym, że znowu będę musiała go wlec pijanego przez cały Hogwart.
- Ciężka sprawa – zauważyła Luna.
– Nie myślałaś czegoś z tym zrobić?
- No ale czego? Do dyrektora nie
pójdę, bo Snape jest jego pupilkiem, inaczej by w tej szkole nie wytrzymał
nawet jednego semestru. Przekwalifikować się na inny przedmiot nie mogę…
- To spróbuj z Lukrecją –
zaproponowała Lovegood.
- Co? – Hermiona zrobiła wielkie
oczy. – Przecież ona nie żyje…
- Pomnik na dziedzińcu –
wyjaśniła Luna. – W czasie pełni można tam wypowiedzieć życzenie i ono
prawdopodobnie na pewno się spełni. A dziś akurat jest pełnia.
Kiedy panna
Granger dotarła w środku nocy na dziedziniec, miesiąc świecił bardzo jasno.
Dzięki temu dostrzegła, że nie jest sama – przed pomnikiem Lukrecji de Volaille
stała jakaś dziewczyna ze starszych lat i szeptała coś do bazaltowej statuy. Hermiona
schowała się dyskretnie za jedną z kolumn. Na kolumnie było napisane kredą: „Snap
ma drewnianego”. Sądząc po charakterze pisma, autorem inskrypcji był sam
Severus.
Dziewczyna,
najwyraźniej Gryfonka, skończyła swoją niesłyszalną z tej odległości przemowę,
złapała pomnik za pierś i szybko czmychnęła. Wtedy wreszcie Hermiona, trzymając
się ścian, podbiegła do bazaltowej Lukrecji. W nagłym przypływie
sentymentalizmu spojrzała w kamienną twarz swojej mentorki.
- Pani profesor, bardzo proszę,
aby Snape traktował mnie choć trochę lepiej… - wyszeptała.
Zrezygnowała
z chwytu za pierś, za to ucałowała stopę nauczycielki wyłaniającą się spod
bazaltowej szaty i postawiła obok salaterkę z przygotowanym specjalnie w tym
celu budyniem waniliowym. Już miała odejść, kiedy nagle rozległ się cichy
trzask. Hermiona spojrzała na głowę rzeźby… I zamiast Lukrecji zobaczyła
szalone oblicze brodatego mężczyzny. Jego oczy zabłysły złotym blaskiem, który
oświetlił pannę Granger, po czym zgasły, a kiedy wzrok Hermiony uporał się z
efektami nagłego rozbłysku, pomnik znów miał twarz profesor de Volaille, a salaterka
była pusta…
- No to ja już pójdę –
powiedziała Hermiona i wróciła do siebie.
Przeczytałam tylko ten rozdział i muszę napisać, że mnie wciągnęło. Jestem pod wrażeniem. I ten tekst „Miona, pokaż wymiona” - zabójczy ♥
OdpowiedzUsuńRaczej ORDYNARNY. Ale co kto lubi... co na czyim poziomie.
Usuń